Rozdział 23
Blondyn uniósł brew, kiedy zajęłam miejsce naprzeciwko niego. Długimi palcami dłoni przesunął po włosach, swobodnie zalegających na jego głowie, a jego wzrok skierował się na torbę. Nie uległo mojej uwadze, jak zacisnął blade usta w cienką linię, podczas uważnego obserwowania czarnego bagażu. Pochylony nad stołem, skupiony na przedmiocie leżącym na krześle, przypominał mi sokoła — bystre, inteligentne zwierzę, przygotowane w każdej chwili do schwytania swojej ofiary oraz odlotu z miejsca zdarzenia. Wystarczył jeden niewielki ruch przedmiotu, przykuwającego jego wzrok, żeby poderwał się z miejsca i zaatakował. Żeby jego dłonie przemieniły się w zręczne pazury, łapiące z łatwością to, na czym najbardziej mu w tej chwili zależało, natomiast na plecach wyrosły mu silne skrzydła, zdolne do utrzymania jego ciała w powietrzu.
— Oddaję swój dług — stwierdziłam, wyjmując z bagażu odliczoną ilość pieniędzy za wykonane usługi z poprzednich miesięcy.
Chae nie zwlekał zbyt długo z przeliczeniem gotówki. Czujnym okiem sprawdzał każdy banknot, jakby liczył, że bawiłam się w wyrabianie brudnej kasy. Badał palcami powierzchnię wybranych dolarów, trąc opuszkami po twarzy Benjamina Franklina, jakby oczekiwał, że jego wydruk podpowie mu, jakim cudem udało mi się uzyskać odpowiednią sumę jedynie z pracy pomywaczki. Czasami przyglądał się mu pod światłem, wpadającym przez salonowe okno, jakby w ten sposób określał, czy nie były widoczne żadne inne napisy. Był dokładny. Gdybym nie znała się na rzeczy, mogłabym nazwać go profesjonalistą, który mógłby posiadać całkowite pojęcie o tym, co właśnie robił. Jednak zbyt dobrze znałam zły świat oszustw, by pozwolić się nabrać na jego niedopracowane podróby pracy. Wykonywał to z przekonaniem, jednak trudno było przeoczyć to, jak drżały mu dłonie, a wzrok padał tam, gdzie nie powinien. Nie wiedział, że obejrzenie całego papierku, kawałek po kawałeczku, mogło dać mu stuprocentową pewność, że nie trafił na fałszywki. Nie zamierzałam jednak wytrącać go z przekonania. W końcu ludzie od Robbinsa teoretycznie musieli znać się na takich sprawach — w praktyce zapewne wychodziło im to o wiele gorzej.
Nie rozumiałam zachowania podwładnego Anthony'ego. Zazwyczaj nasza transakcja była szybka, pozbawiona jakichkolwiek oględzin wobec tego, co przyniosłam. Spotykaliśmy się w samochodzie w ubocznych miejscach, by nikt nie mógł nas dostrzec, oznajmiałam, ile ze sobą miałam i pozostawiłam to na tylnym siedzeniu. Potem wychodziłam, a on odjeżdżał jakby nigdy nic.
Dzisiaj natomiast było inaczej. Zamieniliśmy auto na mieszkanie Daisy, jakbyśmy potrzebowali większej prywatności niż zazwyczaj. On zajmował się podejrzanym przeglądaniem pieniędzy, przez co nachodziły mnie wątpliwości, czy organizatorzy bali charytatywnych na pewno byli uczciwymi ludźmi. Czasami czułam, jak robiło mi się gorąco, gdy unosił brwi, jakby coś mu się nie zgadzało. Nie wiedziałam, co mogłoby się stać, jeśli to, co dotąd oddawałam do spłaty długu, okazało się zwykłym oszustwem. Możliwe, że dlatego sprawdzał, czy tym razem moje świstki były prawdziwe — mogłaby to być moja ostatnia szansa, żeby przeżyć kolejne dni, bądź zostać pozbawiona życia. Brat Courtney zapewne obmyślił plany, a Chae został nominowany do wypełnienia ich wzorowo. W końcu od blondyna zaczęła się nasza historia, więc i on miał ją zakończyć.
