Rozdział 12
Brakowało mi oddechu. Czułam, że nie byłam w stanie nabrać większej ilości powietrza do płuc. Wciągnięty brzuch blokował możliwość dotlenienia organizmu. Nie pozwalał na pracę obolałym żebrom, widocznym doskonale w jasnym świetle jarzeniówek. Skazywał na powolne tortury komórek w organizmie, pozbawionych tlenu, a tym samym odbierał siłę, którą zbierałam w sobie od samego ranka. Zabijał, lecz nie mogłam przerwać. Musiałam walczyć, by przetrwać. Powinnam znaleźć w sobie niewielkie pokłady mocy, umożliwiające rozwiązać mój skomplikowany problem. Bez niej, nasza współpraca mogła zakończyć się szybciej, niż bym oczekiwała.
Otworzyłam usta, dzięki czemu płuca na nowo odzyskały zdolność wentylacji. Suchość w jamie ustnej doprowadzała mnie do obłędu, a wraz z nią pobieranie powietrza, przypominające podpalanie rozgrzanym do czerwoności dłutem. Na myśl powracały wspomnienia, w których również brakowało mi tchu. Postrzępione, pełne słonecznych dni i jego twarzy, widywanej na każdym kroku. Przemierzane kilometry, mijane miejsca, pot lejący się strumieniami. Nasze nierównomierne truchty, zmieniające się w zależności od tego, jak bardzo się dusiłam.
W tamtych czasach biegi były moją zmorą. Nie liczyłam, że istniało coś jeszcze, co mogło złamać moją kondycję. Taniec z Jasperem nie wymagał nadmiernej wytrzymałości. Czerpałam z tego przyjemność, a także możliwość odetchnięcia od bieżących spraw. Cieszyłam się, gdy byłam na parkiecie i lubiłam słuchać komplementów, że potrafiłam kołysać się w rytm muzyki. Uwielbiałam, kiedy inni na mnie patrzyli, dzięki czemu naprawdę wierzyłam, że byłam dobra. Miałam wrażenie, że jeśli nie potrafiłabym tańczyć, zignorowaliby mnie, jak niektórych kursantów oraz nie klaskaliby na koniec występu.
Bycie z Paulem uświadomiło mi, że nigdy nie byłam ani trochę uzdolniona do wywijania na parkiecie, natomiast pieniądze, które wydałam na naukę z Whistleblowem przepadły. Taniec przestał być przyjemnością, a stał się walką o przetrwanie. Kondycja, ukształtowana po latach biegania, wydała się niewystarczająca, by pokryć zapotrzebowanie na układ. Powtarzana wielokrotnie muzyka odbijała się echem w mojej głowie, przez co znienawidziłam podkład po jednym dniu nauki. Paul nie chwalił mnie, nie uśmiechał się jak Jasper — z wiecznie poważną miną, wypominał mi to, jak tańczyłam. Krytykował najmniejsze szczegóły, przez co czasami nabierałam podejrzeń, iż robił to celowo, by mnie zniechęcić. Z niewyjaśnionych powodów pragnął, bym odeszła, ale sama, niezwolniona przez niego. Jakby chciał pokazać Ethanowi, że się starał, jednak Rosalie zachowała się jak księżniczka i odeszła.
W odbiciu lustra dostrzegłam, jak tancerz przesunął dłońmi po mojej talii. Po raz pierwszy od wielu prób nie docisnął ich do mnie, zupełnie, jakbym tym razem w jego oczach zrobiła coś poprawnie. Jakby bolesne wciąganie brzucha wreszcie spełniło jego oczekiwania. Złożył palce na biodrach, tuż na brzegu legginsów, włączając się do monotonnych kroków, które ćwiczyłam od kilkudziesięciu minut.
Przesunęłam dłońmi po mokrym karku, na moment tracąc stabilizację. Czułam, jak nieprzyjemne mrowienie rozeszło się wzdłuż moich rąk, a zaraz po nim nadeszła fala obezwładniającego bólu, przez który wypadłam z rytmu muzyki. Łzy podeszły mi do oczu, kiedy nie mogłam rozprostować górnych kończyn. Wydawały się pozostać w kamiennym odrętwieniu. Zupełnie jakby zamiast żywych tkanek, ktoś zastąpił je dwoma ołowianymi prętami, wypełnionymi hordą wściekłych szerszeni.
