Rozdział 14
Kobieta w lustrze uśmiechnęła się do mnie. Jasnym tęczówkami, podkreślonymi przez ciemny makijaż, od kilku minut wpatrywała się w moją twarz. Czasami karcąco zerknęła na włosy w różowym odcieniu, zupełnie niepasujących do przepięknej balowej sukni, a z jej ust wydobywał się cichy jęk. Widziałam, jak drżały szczupłe palce, którymi bezustannie poprawiała rękawiczki, pokryte złocistą poświatą. Jedna z łydek, odkrytej dzięki wyzywającemu wycięciu w materiale, wystawała zza ubioru, okazując również swoje nierównomierne drganie. Wysoka szpilka na platformie uderzała w drewnianą podłogę, jakby przygotowywała się do występu.
— Wciągnij brzuch — poprosiła brunetka, znów łapiąc za cienkie sznureczki gorsetu. Nabrałam dostateczną ilość powietrza do płuc, na wypadek, gdyby siostra Paula zapomniała się, że nie byłam marionetką, która nie potrzebowała oddechu. Zacisnęłam palce na lodowatym grzejniku, starając się spłaszczyć swój tors. Jednak dzisiaj, jak na złość żył własnym światem, zupełnie ignorując bodźce, płynące z układu nerwowego. — Pomęczę cię jeszcze troszkę, żeby docisnąć to, co daje nam opór.
Z głębi mojego gardła wydobył się głuchy krzyk, gdy materiał gwałtownie zacisnął się wokół klatki piersiowej. Tlen zmagazynowany w narządach oddechowych został wypchnięty na zewnątrz, przez co w oczach pojawiły mi się łzy. Pomimo tego, starałam się wytrzymać katusze i nie zastanawiać się nad bólem, pulsującym w całym ciele. Skupiłam spojrzenie na odcisku paluchów na ścianie, próbując błądzić w marzeniach. Pragnęłam zatracić się w niespełnionych ambicjach, by oderwać się od teraźniejszości oraz przypomnieć sobie cel, dla którego znosiłam cierpienie. Chciałam powrócić do prawdziwego domu, łóżka, a nawet życia. Wyobrazić sobie, że tam wszystko było inne, niż zapamiętałam. Możliwe, że pożądałam czegoś, przed czym uciekałam — samego pieprzonego Charlesa McCartneya.
— Zmiażdżysz jej żebra, jeśli pociągniesz raz jeszcze — warknął Paul, nagle pojawiając się w odbiciu lustra. Na jego twarzy pojawił się grymas, kiedy Tessa naciągnęła sznurki, gotowa do mocniejszego ściągnięcia gorsetu. Nie miałam wątpliwości, że dążyła do mojej śmierci. Odkąd poznałam ją kilka godzin temu, sprawiała wrażenie kobiety, która starała się doprowadzić do mojego upadku ze sceny. — Powiedziałem dosyć!
— Nie widzisz, że brzuch jej odstaje?! — wybuchnęła, a następnie zabrała się do zawiązywania kokardy na plecach. — Mogłabym to naprawić, ale muszę...
— Wyjdź. Teraz. Albo cię wyrzucę. Sam się tym zajmę.
Nastolatka w irytujący sposób przewróciła oczami, po czym wyjęła z torebki paczkę papierosów. Kolejny raz w tym dniu zmierzyła mnie spojrzeniem, jakby sprawdzała, czy rzucona klątwa nadal się mnie trzymała, a kąciki jej ust podejrzanie się uniosły. Nie uległo mojej uwadze, jak zatrzymała wzrok nieco dłużej na moim obuwiu. Możliwe, że wciąż wyglądało normalnie, lecz przeczuwałam, że w środku układu obcasy miał trafić szlag, a moje ciało zamierzało paść trupem na parkiet. Żmija w opakowaniu niewinnej dziewczyny zapewne bawiła się piłką do metalu, gdy żadne z nas nie patrzyło i podniszczyła konstrukcję szpilek.
