𝕀
Ważne! Nie jest to nasz świat, nie jest to nasz wiek. Nie będzie tu więc błędów logicznych w treści; jest to świat wymyślony przeze mnie, który rządzi się innymi prawami, który ma inne moralne zasady. Inny system dat, mierzenia czasu, podziału miejsc. Nie mają jednak te informacje większego znaczenia; to tylko tło.
Dodatkowo tekst zawiera wiele nazw własnych.
Nie zadawaj pytań, bo odpowiedzi mogą okazać się zbędne - przynajmniej na razie.
[Mniac - czytaj: Mniak]
- ♠ -
- Chciałbym mieć imię, które ma znaczenie.
- Nikogo to nie obchodzi.
- Wiem, nawet mnie to nie obchodzi. Po prostu chcę.
- Chcę, żebyś się zamknął.
- Nikogo to nie obchodzi.
- Wiem. Ale i tak chcę, żebyś się zamknął. W przeciwieństwie do ciebie, ja mogę cię do tego zmusić.
- Nie ma to żadnego znaczenia, czy milczę, czy nie. Ty i tak mnie słyszysz.
- Zawsze milczysz.
- Milczę, kiedy ty mówisz.
- Zawsze milczę.
- Więc i ja mówię zawsze.
- Ta rozmowa nie ma sensu. Chcę usłyszeć twój głos.
- Możemy przestać Pisać, ale to by była strata Słów. Wiesz, że ich ilość jest ograniczona.
- Wiem. Powiedz moje imię.
Mniac.
- Lubię, kiedy je wypowiadasz.
- Nienawidzę tego.
Uśmiechnęli się do siebie, ich oczy jednak pozbawione wszelkich uczuć. Non zapukał do drzwi. Zasiedli do stołu. Dziś mają do skonsumowania Trzeci Rząd Vitemin. Bez słowa rozcięli skórę w krtani siedzącego po lewej, wpychając powoli syczące w kontakcie z krwią zielone kapsułki.
- ♠ -
Inso nie jest piękny.
Nieważne, czy zapuści włosy, czy ubierzesz go w typowo kobiece sukienki, czy nałożysz mu czerwień pomadki na ustach, czy zabarwisz mu rzęsy henną - i tak nie będzie piękny.
Jest już po fazie dojrzewania; albo ta nigdy go nie dosięgła i nie dosięgnie; dba o siebie, jest dbany. Jego skóra jest zdrowa, tylko w nielicznych miejscach znajdują się szramy, które w swojej bezmyślności otrzymał; znamiona na całym ciele nie szpecą, ale jednocześnie nie sprawiają, że jest piękniejszy.
Już teraz wie, że zostaną mu one wycięte, przynajmniej niektóre; to nie jest tak, że umrze z powodu nowotworu skóry, a przecież taka możliwość istnieje zawsze.
Chociaż i tak nie wychodzi na słońce. Wolą biały kolor.
Inso po prostu istnieje.
Siedzi, je, załatwia się w toalecie, bierze zimne prysznice, ubiera się w wybrane przez nich ubrania, wygląda przez okno, słucha o bezużytecznych książkach z Martwego Świata.
Czasem się zastanawia, czy preferował to, co było kiedyś. Dochodzi do wniosku, że to i tak bez znaczenia.
- Nie dziś -
Non miał szczęście, kiedy wybrano mu imię. Jest jednym z tych nielicznych, którego imienia znaczenie znają wszyscy; proste ,,nie''. Nihil - piękniejsze słowo o identycznym znaczeniu - było już jednak przez kogoś zajęte, więc mimo posiadania znaczenia, szarooki nie posiada tej dystyngowanej nuty, tego ekskluzywnego wydźwięku, które posiadają inne imiona pochodzące z Języka Martwego Świata. Nie raz miał przez to problemy poszukując Pracy na Wysokich Piętrach.
