Rozdział 2

Wzięłam głęboki wdech, wyłączając silnik samochodu. Z tylnego siedzenia przyciągnęłam do siebie teczkę, którą ułożyłam na kolanach. Niby od niechcenia, przed dłuższą chwilę wpatrywałam się w krople, spływające po przedniej szybie. Jedna za drugą pędziły jak szalone, zabierając ze sobą kolejne, stojące na ich drodze. Słyszałam ich siostry bliźniaczki, drastycznie rozbijające się o karoserię auta, niczym Titanic o lodową górę. Zabijały same siebie i nie miały na to żadnego wpływu. Los tak dla nich wybrał — albo raczej wszechobecny Bóg, do którego modliło się większość populacji na świecie. Facet machnął różdżką i nastała śmierć, bo tak mu się podobało. Zwykły deszcz padł zbrodniczej napaści, bez żadnego konkretnego powodu. Odchodził z tego świata, gdyż On tak zapragnął. Wierzyłam, że te krople były dobre, że nie zrobiły nic złego, lecz w ludzkim życiu nic nie było sprawiedliwe. A tym bardziej udanie się do nieistniejącej krainy, zwanej niebem. 

Nie istniały żadne podziały na czyściec, piekło, czy raj. Po drugiej stronie była jedynie nicość — wyrywająca serce, ogłuszająca, niszcząca każdy kawałeczek wspomnień. Nie było tam Boga, Allaha, ani nawet Świętej Krowy. Stałam tam tylko ja, w ciemności, naga oraz bezbronna, z nożem na karku. A teraz był tam on. 

Niespodziewanie światło w sypialni się zapaliło, przez co ściągnęłam brwi. Widziałam cień osoby, poruszającej się za atłasowymi zasłonami, szczelnie zakrywającymi pokój. Wydawał się wyższy, a także masywniejszy od tego, który doskonale znałam. Mimowolnie zmrużyłam oczy, w czasie gdy w pomieszczeniu zapanowała na powrót ciemność. 

W czasie naszego pobytu w Los Angeles zostaliśmy okradzeni trzy razy. Pierwsze dwa wypadki nadarzyły się na samym początku, gdy w domu niemalże nie mieszkaliśmy. Charles, który zaczynał dopiero swoją karierę, spędzał czas na castingach. Niekiedy bywał poza miastem kilka dni, natomiast ja najczęściej pracowałam na dwa etaty. Wtedy złodziej zabrał ze sobą kilka cennych przedmiotów. Ostatni i najgorszy z napadów nastąpił w dniu ostatniego badania, które przekreśliło nasze życie grubą, krzywą krechą. Nasze mieszkanie zostało całkowicie splądrowane — potłuczone szyby, podarte kanapy i fotele, częściowo zdarta tapeta w naszej sypialni. To zmusiło nas do zamontowania alarmu, a także wynajęcia gosposi, która pilnowałaby domu pod naszą nieobecność. 

Wysiadłam z auta, ówcześnie zakładając kaptur na głowę, po czym weszłam do mieszkania. Zaraz po zamknięciu drzwi, dotarło do mnie przyjemne ciepło, a także głośne szczekanie, przebijające się przez rozgłoszoną muzykę pop. Nim zdążyłam odłożyć teczkę na szafkę, w korytarzu pojawił się czarny labrador. Z merdającym ogonem ruszył w moim kierunku, nie zwracając uwagi na moje gesty dłonią, które rzekomo powinny go uspokoić. 

Pies nigdy nie był jednym z moich skrytych marzeń. Od najmłodszych lat nienawidziłam zwierząt, a szczególnie kundli, wiecznie szczekających, biegających i wrednych. Nawet suczka sąsiadów, która często przesiadywała na naszym rodzinnym podwórku, nie zmieniła mojego zdania — wręcz sprawiła, że budziła się we mnie żądza mordu za każdym razem, gdy widziałam ją, człapiącą się na tych krótkich łapach. Zamieszkanie z Charlesem było dla mnie próbą, lecz jeszcze większą była chwila, kiedy z jego samochodu wyskoczył Goofy. Mały, pokraczny Goofy, który już pierwszego dnia zdążył zasikać mi spodnie. Pamiętałam, jak często krzyczałam na nieznośnego domownika, a zwłaszcza moment, gdy omal nie wylądował na sąsiedniej wsi. 

