Rozdział 2.8
Odetchnęłam głęboko, kładąc dłoń na chłodnej klamce. Podniosłam wzrok na drewnianą ozdobę, wieńczącą białe drzwi. Ciąg liter, pomalowany w kolorach błękitu, wyraźnie wyróżniał się na jasnym tle. Nie było możliwości, by nie dało się go zauważyć. Nawet pośród mroku zapewne przyciągał wzrok każdego, kto się do nich zbliżył. Niczym syreny przywiązane do brzegu wzburzonego morza, nawoływał napotkaną osobę. Wabił ją do siebie pięknem rzeźby drewna, wykonanej z doskonałą precyzją. Roztaczał w korytarzu niezwykłą aurę tajemniczości, która bez wiedzy danej osoby, mogła wzbudzić w nieznajomym poczucie niepewności oraz chęć zapoznania się z historią miejsca, kryjącego się tuż za nim. Sprawiał, że jeszcze bardziej pragnęłam zajrzeć do pokoju, który zakończył wszystko, mimo że parę minut temu wcale do tego nie dążyłam.
Nacisnęłam na klamkę, a następnie otworzyłam drzwi. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, niewiele różniącym się od tego jak go zapamiętałam — dziecięce rzeczy wciąż kryły się pod zakurzoną folią, jakby czekały na moment, w którym by się przydały. Nawet łóżeczko, które Charles zniszczył, stało w tym samym miejscu z naprawionymi uszkodzeniami. Nie zostało wyrzucone do śmietnika wraz z pozostałością wystroju, jak na początku myślałam. Nie uległo spłonięciu w naszym kominku ani nie znalazło nowego właściciela, któremu bardziej by się przydało. Po prostu było tutaj, przykryte szczelnie plastikową powłoką, z kompletem zszytych powłoczek oraz kolorowych maskotek, upchniętych w rogu.
Przesunęłam dłonią po szyi, wchodząc w głąb pomieszczenia. Wzięłam głęboki wdech, kiedy moje serce zabiło mocniej na widok odmalowanych jaskółek, a także karuzeli z kotami, zawieszonej nad nieuszkodzoną kołyską. Wszystko to, co ostatnim razem widziałam jako zniszczone, zostało naprawione, zupełnie jakby to nigdy się nie wydarzyło. Jakbyśmy obchodzili moje urodziny w spokoju, bez żadnej awantury, bez rękoczynów, bez złości. Jakby nic, co pamiętałam z tamtego dnia, nie było prawdą — żadne oznaki wskazujące, że rozegrała się tu kiedyś jatka, nie istniały. Ani jedna rysa nie wieńczyła podłogi, ani jedna zasłona nie wisiała oderwana, ani jeden kot nie zginął z karuzeli... Jakby nic się nie zdarzyło. Jakby tamtego wieczoru McCartney wcale nie zdemolował pokoju, nie pragnął wyrzucić rzeczy Charliego. Jakbym wtedy odrzuciła go za nic.
Zsunęłam folię na podłogę, po czym oparłam się rękoma o kołyskę. Z trudem przełykałam ślinę, przyglądając się czerwonemu, miękkiemu wnętrzu, na którym miał spocząć Charlie. Pomimo upływu czasu, nie uległ nawet minimalnemu zniszczeniu, zupełnie jakby nigdy dotąd nie nadszedł jego czas. Ponad nim znajdował się wyryty księżyc w pełni, przypominający plaster salami. Idealny okrąg przecinał mahoń wraz z ciemnym napisem, który był jednym z cytatów, słyszanych przeze mnie wiele razy. Osoba, która podarowała nam ten prezent, bardzo ceniła sobie miłość. Była dla niej cnotą, prowadzącą przez życie i pragnęła, by także to prowadziło mojego syna. By był dobry. By był empatyczny. By potrafił kochać ludzi, mimo diabelskich czynów, którymi potrafili tylko krzywdzić tak samo, jak ona.
A teraz to ona była zniszczona przez tę miłość.
— Zrobiłem dla nas śniadanie — usłyszałam po tym, jak kroki na korytarzu ucichły. — Charlotte?