Muzyka ucichła, w czasie gdy starałam się poruszyć palcami. Jednak pulsujące cierpienie oderwało mnie od pomysłu, by poruszyć dłońmi. Z mojego gardła wydobył się przeciągły syk, przez który Ethan poderwał się z miejsca. Rudzielec odrzucił pod ścianę paczkę chipsów, którymi zajadał się w każdą próbę i ruszył w moim kierunku pospiesznym krokiem.
— Teraz to było to, czego chciałem — rzucił Paul, a jego kroki rozeszły się echem po sali. — Żeby było idealnie, musi boleć.
— Może powinieneś przestać być takim profesjonalistą i nauczyć ją całego układu? W sobotę macie występ, a Rose nie zna nawet połowy — powiedział konserwator, starając się rozmasować moje ręce. Ból powoli odpuszczał na tyle, bym mogła poruszyć najmniejszym palcem u ręki.
Brunet machnął lekceważąco ręką, zabierając ze stołu butelkę wody. Kąciki jego ust uniosły się w kpiącym geście, przez co zmarszczyłam brwi. Wydawał się całkowicie pewny tego, że zdążymy z choreografią do końca tygodnia. Tak cholernie był przekonany o naszym sukcesie, że przestawał dostrzegać realiów — niemożliwością było, bym w jeden, ostatni dzień przed występem ogarnęła każdy najmniejszy krok i ruch ręką. Nie byłam profesjonalistką ani nie posiadałam pamięci na tyle dobrej, żeby nie zapomnieć każdego szczegółu układu, którego ledwie miałam dotknąć.
— Szczegóły są najważniejsze. Każdy idiota może wyuczyć się układu i zatańczyć jakkolwiek. My jesteśmy profesjonalistami, a nie amatorami.
— Jeśli nie zapamiętam po kolei kroków, to występ będzie klapą — odezwałam się, oddychając z ulgą. Ból zanikał, dzięki czemu odzyskiwałam pełną władzę w rękach. — Wciąganie brzucha nie pomoże mi przypomnieć sobie, co powinno być po podnoszeniu.
— To może powinnaś zrezygnować, skoro nie potrafisz się w pełni skupić na tańcu? — bąknął, po czym odłożył z hukiem plastikowe opakowanie na blacie. Mimowolnie drgnęłam, gdy po pomieszczeniu rozeszło się echo, dzwoniące w uszach w nieskończoność. — Nie trzymam cię siłą. Przypominam, że sama się tutaj zgłosiłaś.
Zmrużyłam oczy, mierząc wzrokiem jego opaloną twarz. Kości policzkowe na buzi w kształcie sześciokąta wyglądały tak, jakby zamierzały przebić się przez skórę na zewnątrz. Efekt zaostrzał ciemny kilkudniowy zarost, widoczny z odległości paru metrów. Wyostrzał rysy, a także zmarszczki, znajdujące się w kącikach oczu oraz na czole. Zlewał się z ciemnymi sińcami w okolicach powiek, odzwierciedlając poziom zmęczenia Paula. Przeczuwałam, że jego zły humor nie objawiał się niechęcią do całego świata. Nie wściekał się na mnie za to, co robiłam — przemęczenie mieszało mu w głowie, robiąc z niej sieczkę. Brak odpoczynku dawał mu się we znaki, przez co stawał się oschły dla innych. Wyładowywanie złości na niewinnych osobach, pozwalało mu odetchnąć i wezbrać energię, potrzebną do przetrwania kolejnych godzin.
Sama miałam niekiedy ochotę wyjść, trzasnąć drzwiami oraz wykrzyczeć całemu światu, by zostawił mnie w spokoju. Błagać los o lepsze warunki, pomimo tego, co się stało i liczyć na przebaczenie. Położyć się w swoim łóżku — nie, w tej skrzypiącej karykaturze legowiska — a następnie zasnąć, bez obawy, że gdy się obudzę, to w drzwiach ujrzę byłego narzeczonego. Jednak nic z tego, nie mogło się stać, a także nie było możliwe. Nie byłam w stanie pozwolić emocjom na przejęcie kontroli. Dojście do głosu uczuć, narobiłoby wiele szkód w nowym życiu, możliwe, że zniszczyłoby je całkowicie. Nie mogłam być jak inni i dać upust swoim myślom — zwróciłabym na siebie zbyt dużą uwagę. Ktoś mógłby zobaczyć we mnie Charlotte, a potem ze złości wykręcić numer na policję oraz poinformować, że znalazł zaginioną. Bajka dobiegłaby końca.