Mężczyzna wyjął z mojej walizki maskę wenecką. Parę razy obrócił ją w rękach, sprawdzając najmniejszy szczegół, do którego mógłby się przyczepić. Dotykał opuszkami palców szorstkiej obwódki, pokrytej złocistym brokatem, a także gładkiej powierzchni o srebrzystym połysku, poprzecinanej wykwintnymi wzorami. Pod wpływem delikatnego światła, powyginane linie proste przemieniały się w małe, lśniące diamenty, przykuwające uwagę. Cieszyły oko każdego, kto na nie spojrzał — przynajmniej tak twierdziła Daisy, usiłująca naprawić relacje między nami po opadnięciu zasłony dymnej. Nie miałam wątpliwości, że mówiła prawdę. Tancerz nie zgodziłby się, gdyby to nie było prawdziwe odczucie.
Z początku Paul nie był zadowolony z tego, że jako jedyna z naszej dwójki miałam mieć zakrytą twarz. Nie wpisywało się to również w tematykę balu charytatywnego, na którym mieliśmy przedstawić swoją choreografię. Maska nie pasowała do żadnego szczegółu — wyjątek stanowiła moja kreacja, pod którą specjalnie ją dobrałam. Nie liczyłam, że mężczyzna kiedykolwiek zaproponowałby mi propozycję dalszej współpracy. Parę dni temu żyłam myślą, że był to jeden jedyny raz, w którym mogłam zabłysnąć przed publicznością, bez okazywania swojej tożsamości. Po tym nasze drogi miały się rozejść, a okrycie twarzy pozostałoby pamiątką po pierwszej konkretnej pracy w moim życiu. Teraz, jednak wiedziałam, że to był początek naszej przygody, a złota maska miała stać się nieodzownym rekwizytem tajemniczej partnerki. Kobiety, nieujawniającej kim naprawdę była ani jakie trzymała ku temu powody.
Paul nałożył ozdobę na moją twarz, starając się nie rozmazać dopracowanego makijażu. Docisnęłam chropowatą powierzchnię do skóry, w tym samym czasie, gdy zaczął zawiązywać szerokie wstążki na tyle głowy. Ciasno przylegająca maska dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Uspakajała niespokojne myśli, gromadzące się wewnątrz mojej głowy niczym potężne tornado. Sprawiała wrażenie, że nic nie mogło jej oderwać ode mnie, dzięki czemu Charlotte Thompson nie była wysunięta dla bogatych gości na tacy.
— Jeżeli się pomylisz, nie przestawaj tańczyć. Cokolwiek się stanie, nigdy się nie zatrzymuj — powiedział, podnosząc na mnie wzrok w odbiciu lustra. — Pamiętaj o prawidłowej postawie i patrz mi w oczy. Nie zerkaj na tłum, bo stres cię pożre.
— Jakieś jeszcze rady? — zakpiłam oraz przewróciłam oczami. Miałam wrażenie, że starał się zrobić ze mnie swoją własną marionetkę. Szmacianą pacynkę, całkowicie podporządkowaną jego perfekcyjnym marzeniom. Z szerokim uśmiechem, wiecznie wypchniętymi piersiami do przodu, sztywną ramą oraz spłaszczonym brzuchem. Laleczkę Barbie, którą dumie podziwiano by ze sceny i zazdroszczono idealnej lekkości w tańcu.
— Możesz przestać zachowywać się jak dziecko — skarcił mnie ostrym tonem głosu. Przypominał surowego ojca, karzącego swoją niedoświadczoną córkę za nieznane dla niej błędy. — Skup się. To nie są próby, gdzie możesz pozwolić sobie na błędy. To żaden cyrk, a prawdziwe życie. Ludzie będą cię obserwować i oceniać. Potem zaczną komentować. Jeśli to spieprzysz, może obrzucą nas jedzeniem, albo — co gorsza — wyleją bez pieniędzy.
— Zawsze jesteś takim optymistą?