— Ostatnio zdarzyły nam się fałszywki od jednej osoby, dlatego Anthony zadecydował, że będzie najlepiej, jeśli sprawdzimy pieniądze, zanim je weźmiemy — wyjaśnił, zerkając na mnie przelotnie. Z niewiadomych powodów kąciki jego ust drgnęły, jakby bawiła go cała ta sytuacja. — Bardzo ambitne, wiem. Nie musisz się rozgadywać aż tak. Wystarczyło, że powiedziałabyś, że mi współczujesz.
— Ostrożności nigdy za wiele — przyznałam, na co prychnął. Zmrużyłam oczy, kiedy oparł stopę o krawędź przeciwległego krzesła. Nie miałam wątpliwości, że gdy ściągnie nią z drewnianej powierzchni, to pozostawi przyschnięte błoto z podeszwy. Jednak ciężko było mi zwrócić mu uwagę, szczególnie jeśli miałam mu coś ważnego do powiedzenia w odpowiednim momencie. Wolałam go nie drażnić przedwcześnie. — Co się stanie z tymi, co przynoszą podrobione pieniądze? Chyba ich nie zabijacie, co nie?
Mężczyzna spoważniał, jakby wcale nie rozbawiło go ostatnie zdanie. Zawinął gumką recepturką pliczek gotówki, którą zdążył przejrzeć, a następnie przystawił ją do swojego policzka. W niemal bolesny sposób wcisnął pieniądze w skórę, jakby próbował ją przebić, przekrzywiając głowę na jedną ze stron. W jego spojrzeniu, utkwionym na mojej twarzy, nie dostrzegłam cienia radości, lecz coś na wzorzec cierpienia, rozrywającego jego mózg od środka. Nie było w nim także pustki, widywanej na każdym spotkaniu, ale pojawił się zamiast niej strach przed niepowstrzymanym. Ból i przerażenie stały się jego dominą, od której nie był w stanie uciec. Gdziekolwiek, by się nie udał, podążyłyby za nim — nie musiał tego mówić, bym się domyśliła, iż jego praca była bardziej skomplikowana, niż się wydawała. Z pozoru był wolny z wyboru, a tak naprawdę brat Courtney trzymał rękę na jego szyi, przygotowaną do zaciśnięcia. Zgadywałam, że jeden nieprawidłowy ruch mógł doprowadzić do zniszczenia jego życia.
Ściągnęłam brwi, kiedy facet przycisnął palec wskazujący do ust, jakby pragnął, bym zachowała milczenie. Uważnie obserwowałam, jak włożył wolną dłoń do kieszeni dżinsowej kurtki, a następnie jak po dłuższym się jej szamotaniu, odłożył ją na stół z kciukiem wciśniętym w małe, czarne urządzenie. Nie pozostawił jednak podobizny MP3 na blacie, lecz wciąż trzymał ją w ręku, jakby myślał, że ukradnę jego własność.
— W samochodzie mam pełno podsłuchów i kamer, dlatego chciałem, żebyśmy się tu spotkali — skomentował, zerkając gdzieś za mną. — Nawaliłem, sam przyznaję. Pozwoliłem, żeby Jamie i Maggie cię znaleźli, mimo tego, że mieliśmy umowę, że miałem do tego nie dopuścić... ale... ale Charlotte... nie mogłem dać ci być tutaj samej. On by się domyślił, że maczam palce w twoim zniknięciu, a wtedy, tak czy siak, by cię znalazł.
— Od kiedy znasz się z Jamiem? — zapytałam.