— Jesteś dupkiem — rzuciłam, wkładając na siebie zgniłozieloną bluzę. Uniósł ciemne brwi, po czym przekrzywił głowę, jakby usłyszał to, co powiedziałam. — Powinieneś się cieszyć, że ktokolwiek zgodził się z tobą pracować. Gdyby nie ja, nikt nie uratowałby twojego cholernego tyłka i dobrze o tym wiesz. Trochę szacunku człowieku...
— Rose — mruknął Ethan, jednak go zignorowałam.
Wrzuciłam do torby wodę w butelce, a następnie zawiązałam sznurówki trampek. Czubek butów, pomimo tego, że nie unosiłam się na palcach, wciąż pozostawał w górze, drażniąc nerwy. Starałam się docisnąć go ręką po podłogi, lecz on uparcie się wznosił. Niczym dwa identyczne magnesy — parkiet i podeszwa — odpychały się od siebie, niszcząc moje zamiary. Żadne z nich nie chciało zgodzić się na przyleganie, zupełnie jakby nagle nadszedł między nimi konflikt interesów.
Zerknęłam po raz ostatni na instruktora tańca. Mężczyzna wypatrywał przez okno, jakby interesował go brak akcji na ulicach Cincinnati, a jedna z jego stóp wybijała nierównomierny rytm. Nie spojrzał na mnie, gdy odchrząknęłam, przez co przewróciłam oczami. Przypominał mi małe dziecko, któremu ktoś odebrał upragnioną rzecz bądź dumę. Skierowałam się do wyjścia, bez słowa jakiekolwiek pożegnania. Czułam dziwne ukłucie, gdy wychodziłam, nie mówiąc pospolitego „pa". Zawsze starałam się je mówić na wypadek, jeśli byłby to ostatni raz, kiedy mieliśmy okazję porozmawiać jako żywi. Teraz powstrzymałam się — Paul nie był taką osobą, z którą pragnęłam się spotkać na prywatnych pogawędkach. Był facetem, odrzucającym wszystkich od siebie.
— Chyba go zatkało — przyznał Rudzielec, otwierając przede mną drzwi. Ku mojemu zaskoczeniu, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, jakby podobało mu się to, co zrobiłam. — Oby było więcej takich chwil.
— Nie jesteś zły?
— Dlaczego miałbym być? — prychnął, obejmując mnie ręką w talii. — Zasłużył na to.
Niespodziewanie wstrzymałam oddech, gdy zza rogu ulicy wyszedł wysoki mężczyzna. W ostatniej chwili zatrzymałam się, unikając zderzenia z obcym. W świetle latarni z początku go nie poznałam. Nie zgadzały mi się ciasno ułożone włosy, a także nowe ubrania, na które nie mogłoby go stać. Dopiero głos sprawił, że okazał się nim — moim bratem w dziwacznym wydaniu, szwendającym się po nocach w zachmurzonym Cincinnati.
— Jamie, co tutaj robisz? — zapytałam, po raz kolejny przyglądając się jego stylowi. Buty, które nosił na stopach, posiadały znaną markę. Nie musiałam zaglądać do sklepu, by mieć pewność, że przewyższały dwukrotnie jego dochody. Charles często stamtąd kupował swoje obuwie, bo mógł sobie na to pozwolić przy dochodach. Nie rozumiałam jakim cudem było stać na to mojego krewnego. — Skąd masz takie buty?
Jamie wyszczerzył zęby do mnie, po czym obrócił się, jakby chciał zaprezentować swoje nowe nabytki. Robiło mi się gorąco z każdą sekundą, kiedy przyglądałam się jego strojowi. Wiedziałam, że nie należał do najtańszych, a napiwki za dostawcę pizzy nie mogły być na tyle wysokie, by mógł sobie na to pozwolić. Musiał znaleźć inne źródło pieniędzy. Dobrze płatne, w którym mógł szybko zarobić. Coś nielegalnego, za co mógł popsuć sobie całe życie.
— Podoba ci się? — odparł, na co zaplotłam ręce na piersiach. Jego uśmiech stopniowo zanikał, jakby zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Przelotnie zerknął na Ethana, lecz tym razem powstrzymał się od komentarzy na jego temat, nie chcąc bardziej mnie denerwować. — Mogę odprowadzić cię do domu? SAMĄ?