Kąciki jego ust drgnęły w tym samym momencie, gdy dotarł do nas głos prowadzącego bal. Mężczyzna niemal krzyczał, pomimo tego, że głośniki dołączone w zestawie z mikrofonem, posiadały dodatkowe nagłośnienie. Jeśli chcielibyśmy dalej prowadzić beznadziejną wymianę zdań, musielibyśmy wyjść na zewnątrz, poza olbrzymi budynek. W tej chwili wydawało się to niemożliwe. Zaraz po kilku anegdotkach, przywitaniu gości, facet zapowiedział nasz występ. Przestawił nas jako parę wykwalifikowanych tancerzy z dużego miasteczka — zdradził ze swobodą imię mojego partnera, jakby kogokolwiek ono obchodziło. Kiedy wspominał o mnie, zawahał się na chwilę. A potem wypowiedział trafną nazwę, która od razu przypadła mi do gustu. Podobała mi się prostota zestawionych ze sobą dwóch słów, a także tajemniczość kryjącą się za nimi. Dopasowywało się do tego, jak wyglądałam tego wieczora — maska zakrywała dostateczną ilość ciała, by zamaskować widoczną bliznę, a także kawałek twarzy, dzięki czemu trudno było wyobrazić sobie jej prawdziwe, nieodkryte kształty.
Pozwoliłam, by Paul wplótł palce u ręki między moje. Jego dłoń była gorąca i spocona, ujawniając kryte w nim uczucia. Mógł pozostać oschły, pełen idealizmu, z nadętym ego, lecz to nie znaczyło, że ten występ nie wywoływał w nim stresu. Być może wewnątrz drżał niczym dziecko, skulone w kącie ciemnego pokoju oraz łkał. Możliwe, że też brakowało mu oddechu, a rozmyślania pragnęły rozsadzić mu czaszkę na miliony kawałeczków. Nie okazywał tego, ale wiedziałam, że wewnątrz bał się równie mocno, jak kobieta, trzymająca go za rękę.
Zaraz, gdy wkroczyliśmy na scenę, oślepiło nas mocne światło. Prowadzący wydał z siebie dziwny dźwięk, przypominający ośli śmiech, jakby rozbawiły go nasze kwaśne miny. Blask zelżał, kiedy dotarliśmy do środka parkietu, powitani przez oklaski publiczności. Tancerz przysunął mnie do siebie, z udawanym rozluźnieniem zagadując do mężczyzny, jakby pragnął opóźnić nasz występ. W przeciwieństwie do mnie nie widział ilości publiczności, rozciągającej się bez końca. Nie przyglądał się martwym twarzom w pierwszych rzędach, śledzących każdy nasz ruch. Nie dostrzegał z dala białych stolików, których ilość przyprawiała mnie o migrenę, a także zapełnionych krzeseł.
Piękna kobieta w czerni, zajmująca miejsce w drugim rzędzie, uśmiechnęła się szeroko, jej wzrok zaś zatrzymał się na partnerze siedzącym obok. Mężczyzna ucałował damską dłoń z niezwykłą delikatnością, jakby była wykonana z porcelany. Z nonszalancją przesunął po blond włosach i się wyprostował. Zamarłam, kiedy spojrzał na mnie, a jego powieki zbliżyły się do siebie. Zerknął na podświetlony wyświetlacz swojej komórki, zalegającej na blacie, po czym znów wbił we mnie wzrok. Nie miałam wątpliwości, że próbował przypomnieć sobie twarzy zaginionej, pomimo tego, że znał ją doskonale. Nie widział jej po raz pierwszy, lecz od wielu lat wykuwał w pamięci jej proporcje. On i jego partnerka wiedzieli, kim była Charlotte Thompson. A teraz ona stała przed nimi w durnym przebraniu niczym na Halloween.