— Goofy, jak tam? — rzuciłam, kiedy oparł swoje łapy na mojej klatce piersiowej. Przeczesałam palcami futro na jego głowie, trzymając głowę z dala od jego paszczy. Czułam, jak żołądek podchodził mi do gardła od jego rybnego oddechu. Mojej sytuacji nie poprawiał także fakt, że śmierdział deszczem.— Tak, też za tobą tęskniłam. 

Nagle nadstawił uszu, jakby czegoś nasłuchiwał. Tak samo, jak on, usłyszałam gwizd od strony kuchni. Nagle pies powrócił do naturalnej postawy, a następnie popędził w stronę jadalni. Wykorzystując chwilę nieuwagi, zdjęłam obuwie i ruszyłam w głąb domu. 

— Judy, wróciłam! — zawołałam, zdejmując z siebie przemoczoną bluzę. — Było dużo korków na mieście! Podobnież jakiś facet skoczył z wieżowca, słyszałaś o tym?! 

Ściągnęłam brwi, kiedy gosposia nie odpowiedziała. To nie było w jej stylu, tak samo, jak muzyka. Znałam ją trzy lata i wiedziałam, że uwielbiała jazz. Nie raz nakryłam ją, gdy pozwalała sobie na więcej w pracy oraz rozgłaszała utwory, przy których odechciewało mi się żyć. Pop był dla niej największym złem. Poza tym ściszała swoje nuty, zaraz po tym, jak się odzywałam, a potem przepraszała mnie kilka minut wprawdzie za nic. 

Tym razem było inaczej. 

— Judy, jesteś?! — krzyknęłam głośniej niż zazwyczaj, zawieszając bluzę na wieszaku w łazience. Na dodatkowy znak, że wróciłam, trzasnęłam wrotami. Byłam przekonana, że tego nie dało się nie usłyszeć. 

Muzyka nieco przycichła, dzięki czemu nieco odetchnęłam z ulgą. Nie miałam jednak stuprocentowej pewności wobec tego, czy faktycznie to była Judy. Nie mógł to być również Charles — miał dzisiaj wywiad, a po nim spotkanie z reżyserem w sprawie scenariusza. Zgodnie z jego planami, dzisiaj powinnam dzielić sama łóżko. Sam jeszcze wczoraj powtarzał, bym powoli się przyzwyczajała do spania samej, a przynajmniej do chwili aż nie skończą nowego filmu. 

Ktoś był tutaj, znający hasło alarmu, albo przynajmniej mający klucze do drzwi. Nikt spoza naszej trójki nie miał dobrowolnego wstępu do lokum, nawet Rebecca McCartney. Sama zadbałam o to, by matka trojga dzieci nie nawiedzała mojej garderoby bez mojej wiedzy. Musiał być to ktoś mądry, mierzący głęboko w nasze sekrety, ktoś... 

Zatrzymałam się w progu drzwi kuchni, zaraz po tym, jak koło kuchenki elektrycznej dostrzegłam mężczyznę. Stał do mnie tyłem, zapalczywie mieszając drewnianą łyżką w jednym z garnków. Wyglądał tak, jakby nie miał pojęcia, że stałam kilka metrów od niego, z niemal rozchylonymi ustami i łomoczącym sercem. Mój oddech przyspieszał z każdą sekundą, gdy wpatrywałam się w niego, natomiast ból w okolicach oka znacznie nabierał na sile. 

Parę razy uderzył kopyścią o metalowe wykończenie rondla — mocno i stanowczo, po czym zmniejszył płomień palnika. Nie widziałam jego wyrazu twarzy, ale wiedziałam, że był zły. Zgadywałam, że coś poszło źle i dlatego wrócił. Możliwe, że usłyszał od swojej matki kolejną skargę na mnie za nieposłuszeństwo oraz zrezygnował z planów, by „przemówić" mi do rozsądku. Dodatkowa jego wściekłość powstawała przy staniu przy garach. Jego ulubiona restauracja była zamknięta, a śmieciowego jedzenia musiał unikać. 