Przesunęłam palcami po kancie kołyski, a kąciki moich ust zadrżały.
— Czasami go słyszałam w ośrodku. Czasami nawet dałeś mi go zobaczyć, jeśli nie krzyczałam zbyt głośno... Nigdy nie dałeś mi go potrzymać. Mówiłeś, że jeśli bym go dotknęła, to przeszłaby na niego zaraza mojej krwi, mojego pochodzenia — powiedziałam cicho, licząc, że mógłby tego nie usłyszeć. — To był tylko twój syn...
— To był tylko zły sen. To, co pamiętasz z ośrodka, nigdy się nie wydarzyło. Wiesz o tym.
Nie odpowiedziałam. Powoli się wyprostowałam, słysząc kolejne kroki za sobą. Mimo że wcale nie chciałam, moje ciało wzdrygnęło się pod wpływem dotyku, który nagle pojawił się na moim ramieniu. Chłodne palce przylgnęły do miejsca, przykrytego jedynie cienką bluzką o jednolitym kolorze czerwieni. Krótkie paznokcie zaczęły napierać na skórę, zaraz po tym, jak spojrzałam na twarz McCartneya, ale to nie było zbyt mocne. Nie przypominało mi o żadnym ostrzeżeniu, jednak nie znaczyło to, że jego bliskość dodała mi nieco otuchy. Nawet delikatny uśmiech, pojawiający się na jego twarzy, nie sprawiał, że w stu procentach byłam w stanie zaufać słowom. Coś w głębi mnie przekonywało do bycia ostrożną, wobec tego, co mówił, a także robił. Nie było to związane z kwestią wspomnień, lecz czegoś, o czym sama nadal nie miałam pojęcia — musiałam zdać się na przeczucie, które kazało nie wierzyć mu całkowicie. To ono znało prawdę, o której nie zamierzało poinformować umysł. Prawdę, która mogła być znacznie gorsza od tego, co jedynie mi się wydawało.
— Wiesz o tym, Lottie — dodał nieco ostrzej, mimo że jego roześmiana twarz sprawiała zupełnie inne wrażenie. — Wiesz, bo to nigdy się nie wydarzyło.
Uniosłam podbródek do góry, gdy jego dłoń zacisnęła się na moim ramieniu, jakby pragnął przywołać mnie do porządku. Głośno przełknęłam ślinę, kiedy wzrokiem zaczął mierzyć moją twarz. Chłodnymi oczami błądził po skórze, jakby starał się z niej cokolwiek wyczytać — jakby liczył, że w pewnym momencie pojawią się na niej wykaligrafowane litery, zdradzające moje myśli. Widziałam, jak stopniowo zaciskał zęby, pozwalając wymuszonemu uśmiechowi odejść w zapomnienie. Przekrzywił głowę na prawy bok, nabierając do płuc dużą ilość powietrza, natomiast jego palce stopniowo odklejały się od materiału bluzki, jakby powoli uświadamiał sobie, co zrobił.
— Byłam chora. Widziałam wiele różnych rzeczy, które pewnie nigdy nie miały miejsca — przyznałam cicho. — Jestem głodna jak wilk. Co specjalnego dla nas dzisiaj przygotowałeś?
— Na początek naleśniki z owocami. Na deser obawiam się, że będziesz musiała wyskoczyć razem z Olivią.
Ściągnęłam brwi, odsuwając się od niego. Odwróciłam się przodem oraz zaplotłam ręce na piersiach. Nie spodziewałam się takiej wiadomości, nie z samego rana. Liczyłam, że Charles i ja zostaniemy sami, zjemy w spokoju śniadanie, potem obiad, a następnie upchniemy niemal siłą w siebie deser, jak za dawnych czasów. Czekałam na kolejną porcję tego McCartneya, w którym się zakochałam, a tymczasem na dziś czekało na mnie rozczarowanie. Pojawiło się ogromnie rozwarcie świata, w którym wcale nie byliśmy partnerami, jak mi się wydawało. Teraz pomiędzy nami stała inna kobieta, znana od lat, która miała romans z moim niedoszłym mężem. To ona niczym mur, zamierzała odgrodzić nas od siebie, by zdobyć mężczyznę, którego od zawsze pragnęła. Jednak, żeby się to udało, należało się zbliżyć do jednej jedynej osoby, na której mu zbyt zależało. Musiała być moją przyjaciółką, by mógł ją dostrzec w jak najlepszym świetle. By mógł się w niej zakochać na zabój, póki wciąż ona wciąż czuła do niego miłość.