Rudzielec przyciągnął moje ciało do siebie, jakby bał się, że Jamie mógł wyrwać mnie z jego objęć i sprzedać handlarzowi. Ciepły oddech napierał na czubek głowy do momentu, aż podniosłam na niego wzrok. Wymusiłam się na uniesienie kącików ust, by go uspokoić, po czym złożyłam na jego skamieniałych wargach pocałunek.
Nie zdziwiła mnie reakcja Ethana na tę zwykłą sytuację z nietypowym bratem. Oboje bardzo dobrze wiedzieliśmy, że strój Jamiego był niemożliwy do zdobycia z tak niską wypłatą. Dorwał się do innej pracy, niekoniecznie legalnej — sprzedawanie narkotyków, wykorzystywanie i handlowanie ludźmi. Jeśli był w niej pogrążony, nie wątpiłam, że mógłby posunąć się do rzeczy nieludzkich. Byłam łatwym celem do ataku, nie mając zbyt dużo osób, których obeszłoby moje nagłe kolejne zaginięcie. Wątpiłam, czy Robbins szukałby mnie, gdyby Chae odkrył, że moja współlokatorka wyrzuciła moje rzeczy.
— W porządku — powiedziałam do partnera. Wysunęłam się z jego uścisku oraz naciągnęłam kaptur na głowę. Przysięgałbym, że na sekundę w jego oczach pojawiły się łzy. — Do zobaczenia jutro.
— Uważaj na siebie, dobrze? — szepnął.
— Nic jej się nie stanie, panie idealny — warknął krewny, nieco podirytowanym tonem.
Odwróciłam się przodem do brata, a następnie wsunęłam rękę tuż nad jego własną. Rozgrzane palce wplótł pomiędzy moje, dzięki czemu mogłam być blisko. Oboje ruszyliśmy dalszą częścią chodnika, prowadzącego do bloku, w którym mieszkałam. Milczeliśmy, a cisza pomiędzy nami sprawiała, że duchota zabijała mnie od środka. Gdyby miał coś ważnego do powiedzenia, nie zwlekałby z tym. Pot zalewał mi plecy, z każdym krokiem niewiedzy. Najmniejszy dźwięk wydawał się podejrzany, a ruch przygotowywał mnie na ucieczkę. Cienie przybierały złowrogi wyraz, mijane osoby natomiast traktowałam jako zbirów, gotowych do wciągnięcia szarpiącego ciała do czarnego vana.
— Wiesz, że nic ci nie grozi ze mną? — zapytał, po kolejnym obejrzeniu się za siebie. Niepokoiło mnie to, że zerkał za swoje ramię, jakby sprawdzał, czy ktoś nas śledził. — Char, nie powinnaś się o mnie martwić.
Zmarszczyłam brwi.
— Jestem twoją siostrą i będę się martwić o każdą rzecz, którą zrobisz — oznajmiłam, przysuwając się do niego jeszcze bardziej. — Szczególnie jeśli nie wiem, co robisz i dlaczego nagle znalazłeś na wszystko pieniądze. Nie kłam mnie, że to wszystko z wypłaty dostawcy, bo dobrze wiem, że tak nie jest...
— Bo nie jest — przyznał szczerze, zwalniając kroku. Nachylił się nade mną, jakby chciał przekazać tajną wiadomość, przez co oddech utknął mi w gardle. — Uznasz to za szaleństwo, ale to jest szalone. Wszystko to, co się ostatnio stało, jest dla mnie jak z innej planety, wiesz? Ja nie wiem, jak... czy mój anioł nagle zaczął czuwać, czy Ziemia zaczęła krążyć w odwrotnym kierunku, ale to jest takie... niesamowite.
Podniosłam głowę i spojrzałam na jego uśmiechniętą twarz. W oczach pojawiły mu się iskierki, przez które cały mój niepokój znikał. Patrząc na niego, miałam wrażenie, że nie mógłby zrobić nic złego. Wciąż był dla mnie niewinnym dzieckiem, któremu świat spadł na głowę. Wierzyłam, że Jamie nie wplątał się w żadne zło — uciekł od niego oraz nie mógł do tego powrócić ponownie. Pragnął zacząć od nowa jak ja sama. Nie zrobiłby nic, co mogło temu przeszkodzić. Był zbyt mądry na to.
— Co masz na myśli, Jamie?
— Char, nie wszyscy ludzie są potworami. Niektórym zależy na innych tak, po prostu i to jest niezwykłe.
— Dlatego, że kupili ci nowe ciuchy?
Prychnął, ściskając mocniej moją dłoń.
