54 | ❝YOU ALWAYS SAVE ME❞
SPOGLĄDANIE Z BALKONU NA MAŁE STADO ŻYRAF, WYDAWAŁO SIĘ WRĘCZ NIEREALNE. Na swój sposób wyjątkowo piękne i pokazujące, że mimo wszystko w tym okropnym świecie, ciągle było coś dobrego.
— Na to liczyłaś? — Joel zwrócił się do Ellie, która razem z Josie obserwowała żyrafy z największym zainteresowaniem. Jorie uśmiechnęła się, przypominając sobie coś podobnego, gdy stała razem z nim i Ellie na brzegu budynku tuż za strefą w Bostonie.
— Jeszcze nie wiem, ale na widok nie zamierzam narzekać — odpowiedziała nastolatka dokładnie tak samo. Ellie uśmiechnęła się, tak jak kiedyś i niezaprzeczalnie to był sukces.
— Nie wiemy, gdzie jest ten szpital — odezwała się Jorie. — Musimy...
— Wiem, znajdziemy — zapewniła Ellie. — Jesteśmy w tym razem, co nie?
— Jasne, ale — mruknął nieprzekonany, jak zawsze Joel. — Może nie będzie źle, ale jak dotąd zawsze było, więc...
Jorie nie mogła temu zaprzeczyć. Na każdym krok musieli się zmierzyć z różnego rodzaju problemami.
— Jednak dotarliśmy tutaj.
— Zgadza się — Jorie skinęła głową. — Ale ryzyko ciągle istnieje.
Kobieta spojrzała na Chrisa, który wydawał się, że myślał o tym samym, bo również na nią spojrzał. Plan zabicia Marlene ciągle był aktualny, ale tak jak sama powiedziała – ryzyko było duże. Nie byli w stanie przewidzieć tego, co się przydarzy.
— Po wszystkim, co przeszliśmy... Wszystkim, co zrobiłam, to nie może pójść na marne. Wiem, że próbujecie mnie chronić, ale muszę to zrobić. Rozumiem, jeśli ty Jorie i Josie macie wątpliwości, ale ja muszę skończyć to, co zaczęłam.
Zmiana w zachowaniu Ellie była zauważalna. Jorie zastanawiała się, w którym momencie nastolatka, aż tak mocno nastawiła się na to, że może wszystkich uratować i zmienić świat. Może na to miały wpływ wszystkie wydarzenia, w których brała udział i osoby, które straciła... Była niezwykle pewna w tym, co chciała zrobić i Miller wiedziała, że jeśli wszystko dobrze się skończy i wrócą szczęśliwe do Jackson... To nie będzie mogła o niczym się dowiedzieć. Jeszcze nie wiedziała, jak powinni zabić Marlene, by tak się stało, ale była teraz pewna, że to musiało się stać bez obecności Ellie.
Nastolatka skinęła głową i ruszyła w dalszą drogę. Przez chwilę nikt poza nią się nie ruszył, aż w końcu Josie zrobiła to jako pierwsza, zostawiając całą trójkę dorosłych z tyłu.
— Ona nie może się dowiedzieć — mruknęła cicho Jorie, jakby obawiając się, że Ellie mogłaby ich usłyszeć.
— Jestem tego samego zdania — zgodził się Chris. — Lepiej będzie, jak zabijemy Marlene bez jej świadomości.
— To złamie jej serce — dołączył Joel. — Jednak nie mamy innej możliwości.
— Chodźcie — Jorie złapała obu mężczyzn za ramiona i pociągnęła za dziewczynami.
STARY POLOWY SZPITAL PRZYWOŁAŁ U NIEJ NIEPRZYJEMNE WSPOMNIENIA. W strefach nigdy nie było po nich śladu, ale rozumiała, że w miejscach, które były opuszczone, zostały po nich szczątki, do czego tak naprawdę miały kiedyś służyć. Jorie normalnie starałaby się odnaleźć w tym jak najwięcej korzyści i wykorzystać szansę na znalezienie zapomnianych materiałów. Tym razem postanowiła odpuścić. Tłumaczyła to stanem, w jakim się znalazła – ciągle myślała o tym, jak zabić niepostrzeżenie Marlene, jak już ją spotkają – ale podświadomie czuła, że nie chodziło tylko o to, a o wspomnienia tego, jak po wybuchu pandemii znalazła się w jednym z takich szpitali.
