Rozdział 21

Przesunęłam palcami po granatowej marynarce, kiedy poczułam, jak przycisnął mnie bardziej do swojego ciała. Oparłam podbródek na jego ramieniu, wypatrując ponad nim na resztę par, znajdujących się na parkiecie. Każda z nich, bez wyjątku, kołysała się w takt spokojnej muzyki. Zakochani tkwili w bliskim uścisku, jakby pragnęli połączyć swoje ciała w jedną całość. Czasami widziałam, jak muskali ustami szyję swojego partnera, starając się okazać odrobinę czułości w jakże ciepły wieczór. Kobiety wsuwały palce w męskie włosy tuż nad karkiem, natomiast mężczyźni ledwo zauważalnie dotykali damskich kreacji, w miejscu nad linią rozpoczynania się pośladków. Odczuwałam bolesne ukłucia w sercu za każdym razem, kiedy pozwalam sobie na dłuższe przyglądaniu się ich spojrzeniom — nie było wśród nich żadnego dwojga osób, które nie patrzyłoby na siebie tak, jakby to było ostatnie spotkanie. Wzroki przepełnione miłością raczyły drugą połówkę niewypowiedzianą obietnicą pozostania z nią aż do śmierci. Miałam wrażenie, że ta pozytywna energia przedostawała się do atmosfery, zarażając pozostałe kamienne pikawki wirusem namiętności. Wybudzała zamrożone ciała oraz umysły, a potem zmuszała do zakochania się i bycia szczęśliwym. Pomagała spełnić coś, co dla niektórych wydawało się nieosiągalne. A to tylko za sprawą jednej ckliwej piosenki. 

Materiał czerwonej sukni, jaką nosiłam na sobie, otarł się o moją łydkę. W porównaniu z poprzednim strojem, założonym na występ balu charytatywnego, ten wydawał się delikatniejszy, bardziej miękki, jakby został wykonany z owczej wełny. Ubiór posiadał także bardziej wyzywający dekolt, którego rozcięcie sięgało niemal mojego pępka. Koronkowe odzienie, oprócz przepięknych kwiatowych wzorów, miało przyczepione maleńkie diamenciki. Pod wpływem światła, padającego z różnych kierunków, niezwykle mieniły się w kolorach fioletu oraz ciemnego ocienia błękitu, pasującego do garnituru Paula. 

Dzisiejszy występ był wyjątkowy, dlatego tancerz zadecydował, że nasze ubrania powinny być jedyne w swoim rodzaju. Jako że nasz układ był poważny, pozbawiony jakichkolwiek podnoszeń, lecz pełny subtelności, uznał, że dobrym pomysłem będzie, jeśli włożę czerwień — kolor miłości. Symbol uczucia, które okazywali wszyscy zebrani wobec jednego z młodszych uczestników balu. On za to w swoich ciuchach postawił na granat, będącym ulubionym odcieniem chorego chłopca. W przeciwieństwie do poprzednich imprez dopasował nasze stroje pod najważniejszego członka zgromadzenia, jakby naprawdę przejęła go historia dziesięciolatka. Jakby szczerze rozumiał to, przez co przechodził, zupełnie jakby znał to uczucie. 

Podniosłam spojrzenie na twarz znajomego, nieco odchylając się do tyłu. Brat Ethana skierował na mnie swój wzrok po tym, jak położyłam dłoń na jego barku. Z niewiadomych powodów kąciki jego ust uniosły się, natomiast łapa, którą trzymał na moich plecach, przesunęła się niżej. Ręka bezustannie ściskająca moje palce od początku piosenki rozluźniła swój uścisk tylko po to, by umożliwić jej właścicielowi, wpleść swoje paluchy pomiędzy moje. 

— Nie wiem, czy już ci mówiłem, ale dzisiaj wykonałaś naprawdę dobrą robotę — odezwał się, odrobinę zwalniając w tańcu. — Lepszą niż do tej pory, przez co czuję się zaszczycony, mogąc z tobą pracować. 

— Cieszy mnie to, że nie jestem już tą dziewczyną, na którą tak narzekałeś. 

Jego uśmiech się poszerzył, odsłaniając białe zęby. Przypominał mi zgryz Ethana — przynajmniej pod jednym względem bracia wydawali się do siebie podobni. Pod innymi aspektami fizycznymi trudno było mi znaleźć pokrewieństwo. Mieli różne kolory włosów, odcienie cery, odmienne od siebie nosy i różnili się wzrostem. Dla niewtajemniczonych zapewne prezentowali się jako dwoje obcych sobie ludzi, niepołączonych więzami krwi. Postronni traktowali ich jako kolegów, którzy spotykali się po latach oraz wspominali czasy liceum. Niewielu z nich mogło się domyślić, że być może byli członkami tej samej rodziny. 