Inso, z kolei, miał już mniejsze szczęście, kiedy okazało się, że imię, które tak bardzo pragnęła dla niego jego Twórczyni - imię Insomniac - zostało zajęte wiele lat temu, a jednak z jakichś przyczyn wciąż nie było aktywne i ,,do wzięcia''. Nora (T) jednak nie poddała się; już niecałe siedemnaście dni później na świat przyszedł tym razem szarowłosy chłopiec. Rzadkością jest nadawanie młodym imienia w tak wczesnym wieku, kiedy te wciąż nie zostały oswojone z Powietrzem, lecz zdesperowanej kobiecie wszelkie możliwe konsekwencje odeszły w dal. Pięćdziesiątego drugiego Nowiu do międzynarodowego rejestru imion wpisany został ,,Mniac''.
Nora nareszcie otrzymała to, czego tak bardzo pragnęła; nawet jeżeli ten drugi twór był nieco bardziej uszkodzony z tymi zbyt jasnymi włosami, farbowanie ich nie było największym problemem, zmiana koloru tęczówki też nie jest rzadką lub niepreferowaną operacją. Może bolesną. Ale to przecież nie jest tak, że coś, co dopiero od N.Miesiąca łyka Vite, mogłoby mieć wystarczająco rozwinięty mózg, by zrozumieć, co znaczy ból.
Jak spotkała się ta trójka? Trzy pełne Nowe Księżyce później, kiedy - po przejściu odpowiednich operacji - Mniac stał się idealną kopią Inso, a Inso stał się odbiciem w lustrze Mniaca.
Nie czuli się przyjemnie, kiedy inni wciąż ich ze sobą mylili. Byli jednak oboje zbyt przeciętni i zbyt identyczni, żeby kogokolwiek to zainteresowało.
Połączyła ich praca na Siedemset Ósmym Piętrze; jednym z tych bliższych Powierzchni. Każdy z nich zajmował się czymś innym, a jednak w ciągu dnia mieli wielokrotnie ze sobą kontakt, z ich krzesłami umieszczonymi tylko dwadzieścia siedem i pół kroku dalej. Poczuli się przyjemnie, kiedy ich imiona zostały zebrane razem podczas Projektu. InsoNonMniac. Gdyby imię to nosiła tylko jedna istota, z pewnością zostałaby od razu zaproszona do pracy na Najwyższym Piętrze.
Mieli jednak trzy pary oczu, trzy pary rąk, trzydzieści palców - a na to aż trzy imiona, które, nawet jeżeli połączone w całość - wciąż nie pozwoliłyby im wspiąć się na Najwyższe Piętro.
A szkoda.
Dwunastego dnia po Pośrednim Nowiu nastąpiła chwilowa awaria. Awarie w Ratio, mieście idealnym, nie powinny się zdarzać. To nie jest Defectum, umieszczone dwa tysiące osiemset trzy pokoje pod Powierzchnią.
Zawsze wyświetlany na białym sklepieniu bez skazy Księżyc zastygł w bez ruchu; poruszał się delikatnie, kołysząc na boki, jeszcze niecałe siedemnaście ziaren soi temu - ziaren soi, które zastąpiły piasek, gdy ten stał się materiałem zakazanym już przed trzystu dwunastoma Pełniami.
Inso posłusznie ukucnął przy ścianie; był obecnie na trzysta dziesiątym piętrze, zanosił bowiem Report do Nona, który z jakiegoś powodu preferował tamtejsze kanapy - coś, czego szarooki nigdy nie mógł zrozumieć, nie z tym, jak unosił się od nich zapach nieczystości, która nad Osiemsetne Piętro nie miała już wstępu.
Kiedy przywrócono prąd na schodach napotkał Przewodniczącego Sześćsetnego Piętra. Zajmował całą szerokość schodów, a że nie należy poruszać ciał, szarooki posłusznie przeszedł po zwłokach, wycierając buty o już niedługo ponownie biały dywan.
