53 | ❝LOOK FOR THE LIGHT❞


OD WYDARZEŃ W SILVER LAKE MINĘŁO KILKA TYGODNI. Śnieg zdążył już stopnieć, a przyroda powoli znów budziła się do życia na wiosnę. Trudno było to samo powiedzieć o grupie wędrujących. Ellie i Josie wydawały się nieco bardziej rozmowne i w ciągu dnia próbowały zachowywać się tak, jakby nic się nie stało, ale trudno było zapomnieć o tym, co przeżyły. Jorie nie wiedziała, co miała robić, by jakoś wesprzeć dziewczyny, i miała wrażenie, że wszystko, co by zrobiła i powiedziała, to i tak nie działało tak jak powinno. Joel i Chris wcale nie odczuwali tego w jakiś lepszy sposób, a może tym bardziej nie rozumieli i nie mieli pojęcia, co robić.

Gdy jakimś cudem udało im się dotrzeć na przedmieścia Salt Lake City, Jorie zastanawiała się, jak do tego doszło. Trudno było uwierzyć w to, że faktycznie udało im się zajść tak daleko i byli blisko od osiągnięcia ostatecznego celu. Jednak nie czuła się spokojna, bo nie wiedziała, co ich czekało w mieście, a przecież miała plan, by zabić Marlene. Tylko wtedy mogła osiągnąć całkowity spokój i wrócić do Jackson.

Trójka dorosłych zostawiła Josie i Ellie same, by te mogły odpocząć po długim marszu, a oni zajęli się przeszukiwaniem okolicznych powozów. Większość z nich była całkowicie opuszczona i zniszczona, ale w kilku udało się coś znaleźć. Jorie dla przykładu natknęła się na książkę o księżycu i notes z nutami, które uznała, że zdecydowanie spodobają się kolejno Ellie i Josie.

— Patrz, co znalazłem — odezwał się Joel, a gdy spojrzała na niego, ujrzała w jego dłoniach puszkę Chefa Boyardee'a. Dokładnie taką samą, jaką jedli w lesie zaraz po tym, jak opuścili dom Billa i Franka. — Myślisz, że Ellie będzie miała ochotę?

— Myślę, że obie z Josie będą to zajadać z największą chęcią.

— Na to właśnie liczę. Sam nie mam zamiaru tknąć tego świństwa, nawet przez chwilę.

Jorie zaśmiała się, a Joel uśmiechnął się, widząc, że nie tylko potrafił ją rozbawić, ale że usłyszał ponownie ten dźwięk. Ich dynamika się zdecydowanie zmieniła i chociaż nie byli tymi samymi ludźmi, co przed pandemią, tak teraz obydwoje czuli, że byli do tego bliżej niż kiedykolwiek. Byli w końcu razem, szczęśliwi na ile tylko mogli być i jeśli istniała jakaś przyszłość dla nich, to chcieli spędzić ją wspólnie.

— Przyznaj się, że po prostu tęsknisz za prawdziwym posiłkiem, jakie były w Jackson.

— Nie ukrywam, że Tommy z Marią odwalili tam kawał dobrej roboty. Nie spodziewałbym się tego, po swoim bracie.

— Wiesz, że każdy może się zmienić, prawda?

— Nigdy wcześniej o tym nie słyszałem — odparł. Jorie uderzyła go w ramię, a później jej wzrok utknął w kącie vana, gdzie dostrzegła starą, podniszczoną gitarę. Joel spojrzał w tym samym kierunku i zaśmiał się krótko. — Wiesz, że na to, jak spędziłem tych kilka dni w Jackson i widziałem jak Josie gra na gitarze, tak sam nie miałem do tego okazji?

— Może to czas zmienić — zasugerowała z uśmiechem.

Jorie podeszła do miejsca, w którym stała gitara, a później wzięła ją do ręki i wróciła do Joela. Podała mu przedmiot, ale nawet jak to robiła była w stanie dostrzec, że instrumentowi brakowało kilka stron. Wydawało jej się, że nic nie wyjdzie z jej spontanicznego marzenia, by jeszcze raz usłyszeć, jak grał i śpiewał.