Rozejrzałam się za pozostałymi uczestnikami balu, badając z daleka każdą buzię. Szukałam w nich podobieństwa do osób, które znałam. Kobiety, niegdyś chcącej zrobić damę ze swojej przyszłej synowej, a teraz opłakującą matkę, bojącą się o swojego syna. Dziewczynę o ciemnych włosach, pochłoniętych w mediach społecznościowych, ale tolerującą narzeczoną swojego brata. Mężczyznę, słuchającego każdego rozkazu swojej żony, lecz zapewne martwiącego się o zaginięcie przyszłej żony swojego pierworodnego. A szczególnie tego ostatniego — faceta, usilnie poszukującego miłości i koszmaru swojego życia, zaniepokojonego o niemożność jej znalezienia.
Złe przeczucia wydały się złudne. Nikt, oprócz Jamiego i Maggie nie postarał się o przybycie na imprezę dobroczynną. Żadne z rodziny nie poświęciło się, by pomóc potrzebującym, co było do nich niepodobne. Zawsze tam, gdzie był manager Charlesa, tam byli również członkowie rodziny McCartney. Uwielbiali takie akcje, nawet Rebbecca, stroniąca od wydawania pieniędzy na obcych. Mogli się wtedy pokazać, zawrzeć nowe znajomości oraz zaprezentować się jak z najlepszej strony. Skłamać, że ich drogą prowadzącą przez życie była serdeczność. Pojawić się na scenie, niczym kukiełki pociągane za sznureczki, a następnie odegrać swoją rolę.
Paul uniósł jedną z moich dłoni, nieco odsuwając się ode mnie, po czym złożył delikatny pocałunek na jej wierzchu. Ścisnął palce, jakby na znak, że nasz koszmar się rozpoczynał, a jego wolna ręka zawędrowała tuż nad moje biodro. Uniósł kąciki ust, próbując dodać mi otuchy i zerknął przelotnie na tłum. Zdawał się wyceniać, jak wielu ludzi mogło dostrzec naszą możliwą porażkę. W tle rozległy się pierwsze rytmy muzyki, przez które moje serce zabiło mocniej. Pierwszy raz od wielu lat czułam się tak przerażona do granic możliwości.
— Patrz na mnie, Rosalie — powiedział, przysuwając mnie do siebie. — Uda nam się.
* * *
— Rose, poczekaj.
Odwróciłam się, niemal potykając o nierówną powierzchnię. Po raz kolejny tej nocy spojrzałam na jego twarz. Promienny uśmiech, który miałam wrażenie, że był pierwszym i ostatnim w naszej współpracy, znacznie go odmładzał. Odciągał uwagę od rozwichrzonych włosów, niepoprawianych od momentu wejścia na scenę. Upodabniał go do Ethana — tego „dobrego" brata, przyjaznego dla ludzi, niezależnie kim byli. Tak jak u rudzielca przyciągał do siebie nieznajomych, zagadkową anegdotą, możliwą do usłyszenia z pozoru nastawionego optymistycznie do życia. Zaciesz nie odpychał człowieka niczym widły wbijane w krtań, lecz zwiastował poczucie szczęścia oraz zwycięstwa nad przeznaczeniem. Patrząc na niego, czułam nieokiełzaną dumę z samej siebie, czego dotąd nie doznałam. Nigdy nie nastąpił moment, gdy spojrzałam na kogoś i doświadczyłam fali triumfu. Zawsze nic mi się nie udawało bądź nie było z czego się cieszyć. Byłam zwykłym szaraczkiem, zanim poznałam Charlesa, a potem związałam z nim swoje życie. Przebyte prace nie były szczytami samorozwoju, ale czymś, czego każdy by się wstydził. Brakowało w nich perspektyw, natomiast ja byłam cholernie zagubiona w świecie. Długo błąkałam się bez celu, po to, by zajść na półmetek swojej egzystencji.
Dzisiaj byłam maratończykiem, przekraczającym linię mety. Zdobyłam to, czego podświadomie pragnęłam. Nie liczyło się, ile miał trwać ten okres — ważne było, że teraz rozsadzały mnie emocje. Cieszyłam się z tego, że zrobiłam pierwotny raz coś dobrze i zachwyciłam tym kogoś. Porwałam publiczność nie ze względu, ponieważ byłam dziewczyną sławnego aktora, ale dlatego, że sama wykazałam się talentem. Że zabłysnęłam jak lśniąca gwiazda na niebie, bez kontaktów oraz pracy wykonanej przez inną osobę.
