Rozdział 19

Paul nie patrzył na mnie. Czasami zerkał ukradkiem w miejsce, gdzie się znajdowałam, lecz jego wzrok nie sięgał mojej sylwetki. Dzisiejszy wieczór nie był również wyjątkiem. Zmieniło się jedynie jego podejście do całokształtu choreografii — pierwszy raz od naszego pocałunku zbliżył się do mnie. Nie trwało to długo, ale na tyle, by prawidłowo mnie ustawić do następujących po sobie kroków. Potem odszedł, a atmosfera między nami zgęstniała, zupełnie jakby zrzucił z siebie cały niewytłumaczalny gniew na obszarze, w jakim się poruszałam. 

Nie rozumiałam jego zachowania. Ciężko było mi pojąć, dlaczego wciąż rozpamiętywał tamtą noc, pomimo upływu czasu. Obmyślałam różnorakie domniemania, licząc, że pewnego dnia któraś z nich miała przejść próbę. Czasami były one dobre, działające na moją korzyść. Dotyczyły pobudzonych głębszych uczuć, którymi mnie obarczał, ale nie potrafił tego zaakceptować. Możliwe, że wola mu na to nie pozwalała, bądź tajemnicza osoba, dbająca o jego przyszłość. Ktoś odsuwał go od pomysłu, że mógłby być z kimś takim, jak ja, on natomiast nie umiał się z tym pogodzić. 

Istniały także inne odłamy planów, pokryte ciemnością. Czarne, niczym wrony, trzepotały skrzydłami wewnątrz umysłu, napawając obawami o jego stracie. Wydawały z dziobów dźwięki, sugerujące, że byłam winna temu, co zaszło. Że pozwoliłam bratu swojego byłego chłopaka przekroczyć granice, dostępne dla zdrowo myślących, by doprowadzić do wojny pomiędzy nimi. Chciałam skłócić rodzeństwo, uwodząc obydwoje, jakbym pragnęła zemsty za krzywdy, wyrządzone w przeszłości. Traf strzelił, a jego grota wycelowała w niczego winnych ludzi, nieszerzących zarazy chłodu, ale stałego czucia. 

— Wolniej. Utrzymuj ramę — powiedział, podchodząc po raz kolejny do mnie. Podirytowany, uniósł brwi, kiedy pomyliłam krok, wybijając się z rytmu muzyki. — Skup się, Rosalie. Ćwiczyliśmy to tyle razy, że powinnaś robić to poprawnie, nawet podczas snu. 

— Trudno jest tańczyć samej bez partnera, który mógłby mnie poprowadzić — odparłam, poprawiając koszulkę, odsłaniającą wklęsły pępek. — To ty ustalasz tempo, nie ja. 

— Przyszłaś tutaj, żeby wdawać się w dyskusję, czy przygotować się do występu? 

Przewróciłam oczami, kiedy w odbiciu dostrzegłam jego spojrzenie, niemal zdolne do pozbawienia mnie życia. Nienawistnie obserwował moją twarz, nie wymuszając się na żaden uśmiech. Z pełną powagą, niczym mroczny książę, stał z zaplecionymi rękoma na klatce piersiowej, jakby oczekiwał ode mnie profesjonalnego podejścia do sprawy. Czekał, aż uzmysłowię sobie swoją pomyłkę, a następnie się poprawię. Nie miał pojęcia, że nie zamierzałam owijać w bawełnę oczywistą prawdę, od której najwyraźniej sam uciekał. Pragnęłam być sobą oraz wyrażać swoje zdanie, nawet jeśli miało go urazić. Żyliśmy w wolnym kraju, gdzie panowała wolność słowa. 

Zatrzymałam się, ignorując wyraziste dźwięki muzyki, zachęcającej do tańca. Z niezwykłą gracją obróciłam się na pięcie, by stanąć z nim twarzą w twarz, po czym położyłam dłonie na biodrach. Przekrzywiłam głowę, kiedy on również to zrobił, zupełnie jakby nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Zlekceważyłam cienkie ramiączko bluzki, opadłe na moim ramieniu, skupiając całą uwagę na partnerze, ewidentnie mającym jakiś problem do mnie. 

— Przyszłam tutaj, bo mnie prosiłeś, pamiętasz? — zagadnęłam, na co głośno westchnął. Kolejne kłótnie może i odbierały nam cenny czas, lecz pomagały wyjaśnić unikaną sytuację. Naprawiały stosunki między nami, dzięki czemu relacja nie musiała przyjmować niezręcznego charakteru. Nie musieliśmy żyć w udręce przez kilka godzin, z upragnieniem wyczekując na godzinę odwrotu. Przemijające minuty mogliśmy przeznaczyć na porządne ćwiczenia, pozbawione chęci zamordowania osoby obok. — Potrzebuję partnera u swojego boku, nie instruktora, który trzyma się ode mnie z daleka i tylko wytyka mi błędy. Potrzebuję kogoś, kto mnie poprowadzi na próbach, a nie pierwszy raz na scenie. Doskonale widzisz, że nie daję sobie sama rady. Nie zrobię podnoszenia sama ze sobą.