Tego wieczora powrócił do ich wspólnego pokoju; we trójkę dzielą bowiem jeden z ładniejszych budynków przystosowanych mieszkaniowo w tej dzielnicy Ratio, w R. Ubrum. W łazience powitał go widok Mniaca, który kończył właśnie wstrzykiwać do oka barwiącą na srebro substancję; matowa warstwa zastąpiła głęboką czerń. Zapach chemikaliów unosił się w powietrzu; skończył również re-farbować włosy, które - aby zachowały naturalną miękkość - musiał odmalowywać raz na dwadzieścia dwie Pory Snu.
Niewzruszony brakiem ubrania odwrócił się - wzrok wciąż nieco zamglony, naturalna reakcja gałki na znajomą obcą substancję - by objąć Inso. Wystarczająco wysoki, by móc zanurzyć brodę w teraz identycznych włosach; nie będą mogli już dłużej zadowalać Nory (T). Oboje zdają sobie z tego sprawę. Ich ciała zbyt się od siebie różnią, z Inso, idealną kopią, i Mniaciem, który gdyby tylko zaczął ubierać się w rzeczy na jego rozmiar, a nie przyciasne, i gdyby zmienił fryzurę na tę Nowszego Świata - z pewnością stałby się najprzystojniejszy na całym piętrze, a to doprowadziłoby do jego promocji na Wyższe Piętra; kto wie, może udałoby mu się dostać nawet do tych z Pierwszego Tysiąca, które słyną z Ogrodów? Zawsze ciekawił go widok Roślinności. Zabrałby wtedy ze sobą Inso jako Zabawkę.
Non okazał się im potrzebny siedem i dwie ósme Pory Pracy i siedem i cztery ósme Pory Snu później; poszli po niego razem, trzymając się za dłonie - otrzymywali za to karcące spojrzenia przechodniów. W końcu nie są już identyczni.
- Uśmiechasz się.
Przestał. Sam nie rozumiał dlaczego.
- Dlaczego się uśmiechałeś?
- Chyba pomyślałem, że to było ,,zabawne''.
- Co mogłoby być tak patetyczne?
- InsoNonMniac. Jak nasze imiona są koszmarem dla Nory.
Kąciki ust Mniaca drgnęły lekko do góry. Nie zrozumiał tego uczucia; powstrzymał się jednak przed większym uśmiechem. Nie chciał uchodzić jako kopia Inso.
Już nie.
Spotkali Nona na wejściu do dwustu czternastego piętra. Normalnie nie schodziliby aż tak nisko; w końcu pobłażałoby to ich Imionom wysokiej rangi; a jednak osobliwe imię Nory, które było zbyt powszechne w Martwym Świecie, sprawiło, że ta nie mogła sobie pozwolić na naciśnięcie przycisku w windzie na wyższe piętra. Gdyby nie pozycja InsoMniac w tym Osiemsetnym Piętrze, z pewnością nie mogłaby unieść się nad sto ósme piętro.
Pojawili się w tych obskurnych, przesiąkniętych obrzydliwym brudem i możliwą zarazą korytarzach o szarych, popękanych ścianach i wąskich przejściach; z niesmakiem zauważyli, jak nawet zegary chodzą niepoprawnie; te na lewym murze nie zgadzały się z tym na ścianie od budynku Nony o sześć kliknięć, dodatkowo każdy napotkany czasomierz wskazywał inną godzinę. Nie preferowali tego. Im szybciej to zakończą, tym lepiej.
Idąc tak przez te przypominające coraz to bardziej Ulice Martwych Miast, uświadamiają sobie ponownie, że jest między nimi coraz większa różnica; ponowne potwierdzenie, że tak, nie mogą już uchodzić za dwie połówki tego samego księżyca. Nie, kiedy Mniac tak bardzo figurował nad Inso. Odcienie ich skór również się różnią; a i naturalnie-czarnooki nie posiada tylu znamion na całym ciele.
