Rozdział 10
Przesunęłam palcami po zawieszce, dokładnie badając kształty liter. Gdzieniegdzie wyczuwałam delikatne uwypuklenia, czasami z ostrymi krańcami. Wystarczył tylko mocniejszy uścisk, by cyrkonia uszkodziła naskórek i przebiła się do wnętrza skóry. Pamiątka powodowała nikły ból, lecz nie na tyle potężny, by mnie obezwładnić. Przypominała o tym, co straciłam oraz utrzymywała wspomnienia na wierzchu. Dzięki nim wciąż tutaj byłam, obawiając się o następny dzień. Pozostawałam pobudzona i ostrożna, wiedząc, do czego był zdolny Charles McCartney.
Parę razy zraniłam się w palce, po to, by zobaczyć czy nie śniłam. Miałam wrażenie, jakbym przeniosła się do innej krainy, pozbawionej znajomych twarzy. Chłodne miasto nie przypominało tonącego w promieniach słonecznych Los Angeles. Tutejsi mieszkańcy posiadali odmienne obyczaje, a atmosfera między nimi wydawała się przyjazna. Również powietrze zdawało się świeższe, pozwalając na nabranie większej jego ilości do płuc. Ogródki wokół domów były zadbane, dzięki czemu często przykuwały mój wzrok. W większości z nich znajdowały się plastikowe zwierzęta, dodając uroku ulicy.
Włożyłam łańcuszek za kołnierzyk koszulki, po czym poprawiłam zasłonę. Przez okno dostrzegłam, jak jeden z plakatów oderwał się od latarni i wraz z wiatrem powędrował w głąb miasta. Byłam pewna, że oderwał się jeden z nich — duży z dobrze widocznym z daleka zdjęciem Charlotte Thompson. Widziałam wczoraj wieczorem, jak zawiesili takich trzy, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie byłam bezpieczna. Skoro dotarły na drugi koniec Ameryki, musiały znajdować się w każdym stanie. Ludzie wpatrywali się w nie, zastanawiając się, jak ta dziewczyna zaginęła, a potem wybierali się na łowy poszukiwanej. Przeczuwałam, że mój plan spali się, zanim całkowicie odżyję. Odnalezienie mnie miało stać się dla niego łatwiejsze i szybsze, gdy miał przy sobie zwolenników.
— Szkoda mi tej dziewczyny i Charlesa. Nie wyobrażam sobie, co on przeżywa... nawet boję się o tym myśleć — skomentowała Daisy, podczas gdy w jej oczach pojawiły się łzy. — Spędzasz z dziewczyną wieczór, a następnego dnia ona znika i mieszkanie jest splądrowane, i nie wiesz, co się stało, i gdzie jest, i...
Zamilkła, kiedy na ekranie telewizora pojawiło się zdjęcie poszukiwanej. Pamiętałam moment, w którym McCartney zrobił tę fotografię. W dniu jego dwudziestych pierwszych urodzin włożyłam sukienkę w żółtym odcieniu, ponieważ był to jego ulubiony kolor. Chciałam, by również jego świętowanie zyskało moje poparcie — zazwyczaj nie brałam udziału w organizacji przyjęcia niespodzianki. W niemal całym planowaniu wyręczała mnie Rebbeca. Pomimo kosztownej imprezy, miałam tego dnia wrażenie, że było to dla niego bez znaczenia. Zespół, ogromne grono znajomych, fontanna z czekoladą, jakby nie wzbudzały w nim zainteresowania. Tamtego wieczoru stałam się jego centrum uwagi. Jakby ten mały gest sprawił, że wszystkie inne starania mało go obchodziły. Jakby dostrzegł coś, czego dotąd nie mógł zobaczyć.
Kobieta ze zdjęcia uśmiechała się do nas szeroko, otulona granatową, męską marynarką. Czarne włosy, nieco potargane, rozwiał wiatr, dzięki czemu odsłonięta była całą twarz. Szczupłe łydki zaplotła. W jednej z rąk trzymała magnolię, zerwaną z plantacji, znajdującej się w tle.
Zielonymi oczami wpatrywała się we mnie, jakby starając się odświeżyć mi pamięć. Charlotte Thompson przed katastrofą wydawała się szczęśliwa i pełna życia. Nieświadoma tego, co miało się wydarzyć w niedalekiej przyszłości, tętniła radością, jakiej jej zazdrościłam. Oddałabym wszystko, by wrócić do tamtej chwili, gdy problemy były mniejsze, a czas zatrzymywał się w miejscu. Gdy czułam się kochana oraz sama kochałam kogoś, kto o mnie walczył. Kiedy rany nie nasiąkły krwią, a mózg bezustannie nie przypominał, co straciłam. Do czasów, w których byłam młodsza, natomiast w moich oczach widniało pozytywne uczucie do mężczyzny, robiącego zdjęcie.