Paul oderwał się od bocznych drzwi, po czym wyciągnął z tylnej kieszeni pliczek gotówki. Ściągnęłam brwi, kiedy znów przeliczył swoją działkę wypłaty za taniec. Dłuższą chwilę wpatrywał się w pieniądze, po to, by następnie wysunąć kolejne kilkaset dolarów oraz wystawić je w moją stronę.
— Byłoby nie fair, gdybyś dostała zaniżoną stawkę.
Bez pytań, odebrałam od niego kolejną porcję kasy i wsunęłam do kieszeni spodni, na wypadek, gdyby nagle się rozmyślił oraz zmienił zdanie. Poprawiłam torbę, zsuwającą się z moich ramion. Zrobiłam krok do tyłu, myśląc, że nareszcie nastał czas na nasze rozstanie.
— Dzięki, że uratowałaś mi tyłek. Gdyby nie ty, pewnie nie znalazłbym nikogo innego i okazja przeszłaby mi to koło nosa. Cieszę się, że znalazłaś się w moim studiu. Mam nadzieję, że będziesz chciała kontynuować naszą współpracę...
— Z chęcią spróbuję jeszcze raz — przyznałam. — Może zakorzenię w tobie choć trochę optymizmu i porzucisz marzenie o skręceniu mi karku.
Prychnął, otwierając drzwiczki samochodu. W świetle latarni dostrzegłam, jak Tessa oparła czoło o boczną szybę, a potem przeciągnęła się przez sen. Nie rozumiałam, jakim cudem mogła zasnąć przy głośnych dźwiękach muzyki rockowej i wyglądała przy niej tak spokojnie. Głośne dźwięki gitar, perkusji, zachrypniętych głosów wokalistów działały na nią, niczym kołysanka, zwiastująca przyjemne marzenia senne. Nosiły ją po malowniczych dolinach, wypełnionych radością. Po miejscach, gdzie wszystko się spełniało, a źli ludzie nie istnieli, zabijani przez ostre brzmienia.
— Mamy kolejną propozycję występu za miesiąc. Zaczynamy przygotowania od jutra i masz się nie spóźnić. Niech ten sukces nie zamąci ci w głowie.
Kiwnęłam głową, po czym weszłam do budynku. Ostatni raz zerknęłam na odjeżdżający pojazd, zanim drzwi spowiły mnie w całkowitej ciemności. Do moich uszu dotarł dźwięk telewizora, rozchodzący się z jednego z mieszkań. Nie wątpiłam, że pochodziło ono z tego, w którym przebywałam — mogłyśmy z Daisy stać na wojennej ścieżce, pokrytej krwią ofiar, jednak była na tyle upartą osobą, że nie zasnęłaby, gdyby w pokoju obok moje łóżko stało puste. Czekałaby cierpliwie na mój powrót, pomimo tego, że jej głowa wciąż uderzałaby o kuchenny stół, kiedy piłaby następną kawę. Dopiero, gdyby zobaczyła, że byłam w całym kawałku, odpuszczała.
Dotarłam do domu dzięki latarce, która stała się moim niezbędnym narzędziem podczas późnych powrotów. Tak, jak oczekiwałam, w salonie paliło się światło, a współlokatorka czytała na głos książkę. Oprócz tonu prezenterki wiadomości i Daisy słyszałam również piski, przypominające mi małego szczeniaka. Pamiętałam dokładnie pierwszą nieprzespaną noc z Goofym, wołającym nieudolnie swoją matkę. Nie liczyłam, że kiedyś sytuacja się powtórzy.
— Jak było? — zagadnęła zaraz po tym, jak weszłam do salonu.
— Dobrze. Myślę, że nawet idealnie, bo nie zaliczyłam żadnej wtopy — skomentowałam, odkładając torbę do swojego pokoju.