Dodać do tego w pełni już odrębnego od nich, bowiem o rzadkich, bardziej egzotycznych rysach twarzy i jaśniejszych włosach (które tylko w odpowiednim świetle okazywały się nie czarne, a ciemnobrązowe) Nona, a tworzyli dość nietypowy obraz, idąc tymi szarymi ulicami przepełnionymi ludźmi bez ról.
Non nacisnął przycisk na ścianie, co spotkało się z niezrozumieniem czarnowłosego; Inso dopiero po chwili uświadomił sobie, że to nie są przecież Wyższe Piętra, w których dzwonki sygnalizujące czyjeś przyjście aktywują się automatycznie.
Z niesmakiem zauważył, że drzwi otworzyły się po siedemnastu ziarenkach soi; o dwa za dużo, tak bardzo wskazuje to na jej brak wychowania. A jednak ani Non, ani Mniac nie wydawali się nawet tym poruszeni. To prawdopodobnie była ta ,,irytacja'', o której opowiadał mu kiedyś Mniac.
Wkroczyli do mieszkania; powitała ich ubrana w bawełniany sweter, za duży, starte spodnie; jest boso. Objęła każdego z nich, uśmiech na jej ustach; pachniała nieczysto. Inso obruszył się, ale nie odezwał słowem. Nie warto ich marnować na kogoś takiego. Jego licznik i tak wskazywał na mniej słów niż ten Mniaca; w końcu wielokrotnie ten prosił go o powiedzenie jego imienia. Nie miał powodu, by odmówić.
Prostota. Szary cement na podłogach i ścianach. Stary dywan, wzorzysty - z pewnością z bazaru martwego świata. Obrzydliwe. Brudne. Wszystko tak nieczyste.
Usiedli na kanapie; a właściwie to zrobili to Non i Mniac, z Inso usadawiającym się na kolanach swojej nieidealnej kopii. Już nieidealnej.
Nora z pewnością zauważyła, że kiedyś nieskazitelnie czarne włosy teraz miejscami stały się szare (efekt niedbałego re-farbowania); odpuściła jednak na razie temat, zapewne licząc, że to tylko tymczasowe.
Jak gdyby nieco podirytowany, Non przeniósł Inso na swoje kolana, tak, by ten znalazł się dalej od Mniaca. Podnieciło to naturalnego-czarnowłosego; dłoń na biodrze powstrzymała go jednak od wszelkiej reakcji.
Kolejne uwydatnienie, jak bardzo się od siebie różnią; Mniaca nie udałoby się z tak wielką łatwością przesunąć, nie z tą jego silną, wysoką, a jednak smukłą budową; odkąd zaczął żywić się Viteminami rzędu siódmego bardzo urósł. Jest to dość specyficzne, jako że to właśnie te najbardziej ze wszystkich pozostawiają posmak żywności martwego świata na języku; już nie wspominając o tym, że najbardziej wydłużają cykl życiowy.
W porównaniu do Inso; ledwie sto siedemdziesięciocentymetrowego; naturalnie-szarowłosy wydaje się być ogromny ze swoją mierzącą niemalże dwa metry sylwetką.
Nora zaczyna lekko panikować; widać to w tym, jak mocniej zacisnęła zęby, zaczęła wystukiwać niemą melodię palcami na kolanie, spoglądać zamiennie na jej twory i jednego intruza.
Doprawdy niewychowana kobieta.
Jak gdyby jeszcze bardziej podjudzić i tak wyprowadzoną z równowagi (zaczęła lekko dygotać, gdy po chwili uświadomiła sobie, co mogłoby to oznaczać); wypowiedział jedno słowo, podkreślając jednak pojedyncze sylaby.
- InsoNonMniac.
Wyszli z mieszkania.