— To mój brat. Znam go całe życie — rzucił, na co wzięłam głęboki wdech. Nigdy nie pomyślałabym, że zaufany człowiek, któremu płaciłam za pracę, mógłby mnie wydać. — Słuchaj, nie zrobiłbym tego, gdybym nie uzyskał przekonujących argumentów. Chciałem cię chronić, udawało mi się, ale ty zaczęłaś występować publicznie i... Miałem swoje powody, żeby cię zdradzić, dobra?
Przyłożyłam dłoń w miejscu, gdzie zalegała zawieszka z imieniem Charlesa. Przycisnęłam palce do nierównomiernych kształtów, starając się uspokoić swój oddech, który nagle przyspieszył. Wbrew temu, że wyszło, jak wyszło z rozpoznaniem Charlotte w Rosalie, to czułam się wściekła. Miałam ochotę udusić faceta, siedzącego naprzeciwko za to, co zrobił — za popełnione oszustwo wobec mnie. Za to, że cały ten czas udawał przyjaciela, kryjąc za twardą maską twarz zdrajcy. Pragnęłam zrobić mu krzywdę, by raz na zawsze nauczył się, żeby stał tylko po jednej stronie mostu, a nie po dwóch.
Od tamtego balu liczyłam, że to był przypadek, że Jamie pojawił się wtedy na sali i dostrzegł za maską Złotej Damy swoją znajomą. Wątpiłam, czy kiedykolwiek wpadłby mi do głowy pomysł, że ktoś zrobił to specjalnie oraz zwabił go tam, wyjawiając tajemnicę. Zazwyczaj ludzi widziałam jako dobrych, niezdolnych do pozornego skrzywdzenia mnie, a szczególnie tych, których znałam. Teraz dopiero zauważyłam, że w tym świecie nie było można polegać na nikim, lecz na samej sobie. Osoby w wokół były dwulicowe, niczym lisy oraz gotowe do bronienia jedynie własnych interesów. Sprawy innych ich nie interesowały, a celem stało się własne szczęście, nie, odrębnej jednostki. Egoiści rozszerzali swoją władzę, niszcząc pojedyncze wyjątki, posiadające w głębi serca nawet najmniejsze pokłady życzliwości. A ja nie byłam w stanie nic z tym zrobić. Mogłam jedynie przyglądać się oraz trzymać wewnątrz siebie żal do osób, które mnie zawiodły, wbijając nóż prosto w plecy.
— W jaki inny sposób miałam sobie dorabiać? — wykrztusiłam przez zaciśnięte zęby, zaplatając ręce na piersiach. Niezauważalnie zerknęłam na torbę, której dno zakrywało zaledwie kilka pęczków dolarów. Nie zamierzałam oddawać mu wszystkiego, co udało mi się uzyskać z partnerstwa. A z pewnością nie chciałam płacić za coś, z czego Chae się nie wywiązał, lecz namieszał jeszcze bardziej w moim życiu. — Liczyłeś, że zostanę striptizerką albo oddam swoje ciało za pieniądze? Tego oczekiwaliście z Anthonym?
— Wiem o twojej przeszłości. Wiem też o Isis, która radziła sobie z...
— Jestem Rosalie VP Martin, nie żadną Isis — warknęłam, przez co naparł plecami na oparcie krzesła. Widziałam, jak otworzył usta, by coś powiedzieć, ale powstrzymałam go od tego pomysłu prostym gestem. — Nie przerywaj mi, kiedy mówię. Źle myśleliście, że znowu dam się w to wciągnąć. Że jestem kolejną głupią, która poświęci swoje ciało, żeby zapłacić wam za ochronę, która nigdy nie istniała. Jaki wy macie w ogóle tupet, żeby okradać ludzi i kłamać im w żywe oczy, że niby są bezpieczni?! Jak możecie patrzeć na siebie w lustrze po tym, co robicie?!
— Pomagamy ludziom uciec od rzeczywistości. Dajemy im nadzieję...