— To robota FEDRY? — Zapytała Josie, rozglądając się po okolicy.
— Nie — odpowiedział Joel. Spojrzał na nią przez krótką chwilę, ale później przeniósł swój wzrok na Jorie, która robiła wszystko, by na niego nie patrzeć. Gdy zobaczył, jak mocno zaciskała palce na swoim plecaku, zrozumiał, o czym myślała. Znał ją najlepiej i teraz mógł czuć tylko wyrzuty sumienia, wspominając to, w jakiej sytuacji ją wtedy postawił. — To robota armii. Organizowali takie miejsca w pierwszych dniach epidemii. Obozy ratownictwa medycznego. Próbowali ratować ludzi i ich leczyć, ale nie przetrwały długo. Prędzej, czy później pojawiali się w nich zakażeni.
Joel przerwał na chwilę tylko po to, by jeszcze raz spojrzeć na swoją żonę. Jorie mogła wydawać się niewzruszona jego słowami, ale wiedział, że było inaczej. To był ten temat, którego do tej pory nie poruszyli po tym, jak znów się spotkali. Próbował przypomnieć sobie, co myślał tamtego dnia, że doprowadził się do takiego stanu – nie umiał tego powiedzieć. Wiedział jedynie, że wtedy nie myślał o niej, ani o Josie i tym, że potrzebowały go żywego, by razem mogli przetrwać.
Jednak jak sami doświadczyli, i to na niewiele się zdało.
— Wylądowałem w takim — dodał zaraz, a Jorie od razu się zatrzymała.
— Z Sarah? — Dopytała Ellie, nieświadoma reakcji starszej kobiety.
— Nie — Joel pokręcił głową. — Wtedy już jej nie było.
— Więc byliście razem z Jorie i Josie? — Joel skinął głową. — Co ci wtedy dolegało?
— To — Joel wskazał palcem na srebrzystą ranę na skroni. To sprawiło, że Jorie w końcu uniosła na niego swój wzrok.
— Ktoś strzelił i chybił — Ellie przypomniała sobie historię, którą Joel opowiedział jej zaraz na początku ich wspólnej podróży. Była tym jednak zaskoczona. — Sądziłam, że to było później.
— Nie — pokręcił głową. — Drugiego dnia.
Jorie poczuła, jak traci powietrze w płucach i ma trudności, by poprawnie oddychać. Josie zauważyła, że coś nie grało w zachowaniu jej matki i złapała ją za rękę, próbując zwrócić na siebie jej uwagę i dopytać, co się działo. Ona jednak nie odwracała swojego spojrzenia od tej pieprzonej blizny na twarzy Joela, a później...
— To byłem ja — wyznał w końcu, co sprawiło, że Ellie zatrzymała się w miejscu, a cała reszta spojrzała na niego w szoku. — Ja strzeliłem i chybiłem.
Jorie przymknęła na chwilę oczy, a potem znów zobaczyła to, co tak mocno chciała zapomnieć.
ROK 2003, RANEK PO WYBUCHU EPIDEMII
CHAOS PANOWAŁ WSZĘDZIE, GDZIE TYLKO NIE SPOJRZAŁA. Nie wiedziała do końca, jak udało im się przetrwać noc. Po śmierci Sarah, która ciągle nie wydawała się być realna, schowali się w jakimś opuszczonym budynku, w którym mieli szczęście, że nikogo nie było. Jorie była przerażona, ranna i chciała płakać, ale starała się tego nie robić. Nie na wiele się to zdało, bo mimo wszystko łkała cicho, nawet nie licząc na to, że Joel, czy Tommy będą w stanie ją pocieszyć. Oni sami zamknęli się w swojej, własne bańce bólu. Zwłaszcza Joel.
Przecież to było niemożliwe, by Sarah nie żyła. Ani to, co działo się wokół nich i na świecie? Jorie myślała o swoich rodzicach i tym, czy jeszcze kiedykolwiek ich ujrzy? Musiała myśleć pozytywnie, że to wszystko było tylko chwilowe, że jakakolwiek choroba opanowała ludzi, tak naukowcy szybko znajdą na nie lekarstwo i wszystko wróci do normy. Chciała znów wrócić do tego poranka, gdy wszystko było dobrze. Sarah i ona przedrzeźniały Joela i Tommy'ego, Josie wesoło gawędziła po swojemu i jadła śniadanie na kolanach swojego ojca. Teraz cudem wydawało się to, by zasnęła.