- ♠ -
Kiedy tylko nadeszła następna Pora Pracy, najniższa ranga na widok leżącego martwego organizmu na środku blaszanego podłoża dwieście piętnastego piętra, pokroiła na części, włożyła do przezroczystych worków, zmyła krew i zaniosła do Krematorium; a to wszystko według instrukcji, nie zapominając o zapisaniu w raporcie, na co poszło te sześć pleinowych opakowań.
Bo po co szukać przyczyny, skoro i tak nie zrobi żadnej różnicy? Rekreacja identycznej istoty nie jest problemem odkąd wprowadzono Powszechny System Reprodukcyjny, który pozwala na utworzenie kopii - jej podobieństwo do ideału zależy tylko i wyłącznie od stanu próbki.
A ktoś o tak martwym imieniu lepszy jest dla społeczeństwa Martwym.
- ♠ -
Tej nocy Inso obudził się zlany potem. Zastanowił się, czy jest być może ,,chory'' (zwłaszcza, że jeszcze niedawno był w tak brudnym miejscu), lecz wtedy powróciła do niego pamięć z jego poprzedniego ,,snu'', a zarazem pierwszego w całym życiu.
Kiedy tylko położył nagą stopę na szklanej, zimnej podłodze, odkrył, że natrafił stopą na coś mokrego.
Wychylił się.
Spróbował przemieścić swoją nogę; coś mu jednak nie pozwoliło.
Żebra zamknęły się wokół jego stopy, miarowe bicie serca pod nią, odgłos uderzenia mokrej tkanki od już wilgotnej skóry, to jest tak niehigieniczne, tak obrzydliwe. Uniósł wzrok, napotkał spojrzenie zielonych oczu, uśmiech lekko żółtych zębów, przekrzywionego w prawo nosa, z którego wyraźnie widać wystającą - złamaną - kość.
Zaczął ,,panikować'', szarpać się, jego oddech był przyspieszony; bijące serce pod jego stopą, a jednak nie może go zmiażdżyć, wciąż tylko ten miarowy rytm, to miarowe bicie, miarowe łomotanie o spód jego stopy; to jest tak bardzo obrzydliwe...!
NONMNIAC!
Otworzył oczy. Kiedy je zamknął? Spojrzał na swoją prawą stopę. Dotknął jej. Nic. ,,Sen''. A jednak to uczucie w gardle było potwierdzeniem; właśnie zużył jedno słowo, i to jeszcze jakże bezsensownie, jakże głośno. Nawet jeżeli każde z pomieszczeń jest dźwiękoszczelne, w żaden sposób nie powstrzymało to cichego tyknięcia, które wyrwało się z jego krtani.
Właśnie zużył jedno Słowo.
Doskonale wiedział, co przyjdzie następne. Nie będzie musiał używać słów, żeby wiedzieli i oni.
Podpierając się ściany, już nagi, dotarł na korytarz. Była Pora Snu, ale komuś tak wysoko postawionemu, jak jemu, wolno wychodzić z pokoi o dowolnej godzinie. Przechodząc po tych trysmusowych kaflach chwiał się lekko na boki; zmęczony tym, co za chwilę nadejdzie. Minął po drodze do swego celu dwie pary drzwi; pojedyncze stuknięcie w każde, gdy je mijał.
Gdy tylko dotarł na miejsce, wszedł, ale nie spróbował nawet przymknąć za sobą tego chłodnego metalu.
Rozległy się ciche kroki. Po chwili dwie pary dłoni znalazły się na jego ciele. Zamknął oczy.
Zmarnował słowo. Musi więc to nadrobić. Nie jest to pierwszy raz, z pewnością nie ostatni. Sam nie rozumie, dlaczego wciąż to robią; a jednak preferuje to od chłodnych nocy.
Jeszcze bardziej nie rozumie tego, dlaczego Mniac i Non tu są, chociaż doskonale każdy z nich wie, że preferują chłodną noc.
Ale nie szkodzi. Nie musi rozumieć.
Tę noc spędzili splątani we własnych ramionach, ludzki zapach unoszący się w Powietrzu.