Zostawało tylko pytanie — gdzie się podziała nasza gosposia? Czemu nie mogła mu sama ugotować? Czy ona była TĄ PIERWSZĄ? 

Był spięty w każdym milimetrze swojego ciała. Poruszał sztywno ramionami, okrytymi przez jasnoniebieską koszulę, zupełnie tak, jakby miał zakwasy. Również jego nogi oraz pośladki były naciągnięte bardziej niż zwykle. W normalnych warunkach kobieta pomogłaby swojemu narzeczonemu się rozluźnić. Dotknęłaby go, złożyła kilka pocałunków na jego karku. Możliwe, że posunęłaby się dalej, gdyby zorientowała się, że w rękach trzyma greckiego boga. Ja jednak wolałam nie ryzykować. Charles może i był bogiem z wyglądu, lecz jego dusza raczej należała do najpaskudniejszego diabła w dziejach. Muśniecie go palcami, mogło doprowadzić do wybuchu reaktora jądrowego. Możliwe, że nastałaby Apokalipsa. 

— Miałeś być w San Diego — powiedziałam, opierając się ramieniem o futrynę drzwi. 

Z hukiem oparł łyżkę o kocioł i wytarł dłonie w ścierkę, leżącą obok niego na blacie. Niby od niechcenia spojrzał na Goofy'ego, siedzącego tuż przy jego stopach oraz czekającego na kąsek. Charles miał zaciśniętą szczękę, przez co zrobiłam krok do tyłu. 

— Wiem, że miałem być w San Diego — odparł łagodnie, co nijak nie pasowało do tego, jak wyglądał. — Przełożyłem spotkanie. 

— Gdzie jest Judy? — zapytałam, zaraz po tym, jak wypowiedział ostatnie słowo. Nie podobała mi się jej niewiadoma nieobecność. — Zwolniłeś ją. 

— Nikogo nie zwolniłem — rzucił oraz odwrócił się do mnie przodem. Drgnęłam, kiedy zrobił kilka kroków w moją stronę. — Ma dzisiaj urodziny córki, więc pomyślałem, że dam jej wolny wieczór. Dostała też premię, bo słyszałem, że nie miała z czego kupić małej prezentu. Należała jej się za te lata pracy. Chyba nie jesteś za to zła? 

— Nie, ja... — przerwałam zdanie, w czasie gdy dotknął placami moją twarz. Przekrzywił głowę na bok, a jego kciuk przesunął się po moim policzku. 

Na początku, jak zakochana para, nie skąpiliśmy od czułości. Bardzo często się spotykaliśmy, wiecznie trzymaliśmy się za ręce i przytulaliśmy. Byliśmy kanarkami, z którymi ledwo kto mógł wytrzymać. Sytuacja zmieniła się, gdy dostał pierwszy udział w filmie. Odsunęliśmy się od siebie na tyle, że czasami zastanawiałam się, czy nasze wspólne życie miało jakikolwiek sens. Ostatni raz, kiedy mnie tak dotykał, było dwa lata temu — na molo nad morzem. Do tego czasu nasze fizyczne styknięcie istniało jedynie w łóżku.

— Ja po prostu... — bąknęłam, nie wiedząc co powiedzieć. — Nie spodziewałam się tego. Nigdy dobrowolnie nie dałeś jej wolnego. Nie gotowałeś też sam... od lat! 

— A powinienem. Teraz będę częściej gotował dla mojej żony. 