Zacisnęłam dłonie w pięści, gdy wystawił ręce w moim kierunku, jakby próbował mnie uspokoić. Przesunęłam językiem po przednich, górnych zębach, patrząc, jak blondyn nieudolnie starał się grać przyjaciela, któremu mogłam zaufać. Wydawał się zupełnie ignorować mur, postawiony przeze mnie pomiędzy nami, oddzielający od siebie wrogów. Perfidnie odbudowywał swój dwulicowy wizerunek, stosując szeroki uśmiech oraz żywą gestykulację, zdolną do przestawienia mnie na przyjazną stronę. Nie miał jednak pojęcia, że jego gesty jedynie działały bardziej mi na nerwy, sprawiając, że pragnęłam jedynie wyrzucić go z mieszkania. Wątpiłam, czy kiedykolwiek mógłby zyskać uznanie w moich oczach, gdybyśmy jeszcze kiedyś się spotkali. Przeczuwałam, że prędzej pozwoliłabym, żeby spalili mnie na stosie jak czarownicę, niż żeby między nami pojawił się pokój.
— Podziękuję za taką nadzieję — przyznałam, posyłając w jego kierunku gniewne spojrzenie. — Cieszę się, że bez tej wiedzy, którą właśnie mi przekazałeś, podjęłam i tak dobrą decyzję, żeby zerwać umowę z Robbinsonem. Powiedz mu, że teraz już wiem, dlaczego Courtney udaje, że go nie zna. Na jej miejscu też bym się wstydziła takiego brata jak on. Przekaż także, że nie będę upominała się o pieniądze i że chrzanię jego ochronę.
Ściągnął brwi, mozolnie się wyprostowując. Położył łokcie na blacie stołu, nieco pochylając się w moim kierunku, jakby zamierzał przekonywać mnie, że podjęłam niewłaściwą decyzję. Nie musiał wyjawiać mi swoich planów — wystarczyło jedno spojrzenie na jego oczy, w których tętniła nadzieja, że być może miało mu się udać. Zastanawiało mnie, jaki numer widniał na moich plecach, określający którą oszukaną osobą byłam z jego ręki. Trzecią? Setną? Tysięczną?
— To zły pomysł. Słuchaj, Charles nie dowiedział się, gdzie jesteś i nie dowie się, dopóki będę na posterunku. Odwołanie mnie i zerwanie umowy jest samobójstwem, wiesz? — rzucił łagodnie, zachowując powagę na twarzy. — Tylko ja mogę zatrzymać twój sekret. Kiedy zniknę, ktoś z twoich znajomych powie mu, a wtedy nie będę mógł ci pomóc. Tylko ja trzymam ich długie języki na smyczy. Pomyśl Charlotte — mówiąc to, wystawił dłoń w moim kierunku, jakby pragnął złapać mnie za rękę. Poprzez dotyk chciał przekonać mój umysł do swoich racji, by nie utracić kolejnej durnej, która zapewniała im zapewne wysokie zarobki. — Przypomnij sobie cały ten ból, który ci sprawił. Zastanów się, co się stanie, jeśli znajdzie cię po tylu miesiącach. Wpadnie w szał, zacznie cię bić, zaciągnie do LA i pozostaniesz w punkcie wyjścia...
— Nadszedł czas, żebyś się wyniósł — przerwałam mu ostro, podnosząc się z miejsca.
Przewróciłam oczami, kiedy westchnął przeciągle. Opornie wstał, ociężale przeciągając się, jakby pragnął opóźnić jeszcze bardziej swoje wyjście. Jakby w głębi duszy sądził, że zmienię zdanie, jeśli popatrzę na niego nieco dłużej.
— Tu możesz robić, co chcesz, a z nim znowu staniesz się tą, którą nienawidzi cały świat — bąknął, zabierając plecak wypełniony pieniędzmi. — Tu możesz być gwiazdą, a przy Charlesie będziesz tylko jego narzeczoną, która do niczego się nie nadaje i jest workiem treningowym dla swojego partnera. Zastanów się, czy na serio tego chcesz...