— Więc ty i Olivia byliście razem? — zapytałam, wymijając go. Oparłam się biodrem o jedną z komód, by w miarę jego wybuchu być jak najdalej od dużych pięści. — Widziałam was kiedyś w wiadomościach, jak oboje trzymaliście się za ręce. Wyglądaliście na parę, więc zgaduję też, że to ona otrzymała moją rolę...
Wzruszył ramionami, jakby to nic nie znaczyło, po czym oparł dłonie o biodra. Przesunął końcówką języka po dolnej wardze, starając się znaleźć najlepsze rozwiązanie z trudnej sytuacji. Z upływem czasu kąciki jego ust unosiły się, jakby w głowie pojawiły mu się najgorsze możliwe scenariusze, a kciuk jednej z rąk muskał powierzchnię skórzanego paska. Nie miałam pojęcia, czy specjalnie zapiął go tak luźno, by spodnie opadły mu aż do linii gumki bokserek, czy zrobił tak, bo nie miał czasu, żeby to naprawić. Zgadywałam, że to niedbalstwo dzisiejszego poranka sprawiło, że wyglądał tak, jak wyglądał — z wyciągniętą koszulą, z potarganymi włosami, bez skarpetek. Nie przypominał samego siebie — tego, który starał się reprezentować dobrze, bez względu na to czy wybierał się gdzieś, czy zostawał w domu.
— Ja i Olivia nigdy nie byliśmy sobie pisani — odpowiedział, rozplatając moje ręce. Chwycił mnie za dłonie po to, by następnie przesunąć po ich zewnętrznej stronie kciukami, jakby starał się uspokoić moje nerwy. Sądziłam, że powiedziałam wszystko bardzo spokojnie, jednak on w jakiś sposób wyczuł, że wieść o Olivii nieco mnie podirytowała. Wiedział to, bo znał mnie. — Nie pasujemy do siebie pod żadnym względem, nawet fizycznym. To był jeden pocałunek, jedna próba seksu, którą oblaliśmy. Nie będę kłamać, że się nie zbliżyliśmy do siebie przez te lata. Zbliżyliśmy się, bardzo. Olivia pomogła mi przez to wszystko przejść i jest moją najlepszą przyjaciółką, ale nigdy nie byłem w stanie poczuć do niej nic więcej. Nigdy nie byłem i nie będę w stanie się w niej zakochać, bo to tylko tobie podarowałem taką miłość. Tylko ciebie kocham, dla ciebie się budzę i wstaję z łóżka. To z tobą mam nadzieję stanąć na ślubnym kobiercu.
Czułam, jak kąciki moich ust drgnęły. Delikatnie pochyliłam się w jego stronę, stając na palcach.
— Nie zaprzeczysz, że ona jest wyjściem, jeśli nam się nie uda?
— A kto powiedział, że nam się nie uda? Już raz się we mnie zakochałaś, więc możesz to zrobić też drugi raz.
Z trudem powstrzymałam się od uniesienia kącików ust. Charles znał mnie dobrze, ale tak dobrze, jak dotychczas przypuszczałam. Liczyłam, że potrafił prześwietlić mnie na wylot, a tymczasem wcale tak nie było — powoli zaczynałam myśleć, że wcale nie był pewien, kim wciąż byłam. Że zgadywał, jakby grał w jakimś teleturnieju, a trudność pytań była bliżej nieokreślona. Że nie wiedział tego, co czułam. Tylko strzelał, niczym z karabinu, by roztrzaskać na miazgę moje biedne serce. By zdobyć to, co stracił.