Moja dłoń zatrzymała się na kontakcie, gdy dostrzegłam postać w swoim łóżku. Światło padające przez uchylone drzwi oświetliło twarz Jamiego, wtuloną w moją poduszkę. W dłoni trzymał rąbek kołdry, którym ocierał kącik swoich ust, dzięki czemu miałam ochotę wyrzucić go z wyrka.
— Jamie przyszedł gdzieś o czwartej — oznajmiła, kiedy cicho zamknęłam za sobą drzwi od pokoju. — Był trochę wkurzony, ale nie wiem, o co chodziło. Mamy też nowego lokatora, ale dzisiaj śpi w moim pokoju, więc nie będzie cię dręczył.
— Super.
Daisy głośno zamknęła książkę, po czym podniosła się ociężale z krzesła kuchennego. Kąciki jej ust uniosły się, jakby na znak ulgi, że nie będzie musiała dłużej czekać.
— To był długi dzień. Czas odpocząć — powtórzyła stary tekst, którym raczyła mnie każdego wieczora. — Dobranoc.
— Dobranoc.
Zgasiłam światło, dzięki czemu poczułam się lepiej. Z dna lodówki wyciągnęłam czerwone wino, zarezerwowane na specjalne okazje. Korek wciąż tkwił w szyjce ciemnej butelki, nieprzesunięty ani o milimetr, jakby koleżanka nic dotąd nie świętowała. Tępym nożem wcisnęłam przeszkodę do wnętrza trunku, nie męcząc się z niepotrzebnym go wyrywaniem, a następnie zajęłam miejsce na kanapie. Rozpięłam bordową bluzę, pozwalając odetchnąć swojemu ciału po niecodziennym wyczynie i wzięłam łyk alkoholu. Słodkawy smak pieścił kubki smakowe w pełni odzwierciedlając moje zwycięstwo nad losem. Był to dokładnie taki smak, jaki sobie wyobrażałam — ciężki, symbolizujący chorobliwą żywotność ludzkiego egzystowania, a zarazem cukrowy, pokazujący, że czasami można było w nim zaczerpnąć trochę słodyczy. Posmak idealizował odwrócenie ról w teatrzyku cieni, a także ich zmiany wyglądające na lepsze. Pokazywał pod dobrym odcieniem jutro, nieprzypominającym strach przed znalezieniem. Likwidował paranoję ucieczki, czyniąc życie piękną ideą.
Sięgnęłam po pilota, zalegającego na stoliku. Zmieniłam kanał, gdy prowadząca wybuchnęła nieprzyjemnych dla ucha śmiechem. Dłuższą chwilę wpatrywałam się w mężczyznę, przeprowadzającym wywiad z kolejną gwiazdą. Często oglądaliśmy ten program z Charlesem. Lubiliśmy atmosferę w studiu, zanik publiczności na trybunach i sposób prowadzenia transmisji. Zadawane pytania nie następowały nagle, a celebryta mógł wstrzymać się od głosu, jeśli chciał, gdy ich treść naruszała zbytnio jego prywatność. Tutaj wyobrażenie o prawdzie wydawało się realne, a nikt z gości nie kłamał. Przynajmniej większość z nich, zdradzała na serio fakty o swoim życiu, dlatego audycja pokazywana była tylko i wyłącznie w telewizji po północy. Potem nie była już odtwarzana — akcja obowiązywała okres jednego odcinka, bez powtórek, z daną osobą.
Kamera ukazała ujęcie faceta, zasiadającego po przeciwnej stronie prezentera. Z początku go nie poznałam — ciemna broda przysłaniała kształty twarzy, niemal zlewając się z cieniami pod oczami. Ścięte na jeża włosy odsłaniały uszy, dzięki czemu w płatku jednego z nich zauważyłam złoty kolczyk, którego nie nosił od wieków. Czarne ubranie przylegało do szczupłego ciała, o zmniejszonej objętości w porównaniu, gdy widziałam je po raz ostatni. Celebryta przypominał mi wyszykowanego gangstera, gotowego do rabowania, przemycania i ścięcia maczetą głów wrogiego klanu. Nie był już jak aktor, grający rolę w romantycznych komediach, lecz jak brutal, przechodzący młodzieńczy bunt.