Im dłużej zagłębiałam się w naszą historię, tym więcej rzeczy dostrzegałam. Poznawałam na nowo osobę, którą kiedyś byłam, przekonując się, że nie wszystko wtedy wydawało się dla mnie pewne. Jakbym te kilka lat oszukiwała samą siebie, a teraz dopiero widziałam prawdę, którą ukrywałam w głębi siebie.
Wraz z ucieczką w zakamarkach mojego umysłu pękła zapora. Zza niej zaczęła wydobywać się fala nowości, w której tonęłam bez końca. Kłamstwa zostały nią przykryte, pozwalając mi zauważyć drugie oblicze Charlesa — mężczyzny, pozbawionego charakteru potwora.
— Pewnie jest gdzieś w świecie przerażona, możliwe, że skrzywdzona, w ciemności — drążyła, wtulając się w pierś swojego chłopaka. Mimowolnie wstrzymałam oddech, kiedy przesunął dłonią po jej policzku, jakby próbując ją uspokoić. Charles też tak robił, jednak nie wtedy, gdy popadałam w histerię. Dotykał mnie w ten sposób, kiedy sam miał zły dzień. Kiedy życie dawało mu się we znaki i potrzebował mojej bliskości, by to przetrwać. — A on odchodzi od zmysłów. Zrezygnował z filmu, bo...
— Zrezygnował z filmu? — zapytałam, nieco zaskoczona.
Po śmierci Charliego McCartney wpadł w wir pracy. Uczęszczał na castingi, pracował nawet nad własnymi projektami, których szczegółów nigdy się nie dowiedziałam. Mówił, że to mu pomagało zapomnieć o tym, co się stało. Zostawiał mnie samą, by załagodzić swój ból. Gdy zniknęłam, nie sądziłam, że coś się zmieni. Liczyłam, że wszystko pozostanie na miejscu, Charles zignoruje fakt, że wyparowałam z jego życia oraz wyrzuci mnie ze swej pamięci. Że będzie rozwijał swoją karierę, kiedy problem zniknie. Moje zaginięcie i listy poszukiwawcze miały zapewnić mu rozgłos, lecz myślałam, że z niczego nie zrezygnuje. Tak jak inni aktorzy miał przeć pod wiatr, kłamiąc, że to nie ma znaczenia, ponieważ nic nie może zrobić, a cała sprawa spoczywała w rękach policji. Że wbrew temu, że zniknęłam, on nie umarł.
— Nie tylko z filmu. Słyszałam, że odrzucił też propozycję współpracy w nowym serialu, w którym miał zagrać jedną z głównych postaci i wyjazdu do Europy, gdzie miał udzielać wywiadu, i spotkać się z fanami. Odsunął się z życia publicznego i całkowicie go rozumiem. Jego żona zaginęła...
— Narzeczona — poprawiłam ją.
— To bez znaczenia czy jest żoną, czy narzeczoną. Charles ją kocha na tyle mocno, że jest gotowy poświęcić wszystko, by ją znaleźć.
Nie wątpiłam, że McCartney czuł coś do mnie. Odkąd się poznaliśmy, między nami zawsze coś wisiało. Nieznane, tajemnicze, pełne emocji — coś, czego starałam się wystrzegać. Przerastało mnie, on zaś potrafił to opanować i przekształcić w dobro. To Charles umiał naprawdę kochać z nas dwóch. Nie liczyłam, że to będzie trwało wiecznie. Miłość nie była nieśmiertelna oraz z czasem wygasała. Byliśmy ze sobą na tyle długo, że w końcu powinna zaniknąć. Przenieść swoje żniwo na kolejną osobę, a potem ugodzić obydwoje strzałą Amora. Były narzeczony miał się zakochać w kimś innym, gdy usunęłam się z drogi. Za nią musiał się uganiać, lecz tymczasem on szukał mnie. Wciąż targało nim uczucie, ale możliwe, że zanikało, pozwalając przejąć kontrolę czemuś mroczniejszemu.
Nie wykluczałam, że mnie kochał. Dlatego z miłości teraz chciał mnie zabić.
Zerknęłam na ekran, kiedy zauważyłam na nim ruch. Oddech utknął mi w gardle na widok osoby, którą bardzo dobrze znałam. Oparłam się plecami o ścianę, w czasie gdy Rebbeca McCartney wyszczerzyła zęby w uśmiechu do kamery. Nie trwało to jednak długo — zaledwie sekundy po to, by na jej twarzy pojawił się wymuszony smutek. Na sobie nosiła czarną garsonkę oraz szpilki o ciemnym odcieniu. Również jej makijaż został dopasowany pod jej mroczny wizerunek. Przypominała mi pozornie pogrążoną w żałobie kobietę, opłakującą śmierć bliskiego. Wiedziałam jednak, że cieszyła się z tego, że zniknęłam i korzystała z okazji. Wpychała się na stołek przy nadarzającym się spotkaniu po to, by szerzyć propagandę, pod pretekstem mojego zaginięcia. Kreowała swojego syna na najlepszego, oczerniając przy tym mnie.
