18. Koniec gry!

Moherowa babka podbiła do stolika, przy którym siedzieliśmy z Xanderem i bezceremonialnie zwaliła na nasze złączone ciągle ręce swoją wypchaną, ale na szczęście niezbyt ciężką torbę. Dotyk materiału prawie mnie poparzył i pamiętna sytuacji z lotniska, natychmiast wyszarpnęłam dłoń z uścisku Xandera, żeby nie mieć żadnego kontaktu z niesławną torbą i nie zostać znów oskarżoną o kradzież. 

– Ekskjuzmi! – Seniorka zaczęła dziarsko swoją przemowę.

Po spektakularnym wstępie zacięła się jednak, wyraźnie mając problem z dalszym wysłowieniem się w języku Szekspira. Na co ona liczyła, heloł?! Że nagle, jak za pstryknięciem palców, zamieni się w chodzącą poliglotkę? 

Niespodziewana cisza trwała kilka sekund, w ciągu których napięcie sięgnęło zenitu. Moherowa babka zamilkła, bo brakło jej kompetencji językowych. Xander, oniemiały z wrażenia, wpatrywał się w nią, nie rozumiejąc zupełnie o co chodzi. Ja z kolei myślałam, że pęknę z ciekawości w oczekiwaniu na dalszy ciąg jej wypowiedzi. 

Wtem wystrzałowo piękna wnuczka zorientowała się, że niesforna babcia wcale jej nie posłuchała i nadal wystaje przy naszym stoliku. Ruszyła więc z powrotem, by ją od nas odciągnąć.

–  Babciu, co ty tam jeszcze robisz? – zawołała głosem pełnym pretensji.

To był ostatni moment na działanie. Do babki też to dotarło i wstąpiła w nią nowa determinacja. 

– Ju, ewrybory!  

– Proszę pani... – Spróbowałam dać kobiecie do zrozumienia, że jestem z Polski i nie musi silić się na używanie angielskiego. 

Jednak ona zdawała się być głucha na dźwięki z otoczenia. Działała z siłą tajfunu, jak już sobie założyła, że coś powie, to nic by jej nie zmusiło do zamilknięcia. 

– Ja wam dam amory! – zakrzyknęła. – Tu som moje pomydory! Gejm ołwer!

Machnęła przy tym energicznie ręką, aby pokazać nam, że mamy się wynosić. Szkoda tylko, że nie zauważyła nadchodzącego od tyłu kelnera niosącego nasze zamówienie i swoim gwałtownym gestem wytrąciła mu tacę z ręki. Smażona ryba wystrzeliła jak z katapulty i poleciała w górę pięknym łukiem,  by następnie wylądować na głowie wnuczki, która idealnie na ten moment dotarła do naszego miejsca. Jej perfekcyjnie wystylizowane włosy zostały zatem udekorowane dorszem w panierce oraz dodatkowo okraszone deszczem spadających frytek.

Nie dałam rady powstrzymać parsknięcia śmiechem na ten widok. Co najlepsze – pomidorowa królowa wcale nie zorientowała się, że znokautowała właśnie kelnera i że to za jej sprawą doszło do tej gastronomicznej rozpierduchy. 

– Laboga, wnusiu! Co ty mosz na głowie? To moda jako nowa tutej, w ty Anglii?

– Babciu, coś ty narobiła... I'm so sorry, I really apologise for my grandma's behaviour!* – Strzepując z siebie spożywcze dekoracje, wnuczka skarciła najpierw swoją niepokorną krewną, a potem zwróciła się z przeprosinami do mnie i Xandera. Dobra, bądźmy szczerzy: głównie do Xandera. 

Kelner też dwoił się i troił, by ogarnąć rozpiździel, przeprosić nas za zaistniałą sytuację i równocześnie jakoś zneutralizować energiczną seniorkę, która ewidentnie niepokoiła klientów oraz powodowała straty finansowe. W międzyczasie dołączył do niego inny pracownik – być może kierownik sali – i wtedy przestało być zabawnie. Facet sprawiał wrażenie wściekłego i nie miał pokojowych zamiarów względem intruzów, jakimi zapewne były w jego oczach kobieta dewastująca mu lokal i jej towarzyszka.