— Wolę być workiem niż darmowym zarobkiem.
Chae zmrużył oczy, po czym skierował się w stronę drzwi. Nie uległo mojej uwadze, jak się uśmiechnął po otwarciu wrót, jakby rozbawiła go cała ta sytuacja. Z dziwnym błyskiem w oczach zerknął na mnie ponad ramieniem, szykując się do przekroczenia progu.
— Teraz to ja i Anthony jesteśmy źli. Tak naprawdę to JiLoo jest gorsza od nas. Może kiedyś się spotkacie za kratkami, to się przekonasz, że to ona zawsze była diabłem wcielonym.
— JiLoo jest taka sama jak wy wszyscy. Tak jak każdy z was ma czarne ręce.
Przekrzywił głowę, poszerzając swój zaciesz. Dostrzegłam, jak przesunął dłonią po klamce, jakby nie mógł doczekać się wyjścia z bloku.
— Na twoje miejsce mamy wielu innych, więc nie musisz się martwić, że odczujemy twoją stratę.
Zacisnęłam usta, po tym, jak wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi. Wzięłam głęboki wdech, gdy z niewiadomych powodów poczułam, jak zapiekły mnie oczy.
Nie miałam żadnych wątpliwości — urodziłam się po to, by pozostać porażką.
* * *
Kąciki ust uniosły się wraz z tym, jak nieznajomy mężczyzna chwycił mnie za ramię. Nienaturalnie długimi palcami utworzył wokół szczupłego miejsca coś podobnego do opaski uciskowej, chroniącej od wykrwawienia się na śmierć. Dłoń ciasno przylegała do powierzchni ocieplanej, błękitnej bluzy, naruszając moją sferę prywatności, jednak nie przeszkadzało mi to. Bardziej zdenerwował mnie fakt nieprzyjemnego szarpnięcia, spowodowanego gwałtownym hamowaniem autobusu, niż czyjaś troska, bym nie upadła. Rozumiałam, co czuł facet, stojący przy mnie od ostatniego przystanku w Aurorze — denerwował się, bo kobieta obok niego nie potrafiła utrzymać równowagi i szanowałam to. Potrafiłam rozgryźć przypadkowo spotkaną osobę, natomiast nie umiałam tego z ludźmi, znanych nie od dziś.
Podniosłam spojrzenie na nieznajomego, wpatrującego się w przednią szybę autokaru. Wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia parę lat. Wysokie czoło przysłaniały mu ciemne kosmyki włosów, w przedziwny sposób rosnące mu do góry oraz opadające w dół, niczym liście palmy. Blisko osadzone oczy, których tęczówek nie zidentyfikowałam pomimo przenikającego światła lamp, zerkały na mnie z niepewnością, kiedy na niego nie patrzyłam, krzaczaste brwi zaś się zbliżały. Jedynie duże usta pozostawały bez wyrazu, zupełnie jakby były jedyną częścią ciała, nad którą posiadał całkowitą kontrolę. Starał się panować nad swoją mimiką, jakby usiłował pokazać, że studenci potrafili zachowywać się dorośle, nawet jeśli sprawowali opiekę nad kimś po kilku kieliszkach wina. Czasami jednak nie wychodziło mu to zbyt dobrze, jakby moje zachowanie niekiedy było zbyt irytujące.
— To mój przystanek — rzuciłam, wysuwając ramię z jego uścisku. — Dzięki za pomoc.
Nie obejrzałam się, gdy nie dotarł do mnie jakakolwiek odpowiedź z jego strony. Pewnymi krokami przemierzyłam drogę do drzwi wyjściowych, w niektórych momentach potykając się o niewidzialne rzeczy pasażerów. Z moich ust zamiast zwrotów grzecznościowych padały przekleństwa, na które starsze kobiety jedynie kręciły z dezaprobatą głową. Ignorowałam ich szepty, pełne obelg pod moim adresem, skupiając całą swoją uwagę na wirującym otoczeniu. Dzisiejszego wieczoru świat wydawał się tańczyć wokół własnej osi szybciej niż zazwyczaj.