— Co tutaj robi matka Charlesa? — bąknęła Daisy, zwiększając poziom głośności telewizora. — To on miał się wypowiadać na temat...
— Może nie dał rady? Ja bym nie mógł tego zrobić... mówić o tym, że zaginęłaś — przyznał jej chłopak.
Prezenter przywitał się z Rebbecą, niekiedy ocierającą krokodyle łzy. Kobieta przyciskała do siebie kopertówkę, jakby nie mogła znieść bólu mojego odejścia, na co przewróciłam oczami. Była dobrą aktorką. Brzmiała przekonywająco, odgrywając rolę przestraszonej przyszłej teściowej. Uwierzyłabym jej, gdybym naprawdę jej nie znała. Wciągnęłabym się w jej lawinę kłamstw, wierząc, że to, co mówiła, było prawdą. Nawet współczułabym jej.
— To straszne, co się stało z Charlotte. Nadal nie mogę uwierzyć, że jej nie ma — kłamała, rozmazując tusz na policzkach. — To się stało tak nagle... Rano syn do mnie zadzwonił, powiedział, że zniknęła. Szukaliśmy jej, ale to wszystko na próżno.
— Jak się trzyma Charles? Zrezygnował z kilku projektów, czy to nie zagrozi jego karierze?
Drgnęłam, kiedy niespodziewanie zrzuciła wazon ze stolika na podłogę. Mężczyzna, przeprowadzający wywiad poderwał się z siedziska, lecz nie uciekł. Wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w wariatkę, chcąc przewidzieć jej kolejny ruch.
— To bezczelne z Pana strony, by pytać o jego karierę! — fuknęła. — Narzeczona mojego syna zaginęła w drastycznych okolicznościach, więc Charles ma prawo wycofać się z życia publicznego, dopóki jej nie odnajdziemy!
Facet uniósł dłonie w geście poddania, po czym zajął z powrotem miejsce na fotelu. Sztywno założył nogę na nogę, jakby ta sytuacja go przerosła i spojrzał w kamerę. Uśmiechał się do nas szeroko, ale kąciki jego ust drżały. Najwidoczniej dopadał go stres, związany z odejściem od scenariusza. Nie spodziewał się, że sprawy przyjmą taki obrót, a kobieta stanie się maszyną, gotową do zrobienia mu krzywdy za pytania. Sama nie pomyślałabym, że pani McCartney była zdolna do zrobienia z siebie wariatki w imię sławy.
— Przepraszam — mruknął, nieco poważniejąc. Zerknął na matkę Charlesa i pochylił się w jej kierunku, opierając łokcie o kolana. — Wspomniałaś, że Charlotte zaginęła w drastycznych okolicznościach. Co to znaczy?
— To jasne, że nie uciekła z domu. Nie byłaby do tego zdolna, szczególnie po tym, co przeszła — powiedziała, na co krew we mnie zawrzała. Zacisnęłam dłonie w pięści, wiedząc, co się za chwilę miało stać. — Nie ma nikogo oprócz nas. Jesteśmy jej jedyną rodziną, tą porządną. Jej własna jest... specyficzna. Uciekła od niej, gdy była dzieckiem, żeby uwolnić się od patologii. Nie wróciłaby do nich po tylu latach... Dla pewności to sprawdziliśmy, ale nie zastaliśmy jej tam. Po zostawionych śladach w mieszkaniu śledczy stwierdzili, że została porwana. Bardzo okrutnie wyniesiona z domu. Znaleźliśmy ślady krwi na meblach, jakby chciała się bronić...
Znowu wybuchnęła udawanym płaczem, przez który w oczach prowadzącego pojawiły się łzy. Widziałam, jak dotknął dłonią jej kolana, jakby chciał ją pocieszyć, lecz tylko pogorszył tym sytuację. Rebbeca wydawała z siebie głośne chlipania, przerywane przez wydmuchanie nosa w chusteczkę.
— Zabrali ją i nie wiemy nawet, gdzie... — drążyła.
— To straszne! — rzuciła Daisy, odwracając moją uwagę od pani McCartney. Czułam, jak w gardle stanęła mi gula, przez którą ciężej było mi oddychać. — Nigdy bym nie pomyślała, że mogłoby do tego dojść... Nie myślałam, że ktoś ją porwał. A teraz... Prawda jest jeszcze gorsza. Ludzie to potwory... Żeby zrobić coś takiego kobiecie...