Jorie bała się, że to właśnie przez jej płacz ktoś ich nakryje i... Właściwie był w stanie zrobić wszystko, co możliwe. Sądziła, że Tommy i Joel będą walczyć, ona sama byłaby w stanie walczyć tak mocno, jak tylko potrafiła, by ochronić swoją córkę. Jednak było wiadome, że nie miała żadnych szans.
Nie miała pojęcia, w którym momencie usnęła, ani tym bardziej zamknęła oczy, ale szybko je otworzyła, gdy tylko poczuła, jak jej głowa upada na bok. Rozejrzała się po otoczeniu i zauważyła, że przez stare, zablokowane okna, wpadały promienie słoneczne, a to oznaczało, że nastał nowy dzień. Przez chwilę chciała wierzyć, że samo to w sobie powinno napawać optymizmem, ale krzyki i dziwne odgłosy ciągle dało się słyszeć spoza budynku, a to oznaczało, że cokolwiek, co się działo, wcale się nie skończyło.
Jorie rozejrzała się po miejscu, w którym się schowali i zauważyła drzemiącego Tommy'ego, ale nigdzie nie było Joela. Sprawdziła, jak ma się Josie, jednak dziewczynka spała twardo, jak kamień, zupełnie nieświadoma tego, co się działo. Później nachyliła się do swojego szwagra i szturchnęła go delikatnie w ramię, wypowiadając jego imię.
— Co? Co się dzieje? — Wypowiedział zaspany. Wyprostował się, chwytając mocniej za swój karabin, jakby spodziewał się ataku.
— Joel zniknął.
— Co? — Brunet spojrzał w miejsce, gdzie powinien być jego brat, ale tak jak mówiła Jorie, nie było go tam. — Kurwa. Gdzie on mógł pójść?
— Nie wiem, ale musimy go poszukać.
— Ty tu zostaniesz — stwierdził od razu, wskazując na nią palcem.
— Nie ma takiej opcji, Tommy — pokręciła głową i wstała z podłogi, uważając na swoją córkę. — Tylko ty masz karabin. Jeśli ktoś nas zaatakuje, to będę bezbronna. Z tobą mamy większe szanse.
— Joel też ma broń — przypomniał jej to, jak w drodze udało im się zgarnąć porzucony, nabity pistolet. Jednak wiedza, że Joel go posiadał, wcale nie poprawiała jej humoru. Miała jakieś złe przeczucia, że jej mąż nie myślał teraz racjonalnie. — Dobra, masz rację. Nie mogę was same zostawić. Pójdziemy razem, ale gdyby coś się działo, to ty się chowasz, a jak się uspokoi to uciekasz z Josie stąd jak najdalej tylko możesz.
Jorie przystała na jego zasady. Nie mogła się z nim sprzeczać, w końcu to on miał wojskowe doświadczenie, a ona nawet nigdy nie trzymała pistoletu w ręce. Tym sposobem Tommy ruszył przodem. Trzymał broń cały czas wyciągniętą do przodu, gotowy, by w każdej chwili z niej wystrzelić. Każdy krok stawiał ostrożnie, dokładnie się rozglądając, a Jorie szybko zaczęła go naśladować. Cieszyła się, że Josie jeszcze zdążyła się nie obudzić, ale teraz najważniejsze było dla niej, by odnaleźć Joela. Serce biło jej wyjątkowo szybko na samą myśl, że coś mogło mu się stać.
— Tommy? — Wyszeptała cicho, a mężczyzna tylko mruknął, by dać znać, że ją słucha. — Myślisz, że mógłby chcieć...?
Słowa nie chciały jej przejść przez gardło, ale Tommy dokładnie zrozumiał, co chciała mu przekazać. Spojrzał na nią z kompletnym zaskoczeniem, że w ogóle o tym pomyślała, jednak zaraz sam zaczął się zastanawiać nad tym, czy jego starzy brat mógłby być tak bardzo załamany, by chcieć popełnić samobójstwo. Znał go od urodzenia, ale nie potrafił natychmiast zaprzeczyć. Zbyt dobrze wiedział, jak Joel mocno kochał Sarah i jej tragiczna śmierć mogła sprowadzić go do stanu ostateczności.