W niezbyt przyjazny sposób zaczął wypraszać je z terenu restauracyjnego ogródka; nawet mnie zrobiło się nieswojo, gdy na to patrzyłam. W dodatku babka, nieświadoma swoich niszczycielskich czynów, usiłowała się szarpać z wyprowadzającym ją facetem.

– Dzie mnie tu z tymi łapami, lebiego! 

Aż mi się żal zrobiło pięknej blondynki, no bo w sumie żadna w tym była jej wina, że jej babcia zapadła na pomidorowego hopla i odwaliła taką manianę. Szybko jednak minęło mi to głupie współczucie.

– To nieporozumienie! – Xander zerwał się ze swojego miejsca. – Proszę zostawić tę panią... to znaczy: te panie. Ona... one są tu ze mną. 

"Ze mną"?! Aha, a ja to co? Element wystroju wnętrza?

Wobec zapewnień Wilsona, kierownik restauracji natychmiast odczepił się od eskortowanych na zewnątrz kobiet, skłonił się przed nimi z rewerencją i wskazał im ponownie drogę do stolika, obrośniętego dekoracyjnymi krzaczkami papryki i pomidorów. NASZEGO STOLIKA.  

Żegnaj, romantyczna atmosfero!

***

Dalszy ciąg kolacji okazał się jeszcze większą klapą. Już nie tyle, że spełniałam rolę rekwizytu, ale wręcz stałam się niewidzialna. Xander był teraz zbyt zajęty zabawianiem nadprogramowego gościa, by zwracać na mnie uwagę. Chociaż tyle, że przedstawił mnie na początku, gdy pomidorowa królowa z wnuczką przysiadły się do nas. Niestety, już w sekundę później tak pochłonęła go rozmowa z blond pięknością – jak się dowiedzieliśmy, Patrycją – że równie dobrze mogłabym wstać od stolika i ulotnić się z lokalu, a pewnie by tego nie zauważył. Żadne z nich by nie zauważyło.

Nie wiem, czy Patrycja poświęciła mi chociaż jedno spojrzenie, nie zrobiło na niej wrażenia nawet to, że jesteśmy rodaczkami. Za to nie mogła oderwać wzroku od Wilsona. Zwłaszcza kiedy dowiedziała się, z kim ma przyjemność.

– Wow, Xander...? – zniżyła głos i pouchwale nachyliła się w jego stronę. – Xander Wilson? Koleżanki mi nie uwierzą, jak im o tym opowiem!

Ja też, szczerze mówiąc, nie mogłam uwierzyć – w to, co się działo. Nie dość, że tamci dwoje zdawali się o mnie zapomnieć, to nawet moherowa babka miała na mnie wywalone. Po tej szopce, którą odwaliła przed chwilą, musiała chyba nieco osłabnąć. Siedziała w melancholijnym nastroju i wpatrywała się w kiście czerwonych warzyw na krzaku, wzdychając potężnie co jakiś czas i dziabiąc, niezbyt ochoczo, zamówione dla niej przez wnuczkę danie.  

Czułam się jak piąte koło u wozu, ale nie mając innej opcji, siedziałam tam i przysłuchiwałam się rozmowie Xandera z Patrycją. Ich konwersacja opierała się głównie na flircie i wymianie znaczących spojrzeń, więc nie dość, że byłam z tego powodu wściekła, to bardzo szybko zaczęłam się też nudzić.

Wyjęłam więc telefon, żeby sprawdzić wiadomości i ewentualnie wykasować te hejterskie od złośliwych fanek. Co prawda cała akcja z zasypywaniem mnie esemesami znacznie ucichła już po tamtym pamiętnym wieczorze, ale i tak wciąż dostawałam parę takich "milusich" wiadomości dziennie. Z reguły się w nie w ogóle nie wczytywałam; kasowałam je od razu, gdy tylko zobaczyłam zastrzeżony lub nieznany numer.

Tym razem też chciałam tak zrobić i odruchowo już prawie nacisnęłam "usuń", ale w ostatniej chwili dotarł do mnie sens tego, co wyświetliło się na ekranie mojej komórki.

Nieznany numer: Jak mogłaś dać swój numer Chrisowi, a ja, twój chłopak, do tej pory go nie miałem?!

Uśmiechnęłam się pod nosem i od razu przypisałam nick do tego kontaktu, a potem wystukałam odpowiedź:

Ja: Udawany chłopak!!! Przyznaj się, co zrobiłeś Chrisowi, żeby dostać ten numer?