— Gdybyś nie myślała o jakiś durnych rzeczach, to nie byłbym ci wcale potrzebny i dobrze o tym wiesz. A ty tymczasem tańczysz z każdą kolejną próbą tak, jakby ktoś połamał ci nogi. Jak mam cię, do cholery, podnieść, skoro mylisz podstawowe kroki i wyginasz się jak kluska? Mam zrobić ci krzywdę albo sobie, bo ty nie możesz łaskawie odseparować życia prywatnego od zawodowego? 

Zacisnęłam mocniej palce na ciele, nie ważąc na to, że paznokcie wbijały mi się w skórę. Musiałam odreagowywać, żeby niechcący nie zrobić temu palantowi kuku. Żal byłoby patrzeć na oszpeconą buzię faceta, niegdyś urodziwego. Źle podziwiano by jego rysy twarzy, poprzecinane dawniej paznokciami kobiety, którą zdenerwował. Pręgi błędu piętrzyłyby się na jego policzkach, nadając mu brutalniejszego wyglądu, godnego kryminalisty. On sam natomiast błąkałby się w rozmyślaniach, zastanawiając się, co zrobił niepoprawnie, że spotkała go tak okrutna kara. 

— Wal się — warknęłam, nie wytrzymując dużej ilość jadu w jego głosie. Gdyby go zebrać, można byłoby utworzyć ogromnego węża, dla którego Burj Khalifa stałby się zwykłą przeszkodą, rozsypującą się w proch pod jego ciężarem. — Nie dziwię się, że ludzie nie chcieli ci pomóc, skoro ich tak traktujesz. 

— Ile ty masz, kobieto lat, by nie potrafić zaakceptować prawdy? 

— Czasami lepiej jest nie mówić jej całkowicie, wiesz? Na przykład, żeby nie wbić nikomu noża w plecy. 

— To, że wskazuję ci błędy, a ty uznajesz je za krytykę, to już nie moja sprawa. Mam cię chwalić za coś, co nie robisz dobrze? Na zmywaku klepią cię po główce, kiedy nie domyjesz talerza? 

— Gdybym miała dobrego instruktora, to nie znalazłby błędów w moim tańcu, jeśli cały czas poświęciłby na bycie partnerem, a nie gapienie się z boku i komentowanie, jak co niektórzy. A szczególnie nie trzymałby się ode mnie z daleka, gdyby sam popełnił błąd i włożył mi swój język do gardła. Nie zachowywałby się jak dziecko, które boi się przyznać do porażki i woli ją unikać, żeby jak najszybciej zapomnieć. 

Zrobiłam krok do tyłu, gdy nagle poczerwieniał, jakby jego duma w zaledwie kilka sekund pękła. Nie ściągał już brwi — teraz były wysoko ułożone, niemal sięgające pod linię włosów, jakby pragnęły się tam schować przed gniewem umysłu. Gwałtownym ruchem wysunął palec wskazujący, zatrzymując go tuż przed moją buzią. Widziałam, jak paluch drżał po wpływem silnych emocji, zdolnych do uwolnienia się w każdym momencie. Jak Paul trząsł całym swoim ciałem, jakby przygotowywał się na atak epilepsji. 

Sprawa tamtego wieczoru wywoływała w nim złość. Ukazywała nieziemską dawkę furii, gnębiącej go od paru dni, obtoczonej smakiem porażki. Zapoznawała mnie z nią, otwierając moje oczy na nową postać rzeczy. Wcale nie skrywał żadnego pozytywnego uczucia względem mojej osoby, lecz odwrotnie — nienawidził mnie, a także tego, co zrobiły jego usta. Miałam wrażenie, że wręcz brzydził się temu, co zaszło. Odrzucała go myśl, że dotknął Rosalie w taki sposób. W jakże niedorzeczny, gorący i wydawało się, że pełen żywiołowości, teraz przybrał maskę pustki, chłodu, wypełniający moją głowę nieznośnymi myślami. Żałował, że postąpił tak, a nie inaczej, w dodatku z byłą dziewczyną swojego brata. Zdradził rodzinę, by zakosztować inności, w którą pozostawałam bogata. A sumienie zgniatało jego organy wewnętrzne od środka.