Tommy wznowił marsz, a Jorie tylko zacisnęła mocniej ręce na małym ciałku Josie, ignorując ból w swoim ramieniu. Przez chwilę przeszukiwali każde pomieszczenie, które udało mi się otworzyć i wydawało się, że Joela nigdzie nie było. Jakby w jednej chwili się rozpłynął, bez żadnego śladu. Później jednak Jorie dostrzegła rozbitą szybę, która kiedyś musiała oddzielać korytarz od pokoju. W środku nie znajdowało się nic, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo zaraz zobaczyła, jak na ziemi klęka Joel. W dłoni trzymał znaleziony pistolet, który przystawił do skroni.
— JOEL! — Wrzasnęła z przerażeniem, widząc rozgrywającą się scenę na jej oczach.
W tym samym czasie Tommy spojrzał w tę samą stronę, Joel pociągnął za spust, a Josie obudziła się z krzykiem pod wpływem huku. Jorie nie wierzyła na własne oczy, że to, co widziała, działo się naprawdę. Szybko wbiegła do pomieszczenia i krzyknęła ponownie, gdy zobaczyła, jak Joel leżał na podłodze. Obok niego spadł pistolet, a ona szybko go odepchnęła, gdy tylko kucnęła przy nim.
— JOEL! — Zapłakała nad nim.
Tommy, w którymś momencie odebrał od niej Josie, sam prawdopodobnie całkowicie załamany tym, co doświadczył. Jorie zebrała w sobie wszystkie swoje siły i odwróciła Joela na plecy. Widziała krew na jego skroni, która płynęła dalej w dół, ale nie widziała nigdzie dziury po kuli. Wydawało się, że Joel nie żył mimo tego, że nie potrafiła dostrzec śladu po kuli, ale później otworzył oczy, a ona załkała z ulgą. Przycisnęła zakrwawione dłonie do ust, Joel odkaszlnął, odwracając się na bok, a kiedy na nią spojrzał, ujrzał ją całkowicie zapłakaną i załamaną. Ten widok ścisnął mu serce i wtedy całkowicie zrozumiał, co tak naprawdę chciał zrobić.
— Jorie — wyszeptał, a ona uniosła na niego swój wzrok i wtedy obudziła się w niej wściekłość.
— Jak mogłeś coś takiego zrobić?! — Uderzyła go pięścią w klatkę piersiową. — Chciałeś mnie zostawić?! Nas! Pomyślałeś przez chwilę, co by się z nami stało? — Kolejne uderzenie, tym razem w ramię. — Myślałeś, że to wszystko rozwiąże?! Nienawidzę cię, Joel! Chciałeś nas porzucić! Nas wszystkich! Nienawidzę! Chciałeś się zabić i nas zostawić! Co ci strzeliło do głowy?!
Jorie już sama nie wiedziała, co mówi. Miała wrażenie, że się powtarzała, ale jedyne, co chciała to wyrzucić z siebie wszystko, co czuła. Uważała, że ją zdradził w momencie, gdy tylko pomyślał o tym, by odebrać sobie życie. Jak mógł? Co by było, gdyby nie dostrzegła go na czas? Przez cały ten czas uderzała go coraz mocniej pięścią, a Joel przyjmował każdy jej cios, aż w końcu złapał ją za nadgarstki i przytulił ją do siebie. Ona przez chwilę się szarpała, jednak Joel się nie poddawał, głaskał ją uspokajająco po włosach, powtarzając słowa zapewnienia, że miała rację, że nie powinienem tego robić.
Kobieta ciągle płakała, gdy wyrwała się z jego uścisku, a ich spojrzenia się spotkały.
— Wiem, że cierpisz, Joel — powiedziała drżącym głosem. — Ja też. Sarah jest... Była naszą córką. I kochałam ją równie mocno, ale nigdy nie wybaczę ci tego, że chciałeś nas zostawić.
Oparła czoło o jego klatkę piersiową, nie mogąc dalej patrzeć mu w oczy, a on tylko zacieśnił swój uchwyt na jej ciele i schował twarz w jej włosach.