Opuściłam pojazd zaraz po jego zatrzymaniu. Niedbałym ruchem wciągnęłam kaptur na głowę, ruszając w kierunku pobliskiej budki telefonicznej. Skierowałam wzrok na niewielką, oszkloną kabinę, znajdującą się pośród wyrośniętych traw, wyginających się we wschodnią stronę z powodu silnego wiatru. Tuż nad jej dachem, wykonanym z lichej blachy, widoczna była gałąź drzewa liściastego, która z każdym powiewem uderzała w przeszkodę. Z daleka przypominała mi rękę potwora — tego samego, budzącego mnie po nocach za czasów dziecka — z długimi szponami oraz dłonią, zbudowaną jedynie z kości. Drapała z niecierpliwością w oświetlony obiekt, jakby liczyła, że pewnego dnia miał pojawić się w niej nowy gość, który wpuściłby ją do środka.
— Jesteś może głodna? — zagadnął nieznajomy student, nagle wysuwając się przede mnie niczym zjawa. Możliwe, że gdybym była trzeźwa, odmówiłabym obcemu. Pojawiłyby się we mnie czarne myśli, że być może się pomyliłam, a on był seryjnym mordercą kobiet. Jednak w stanie, w jakim się znajdowałam, odrzucałam wszelkie negatywne przypuszczenia. Było mi wszystko jedno, z kim miałam do czynienia. Liczyło się, że ktoś w ogóle zwracał na mnie uwagę. — W tym barze serwują naprawdę dobre burgery. A gdy się jest pijanym, smakują jeszcze lepiej.
— Z chęcią — odpowiedziałam, wskazując dłonią na budkę. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie delikatnie, jakby nie chciał mnie spłoszyć, po czym powędrował wzrokiem za obiektem. — Muszę tylko wykonać jeden telefon.
— Jasne, poczekam w środku — stwierdził, nagle się zatrzymując.
Posłałam w jego stronę blady zaciesz, kiedy stanęłam przed przeźroczystymi drzwiami. Wzięłam głęboki wdech, a następnie zdecydowanym ruchem przekręciłam metalową gałkę, pokrytą kurzem. Czułam, jak serce zabiło mocniej, gdy weszłam do środka kabiny, zamykając za sobą szczelnie wrota. Pod wpływem nasilających się zawrotów głowy, oparłam się ramieniem o jedną z listw, wykonanych z metalu oraz sięgnęłam po granatową słuchawkę. Z tylnej kieszeni rurek wyciągnęłam parę drobnych, pozostałych z reszty po kupnie czerwonego wina, a następnie drżącą dłonią wsunęłam je do otworu. Na starodawnych przyciskach wybrałam numer, znany przeze mnie na pamięć i przystawiłam telefon do ucha.
Pierwszy sygnał wywołał u mnie niespotykane dreszcze. Moje ciało trzęsło się, nie z powodu zimna ani strachu, lecz z silnego podekscytowania. Czułam dziwne ukłucie w żołądku takie same, jak tamtego dnia, gdy Charles przyniósł mi pierwsze kwiaty, a serce kołatało się w rytm niesłyszalnej muzyki. Chciałam rozpłakać się ze szczęścia, którego nawet nie zdążyłam zaznać — wystarczył tylko znajomy dźwięk, pospolity dla połączenia telefonicznego, żebym miała wrażenie, że wszystko miało być dobrze. Wierzyłam, że odbierze, powie coś, a ja zamierzałam od razu odnaleźć drogę do tego, czego naprawdę pragnęłam.
— Halo?
Kąciki moich ust na nowo uniosły się, lecz tym razem znacznie wyżej niż zazwyczaj. Policzki bolały mnie od zbyt szerokiego uśmiechu, jednak nie potrafiłam zrezygnować z niego na rzecz odwróconej podkówki. Zbyt cieszyłam się z tak małej rzeczy, żeby pozwolić sobie tego nie okazywać. W końcu on kochał mnie taką, dlatego taką też powinien mnie dzisiaj widzieć oczami wyobraźni.