— To był pierwszy i ostatni raz. Popełniłem błąd, przez który mogę rozwalić sobie życie, więc tak, mam prawo zachować się, jak buc. Posunąłem się za daleko i kiedy patrzę na ciebie, ciągle przypomina mi się, co zrobiłem. Cały czas, gdy widzę twoją twarz, wiem, że nigdy nie powinienem ulegać swoim emocjom. 

— Czyżby ktoś w tej sali mieszał swoje życie prywatne z zawodowym? — zakpiłam, odtrącając jego palec, niemal wpychający się do mojego oka. — Czy ty sugerujesz, że powinnam zmienić twarz, albo odejść? 

— Nie mówię tego — odparł, nieco spokojniej, po czym przesunął palcami po włosach, jakby próbował się uspokoić. Nie uległo mojej uwadze to, jak kilka dłuższych pasm oplątało się wokół jego złotej obrączki, której dotąd nie miałam okazji zobaczyć. Szeroka biżuteria widniała na jego serdecznym paluchu, odbijając światło jarzeniówek. W przepiękny sposób lśniła blaskiem, przykuwając spojrzenie, a także sprawiając, że serce zabiło mocniej niż do tej pory. — Nie... Rose, posłuchaj — mówiąc to, przesunął dłonią po czole, wysuwając oznakę małżeństwa na zgubę mojego wzroku — nie winię cię za to, co się stało. Przyznaję, to była wyłącznie moja wina. Nie powinienem był cię całować, ale miałem problemy i to odebrało mi rozum. Pomyślałem, że poczuję się lepiej, ale teraz widzę, że żyłem w błędzie. Wcale nie jest dobrze. Jest gorzej, niż bym kiedykolwiek oczekiwał. 

— Każdy czasami popełnia błędy — bąknęłam, wzruszając ramionami. — Ważne, by umieć z nimi żyć. 

Uniósł prawy kącik ust, podnosząc delikatnie głowę. Z tej perspektywy jego nos wydawał się bardziej zadarty niż do tej pory, przez co upodabniał się do kogoś, kogo doskonale znałam. Do faceta, za którym pomimo tego, co się stało, pewna cząstka mnie tęskniła. Dotknęłam palcami zawieszki naszyjnika, znajdującej się w głębieniu pomiędzy obojczykami oraz wzięłam głęboki wdech. 

— Zabawne, że nigdy nie obstawiałem, że kiedykolwiek będziemy rozmawiać jak normalni ludzie, bez ciągłych kłótni. Że wymienimy ze sobą chociaż jedno zdanie, które nie będzie obelgą. 

— Nieprawdopodobne, a jednak. 

Uśmiechnął się, dzięki czemu na jego buzi pojawiły się wyraziste zmarszczki. Zniżył swój wzrok, nakierowując go na biżuterię, którą ostrożnie trzymałam w dłoni. W jego oczach uwidocznił się dziwny blask zaciekawienia, dotąd niewidywany przeze mnie zbyt często. Wyglądał tak, jakby po raz pierwszy coś w zewnętrznym prezentowaniu zwróciło jego uwagę. Jakby pierwotnie szukał odpowiedzi na tym, kim była naprawdę jego partnerka. Interesowała go moja historia, dlaczego akurat wybrałam to miasto, zamiast podążać za miastem aniołów, jak robili to młodzi ludzie. Pragnął ściągnąć ze mnie maskę, pod którą chowałam prawdziwe oblicze. 

— Charles — mruknął tak, że ledwo to usłyszałam — to twój brat? 

Kąciki moich ust drgnęły, kiedy zaplótł ręce na klatce piersiowej, jakby oczekiwał odpowiedzi. Przesunęłam palcami po włosach, nieco wilgotnych od wieczornych opadów śniegu, starając się coś wymyślić sensownego. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy jak na złość. 

— Tak — skłamałam, dbając o to, by wyszło wiarygodnie. — To mój starszy brat. Został z rodzicami w LA...

— Myślałem, że pochodzisz z farmy gdzieś na wschodzie. 

Na moment zaparło mi dech w piersiach, gdy uświadomiłam sobie swoją wpadkę. Poczułam, jak gorąca krew napływała mi do twarzy, z każdą kolejną analizą tego, co popsułam. Pomimo równomiernych wdechów i wydechów, miałam wrażenie, że nie nabierałam odpowiedniej ilości powietrza, by to przetrwać. Brakowało mi tlenu, żeby wspomóc swoje procesy myślenia, a im dłużej zwlekałam z wyjaśnieniem, w jego umyśle zapewne tworzyły się podejrzenia, dotyczące tego, że gubiłam się w swoim życiu, możliwe, że nierealnym. 