— Do perfekcji dużo ci jeszcze brakuje — przyznał, na co zmrużyłam oczy. — Nie jest to jednak to, co było na początku, ale widać jakikolwiek progres. Jeszcze kilka lat, a może dorównasz mi na poziomie, kiedy byłem pięciolatkiem. 

Otworzyłam usta, kiedy podświadomie zignorowałam sarkastyczną wypowiedź, wyłapując z niej jedynie podtekst. Pomimo wiedzy, że w jego życiu istniała ciężarna Lily, czułam, jak od wewnątrz rozpierała mnie przedziwna radość. Miałam wrażenie, że jej ogrom zgniatał moje organy od środka, zastępując je nowymi, a nadzieja budziła się wraz z nimi. Nadzieja na lepszy byt u boku mężczyzny, do którego odczuwałam sympatię, nawet jeśli wydawało się to złe. Jeżeli było to u progu bram piekielnych i niezgodne ze wszystkimi normami, które znałam, część mnie pragnęła dążyć do zatrzymania go. To właśnie ona przejmowała kontrolę, wierząc, że wspomniane przez niego kolejne lata naszej współpracy, były prawdziwe. Że miałam odrobinę szansy, by pobyć z nim odrobinę dłużej, niż tylko na próbach, które niespodziewanie mogły się skończyć. Że mogłam patrzeć na niego bez granic oraz poznawać go od podstaw. 

Że byłam w stanie w czterech krokach uciec od piekła. 

— Kilka lat? — zapytałam, nie starając się ukryć zaskoczenia. Nigdy bym nie pomyślała, że pozostanie nam tyle czasu razem. Liczyłam na kilkanaście miesięcy, dopóki jego żona nie miała powrócić do stanu sprzed ciąży. A potem ona miała zająć moje miejsce tak, jak było, zanim się pojawiłam. 

Jego zaciesz zbladł, natomiast brwi minimalnie zostały ściągnięte. Momentalnie zrobiło mi się gorąco, gdy na jego twarzy została wypisana niepewność wobec tego, co właśnie powiedział. Przez krótką chwilę wyglądał tak, jakby żałował swoich słów, lecz coś w jego głowie musiało zmusić go do wyjawienie skrywanej prawdy. Nie mógł na czas powstrzymać czegoś, o czym jego organizm mu nie mówił. O tym, że zależało mu na mnie, ale jeszcze całkowicie sobie tego nie uświadomił. 

— Rozmawiałem trochę z Lily i oboje stwierdziliśmy, że mogłabyś zostać na trochę dłużej. Chciałaby się zająć naszymi dziećmi, żeby nie przegapić żadnej chwili z ich życia, więc jeśli byś się zgodziła, może... 

— Można prosić do tańca? — wtrącił się mężczyzna, który nagle pojawił się znikąd. 

— Oczywiście — odparł Paul, wysilając się na przelotny uśmiech. 

Z gracją uniósł moją dłoń do swojej buzi, po czym przyłożył usta do jej wierzchu. Widziałam, jak skierował na mnie ciemne spojrzenie, wydobywające się zza weneckiej maski, dopasowanej kolorystycznie do jego garnituru. Ten moment nie trwał długo, lecz i tak sprawił, że zaparło mi dech w piersiach. Znów poczułam się, jakbym miała szesnaście lat — młoda oraz zauroczona w facecie, którego ledwo znałam. 

Nieznajomy, przyodziany w czarny strój, objął potężną ręką moją talię, natomiast w drugą chwycił moje palce. Nie przyciągnął mnie do siebie nadgorliwie, jak to zrobił instruktor tańca, ale zachował pomiędzy nami niewielki dystans. Wpatrywałam się z dołu na typowo męską twarz, w kształcie prostokąta, pokrytej jasnym zarostem. Śledziłam wzrokiem jego zielone oczy, rozglądające się naokoło, jakby wyszukiwały zagrożenia pośród gości balu. Dotykałam jego napiętego ramienia, wywołującego we mnie obawy, że coś tutaj nie grało. Koleś był zbyt spięty i podejrzanie się zachowywał, zupełnie jakby znalazł się w centrum zagrożenia. 