— Kilka dni temu wszedłem do jednego z mieszkań, gdzie dostarczyłem zamówienie. Dziwiło mnie, że takie bogate, bo dotąd chodziłem tylko do średniozamożnych. Liczyłem na spory napiwek, ale go nie dostałem... Był tam taki chłopak, Peter, w moim wieku. Siedział z rodziną, kiedy przyszedłem. Wypytywali mnie o szkołę, zawód, dom, a potem — zamilkł na chwilę. Wziął głęboki wdech, przygotowując się na najgorsze. — Ta jego matka się popłakała. A później nie wiem, co dokładnie się stało. Zrobili naradę, facet powiedział, że to od dzisiaj mój dom. Dostałem pokój obok Petera, ale pod warunkiem, że będę pracował i się uczył...
— Zaraz, czekaj — bąknęłam, nie mogąc dalej słuchać tych bzdetów. Jego opowieść brzmiała dla mnie jak tania bajka, na której końcu główny bohater zawsze umierał. — Obcy ludzie przygarnęli cię? Jamie, coś ty ćpał?
Uśmiech zszedł z jego twarzy, jakby nie tego po mnie oczekiwał. Ja również byłam nim rozczarowana. Nim i jego durną przykrywką, którą próbował omamić mój umysł przed czarnym scenariuszem.
— Ale to wszystko prawda, Char — szepnął. — Przysięgam, że cię nie okłamuję. Wiesz bardzo dobrze, że gdybym miał problemy, to przyszedłbym do ciebie.
— Dlaczego ktoś miałby cię przygarniać, bez konkretnego powodu? Jamie, oni chcą coś ci zrobić! Normalni ludzie nie przygarniają przypadkowych dostawców pizzy. Nie dają im pieniędzy na takie wydatki!
— Sprawdzałem ich i nie mają złych zamiarów. Przeszukałem cały dom i nie znalazłem nic, co mogłoby powiedzieć, że chcą mnie poćwiartować. Oni są tymi dobrymi.
Westchnęłam przeciągle, próbując uspokoić swoje nerwy. Miałam ochotę udusić tego chłopaka za to, że wpakował się w bagno i myślał, że to w porządku.
— Nie ma w świecie dobrych ludzi bez powodu. Po prostu. Nie ma i koniec. Wynoś się stamtąd, zanim zrobią ci krzywdę. Zostań ze mną dzisiaj w nocy, a jutro zabierz tylko swoje rzeczy i wracaj do...
Wyrwał rękę z mojego uścisku, gwałtownie odsuwając się ode mnie. Dostrzegłam, jak zacisnął dłonie w pięści, jakby chciał mnie uderzyć. Przełknęłam głośno ślinę, mimowolnie robiąc krok do tyłu. Czułam, jak łzy podeszły mi do oczu, kiedy przypomniałam sobie ostatni raz moc spoliczkowania. Uniosłam dłonie w geście poddania, na co uniósł brew.
— Nie wrócę tam. To melina, a mi ledwo starczało na czynsz — przyznał spokojnie, podchodząc do mnie. Cofnęłam się, by zachować dystans na wypadek jego wybuchu, godnego Charlesa McCartneya. — Przepraszam, ale ufam tym ludziom. A ty musisz zaufać mi, że mam rację. Tylko ciebie mam.
Drgnęłam, gdy wystawił rękę w moim kierunku, znów się zbliżając.
— Char, nie chciałem cię przestraszyć. Czy możemy... czy możemy już iść do ciebie? Kanapa w waszym salonie wydaje się wygodna.
Kiwnęłam głową, pozwalając mu się do mnie zbliżyć. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy, której kilka metrów dzieliło nas od bloku. Tym razem nie dotknął mnie, jakby bał się, że ten mały gest mógł sprawić, że ucieknę. Uśmiechnęłam się do niego przelotnie, by delikatnie go rozluźnić, lecz tego nie zauważył. Wpatrywał się w grunt pod swoimi stopami, jakby zawstydził się tym, co zrobił.
— Jeśli im wierzysz, nie zmuszę cię siłą do zmiany zdania — odparłam, wchodząc do klatki schodowej. Nasze kroki odbijały się echem po ciemnym korytarzu. — Tylko uważaj na siebie, dobrze?