Nie mógł się dowiedzieć, że byłam Charlotte. Zbyt wiele osób już mnie rozpoznało, a wtajemniczenie nieznajomego mężczyzny mogło doprowadzić do całkowitej klęski. Wystarczyło, że Maggie znała moją lokalizację. Kolejna osoba nie mogła okazać się tak łaskawa, jak ona oraz zatrzymać dla siebie tajne informacje. Paul przypominał wzorowego obywatela, który dbał o utrzymanie tego — nie wątpię, że nie zawahałby się, by pomóc rodakowi i ulżyć mu w cierpieniu. Zaraz po moim wyjściu prawdopodobnie zawiadomiłby służby, a one odnalazłyby mnie, zanim trafiłabym do domu.

— Bo pochodzę, ale kilka lat temu przeprowadziliśmy się do Los Angeles. Wiesz, większe luksusy, zero błota i inne takie... rzeczy. 

— Słyszałem dotąd tylko to, że ludzie nie często opuszczają stare przyzwyczajenia, szczególnie jeśli mieli je prawie całe życie. 

— Istnieją jednak pewne wyjątki. Nie każdy postępuje tak samo. 

— Paul, możesz mi pomóc?! — dotarł do mnie kobiecy głos, przedzierający się przez dzikie rytmy muzyki. — Chyba zgubiłam coś w korytarzu! 

Powędrowałam spojrzeniem na osobę, idącą w naszym kierunku. Wysoka dziewczyna o blond włosach z wyraźnymi, ciemnymi odrostami i w zaawansowanej ciąży, dreptała w rozsznurowanych trampkach, stawiając ociężale kroki. Na pierwszy rzut oka nie wydawała się ładna — gdy byłam pijana, wyglądała o wiele lepiej. Teraz jednak byłam w stanie na trzeźwo dostrzec jej zbyt wysokie czoło, nienaturalnie szeroką twarz, a także oczy nieproporcjonalne w porównaniu z rozmiarem jej buzi. Usta, pomalowane na żywy, czerwony kolor były zbyt duże, zupełnie jakby kosmetyczka przesadziła z ich powiększeniem. Do jej szczupłej sylwetki nie pasował ogromny brzuch, zasłaniany przez rozpięty u dołu płaszcz. Tak, jak tamtego wieczoru, dzisiaj również przypominał o nieznanej chorobie, powodującej, że puchła nie z powodu dziecka lecz dlatego, że jakiś obcy zabierał coraz nowsze tkanki, rosnąc w siłę. 

Mężczyzna wyciągnął w jej stronę rękę, a gdy podała mu swoją, ujął ją w śmiałym geście. Ucałował zmarznięte kłykcie, przybierające niemal kolor fioletu, potem zaś zaczerwieniony polik. Czułam, jak coś zakuło mnie w klatce piersiowej, kiedy na nią spojrzał. Nie było to zwykłe zerknięcie — posiadało w swojej głębi dużą ilość miłości, którą pospolitemu człowiekowi byłoby trudno udźwignąć. Emocje łączyły ich, scalając oba ciała w jedno. Nie musieli nic mówić, by się porozumiewać. Potrafili bez słów ani zbyt hojnych czynów, okazać to, co skrywali do siebie. Wystarczyło tylko być w pobliżu, żeby dostrzec te znaki. 

Zazdrościłam im, nawet jeśli to uczucie mogło wydawać się zbyt przesadzone. 

Zazdrościłam jej Paula.

— Cześć — odparła znajoma, którą poznałam w domu Ethana. — Cieszę się, że zgodziłaś się mnie zastąpić w pokazach. Obejrzałam kilka występów i myślę, że jesteś godną następczynią. 

— Cieszę się, że mogłam pomóc — skomentowałam, zerkając z ukosa na partnera od tańca. On nie patrzył na mnie. W centrum jego uwagi stała ciężarna, a jego dłoń z czułością gładziła kałdun. Wkurzało mnie to. 

— To Lily, moja żona — odezwał się tancerz, gestykulując pomiędzy nami dwoma. — A to Rosalie. Ethan dużo o niej gadał...

— Jesteście małżeństwem — wypaliłam, nie ukrywając swojego zaskoczenia. Sądziłam, że była siostrą Ethana i Paula. 

— Od pięciu lat, ale wiesz, jak to zleciało. Czas leci tak szybko, że nawet nie wiemy, ile nas minęło — przyznała, machając lekceważąco ręką. — Słyszałam, że mieszkałaś na farmie. Może zadam banalne pytania, ale jestem ciekawa, jak wygląda tam życie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top