Kąciki moich ust drgnęły, kiedy się szeroko uśmiechnął. Na jego policzkach pojawiły się delikatne zmarszczki, nieco bardziej widoczne niż parę lat wcześniej. Nie stałam przy nim ostatnio tak blisko, przez co nie dostrzegłam dotąd, jak bardzo się zmienił. Nie zauważyłam sińców, które zazwyczaj zakrywała jego makijażystka korektorem; kości policzkowych, wystających bardziej niż zwykle, jak bardzo zeszczuplał, a jego wydęta buzia uległa całkowitemu załamaniu. Nie był już chłopakiem, którego poznałam siedem lat temu — krępym siedemnastolatkiem, zajadającym chipsy każdego dnia oraz liczącego na cud, który mógł spełniać jego marzenia. Mężczyzna stojący przede mną wiedział, czego chciał od życia i szedł tą drogą, nawet jeśli musiał rozbroić niejedną bombę. Charles dorósł, a ja niemal to przeoczyłam. 

— Nienawidzę tej szramy — dodał, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. 

— Nie usunę jej... 

— Wiem — skomentował, zanim skończyłam zdanie. — Bez niej wyglądałabyś pospolicie. Może to dzięki niej stoisz tutaj. 

— Lubisz mieć przy sobie misie bez łapek? Słodkie. 

Zachichotał, przysuwając mnie do siebie. Ku mojemu zaskoczeniu, położył moją dłoń na swojej piersi, pozwalając mi na dotyk. Musiało minąć dobre kilka sekund, zanim zdecydowałam się przesunąć opuszkami palców po gładkim materiale koszuli, okrywającej jego ciało. Drugą ręką, niby od niechcenia, przeczesałam jego włosy tuż nad karkiem. Dobrowolnie pozwoliłam na to, by mnie pocałował, beż żadnego oporu, który zdarzał mi się coraz częściej. 

Z początku nie przeszkadzało mi, kiedy znajdowałam ślady szminki w kąciku jego ust, za każdym razem, gdy wracał z planu. Na tym polegała poniekąd jego praca — na robieniu przed kamerą rzeczy, których niewielu trzeźwych byłoby w stanie wykonać. Musiał całować swoją ukochaną serialową Dorry, sprawiać, by ludzie uwierzyli w realność tego związku. 

Potem gdy nadeszły kolejne filmowe kobiety, przestałam być tolerancyjna. Denerwował mnie każdy ich ruch, skierowany w jego stronę, widok, że był z nimi szczęśliwy. Brzydziłam się go, a tym bardziej jego ust, wycałowanych przez wiele aktorek. W końcu doszło do tego, że niemal odeszłam od niego. W momencie, gdy udało mi się opuścić próg drzwi, wreszcie zgodził się na ujawnienie mnie przed światem. Wreszcie pokazał, że ktoś taki jak Charlotte Thompson istniała w jego życiu i nie była wcale sprzątaczką. Pozwolił mi na wejście w swoje życie. To jednak nie do końca zmieniło mojego uprzedzenia. 

— Jestem tak cholernie zestresowany, że nawet nie masz pojęcia jak bardzo — mruknął, kiedy wreszcie oderwałam się od niego z braku tchu. 

— Czym? 

— Tobą, Charlotte. Mam wrażenie, że cię tracę... że tracę też sam siebie. To, co zrobiłem wczoraj i wcześniej, to był wypadek. Ja naprawdę nie chciałem zrobić ci krzywdy, nigdy nie podniósłbym na ciebie ręki. 

— Charles, ale ty to zrobiłeś i...

Do moich nozdrzy dotarł swąd spalenizny, przez który ściągnęłam brwi. Nim zdążyłam choćby drgnąć, mój przyszły mąż dopadł do kuchenki elektrycznej oraz wyłączył palnik z rondlem. Gwałtownym ruchem poderwał garnek do góry, a następnie z hukiem wrzucił do zlewu. Nieświadomie drgnęłam, gdy nieprzyjemny dźwięk podrażnił mój kanał słuchowy. Słyszałam, jak Charles przeklął, co zdarzało mu się rzadko w moim towarzystwie. Robił to jedynie wtedy w takich sytuacjach, jakby ostrzegał mnie przed tym, co za chwilę miało nastąpić. 