Scena, w której każdy z nich niemalże desperacko paznokciem zdrapywał skórę drugiego w cielesnym uciśnieniu, przypominała tę z Martwego Świata.
Tylko przez chwilę.
Po chwili ponownie powróciła cisza, tykanie liczników w krtani, delikatne kołysanie Księżyca Ratio, który w Porę Snu był jak złota iskra, Porą Pracy wyglądał jak uśmiech karalucha.
- ♠ -
Tak jak myśleli; wraz z likwidacją Nory ich ranga wzrosła, a wraz z tym; Piętro, na którym będą stacjonować.
Non otrzymał promocję razem z nimi - zgodził się bowiem zostać twarzą dla firmy, która już od wielu Nowiów pragnęła z nim współpracować. Brunet czekał jednak, aż pozostała dwójka będzie również miała takową możliwość; coś, co ponownie spotkało się z niezrozumieniem Inso, a jednak i tym razem nie zapytał. Nie musiał wiedzieć.
Czarnowłosy schodził po schodach, kiedy zdarzyła się kolejna awaria. Dziwne uczucie, które można by określić słowem ,,zawiedzenie''. Sądził, że nie będą się zdarzać na Wyższych Piętrach. Nie preferował ich [awarii].
Gdy tylko ponownie na klatce schodowej zapaliło się światło, przy dole schodów, po których właśnie miał zamiar zejść, leżało rozłożone ciało, czerwona ciecz tworzy kałużę na półpiętrze.
O tej godzinie nie ma tu nikogo innego. Wiedział, że miał od teraz do Zawsze wymijać się z tym mężczyzną na tych właśnie schodach, z nim wchodzącym na górę i z Inso z nich schodzącym.
Tym razem ta do Zawsze rutyna i normalnie obecny zapach perfum stosowanych przez obcego mężczyznę zostały przerwane przez awarię, która okazała się jakże niedogodna.
Inso spojrzał w dół. Zaczął schodzić. W swoim odczuciu, które przypominało poniekąd opisaną w Martwych Słownikach ,,irytację'' - którą wielokrotnie przywołał już w swoich myślach, a którą coraz to lepiej ,,rozumiał'' - niemalże nie kopnął tego obiektu; powstrzymał się, przypominając sobie, że Mniac wspominał coś o ,,szacunku dla Śmierci'', cokolwiek by to znaczyło.
Inso zszedł spokojnie po schodach, ignorując wrażenie, że niemalże identyczna scena odegrała się w podobnym miejscu stosunkowo niedawno; ignorując odgłos trzeszczących pod jego butami kości, ignorując ślady krwi, które po sobie pozostawiał, ignorując ten jęk bólu, który zdawało mu się, że usłyszał, zanim zacisnął Spust Awaryjny w swoim rewolwerze.
Tej nocy Mniac, z nieznanych Inso przyczyn, przyszedł do jego pokoju, żądając zapłaty za słowa, których nigdy nie wypowiedział.
- ♠ -
Wymagania do Awansu na Piętro Zerowe [Mayhem]:
4 dłonie, a w tym:
20 palców, od 18 do 21 paznokci, od 98 do 104 kości.
Taka wiadomość pojawiła się na ścianie Piętra Tysiąc Dziewięćset Pięćdziesiątego dnia Trzynastego od Śmierci Nory - albo tak z jakichś specyficznych przyczyn zaczął datować wszystko Mniac; Inso nie zapytał ,,dlaczego''. Nie robiło mu to żadnej różnicy jak określali czas - w końcu to i tak tylko cyfry, a słowa zmieniają się cały czas.
Początkowo Inso mógł tylko przyglądać się w te zapisane Czcionką Martwego Świata słowa, nie do końca pojmując, dlaczego tak proste wymogi zostały im postawione - dodatkowo mieli na to jeszcze całe Siedem Pór Snu i Siedem Pór Pracy.
Ale potem uświadomił sobie, że jest ich za dużo.