TERAŹNIEJSZOŚĆ
JOEL USIADŁ NA KAMIENNYM MURKU, A ELLIE I JOSIE ZAJĘŁY MIEJSCE PO OBU JEGO STRONACH. Jorie stała odwrócona do nich tyłem, starając się zapomnieć o wspomnieniu.
— Nie ma tu o czym mówić — wyjaśnił, a ona objęła się ramionami i jedną dłoń przycisnęła do ust, by powstrzymać krótki szloch. — Sarah zmarła i wydawało mi się, że życie straciło sens. Nie chodziło o strach, bo byłem gotowy. Nigdy nie będę bardziej, ale wtedy... usłyszałem krzyk Jorie. Moja ręka drgnęła, gdy nacisnąłem za spust. Więc... Nie wiem właściwie czemu to mówię...
— Wiem, dlaczego to mówisz — stwierdziła Ellie.
— Czyli co, czas leczy rany? — Zapytała wyjątkowo spokojnie Josie. Jorie chciała wiedzieć, co chodziło po jej głowie w tym momencie, ale nie była w stanie się nad tym zastanawiać. Wiedziała jedynie, że taka informacja na pewno nią wstrząsnęła, bo ciągle nie mogła tego sama pamiętać. Była wtedy zbyt mała.
Joel milczał przez chwilę. Jorie tego nie widziała, ale później złapał za rękę obie dziewczyny i spojrzał na nie.
— To nie zasługa czasu.
— Cieszę się, że ci wtedy nie wyszło — oznajmiła Josie i zacisnęła palce na jego dłoni. Miała to wielkie wymowne znaczenie, że to akurat ona powiedziała. Joel skinął głową i po chwili przetarł łzy. Obie dziewczyny wstały, a Josie widząc to, jak zachowywali się jej rodzice, szybko złapała Ellie za rękę i pokierowała w stronę Chrisa.
Jorie, zanim poczuła jego ręce na swoich ramionach, wiedziała, że stał za nią.
— Wiem, że zawsze będziesz mnie za to nienawidzić — wyszeptał cicho, jakby obawiał się, że ktokolwiek poza nią go usłyszy. Zbliżył się do niej i niemal czuła jego klatkę piersiową na swoich plecach. Jednak nie robił nic, by odwrócić ją do siebie. Gdy nie protestowała, objął ją rękami od tyłu, a ona szybko położyła dłonie na jego przedramionach. — I że nigdy nie przeprosiłem cię za to, co wtedy chciałem zrobić. Powinienem to zrobić od razu w tym samym momencie, w którym mnie znalazłaś, ale byłem tchórzem. — Joel oparł brodę o jej głowę, a ona westchnęła bezgłośnie. — Przepraszam cię, Jorie. Za to, co wtedy musiałaś czuć z mojego powodu i to, że znalazłaś mnie w takim stanie.
— Gdybym cię nie znalazła, to byłbyś martwy — odezwała się cicho.
— Uratowałaś mnie. Zawsze to robisz, odkąd pamiętam.
— Bo cię kocham, Joel. I to nie tak, że tylko ja cię ratowałam. Ty mnie również. I nie mówię tylko o tym, co się działo po wybuchu pandemii, ale wcześniej. Zawsze wtedy przy mnie byłeś, gdy tego potrzebowałam.
— Czy jesteś w stanie mi wybaczyć to, co zrobiłem? — Zapytał niepewnie, a ona uśmiechnęła się delikatnie.
— Już dawno ci to wybaczyłam, Joel — wyznała i poczuła, jak wtulił twarz w zagłębienie na jej szyi i delikatnie pocałował ją w delikatną skórę. — Jednak nigdy nie będę w stanie tego zapomnieć.
— Obiecuję, że nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię.
Jorie tylko oparła się mocniej o jego klatkę piersiową, pokazując mu, że doskonale o tym wie.
⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻
A/N:
nie wiem jak wy, ale ja czekałam na to wspomnienie,
mam wrażenie, że Jorie i Joel w końcu wszystko mają wyjaśnione między sobą,
teraz muszą tylko pokonać Marlene i być po prostu szczęśliwi razem, innej opcji nie widzę xd
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top