Zamarłam, kiedy spojrzała na mnie przenikliwymi oczami. Przez chwilę miałam wrażenie, że rozpoznała we mnie Charlotte Thompson. Wpatrywała się w moją twarz niczym w obraz — śledziła uważnie każdą rysę, uważając, by nie pominąć ani jednej; podziwiała świeżo umyte włosy z kilkucentymetrowymi, ciemnymi odrostami. Każde jej zmarszczenie brwi sprawiało, że oblewał mnie zimny pot.
W różowych kłakach z czarnymi początkami nie wyglądałam na Rose. Przypominałam przedziwne połączenie Rosalie i Charlotte, przez które przykuwałam wzrok innych. Moja przykrywka zmywała się z dnia na dzień, ujawniając cząstkowo, kim byłam. Mogłam mieć pieprzyk na twarzy, lecz tylko włosy pozwalały mi trzymać się wymyślonej wersji. Nagła zmiana koloru odróżniała mnie od tego, kim byłam. Stracenie go równoważyło się z wystawieniem na złotej tacy dla śledczych.
— Ty obstawiałaś porwanie — zwróciła się do mnie, poprawiając kucyka, z którego wysunęło się kilka pasm. — Powinnaś zostać detektywem.
Z trudem uniosłam kąciki ust. Dotknęłam palcami zawieszki naszyjnika, znajdującej się pod materiałem koszulki i wzięłam głęboki wdech.
— Może kiedyś — bąknęłam. — Dzisiaj wrócę późno, więc nie musisz na mnie czekać z kolacją.
— Randka z młodym?
— Nie. Raczej nie. Fryzjer.
Pokiwała porozumiewawczo głową, odwracając się na nowo twarzą do telewizora. Wtuliła policzek w pierś swojego chłopaka, zmieniając kanał. Korzystając z okazji, weszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi na klucz. Nabrałam powietrza do ust, a następnie otworzyłam drzwi szafy. Uklękłam po to, by z samego jej dna wyciągnąć pudełko z rzeczami z domu Charlesa. Kartonowe ścianki wyglądały tak, jakby miały pęknąć w szwach od zbyt dużej ilości przedmiotów.
Przesunęłam opuszkami placów po niebieskim bodym, zalegającym na szczycie pamiątek. Powstrzymałam łzy, napływające mi do oczu raz za razem, jednak przy części jego było mi trudno. Oparłam się plecami o łóżko, po czym przytuliłam do siebie małe ubranko, przy którym wciąż wisiała metka. Zamknęłam oczy, przez ulotny moment napawając się ciszą.
Gdybym nigdy nie poznała Charlesa, nie powstałby Charlie. Żadne z nas nie przeżywałoby jego odejścia. Bylibyśmy szczęśliwi — któreś z nas dwóch na pewno. Nie byłoby tej całej afery, a życie wydawałoby się prostsze.
Na nogach, opartych o podłogę, położyłam album. Na okładce widniały dwa pluszaki w objęciach, nad nimi zaś unosiły się złote serca, wypełnione brokatem. Niektóre z nich straciły błyszczący pył, przez co widoczny był klej, niekiedy wyjeżdżający poza kształt. Czarne tło miejscami miało delikatne popękania, dzięki którym na zewnątrz wydostawała się tektura. Rogi książki uległy rozwarstwieniu, oddając jej wiek.
Pierwsza strona posiadała czarny kolor. Czasami w jej krańcach zauważałam napisy białego długopisu, lecz nie były na tyle wyraźne, bym wiedziała, co oznaczały. Na samym środku przylepione było zdjęcie, zajmujące większość strony. Pulchny Charles wpatrywał się we mnie zielonymi oczami, uśmiechając się szeroko. Ciemne włosy opadały mu na czoło, delikatnie przysłaniając powieki. W lewym uchu zauważyłam kilka złotych kolczyków, które wyjął zaraz po tym, jak postanowiliśmy wyjechać do Los Angeles. Na szyi wisiał gruby łańcuszek, niepasujący do przydużej, dresowej bluzy. Obok niego stała Charlotte z rozpuszczonymi włosami, opadającymi jej na ramiona. Tak jak jej partner, wpatrywała się w aparat, jednak jej wyraz twarzy wydawał się zadumany, jakby o czymś myślała.
Wyglądałam, jak dziecko w porównaniu z McCartneyem, wbrew temu, że czułam się dorosła. Jak zbuntowana dziesięciolatka, nie wiedząca, czego chciała od życia.
Uniosłam kąciki ust, dotykając kciukiem twarzy byłego narzeczonego.
— Przepraszam, że nam nie wyszło — szepnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top