W końcu był Charlesem McCartneyem — jedynym synem Rebeccy i Boba. Zawsze dostawał wszystko, czego pragnął. Teraz jedyne czego chciał, nie było rzeczą materialną, lecz czymś, co musiał zdobyć wraz z czasem. Potrzebował zabiegać o tę rzekomą miłość, którą utracił, o ten dotyk, którego nie mógł dostać. Pożądał mnie całą, bez żadnych barier. W jego intensywnie zielonych oczach potrafiłam dostrzec tlące się iskierki namiętności, którą był zmuszony trzymać wewnątrz siebie. Jednak nie chciałam zrobić nic, by je okiełznać. Miał mnie w kawałeczkach po tym, co się wydarzyło i musiał pomóc mi je poukładać. Musiał zdradzić mi każdy najmniejszy szczegół, bym znów mogła, chociaż na chwilę mu zaufać. By zacząć czerpać całkowitą przyjemność ze spędzanego czasu z nim. By dotykać jego klatki piersiowej bez ograniczeń i obaw, że coś mogłoby się nagle popsuć. By całować usta bez opamiętania, nie licząc na odepchnięcie przez silne dłonie. Mógł mnie mieć, ale nie w tamtym momencie. Nie, szczególnie kiedy moje myśli krążyły wokół Olivii.
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie — bąknęłam.
Nic się nie odezwał. Puścił jedną z moich dłoni po to, by swoją własną unieść na wysokość twarzy. Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech, kiedy palce dotknęły mojej żuchwy. Znieruchomiałam, a mój oddech się zatrzymał, gdy kciukiem przesunął po dolnej wardze. Wbrew temu, co przypuszczałam, palec wcale nie zachowywał się w sposób zmysłowy, jakby pragnął zwabić mnie do mężczyzny stojącego naprzeciw. Z siłą napierał na skórę, nieco wykrzywiając usta, natomiast paznokieć w którymś momencie stuknął w mój ząb, wydając pierwsze oraz ostatnie ostrzeżenie z jego strony.
To nie był objaw choroby.
Charles naprawdę mnie ostrzegał przed napieraniem na niego.
— O hej, tutaj jesteście — dotarł do mnie głos kobiety. Dopiero teraz usłyszałam jej głośne kroki, gdy ruszyła w naszą stronę, zupełnie jakby wcześniej nie chciała, byśmy wiedzieli o jej obecności. — Charles, powinieneś zacząć się szykować przed wyjazdem. Ja i Char zrobimy sobie dzień tylko dla kobiet. Jeśli chciałeś z niej wyłudzić informacje, co będziemy robić, to się chłopcze pomyliłeś.
Dotknęłam dolnej wargi zaraz po tym, jak jego dłoń powędrowała do kieszeni spodni. Czułam pod opuszkami, jak pulsowała, jakby z trudem znosiła bliskość McCartneya, a moje oczy napełniły się łzami. Pragnęłam wziąć oddech, lecz byłam zbyt przerażona, by to zrobić — moje płuca zablokowały się, jakby usiłowały pozbawić mnie w ten sposób życia.
Znaki ostrzegawcze były prawdziwe. To nie działo się jedynie w mojej głowie, jak starałam sobie wmówić. To było naprawdę, w realnym świecie. A moje bezpieczeństwo było jedynie złudzeniem, które jedynie odpływało stąd niczym zniszczony statek.
— Baw się dobrze, Lottie — odparł łagodnie, pochylając się nade mną. — Nie mogę się doczekać godziny, w której znowu cię zobaczę.
Mimo niekomfortowego wrażenia zacisnęłam usta w cienką linię, kiedy jego palce znalazły się na moich nadgarstkach. Zamknęłam oczy, gdy mozolnym ruchem poprawił kosmyki włosów za moje ucho, a następnie przysunął jedną z dłoni do swojej klatki piersiowej. Pod drżącymi kostkami czułam bicie jego serca. Wyczuwałam to, jak silnie uderzało w jego ciele, jak równomiernie, zupełnie jakby cała ta sytuacja nie działała na jego nerwy. Jakby wcale nie wysyłał mi sygnałów, świadczących o gniewie. Jakby cały ten czas był spokojny, wbrew temu, co mi się zdawało, że widziałam. Jakby to, co przed chwilą doznałam, nigdy nie zaistniało w rzeczywistości, lecz wewnątrz... mnie.