Wzięłam głęboki wdech, starając się skupić swoją uwagę na detalach białej, weneckiej maski. Z coraz większym związaniem żołądka, podziwiałam ozdobne, złote elementy, próbując znaleźć coś optymistycznego z tej chwili. Tak, jak obiecałam bratu, zwracałam uwagę na dobre szczegóły, mogące zapewnić mi jakiekolwiek szczęście. Wyciągałam wnioski, nieopierające się na nadmiernej podejrzliwości wobec tego, że komuś udało się mnie rozpoznać. Zachowywałam pozorny spokój, licząc, że to mogło pomóc mi przetrwać w Cincinnati dłużej, niż bym się spodziewała. 

— Cztery kroki do piekła — wykrztusił w połowie nowej, romantycznej piosenki, na co ściągnęłam brwi. 

— Słucham? 

— Wiesz, że dzielą cię cztery kroki do piekła? Pierwszym krokiem — mówiąc to, uderzył mnie stopą w łydkę, jakby chciał, bym się cofnęła — jest Jamie. Drugim, Maggie. Trzecim prawdopodobnie ja, Daisy, Paul albo Ethan. Czwartym, najgorszym, jesteś sama ty. Reasumując, samym piekłem jest dla ciebie Charles za to, co zrobił. To właśnie cała nasza czwórka dąży do tego, byś dotarła bez bramy piekielne do samego króla. Do twojego wroga, którego nienawidzisz z całego serca za szkody, jakie ci wyrządził. 

— Kim ty, do cholery, jesteś? 

Kąciki jego ust drgnęły, jakby powstrzymywał się od uśmiechu. Mimo że był ode mnie wyższy zaledwie kilka centymetrów, pochylił się w moją stronę, chcąc zatrzymać rozmowę tylko dla samych nas. 

— Przyjacielem — bąknął wyraźnie, po czym mną obrócił. Kiedy powróciłam do niego, włączając się w taniec, czułam, jak się przybliżył. Drżącą dłonią jedną z moich rąk położył na barku, a potem niemal wciągnął ją na swój kark, jakby pragnął, bym przekroczyła jeszcze bardziej granicę przyzwoitości. — Może, to nie miejsce i czas na takie rozmowy, lecz musisz odpowiedzieć na parę pytań, Charlotte. To bardzo ważne, bo dzięki temu będę mógł podjąć najważniejszą decyzję twojego życia. 

— Wydali mnie, prawda? 

— Martwią się o ciebie. Jednak nie robią tego tak bardzo, jak twój narzeczony. Musisz...

Wbrew temu, że na sali było głośno, zdołałam usłyszeć jego odchrząknięcie. Nie było ono ani trochę naturalnym odruchem obronnym organizmu, ale sygnałem ostrzegawczym, że ktoś zwrócił na naszą dwójkę uwagę. Że zapewne patrzył się, jak wirowaliśmy na parkiecie, a być może, nawet podsłuchiwał, o jakim temacie gadaliśmy. Był ciekawy, dlaczego wyglądałam tak, jakby nie podobało mi się towarzystwo tajemniczego mężczyzny, wiedzącego o mnie wszystko. 

Rozejrzałam się wokół, swobodnie wplatając palce we włosy tuż nad karkiem faceta. W dali dostrzegłam Paula, tańczącego ze starszą kobietą w brzydkiej, zielonej sukience z wyzywającym wcięciem materiału na plecach. Instruktor nie wydawał się patrzeć w naszym kierunku, całkowicie pochłonięty w rozmowie z kimś, kto wyglądał tak, jakby z nim flirtował. Ciężko było ujść mojej uwadze to, jak jej dłoń, zniszczona czasem, bez przerwy muskała jego ramię, natomiast czerwone usta uśmiechały się słodko oraz niewinnie. Podrywała młodszego od siebie, jakby chciała ponownie poczuć się młodo, niczym nastolatka. Jakby pragnęła oszukać swoje myśli, a także wzrok, wymazując wszystkie wspomnienia, spojrzeniem zaś przeobrazić swoją skórę na gładką, pełną życia. 

Zerknęłam na dziewczynę, stojącą niedaleko stołu szwedzkiego. Różowa suknia, pokryta brokatem, lśniła w jasnym świetle oświetlenia, równie mocno, jak wenecka maska, przysłaniająca jej twarz. Ciemnobrązowe włosy, związane w wysokiego koka, odsłaniały wysokie czoło, a także dobrze widoczne kości policzkowe. Nawet jeśli nie widziałam z dalszej odległości koloru jej oczu, część mnie miała świadomość, że tęczówki pokryte były zielenią — intensywną tak, jak u Charlesa. Pojawiało się też nieznane dotąd przekonanie, że na jej lewej łopatce znajdował się kolorowy, piękny motyl, wykonany przez profesjonalnego tatuażystę w Nowym Jorku. 