Wyjęłam z kieszeni dresów klucze od mieszkania. Parę razy celowałam do dziurki, zanim udało mi się włożyć przedmiot do zamka i otworzyć drzwi. Wpuściłam przodem brata, a następnie weszłam za nim do pomieszczenia, pachnącego lawendą. Zakluczyłam wrota, po czym odwiesiłam smycz na wieszaku. Do moich uszu docierało szuranie kartek papieru, jakby Daisy czytała książkę, która ją denerwowała. Między nimi, czasami słychać było jej odchrząkiwanie, przybierające postać kaszlu palacza.
— Co tu tak cicho? — szepnął Jamie, gdy zabraliśmy się do zdejmowania obuwia. Wzruszyłam ramionami.
Cisza i Daisy to były dwie sprzeczności, które nigdy nie występowały razem. Niezależnie czy był dzień, czy noc, kobiety wszędzie było pełno, jak jej głosu oraz odgłosów, jakie z siebie wydawała podczas snu. Nawet jeśli czytała książkę, często jej treść mruczała pod nosem, jakby uczyła się na pamięć. Słuchanie muzyki przeobrażało się w karaoke, a oglądanie filmów — kącik komentatorski. Jedynie zmęczenie powstrzymywało mnie od tego, by ją zamordować i przerwać męczarnie jej języka. Rozumiałam, czemu sami studenci wyprowadzili się z jej mieszkania.
Cisza występująca w jej obecność w domu mogłaby wywołać niepokój, bądź paniczny strach, że coś jej się stało z gardłem. Nachodziły mnie wątpliwości, ale nie dawałam im przejąć kontroli. Nie powinnam panikować za każdym razem, gdy rzeczy wydawały się inne niż zazwyczaj.
— Rose — mruknął Jamie, zatrzymując się za bambusowym parawanem.
Pobladł, przez co momentalnie się wyprostowałam. Stopą ściągnęłam trampka, nie fatygując się z jego rozsznurowywaniem i ruszyłam w stronę salonu. Nagle dotarł do mnie dźwięk rozrywanej kartki, a z niewiadomych powodów zrobiło mi się na nowo gorąco. Nim dotarłam do salonu, zza parawanu wysunęła się Diasy. Kobieta wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami, których źrenice były niepokojąco duże w jasnym świetle. Oblizywała usta końcówką języka, ściągając boleśnie brwi, niemal łącząc je ze sobą. W dłoni trzymała pogniecione kartki papieru, które nie zwróciły zbytnio mojej uwagi. Przykuło ją za to kartonowe pudełko, stojące przy stoliku. Rzeczy, niegdyś zalegające na nad jego ściankami, leżały bezwładnie na blacie, gotowe na odstrzał. Każdy najdrobniejszy szczegół został rozłożony, jakby współlokatorka pragnęła obejrzeć wszystkie swoje łupy. Niektóre kartki z akt zalegały na podłodze, a nieliczne z nich — pogniecione, znalazły swoje miejsce obok kosza. Wśród całego chaosu, gdzieniegdzie zalegały pieniądze, obwiązane kolorowymi gumkami.
Przycisnęłam dłoń do serca, kiedy zabrakło mi tlenu do oddychania. Pod opuszkami palców wyczuwałam gwałtowne uderzenia, chcące rozerwać moją klatkę piersiową na strzępy. Pikawa łomotała się o moje żebra, jakby sama nie dowierzała temu, co widziały oczy. Opuściłam powieki, a następnie je podniosłam, licząc, że miałam jedynie przywidzenia. Przede mną jednak nadal znajdowały się rzeczy, które dotąd trzymałam w szafie, ukryte przed światem. Porozrzucane po kątach, odsłaniały to, kim byłam. Niszczyły arkę kłamstw, budowaną na nowe życie. Wyjawiały prawdę, gotową do wprowadzenia mnie do grobu, do świata martwych.
Daisy nagle wyciągnęła trzymane kartki, po czym przytknęła je niemal do mojego nosa. W bolesny sposób zacisnęła zęby, przez co na jej szyi pojawiły się zielonkawe żyły. Jej wyciągnięta dłoń drżała, a wraz z nią część aktów.
— Wiedziałam, cholera, wiedziałam, że coś tu nie gra! — wybuchnęła, gwałtownie odrzucając papier za siebie. Miałam wrażenie, że jej wzrok pragnął roztrzaskać moją czaszkę na wióry. — Wiedziałam to już wtedy, jak tu weszłaś! Widziałam, jak patrzyłaś na te wiadomości, na tę matkę, jak... jak bezdusznie gapiłaś się na jej cierpienie!
— Ja... — wykrztusiłam, lecz mi przerwała.
— Kim ty, do cholery, jesteś?!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top