- ♠ -
Mniac nie lubi kąpieli. Nie przepada za wodą; jednak nie dlatego, że jest zimna, że jest niepreferowana przez niego, czy ponieważ jego chemicznie barwiona skóra zaczyna się roztapiać pod jej wpływem.
Machinalnie kojarzy wodę z łazienkami, które od Pięćsetnego Piętra wzwyż wyglądają identycznie.
,,Nienawidzi'' łazienek. Z tego, co zrozumiał, nienawidzić, oznacza ,,mocno nie preferować''. Mniac wyjątkowo mocno nie preferuje swego zniekształconego odbicia w tych setkach trysmusowych kafelek; każda z nich niczym spojrzenie innych ludzi.
Wziął ze sobą Słownik Martwego Świata, otworzył na stronie, na której ostatnio skończył, i zaczął czytać.
Z każdą następną sekundą tekst stawał się coraz to bardziej niewyraźny, książka stawała się coraz cięższa, on coraz bardziej nie rozumiał.
Stuknął dwukrotnie. Woda przestała lecieć z otworu w ścianie.
Kąciki jego warg uniosły się lekko, gdy część stronic w jego dłoniach zamieniła się w atramentowe błoto.
Tej nocy Inso przyśnił kobietę pływającą nago w smole. Uśmiechała się, patrząc w jego stronę, ale tym razem nie wyciągała w jego stronę rąk, nie zamykała jego stopy w stalowym uścisku swych żeber.
Nie miała rąk.
W ich miejscu miała tylko wiszące na cienkiej tkance, zlepione czernią kości - a to wszystko przeplatane włóknami tkanin tak Martwymi, jak jej imię.
- ♠ -
Następnej Pory Snu podjęli decyzję. Jedno spojrzenie po nich wystarczyło, by wszelkie pytania ponownie stały się zbędne.
Wraz z nadejściem Pory Dnia stanęli naprzeciwko Strażnika do Mayhem. Spojrzał na nich. Spojrzał na kartkę - papier, czysty, nie ten syntetyczny, tak rzadki w tych czasach materiał -nie był on przypadkiem zakazany? Nie, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Spełnili warunki. Przepuścił ich. Wsiedli do Windy.
- ♠ -
Inso nie rozumie, dlaczego Mniacowi tak bardzo zależało na odtworzeniu tej sceny z filmu z Martwego Świata, a jednak nie protestował, kiedy - teraz już - szarowłosy zaczął czerwoną pomadką (również jakże przestarzałą; dlaczego by od razu nie wstrzyknął barwnika pod tkankę?) wypełniać kontur jego wąskich warg, gdy Non rozczesywał sięgające ramion włosy (nawet nie zauważył, kiedy mu tak urosły).
Jadalnia. Długi, ciemno drewniany stół. Fioletowy dywan. Ciemna purpura kotar, światło z umieszczonej na stole iasskiej świecy, trzy krzesła; dwa naprzeciw siebie, jedno między nimi, na krańcu stołu, tuż przed ogromnym oknem z widokiem na Pozostałości.
Cicha muzyka puszczona z gramofonu. Kto by się spodziewał, że w Mayhem będzie dostęp do tak wielu przedmiotów?
Gdyby byli na niższym piętrze, najpewniej to wszystko zostałoby skonfiskowane. Ale tutaj nikt nie zagląda im przez ramię. Nie ma tu kamer, mikrofonów. Wciąż są te liczniki w ich krtaniach, ale to jest dla ich dobra. Rozumieją to.
Jazz. Taki był napis na tej płycie. Nie wiedzą, z jakiego to wszystko jest wykonane materiału; nie interesuje ich to zbyt. Mniaca irytuje ta muzyka, ale Nonowi bardzo na niej zależało.
Nie rozumieją tego, ale mimo preferowania ciszy, zamilkli.