Prosiak: Kotku, za kogo ty mnie masz? Zaraz "zrobiłeś"... Zamknąłem go tylko na chwilę w kiblu podstępem :D

Zerknęłam kontrolnie na gruchające przy stoliku gołąbki. Jak na moje oko, byli już w fazie przemyśliwania, czy ich dzisiejsze spotkanie nie powinno się czasem zakończyć jutro rano. Zrobiło mi się mega przykro, że Xander potraktował mnie tak po macoszemu, ale z drugiej strony ucieszyłam się, że stało się to zanim doszło między nami do pocałunku, o czym innym już nawet nie imaginując. Przynajmniej przekonałam się, że ta wrażliwa strona, którą mi dzisiaj pokazał, była tylko chwilową maską założoną dla osiągnięcia celu.

"O nie, kochanieńki! Już więcej nie dam się nabrać, już mi te twoje pieprzone fluidy nie namącą w głowie! Koniec gierek, gieroju!".

Z ponurych rozważań wyrwało mnie kolejne powiadomienie o nowej wiadomości tekstowej.

 Prosiak: A tak w ogóle to gdzie jesteś? O tej godzinie już chyba nie masz lekcji z Morrisonem? Siedzę tu sam jak palec i w dodatku głodny. Zamówiłbym pizzę, ale tylko dla siebie to szkoda zachodu. 

Dlaczego to zabrzmiało, jakby Eymen czekał na mnie w Whereabout's? Przecież Xander się zarzekał, że tylko on wrócił do Londynu z tego wyjazdu za miasto, a pozostali nadal mieli tam przebywać i pracować nad nowym singlem! No chyba że to też była skrupulatnie zaplanowana zagrywka z jego strony...

Ja: Czekaj, czy ty jesteś w waszym mieszkaniu? 

Prosiak: long story short* – tak, jestem. Ale tylko ja. Opowiem ci wszystko jak wrócisz. Bo wrócisz???!!!

Ostatnie zdanie było tak w stylu Eymena, że aż usłyszałam je w głowie wypowiedziane jego głosem i wyobraziłam go sobie, jak zaczyna zdzierać ze ścian tapetę i nerwowo drapać po drzwiach. W mojej wizji był niczym ten pies z mema, który spanikował, bo myślał, że jego właściciel już nigdy nie wróci. Tak sugestywnego obrazu nie dało się zignorować, więc chcąc nie chcąc parsknęłam znowu niekontrolowanym śmiechem, mając przed oczami Eymena w wydaniu skruszonego goldena. 

Niestety, okazało się, że tym razem wszyscy towarzysze zwrócili na mnie uwagę, akurat w najmniej spodziewanym momencie. Przez cały czas dla nich nie istniałam, ale kiedy na chwilę się zamyśliłam, od razu znalazłam się na świeczniku. 

– Co w tym takiego śmiesznego? – prychnęła Patrycja. Wyglądała przy tym zupełnie, jakbym ją czymś śmiertelnie uraziła. Spojrzała na mnie spod byka, po czym – słowo daję! – wtuliła się w ramię Xandera. Brakowało jeszcze tylko krasnoludków dookoła, taką sierotkę Marysię z siebie zrobiła.

Cholera! Przestałam słuchać, o czym gadali i proszę, pewnie popełniłam jakieś pierdolone faux pas, śmiejąc się w niewłaściwym momencie. No ale przecież nie z Patrycji, a z Oztürka! Musiałam to teraz jakoś odkręcić.   

– Nie, absolutnie nic! Kolega napisał mi coś głupiego i to mnie rozbawiło. Nawet nie słyszałam, co powiedziałaś. 

Xander zerknął z ukosa najpierw na mnie, a potem na mój telefon i gdy już myślałam, że jakoś odniesie się do wątku kolegi, przylepa u jego boku postanowiła zrobić to za niego. 

– Och, kolega? A to bardzo dobrze, że masz jeszcze innych kolegów. Będzie miał cię kto zabrać do domu, gdy z Xanderem pojedziemy odwieźć babcię, a potem... 

Niestety nie dowiedziałam się, co będzie potem, bo Wilson zaczął nagle kaszleć jak gruźlik w zaawansowanym stadium choroby, przerywając niezwykle interesującą wypowiedź Patrycji. Następnie, jak gdyby nigdy nic, zmienił temat i uczepił się moherowej babki, robiąc z niej doskonałą wymówkę do wymigania się od mojego towarzystwa. 