Liczyłam, że zapomniał o mnie. Że zaczął żyć dalej, utrzymując swój nienaganny wygląd, z przekonaniem, iż stracona narzeczona była wrzuconym kamieniem w odmętach oceanu. Widząc go w takim stanie, nie ulegało mojej wątpliwości, że tak też postąpił. Zmienił się po to, by ruszyć naprzód. Oboje zaczęliśmy egzystować bez siebie nawzajem i możliwe, że było nam lepiej. Nie zatruwaliśmy siebie nawzajem, rozpamiętując przeszłość. Byliśmy wolnymi ptakami, mogącymi lecieć w każdą stronę świata bez obciążenia przy skrzydłach.
— Wyłączyłeś się na pewien czas z mediów społecznościowych, z całego życia publicznego. Cieszymy się, że na nowo jesteś tutaj z nami z nową stylówką. Wyglądasz w niej świetnie! — skomentował prowadzący, opierając się plecami o kanapkę. Ze swobodą położył ręce na oparciu, rezygnując z niedziałającego mikrofonu z logiem firmy. — Stary, to co się stało, musiało nie być łatwe.
— Nie było i nadal nie jest — przyznał Charles, błądząc wzrokiem po niskim stoliku. — Wcale się nie pogodziłem z tym, że... zniknęła. Wiesz, jak życie jest dla niektórych niesprawiedliwe? To jest popierdolone w tym świecie.
— Mówią, że wyrzucenie z siebie emocji, pomaga. Chciałbyś może spróbować?
McCartney kiwnął głową i przesunął palcami po podbródku. Oddech utknął mi w gardle, gdy dostrzegłam w jego oczach łzy.
Charles nigdy nie płakał.
— Charlotte nie miała łatwo w życiu. Jej rodzina jest patologiczna, więc musiała oglądać każdego dnia, jak osoby, które powinny ją kochać, okazywały uczucie butelce i strzykawce. Gdy była ledwo nastolatką, uciekła z domu. Wtedy się poznaliśmy. Później odkryłem, że była striptizerką. Pracowała w burdelu po to, żeby do nich nie wrócić. Chciałem zniechęcić ją do tego pomysłu, ale ona była uparta. Była najbardziej nieposłuszną kobietą w historii świata — mówiąc to, uśmiechnął się, a ja miałam wrażenie, że zagotowałam się od środka — Wyprowadziliśmy się do Los Angeles i wtedy najbardziej ją zaniedbałem. Wydawało mi się, że była ze mną z przyzwyczajenia, wiesz? Byłem ciągle nieobecny, ona sama siedziała w domu. Żyliśmy razem, a jednak osobno. Teraz gdy została porwana, widzę, że nigdy na nią nie zasługiwałem, bo dziewczyna taka jak ona, potrzebuje miłości. Potrzebuje faceta, który mógłby o nią zadbać...
— Charles, nie każdy z nas da radę wszystkim dogodzić. Charlotte rozumiała, dlaczego nie było cię w domu i na pewno była z tobą, dlatego że coś do ciebie czuła.
— Zostawiłem ją, kiedy najbardziej mnie potrzebowała. Parę miesięcy temu...
Zacisnęłam palce na butelce wina, wyciągając oskarżycielski paluch w jego kierunku. Widziałam, jak drżał, równie mocno, jak moje serce. Jak cała ściana w moim umyśle, odgradzająca dobre wspomnienia od złych.
— Ani się waż dupku o nim wspominać — warknęłam, pomimo tego, że to nic by nie dało. Nie słyszał mnie ani nie czytał w moich myślach.