Oparł się rękoma o szafki, oddychając ciężko. Opuścił głowę, zupełnie tak, jakby powstrzymywał się od nieuniknionego. Nabrałam powietrza do płuc, by móc w stanie zrobić krok w jego stronę, a później kolejne. By przełamać obezwładniający strach przed drugim podbitym okiem, przekopania, bądź co gorsza, przebicia nożem. 

— Charles — rzuciłam, z trudem panując nad swoim głosem. 

Przesunęłam delikatnie palcami po jego ramionach, próbując go uspokoić. Wbrew złym przeczuciom, on nawet się nie poruszył. Zgadzał się na to, bym była przy nim i robiła rzeczy, których dotąd mi nie zezwalał. 

— Idź do jadalni — powiedział sucho, nawet na mnie nie patrząc. — Proszę. 

Odwróciłam się na pięcie, po czym przeszłam do pomieszczenia obok. Włączyłam światło, zaraz po przekroczeniu progu i skierowałam wzrok na stół. Stary blat został przykryty satynowym, bordowym obrusem, komponującym się z białą porcelaną, a także śnieżnymi różami w szklanych wazonach. Gdzieniegdzie znajdowały się świece, których leniwy płomień, nieco ostudził moje emocje. Zajęłam miejsce od strony okien, przysłoniętych całkowicie przez zasłony i zerknęłam przelotnie na Goofy'ego. Pies zabrał ze swojego legowiska żółtą maskotkę, a następnie powędrował z nią z powrotem do kuchni. 

Przeczesałam palcami końcówki włosów oraz związałam kłaki w niedbałego koka. Poprawiłam również kołnierzyk czarnej podkoszulki na tyle, by nie ukazywał krwiaków po wczorajszej awanturze i założyłam nogę na nogę. Starałam się wyglądać dobrze na dzisiejszej podejrzanej kolacji, pomimo tego, że byłam niewyspana, moje oko było podbite i nie miałam na sobie makijażu. 

Po kilku minutach wszedł do pokoju z dwoma daniami, niesionymi w rękach. Z powagą położył jeden z talerzy przede mną i usiadł naprzeciwko, po drugiej stronie jadalni. Przesunął srebrne sztućce, a także wziął długi łyk czerwonego wina z kieliszka. Poszłam za jego przykładem, na wypadek, gdyby uznał, że wybrał niewłaściwy gatunek alkoholu. Nie chciałam wywoływać zamieszania na samym początku posiłku. 

— Wygląda smacznie — skomentowałam. Po części wydawało mi się, że zignorował moją wypowiedź, jednak w pewnym momencie jego kąciki ust drgnęły. 

Danie stworzone przez niego, nie przypominało tych, które jadaliśmy każdego dnia. Nie było zdrowe, pomimo sałatki i dużej ilości pomidorów. Mięso nie było gotowane, ale ociekało tłuszczem, tak samo, jak ziemniaki, przypominające kształtem frytki. Dzięki tak niezdrowemu jedzeniu przypominały mi się stare czasy, pełne fast foodów oraz braku liczenia kalorii. Oboje nie dbaliśmy wtedy o wagę, a ćwiczenia były dla nas jedynie marnowaniem czasu. Śmiałam się z tego, kto biegał rano kilometrami. Nie myślałam, że w przyszłości dołączę do grona porannych ptaszków, rozwijających skrzydła każdego dnia, niezależnie od pogody.

— Jaki jest prawdziwy powód kolacji, Charles? — zapytałam po tym, jak zjedliśmy. — Rebecca poskarżyła się na mnie, że wyrzuciłam ją ze sklepu? 

Powoli nabrał kolejny łyk trunku i głośno przełknął. 

— Owszem, usłyszałem wiele o tym, co się stało. Nie jestem zadowolony z tego, ale nie jestem z tego powodu też zły. Moja matka za bardzo angażuje się w wesele i najwyraźniej potrzebuje kogoś, kto utarłby jej nosa. Bez tego nie odpuści. 

— Więc co jest nie tak? — drążyłam. 

— Charlotte, nic nie jest nie tak — zamruczał. — Dlaczego doszukujesz się dziury w całym? 