Janis. Nie miałam wątpliwości, że Maggie ją tu ściągnęła, a z nią również osobnika płci męskiej, którego nie kojarzyłam. Starszą siostrę McCartneya poznałam od razu, lecz jego twarz, głos nie pasował do nikogo, kogo bym znała. Musiał być kimś obcym. Jeffa, jej męża, rozpoznałabym, nawet jeśli jego twarz byłaby całkowicie przysłonięta, a zza kotary wydobywałby się jedynie jego barwa tonu.

— Czy słyszysz w głowie głosy? — mruknął do mojego ucha, dłonią z talii gładząc materiał mojej sukni. — Jakieś prośby, groźby, żebyś coś zrobiła, bo inaczej skończy to się dla ciebie źle? 

Pokręciłam głową, w tym samym momencie, gdy straciłam z oczu krewną mojego byłego narzeczonego. 

— Nie, nigdy nie słyszałam głosów. Nie jestem wariatką. 

— Nikt nie mówi, że nią jesteś. Po prostu się upewniam, czy oby na pewno, podjęłaś decyzję wyjazdu świadomie. Niektórzy robią to zbyt spontanicznie, przez co potem żałują. Jednak nie sugeruję, że być może ty jesteś jedną z takich osób. Staram się zrozumieć, jaki jest naprawdę powód, że uciekłaś od mężczyzny, który cię kocha. 

— Bił mnie — mówiąc to, odgięłam ciało do tyłu, by móc spojrzeć na jego buzię. — Ostatnie uderzenie było mocniejsze niż kiedykolwiek. To pomogło mi przejrzeć na oczy i wreszcie zobaczyłam, że nic nigdy się nie zmieni, oprócz tego, że posunie się do rzeczy, do których myślałam kiedyś, że nie był w stanie. Nienawiść odebrała mu rozum. Po śmierci Charliego wszystko się w nim zmieniło i myślał, że jeśli zniszczy jego pokój, to każda najmniejsza rzecz powróci do normy. Pomylił się, bo tak naprawdę on pozostanie taki sam, a ja... 

— A ty zawsze będziesz uciekać — skomentował, zwalniając tempo w tańcu. Teraz ledwo się poruszaliśmy, lecz nie przeszkadzało mi to. Dzięki temu mogłam bez przeszkód rozmawiać z nieznajomym mężczyzną, który przypominał mi kogoś w rodzaju psychologa. Tak, jak oni budził zaufanie oraz zdawał się znać na rzeczy. — Znam osobiście Charlesa. Bardzo często bywam w jego głowie i to, co mówisz, wydaje się sprzeczne z tym, co wiem. Dlatego zapytam raz jeszcze, Charlotte, czy słyszysz głosy w głowie? 

Ściągnęłam brwi, starając się zachować spokój. Do końca balu zostało jeszcze parę godzin, więc nie mogłam pozwolić sobie na przejęcie kontroli przez emocje. 

— Na razie słyszę tylko jeden, sugerujący, że mam schizofrenię. Uwierzyłabym może, gdyby ktoś na nią chorował w mojej rodzinie — dziadek, babcia, ciotka, ojciec, czy matka, ale nigdy się z tym nie spotkano. Nigdy nie byłam pierwsza, więc nie mogłabym na nią trafić. Prędzej dorwałoby mojego brata, czy siostrę, lecz na pewno nie mnie. Wasz Bóg chyba nie może być tak srogi, żeby odebrać mi syna i skazać na bycie świruską. 

— W zasadzie nie powinien, lecz nieznane są Boże decyzje — przyznał, zjeżdżając wzrokiem na moją szyję. Przygryzł dolną wargę, a jego oczy się zmrużyły, jakby dostrzegł jakiś wyraźny znak, wpływający na jego myśl. — To naszyjnik od Charlesa. Mówił mi o nim wiele. Podarował ci go z miłości, żebyś nigdy o nim nie zapominała, gdy był w drodze. Sporo się natrudził, żeby znaleźć odpowiedni dla twojego gustu i jak widać, udało mu się. Kiedy odeszłaś, dużo się naszukał, żeby go odnaleźć. Bał się, że przepadł, że ci, co cię porwali, ukradli go, ale ty go zachowałaś. Sądzę, że nie zrobiłaś tego bez powodu. Może i nie cierpisz Charlesa za to, co zrobił, ale w głębi serca czujesz, że go kochasz. Wiesz, że nie zapomnisz o nim, bo on jest twoją prawdziwą miłością. Jesteście sobie przeznaczeni, Charlotte. On nie radzi sobie bez ciebie i ty również nie dasz rady żyć dalej bez niego, dlatego błagam cię, wróć do Los Angeles. Wróć do domu. Pomyśl tylko jak wszystko...