Z trudem przełknęłam ślinę, otwierając oczy.
— Dziękuję — bąknęłam, odsuwając się od niego.
— Powinnaś coś zjeść. Wyglądasz bardzo słabo — odparła Olivia, gestem zachęcając mnie do wyjścia z pokoju. Na jej ustach pojawił się uśmiech, gdy zaczęłam się do niej zbliżać, zupełnie jakby dzisiejszego poranka była to jedna z rzeczy, która wyszła zgodnie z planem. — Po tabletkach poczujesz się znacznie lepiej i będziesz widziała też trochę jaśniej.
Poprawiłam włosy na plecy, wychodząc z pomieszczenia. Zaplotłam ręce na piersiach, po czym skierowałam się w stronę jadalni. Do moich nozdrzy dotarł zapach naleśników oraz rozgrzanego oleju, który nie zdawał się być pierwotnie odgrzewany na patelni. Zgadywałam, że McCartney używał go wielokrotnie przed moim przyjazdem, zupełnie jakby nie miał chęci oraz nowej butelki do wymiany. Znowu narażał swoje życie i zdrowie dla lenistwa, ale to mnie nie dziwiło - w końcu robił tak wielokrotnie, zanim przyjechaliśmy do LA. Twierdził, że tak było bardziej ekonomicznie dla jego portfela, którego wtedy z pustki mógł porwać najmniejszy podmuch wiatru. Tym razem jednak było go stać na litrowy pojemnik wypełniony tłustą cieczką. Miał także wiele czasu, by to zrobić przed moim przyjazdem, ale on z jakiegoś powodu to zignorował.
Zajęłam miejsce na jednym z wysokich krzeseł barowych i ściągnęłam brwi. Kubek, w którym uwielbiałam pić poranną herbatę, został zastąpiony innym. Na porcelanowej powierzchni znajdowały się dwie pandy - jedna z nich była większa, a na jej szyi wisiał granatowy krawat. Druga natomiast ubrana była w czerwoną sukienkę. Długie włosy o kolorze blondu zostały rozpuszczone i powiewały na wietrze. Ich końcówki sięgały aż do barwnych kwiatów, otaczających zwierzęta. Nie miałam pojęcia, czyje było naczynie, które nie zostało dokładnie domyte z fusów po kawie. Mogłabym przypuszczać, że należało do jednej z siostrzenic Charlesa, lecz żadna z nich nie mogła korzystać na razie z używek. Były zbyt młode na uzależnienia. A mój były narzeczony nie pijał napoi, które silnie oddziaływały na płytkę nazębną.
Powędrowałam wzrokiem na małe pudełeczko, wypełnione kolorowymi tabletkami. Z głębi mojego gardła mimowolnie wydarło się głośne westchnięcie, gdy nachyliłam się nad lekarstwami o różnorakiej wielkości. W klinice wydawało się ich o wiele mniej, szczególnie tych większych kapsułek, które nawet nie miałam pojęcia, za co odpowiadały. Tam się mieściły w pojemniku, a nie wystawały ponad wieczko.
— Najpierw naleśniki, potem tabletki — zarządziła kobieta, siadając naprzeciwko. Na blacie wyspy położyła obok swojego kubka trzy tabletki w przeźroczystych kapsułkach. Żółty oraz zgniłozielone odcienie nie sugerowały, że ich smak miał być równie lepszy od moich działek. — Zachary powiedział, że w ten sposób będziesz lepiej je tolerowała.
Pokiwałam głową, sięgając po widelec. Ukroiłam kawałek naleśnika, a następnie włożyłam go do ust i przeżułam. Widziałam, jak na twarzy Olivii pojawił się kpiący uśmiech, kiedy przycisnęłam kciuk do warg, a do oczu podeszły mi łzy. Z trudem przełknęłam kęs, który wydawał się jednym z gorszych, jakich w życiu próbowałam oraz wzięłam duży łyk zbyt ciemnej herbaty.