Wzruszyłam ramionami. Zaplotłam ręce na piersi w czasie, gdy dopił czwarty kieliszek wina, kiedy ja wciąż męczyłam się z pierwszym. Był podpity — widziałam to w jego lśniących oczach niczym kocich. Jeszcze trzy, góra cztery kolejki i coś czułam, że całkowicie odleci, a ja nigdy nie miałam się dowiedzieć, czemu tutaj byłam. 

— Zrobiłam coś złego? 

— Rozmawiałem z reżyserem w sprawie nowego filmu — przyznał w końcu. — Ma być o parze, wiesz, kolejny romantyk. On wyjeżdża na wojnę, ona rusza za nim. Zgłosiło się wiele osób na przesłuchania w sprawie Clarence. Nawet Olivia. Trudno było go przekonać, bo te dziewczyny naprawdę były dobre, ale w końcu się zgodził. Wiedziałem, że się zdenerwujesz, jeśli zobaczysz mnie w ostrych scenach z obcą kobietą, dlatego przekonałem Davida, by dał ci tę rolę. Występowałaś parę razy na scenie...

Czułam, jak otworzyłam usta ze zdziwienia. Nie ukrywałam tego, że ta wiadomość wywołała we mnie silne emocje, o których dotąd nie miałam pojęcia. Łzy w oczach pojawiły się zaraz po tym, jak na jego ustach uwidocznił się uśmiech. Powstrzymanie od płaczu nie ułatwiało to, jak się na mnie patrzył — ze satysfakcją, niemalże z dumą, że po raz kolejny starał się zmienić moje życie. Że spełniał mój Amerykański Sen, o którym nigdy nie rozmyślałam. 

— Ale to nigdy nie było nic poważnego. Ja się nie nadaję, nie mam tego we krwi, jak ty — wykrztusiłam po dłuższej chwili. — Na scenie ostatni raz byłam z dziesięć lat temu i grałam poboczną postać. 

— Kochanie, potrafisz kłamać jak nikt inny. Pomyśl o tej roli jak o kolejnym swoim wcieleniu. Jak się poznaliśmy, byłaś kimś innym, pamiętasz? — odparł, podnosząc się z miejsca. Zaplótł ręce na piersi, zmierzając w moim kierunku i brnąc z łatwością w bagno, o którym chciałam zapomnieć. — Nie byłaś Charlotte, a twoi rodzice nie żyli. Byłaś pierwsza na scenie, zanim ja zdążyłem na nią wejść. 

Oparł się biodrem o kant stołu, tuż przede mną. Palcami u dłoni delikatnie uniósł mój podbródek na tyle, bym mogła na niego spojrzeć i westchnął. 

— Nie mieliśmy wspominać o tym, kim naprawdę jestem. Nie musisz mi przypominać tego, że jestem odmieńcem w twojej rodzinie. 

Przejechał kciukiem po moich ustach, skupiając się bardziej na dolnej wardze, którą pod koniec nieco rozwarł. Drgnęłam, gdy dźgnął mnie paznokciem w dziąsła, jak robił to za każdym razem, kiedy przeginałam. To było zawsze pierwszym ostrzeżeniem, zanim nadeszła kolejna fala. Następnie włożył dłonie do kieszeni spodni i przekrzywił głowę, jakby liczył, że dalej będę kontynuowała temat. 

— Jesteś pewny tego, że chcesz się ze mną ożenić? — napomknęłam, niby niespecjalnie. — Po tych wszystkich latach, co się stało. Nie myślisz, że zasługujesz na coś więcej? 

Znałam Charlesa wiele lat, ale w dniu oświadczyn nie byłam stuprocentowo pewna wobec tego, czy na pewno on był tym, kogo chciałam. Tym facetem, z którym miałabym mieć rodzinę, dzieci i spędzić resztę życia. Kochałam go, fakt, lecz nie uważałam go za największą miłość mojego życia. Nie był kimś, za kogo umarłabym w razie, gdyby potrzebował przeszczepu serca. Nie byłabym tą, która spowodowałaby wypadek, by oddać mu część siebie z dopiskiem, że zrobiłam to z miłości. Nie napisałabym, że bez niego nie mogłabym żyć, że on był moim tlenem. Charles nie był człowiekiem, który trzymał mnie przy życiu, a wręcz miałam wrażenie, że je skracał. Gdyby odszedł, moja linia uwolniłaby się spod szczęk nożyc. Bez niego, powietrze stałoby się czystsze, jednak napełniłoby się chlorem. Charlotte Thompson zostałaby ofiarą napaści i pytań, związanych z jej ukochanym, a potem musiałby pożegnać się z tym, kim była. Pieniądze skończyłyby się tak, jak życie McCartney'go. 