— Halo? Kto tam?
Przesunęłam palcami po włosach, rozkoszując się raz za razem dźwięcznością jego głosu. Wydawał się zupełnie inny niż przed kamerami. Został pozbawiony wyczuwalnej agresji, a także przygnębienia. Teraz jedynie jego ton wykazywał zaskoczenie, z nutką zdenerwowania, spowodowanego ciszą z mojej strony. Pomimo tego pragnęłam słuchać go godzinami. Tęskniłam za nim. Za wszystkim, co się wiązało z McCartneyem i chciałam poczuć jego bliskość przynajmniej przez krótką chwilę, nawet przez słuchawkę telefonu.
— Halo?
Ściągnęłam brwi, kiedy w tle rozległ się głos kobiety. Stała niedaleko, nie miałam wątpliwości, że widziała niepewność na twarzy Charlesa, spowodowanej cichym rozmówcą. Ton nie należał jednak do naszej gosposi, wbrew temu, że obstawiałam, iż McCartney był w domu o takiej porze. Przynależał za to do jednej jedynej osoby, która nie mogła bez powodu u niego być.
— Daj, ja zobaczę — powiedziała Olivia, znacznie psując mój humor. Wizja jej i Charlesa w naszym mieszkaniu sprawiała, że miałam ochotę dotrzeć tam najbliższym autobusem oraz pokazać aktorce, na kim naprawdę mu zależało. — Halo? — rzuciła nieco głośniej, jakby odebrała komórkę mężczyźnie. — Halo? Mógłby się ktoś odezwać po drugiej stronie?
— Głuchy telefon, rozłącz się — skomentował były narzeczony.
Przez chwilę docierał do mnie głośny oddech kobiety, a następnie zamilkł. Wzięłam głęboki wdech, kiedy poczułam ukłucie w sercu. Łzy napłynęły mi do oczu, dzięki czemu wirujący świat przestał być zbyt widoczny.
To była prawda. Zdradzał mnie, mimo tego, że przekonywał widzów o swoim uczuciu i płakał, i udawał załamanego... Tak naprawdę tylko grał — mówił z pamięci z góry ustalony tekst, wcielając się w postać rozbitego narzeczonego, którego narzeczona nagle zniknęła. Wcale nie przejmował się moim losem. Nie obchodziło go gdzie byłam, co robiłam, ani z kim przebywałam. Postawił siebie na pierwszym miejscu, a moje imię zrzucił prosto w przepaść, pozwalając Olivii zająć drugi podest.
Przez cały ten czas byłam tylko marionetką, która rozsławiała jego imię.
Rzuciłam słuchawką o metalowe przyciski, nie zważając na to, że mogłam coś uszkodzić. Nim minęło parę sekund, powtórzyłam czynność kilkakrotnie. Uderzenia wywoływały nieprzyjemny huk, przez które szyby drżały, jakby bały się mojego gniewu, ale nie przeszkadzało mi to. Liczyło się jedynie, by pozbyć się uczucia zdolnego do zniszczenia całego wszechświata. Pragnęłam zrównać tę budkę z ziemią, żeby nikt dzięki niej już nigdy nie ucierpiał — żadna kobieta uparcie wierząca, że jej partner był wobec niej całkowicie uczciwy.
Z moich ust wydobywały się przekleństwa za każdym razem, gdy czułam, jak kostki spotykały się z twardą powierzchnią telefonu, a następnie szybami. Nie przestałam bić pięściami, nawet gdy w jasnym świetle żarówki dostrzegałam krew. Każdy jej utracony milimetr, wzbogacony wulgaryzmami, o których nieraz nie miałam pojęcia, że znałam, przynosił pewne ukojenie w bólu psychicznym. Pozwalał odetchnąć pełną piersią, pozbawioną jakichkolwiek obciążeń, związanych ze znalezieniem. Leczył mnie.