— Charles ma nadal problemy z dodawaniem składników na naleśniki. Wysłałam mu łatwy przepis, ale nawet i to spieprzył — dodała i delikatnie skrzywiła się, gdy wydzieliłam kolejny kawałek. — Spokojnie, mamy dzisiaj czas na zjedzenie czegoś na mieście. Nie musisz się zmuszać. On i tak nie patrzy...
Przekrzywiłam głowę na bok, wkładając do ust następny kęs. Może i miałam wybór, by wyrzucić upośledzone danie do śmietnika, ale nie chciałam dawać jej tej satysfakcji. Nie pragnęłam też kusić losu i niesfornych rąk McCartneya - nie do końca byłam pewna czy udał się na górę, czy stał gdzieś za drzwiami, podsłuchując nas. Wolałam zachować spokój do momentu przełknięcia choćby połowy tabletek, a jego znaki ostrzegawcze mogłyby całkowicie zacisnąć mój przełyk.
Aktorka zmarszczyła czoło na widok pustego talerzyka, zupełnie jakby nie spodziewała się, że uda mi się zjeść wszystko. Kąciki jej ust poruszyły się niemrawo, przez co ciężko było mi się powstrzymać od uśmiechu. Może popełniłam głupotę, wrzucając w siebie ciasto za bardzo napakowane mąką, lecz dla zniesmaczonej Olivii wydawało się to warte. Po raz pierwszy tego dnia cieszyła mnie jej obecność, nawet jeśli to miało być tylko przelotnym zjawiskiem. Mogłam napawać się swoim głupim zwycięstwem wobec kobiety, która obściskiwała się z moim byłym narzeczonym. A potem mogłam jedynie żałować tego, że do tego dopuściłam dla tej ulotnej chwili.
— Jadało się gorsze rzeczy — przyznałam, sięgając po plastikowe pudełeczko. — To do dna?
— Słyszałam, co cię spotkało, kiedy byłaś mała. Przykro mi, że to oszpeciło nie tylko twój umysł, ale też twoją twarz. To smutne patrzeć w lustro i za każdym razem widzieć pamiątkę ze swojej przeszłości.
— Lubię tę szramę. Przynajmniej wyróżniam się w tłumie — odparłam nieco oschle, zmuszając się na uniesienie kącików ust. — Zawsze mogłam trafić gorzej. Zawsze mogłam zostać tam i teraz bym leżała w ćpuńskim niebie. A tak to jestem tylko zwykłą schizofreniczką.
Docisnęłam do ust wieczko, po czym uniosłam. Pomimo minimalnej suchości w ustach udało mi się przełknąć pierwsze lekarstwa, których smak był tak cierpki, że miałam wrażenie, jakby mój język został sparaliżowany. Dopiero po orzeźwieniu jamy ustnej końcówką herbaty, dokończyłam zawartość pudełeczka, która ze względu na wielkość tabletek była gorsza do przełknięcia i wywoływała odruch wymiotny. Bezceremonialnie odstawiłam pojemnik na stół, dopijając napój, który nie potrafił nawet zamaskować paskudnego smaku. Wzięłam głęboki wdech, zerkając na zegarek, a następnie podniosłam się z miejsca.
— Chciałabym być o siódmej w domu — oznajmiłam, wkładając zabrudzone naczynia do zlewu.
— Myślę, że da się to załatwić. O ile wyjdziemy w tej chwili i pomodlimy się o to, by minęły nas kolejki.
Przewróciłam oczami, nie odwracając się do niej przodem. Mogłam się spodziewać, że będzie chciała przedłużyć to spotkanie - w końcu poprosił ją o to Charles. Musiała zrobić wszystko, co w jej mocy, żeby powstrzymać mnie od szybkiego powrotu do domu tuż przed nim.
— Więc gdzie idziemy najpierw?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top