— Po tym wszystkim, co się stało, zasługuję na ciebie. Nie wyobrażam sobie życia z inną kobietą — mówiąc to, zawinął kosmyk włosów za moje ucho, jakby na znak tego, że to była prawda. — Kocham cię i nic tego nie zmieni. Przetrwaliśmy śmierć Charliego, więc damy sobie radę również i teraz. 

— A co jeśli...

Zanim zdążyłam dokończyć, przycisnął swoje usta do moich. Nie trwało to jednak długo — przeczuwałam, że było to na ulotną chwilę, która miała odwrócić moją uwagę od tematu. Żadne z nas nawet po alkoholu nie chciało rozmawiać o Charliem. A szczególnie Charles. 

— Pozmywam naczynia — oświadczył, wymuszając się na uśmiech. — Ty sobie odpocznij. 

Pokiwałam głową. Z udawanym entuzjazmem zabrał mój talerz ze stołu, a następnie ruszył w stronę kuchni, ówcześnie wyprzedzając Goofy'ego. Pies przeszedł próg zaraz za nim, licząc na smakowite kąski, którymi mój narzeczony zapewne miał go nakarmić. 

Wzięłam głęboki wdech, poprawiając włosy i wstałam. Przeszłam do korytarza, prowadzącego do naszej sypialni oraz zamknęłam za sobą drzwi do jadalni. Ciarki przeszły mnie po plecach, gdy zaskrzypiały, ujawniając moje zamiary. Przez dłuższą chwilę wysłuchiwałam kroków, a kiedy nie nadeszły, skierowałam się w stronę białych wrót. 

Niebieska tabliczka z imieniem zniknęła tak jak kilkanaście innych razy wcześniej. Dzięki temu drewniana powierzchnia przypominała mi te same, w które wpatrywałam się w tamten dzień. Wręcz czułam tak, jak wtedy, dotyk różańca i niemal słyszałam swoje błagania do wszechobecnego Boga. Spodziewałam się, że po tym nadejdą krzyki, które kilka miesięcy temu bez przerwy dudniły w mojej głowie. Czym prędzej przekręciłam okrągłą klamkę i uchyliłam drzwi. Dłonią wyszukałam włącznika, przez który w pokoju zapanowała jasność. 

Tak, jak utkwiło mi w pamięci, ściany były pomalowane na niebiesko, niekiedy poprzeplatane krzywymi jaskółkami, które namalował Charles. Okno, teraz zasłonięte przez rolety, ozdobione było białymi zasłonami ze złotymi wstawkami przy krańcach. Zaraz przy nim stało łóżeczko, wykonane z solidnego, ciemnego drewna z dokładnie nałożoną pościelą. Nad małą poduszeczką wisiała karuzela z kolorowymi kotami, której nie znosiłam. Nie zabrakło także kołyski, wypełnionej pluszakami, pieluchami oraz każdą absurdalną rzeczą z Baby Shower. Na komodach leżały wciąż puste ramki, pokryte kurzem. Jedna z girland całkowicie odpadła na podłogę, szczelnie zakrytą folią.

Wzięłam głęboki wdech, obejmując się ramionami. Oparłam skroń o futrynę, na nowo spoglądając na coś, co straciłam. W przeciwieństwie do poprzednich wizyt tym razem nie rozpłakałam się, nie upadłam na kolana, nie krzyczałam. Zachowałam spokój — tylko to pozostawało mi w życiu. Nic nie mogło wskrzesić Charliego a szczególnie moja rozpacz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top