Zacisnęłam zęby, palcami rozmazując juchę na szkle. Poszczególne szlaczki, wychodzące spod opuszków, w artystyczny sposób wywijały się w przeróżne strony w różnych grubościach, tworząc ciąg kaligraficznych liter. Nie miałam wątpliwości, że od dzisiejszego wieczoru ta kabina miała przejść do historii nie tylko w miejscowości, lecz na cały kraj. Zniszczona, pokryta czerwoną substancją miała budzić respekt wobec ludzkości oraz działać na ich wybujałą wyobraźnię. Zgadywałam, że zacznie przynależeć do dzieł seryjnego mordercy o nieznanej tożsamości i liczyłam, że miało tak pozostać. W głębi serca jednak pojawiała się nadzieja, że ktoś zainteresowałby się tą sprawą bardziej, a wtedy śledczy odkryliby, że to krew zaginionej Charlotte Thompson. Połączyliby fakty i obmyśliliby plan, w którym ona zostałby zamordowana.
A Charles zdobyłby dzięki temu jeszcze większą sławę oraz współczucie. Natomiast ja byłabym całkowicie wolna.
Pospiesznie wyszłam z budki, po czym skierowałam się w stronę oświetlonego baru. Schowałam zakrwawione dłonie do kieszeni bluzy, licząc, że nikt nie miał ich zauważyć oraz zerknęłam na budynek, pochłonięty w blasku zielonych neonów. Na parkingu nie było wiele samochodów — zaledwie dwa, dzięki czemu wiedziałam, że w środku nie było zbyt dużo osób. W okolicy nie istniała także jakakolwiek dzielnica, z której miejscowi mogliby przyjść na nocną przekąskę. Mogliśmy być tam sami, pozbawieni wścibskich spojrzeń.
Po przekroczeniu progu skierowałam się do jedynego stolika, przy którym ktokolwiek zajął miejsce. Do moich nozdrzy docierał przyjemny zapach dań, sprawiający, że ślina napłynęła mi do ust. Spokojna muzyka wydobywała się z głośników na tyle cicho, by dało się usłyszeć kroki klienta. Pomarańczowe ściany, gdzieniegdzie zasłonięte przez kolorowe obrazy bądź rośliny doniczkowe, zostały oświetlone czerwoną ledową listwą, nadającą pomieszczeniu klimatu niczym z filmu grozy. Białe stoliki lśniły w krwistym blasku, jakby dopiero zostały wyczyszczone przez kelnerkę, przez co nie przypominały tych w lokalach, do których niegdyś uczęszczałam.
Usiadłam naprzeciwko nieznajomego studenta, wpatrującego się w kartę dań. Głośno westchnęłam, bezsłownie oznajmiając swoje przybycie oraz ściągnęłam kaptur z głowy. Widziałam, jak podniósł na mnie spojrzenie, podczas wyprostowywania pleców. Z niespotykanym spokojem, jakbym była starą znajomą, oparł się plecami o skórzaną kanapę i położył rękę na oparciu. Wydawał się całkowicie wyluzowany, dzięki czemu wzbudzał we mnie podejrzenia.
— Jesteś studentką?
Kiwnęłam głową, zerkając przelotnie na jego torbę, wypełnioną książkami.
— Tak, jestem.
— Nareszcie będę miał z kim ponarzekać — prychnął, uśmiechając się szeroko. — W naszym miasteczku jest mało młodych ludzi. Wszyscy wyjechali do dużego miasta, więc dobrze jest widzieć nową twarz, z którą można się upić. Zostaniesz może dzisiaj moją przyjaciółką od alkoholu?
Kąciki moich ust uniosły się na sugestię alkoholowego upojenia. To było coś, czego dzisiaj potrzebowałam — oderwania się od rzeczywistości.
— To będzie dla mnie przyjemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top