Chrzęst, chrzęst. Wgryza się w kość, jest dziwnie miękka, ugina się pod jego zębami. Słona. Jest miękka, jest słona, ale jednocześnie wciąż wydaje ten głośny chrzęst. Jakie to dziwne, jakie to ciekawe. Mniac polubił to słowo. Nie do końca rozumie pojęcie ciekawości; wie na pewno, że ciekawości nie da się zaspokoić, że to Ciekawość stworzyła najwięcej wynalazków, ale że też to ta sama Ciekawość jest w stanie doprowadzić do czyjejś szybkiej zguby.
Zastanawiał się, dlaczego to słowo Umarło.
Muzyka ich oplata. Chyba już rozumieją jej sens. Zagłusza ich myśli. Nie muszą nic mówić. Dźwięki zastępują Słowa.
Wgryzają się w mięso. Oblizują usta, gdy sos z posiłku spływa im po brodzie. Początkowo są zszokowani smakiem; tak żywym. Zwłaszcza Non, który żywił się do tej pory Viteminami Trzeciego Rzędu, czasem Czwartego. Powstrzymywał się przed okazaniem czegoś w podobie zniecierpliwienia. Nie rozumiał smaku. Nie był w stanie nawet stwierdzić, co było kwaśne, a co słodkie...
Sól była jedyną rzeczą, którą zrozumieli, którą znali z tym, jak Vite niższych rzędów pozostawiają za sobą słonawy posmak.
To coś zupełnie innego.
Mniac odgarnia włosy, które wpadły Inso na twarz. Uśmiecha się. Czerwona pomadka się rozmazała, lewa strona jego ust wygląda teraz, jak gdyby została odgryziona.
Schyla się, by pocałować go w kącik wargi bliżej jego strony. Nie rozumie tego, co zrobił; wydawało mu się to jednak odpowiednie.
Odkąd przekroczył próg Mayhemu, regularnie odnajdywał użycia Martwych Słów w dzisiaj - kolejnym słowie, jeszcze niedawno tak obcej mu koncepcji.
Po chwili (napotkawszy nieprzyjemne spojrzenie od Nona) powraca jednak do posiłku.
Stukanie starymi (ale zdezynfekowanymi) sztućcami o talerze, odgłos odkładanej na stół szklanki, raz na jakiś czas szuranie krzesłem, jazz, wpadające przez kotary światło Mayhemskiego Księżyca,
Też chcesz spróbować?
pyta, używając Słów. Kliknięcia w krtani, które go zirytowały, ale które zignorował. Zdziwienie na jego wypowiedź; tak głośną, w końcu tak niepotrzebną, mógł przecież użyć Programu.
A jednak z jakiegoś powodu po chwili dostaje odpowiedź.
Nie.
Sam nie rozumie, dlaczego nie chce. To uczucie jest specyficzne; z pewnością niepreferowane. Na pewno Mniac byłby w stanie odnaleźć jakieś pasujące określenie, ale wtedy zapewne ponownie by się odezwał, niepotrzebnie.
Dlatego milczy.
Skończyli posiłek. Pozmywali naczynia. Skorupki (paznokcie) wyrzucili do kosza. Non podniósł Inso z siedzenia, zaniósł go do urządzonej w stylu Martwego Świata sypialni; położył na łóżku.
Palcem dotknął tej części twarzy, po której wciąż nie spłynął pot.
Po raz pierwszy odezwał się, jego głos niski, gardłowy, nigdy wcześniej użyty.
Dziękuję za posiłek.
- ♠ -
Kobieta ze Snu uśmiechnęła się, dłonie wciąż drżące, niczym umierające, przywieszone do ciała przy pomocy cienkiej skóry, zielonej od wewnątrz.
Spojrzała na swoje nogi.
Nie miała już nóg, zawieszona w tej czarnej smole.
Zaśmiała się.
Jazzowa muzyka i cudowny, ziemski zapach, nadal unosiły się w powietrzu.
- Koniec -
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top