– Patrycja mówiła, że jej babcia powinna już wrócić do domu, bo nadchodzi jej pora przyjęcia leków. A że obydwie są zmęczone, bo przez cały dzień zwiedzały okolicę, jeżdżąc autobusem, to zaproponowałem im podwózkę. 

Rzuciłam okiem na bohaterkę wieczoru. Faktycznie, jakby dla potwierdzenia tego, co właśnie zostało o niej powiedziane, pochrapywała ze spuszczoną głową na swoim miejscu, tuląc do piersi zerwaną kiść pomidorków. Za to jej piękna wnuczka aż kipiała energią, którą postanowiła najwidoczniej spożytkować w jeden, konkretny sposób i nie przewidywała mojego w nim udziału.  

–  Wóz Xandera jeździ wystarczająco dobrze na czterech kołach, piątego mu nie potrzeba... Jeśli wiesz, co mam na myśli – powiedziała po polsku, mając przy tym, dla niepoznaki, anielsko wręcz życzliwy wyraz twarzy.

A to żmija! Postanowiłam zetrzeć z jej pięknej twarzyczki ten obłudnie niewinny uśmieszek, chociaż to, co padło z moich ust, nie miało w sobie za grosz prawdy. 

– Ależ oczywiście, że wiem, kochana... Doskonale się o tym przekonałam, gdy Xander zaprezentował mi wcześniej wszystkie możliwości swojego... samochodu. Wszystkie – podkreśliłam, po czym dodałam złośliwie: – Jeśli wiesz, co mam na myśli.

Nie mam pojęcia, skąd wzięła się we mnie taka odwaga i pewność siebie, żeby odpyskować jej w ten sposób. Dawniej, przy podobnej konfrontacji – na przykład tej z Honoratą – zapewne zamknęłabym się w sobie i uciekła przy pierwszej możliwej okazji. Albo nawet i bez okazji. A teraz? Pękałam z satysfakcji na widok grymasu niezadowolenia, który pojawił się na twarzy Patrycji. 

Xander też musiał go zauważyć i wyczuć napięcie, narastające pomiędzy mną a swoją nową znajomą, bo zaczął się dopytywać:

– Co? Co tam mówicie w tym waszym szeleszczącym języku? 

Patrycja w sekundę ogarnęła emocje, zakrywając te negatywne maską pozornej wesołości. "Heh, są z Wilsonem siebie warci. Obydwoje tak samo obłudni i wyrachowani" – pomyślałam z przekąsem. 

– Och, nic takiego! Kamila właśnie zaoferowała, że wróci sama Uberem, żebyś ty mógł jechać ze mną i babcią bezpośrednio do mnie. 

– Serio, Kamila? Mogłabyś? – Xander zdradził się ze swoimi odczuciami chyba bardziej, niż chciał, bo natychmiast dodał: – To znaczy, ja bardzo chętnie bym tu z tobą jeszcze posiedział, no ale nie wypada przecież odmówić, eee... pomocy straszej osobie, tak? Starsi ludzie, oni mają te swoje różne, no wiesz... specjalne potrzeby. 

Tia, specjalną potrzebę to miał chyba Xander w związku z piękną wnuczką tej "starszej osoby". No i dobrze, droga wolna! Niech spada na drzewo prostować banana! Tego metaforycznego, oczywiście, bo ten dosłowny to pewnie nieustannie stoi mu na baczność, sądząc po jego typowych, napastliwych tekstach. 

– No jasne, jedźcie! Ja sobie dam radę!

– Na pewno? I nie będziesz zła, że nie spędzę z tobą tego wieczoru?

Na wyświetlaczu mojego telefonu pojawiła się kolejna wiadomość pełna dramatyzmu, zakończona ciągiem wykrzykników i znaków zapytania.

– Nie będę – odpowiedziałam, a uśmiech sam wypłynął mi na usta. – W końcu od tego mam przecież chłopaka. 

*

"I'm so sorry..." – z ang.: "Tak mi przykro, bardzo przepraszam za zachowanie babci".

long story short – z ang.: krótko mówiąc

A oto psie wcielenie Eymena, gdy pojawił się choć cień szansy, że Kamila nie wróci do mieszkania. Tylko tutaj w wersji Deutsch xD

Do przeczytania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top