— Mógłbym odzyskać swoją partnerkę z powrotem? — odparł Paul, po ówczesnym postukaniu po łopatce nieznajomego. — Muszę z nią o czymś porozmawiać. To pilna sprawa. 

Mężczyzna zacisnął usta w cienką linię, odsuwając się. 

— Powiedz Janis, żeby poszła do Maggie — powiedziałam na odchodne, wierząc, że oboje się znali. — Bądź cicho, o to jedynie cię proszę. 

Pokiwał głową, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł, znikając z mojego pola widzenia. Brat Ethana przysunął mnie bliżej do siebie, nadając nowe, szybsze tempo w tańcu. W takt muzyki prowadził mnie w walcu pośród innych wirujących par, jakby pragnął się wyróżnić spośród szarego społeczeństwa. Z niewiadomych powodów kąciki jego ust nie opadały ani na chwilę, jakby czuł się dumny z tego, że i tego prostego układu nie zawaliłam. Przypominał mi tych ojców z reklam, którzy klaskali w dłonie za każdym razem, gdy ich pociecha osiągała sukces. Tych samych, niemogących powstrzymać swoich uczuć, rozpierających ich klatkę piersiową i ułatwiających oddychanie. 

— Tak w zasadzie nie miałem ci niczego ważnego do powiedzenia — rzucił Paul, nie tracąc ani na chwilę ramy. — Widziałem, że nie podobał ci się ten koleś, więc pomyślałem, że jakoś cię uwolnię od niego. To twój znajomy? 

— Tak. To mój stary przyjaciel — skłamałam, zerkając gdzieś w bok. — Z czasów liceum. Straciliśmy kontakt, zaraz jak skończyliśmy szkołę. 

— To ten, który doił krowę i jej ogon uderzył go w twarz? Bo mi wyglądał na takiego. 

Uśmiechnęłam się, próbując znaleźć w sobie jakąkolwiek granę entuzjazmu. Im bardziej go lubiłam, tym mniej chciałam go okłamywać. 

— To właśnie on. 

— Teraz uważaj. 

Moje zęby automatycznie się zacisnęły, kiedy nagle znajomy odepchnął mnie od siebie. Kilkoma szybkimi ruchami obrócił mną, przez co moja kreacja przepięknie się rozłożyła w dolnej części, po czym gwałtownie przyciągnął do siebie. Z trudem powstrzymałam krzyk, gdy pochylił moje ciało w kierunku podłogi, obejmując mnie w pasie jedynie jedną z rąk. Jego zaciesz poszerzył się, odsłaniając zęby, moje paznokcie zaś wysunęły się z jego skóry na karku, w którą nieświadomie wbiłam palce. W przeciwieństwie do niego wcale nie podobała mi się ta nuta szaleństwa. Jednak nastąpił moment, kiedy to, co przed chwilą zrobił, przestało mieć znaczenie. 

Kosmyki jego włosów dotknęły mojego czoła, męska twarz natomiast zawisła kilka centymetrów nad moją. Przyjemny oddech napierał na moje policzki, przypominając o niezwykłej intymności tego, co się między nami działo. Długi nos muskał mój własny, a nasze usta dzieliły milimetry. Wystarczył tylko jeden ruch, by je połączyć, jak niedawno i znów poczuć się dobrze, mieć świadomość, że odwzajemniał moje odczucia. 

Jednak nie byłam w stanie tego zrobić. Nawet jeśli nie byłoby na sali Janis, nie mogłabym mieć pewności, czy okazałabym się na tyle zła, by odebrać ciężarnej kobiecie jej męża. Byłam jedynie w nim zauroczona — omamił mnie swoim wyglądem, w małym stopniu zachowaniem. Nie zwróciłabym na niego uwagi, gdyby nie okazał się podobny do faceta, do którego naprawdę należało moje serce. Gdyby tak strasznie nie przypominał mi Charlesa McCartneya. 

— Nie mogę — wykrztusiliśmy oboje jednocześnie, jakbyśmy w tym samym czasie uświadomili sobie, co wyprawialiśmy. 

Nie byliśmy już nastolatkami, którzy mogli pozwalać sobie na skoki w bok. Byliśmy dorośli i musieliśmy zachowywać się, jak oni, bez względu na to, co tak naprawdę ciągnęło nas w dół. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top