— ... straciliśmy naszego syna. Naszego Charliego przez pieprzony błąd lekarza, a ja odwróciłem się do niej plecami, bo tak było mi łatwiej. Czułem do niej obrzydzenie, tylko dlatego, że to nie była jej wina. A ona cierpiała najbardziej z naszej dwójki i była cholernie sama. Moja rodzina się od niej odseparowała, a ja razem z nimi. A teraz, przepadła i jestem równie przerażony, jak wtedy. Tak bardzo się boję, że nie jestem w stanie ukrywać niczego na wizji. Ciągle myślę, że jest tam sama, możliwe, że ranna, głodna i modli się o śmierć. Wymyślam scenariusze, ale one są coraz mroczniejsze i odbierają mi dech, gdy patrzę w lustro.
Podciągnęłam kolana pod brodę, czując mokre strumienie, tworzące się na mojej twarzy. Odłożyłam butelkę na podłogę, a następnie zabrałam poduszkę z drugiego końca kanapy. Przytuliłam miękki materiał do siebie, kiedy z głębi mojego gardła wydobył się przeciągły szloch. Starałam się do zdusić, lecz nie potrafiłam oprzeć się emocjom. Ich nadmiar zgniatał moją klatkę piersiową od wewnątrz, jakby usiłując całkowicie wykończyć moje ciało.
To był dobry plan. Nieprzemyślany, doprowadzony bez wpadki do celu i przynoszący mi pewną ulgę. Nie wpadłam jednak na pomysł, że mógł on zniszczyć kogoś innego — kogoś, na kim mogłoby mi zależeć wbrew temu, co się stało. Roztrzaskiwać jego kości dzień po dniu, wmawiając morderczą historię o miłości życia. Niewiedza o moim położeniu wprowadzała go w obłęd, rozgniatając całe dobro w nim zebrane. Wcale nie pozwala mu odetchnąć. Ona doprowadzała do obumierania jego płuc i innych narządów, szczególnie serca. Pozbawiała pikawę sensu bicia, przekonana, że Charlotte Thompson była zamordowana w najgorszy sposób i nie było nadziei, by jego oczy ujrzały ją ponownie. Zabijały go domysły, w których znikało przekonanie o ponownym spotkaniu dwojga kochanków.
McCartney przyłożył dłoń do czoła, lecz pomimo tego na zbliżeniu kamery było widać łzy, spływające po jego policzkach. Na drżących łydkach podniosłam się z miejsca po to, by dotknąć męskiej buzi na ekranie. Przesunęłam palcami po postarzałej ze stresu twarzy, mając nadzieję, że to mogłoby mu pomóc. Mogłoby naprawić jego serce, które roztrzaskałam na tryliardy kawałeczków, chcąc się uwolnić od potwora.
— Charles, przepraszam — wychlipałam, ignorując światło rozbłyskujące w salonie. — Nie chciałam, naprawdę...
— Tak strasznie za nią tęsknię — przyznał, a w jego słowach nie doszukałam się fałszu. Naprawdę mnie kochał i możliwe, że nigdy nie chciał celowo zrobić mi krzywdy.
Nagle ekran pociemniał, a oddech utknął mi w gardle. Stuknęłam palcem w monitor, licząc, że się włączy. Nie mogłam pozwolić sobie na ominięcie reszty programu. Nie powinnam zostawiać go, cierpiącego samemu.
— Nie... nie... — wykrztusiłam, wyszukując palcem przycisk z boku telewizora. — Nie... nie, nie, nie, nie... Charles, nie...
Silne ramiona objęły moje, a następnie pociągnęły w stronę kanapy. Starałam się wyrwać z uścisku, lecz osoba trzymająca mnie, wydawała się silniejsza. Z pewnością również mądrzejsza i rozsądniejsza.
— Charlotte, spokojnie — mruknął mi do ucha Jamie, kurczowo przyciskając ciało do siebie. — Jestem tutaj, przy tobie. Już wszystko jest w porządku... wszystko w porządku.
Brat mógł mówić, co chciał. W głębi duszy znałam całą prawdę — nic nigdy nie miało być dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top