— Tęsknię za tym, jak dla mnie grałeś i śpiewałeś — wyznała i Joel oderwał swój wzrok od instrumentu. Uśmiechnął się do niej i przejechał palcami po zepsutych stronach. — Szkoda, że nic dzisiaj z tego nie wyjdzie. Chyba będę musiała poczekać, aż wrócimy do Jackson.

— To mogę ci obiecać — zapewnił ją, odkładając zepsuty instrument. — Właściwie dało mi to pewną myśl. Pamiętasz, jak próbowałem cię uczyć grać?

— Tak — zaśmiała się krótko. — Nie byłam najlepszą uczennicą.

— Po prostu szybko się rozpraszałaś.

— Za to nie możesz mnie winić. Nie moja wina, że miałam wyjątkowo przystojnego nauczyciela.

Joel delikatnie się zarumienił, a ona uznała to za najbardziej uroczy widok, jaki mogła teraz dostrzec.

— Zmierzam do tego, że mogłabyś spróbować jeszcze raz. I myślałem, by pokazać co nieco Ellie. Josie nie potrzebuje mojej pomocy, bo sama wszystkiego się nauczyła.

— Ale z chęcią dowie się czegoś od ciebie — stwierdziła Jorie. Położyła dłonie na jego ramionach i uśmiechnęła się, gdy tylko wyobraziła sobie obraz Joela i Josie razem grających na gitarze. — Myślę, że to świetny pomysł, chociaż nie wiem, jak w moim przypadku. Wątpię, bym coś się poprawiła.

— Jak się nie przekonasz, to nie będziesz wiedzieć.

Joel spojrzał na nią zadziornie i miał jakiś błysk w oczach, który w ostatnim czasie widziała coraz częściej. Później pochylił się nad nią i złożył na jej ustach krótki pocałunek. Ten jednak szybko przerodził się w coś głębszego i Jorie poczuła dreszcze na całym swoim ciele, gdy Joel wsunął dłonie pod jej koszulkę. Szybko domyśliła się, co mu chodziło po głowie i nie mogła powiedzieć, że nie myślała o tym samym. Zwłaszcza że w ostatnim czasie nie mieli wiele okazji do tego, by być, tylko we dwoję.

— Joel — wymruczała cicho do jego ust. — Nie jestem pewna... 

— Potrzebuję cię Jorie — odpowiedział między kolejnymi pocałunkami. Spojrzał jej w oczy tylko na chwilę, by zaraz skierować swoje usta na jej szyję. Jorie jęknęła z przyjemnością, gdy od razu znalazł jej wrażliwy punkt. — Pragnę cię. W końcu możemy chociaż przez chwilę być sami. Nie wiemy, kiedy znów będziemy mieć do tego okazję.

— Jesteś kompletnie niemożliwy. I za to cię kocham.

Jorie złapała go za włosy i pociągnęła jego głowę do tyłu, by na niego spojrzeć. Chwilę się sobie przyglądali, a później uśmiechnęła się i tym razem sama go pocałowała. Wiedziała, że przepadła, gdy oparł ją o stary kuchenny blat i sprawił, że widziała gwiazdy przed oczami.


Z VANA WYSZLI W WYJĄTKOWO DOBRYCH HUMORACH. Josie, gdy tylko na nich spojrzała, od razu potrafiła stwierdzić, że w środku pojazdu doszło do czegoś więcej, niż tylko zwykłego przeszukania.

— Ohyda — skomentowała krótko i odwróciła się do Ellie, która zachichotała cicho na reakcję starszej dziewczyny.

— Wiesz przynajmniej, co czułam wcześniej — odezwała się Williams. Wydawało się, że było to najdłuższe zdanie, jakie do nich wypowiedziała. Im bliżej było do Salt Lake City, tym bardziej była wyciszona i pogrążona w swoich myślach.

— Uznajmy, że nikt niczego nie słyszał i będzie po kłopocie — wtrącił się Chris, a Millerowie tylko wywrócili oczami.

— To jest zabawniejsze, jak im się wypomina — stwierdziła Josie z zadziornym uśmiechem.

Jak bardzo Jorie i Joel chcieli coś wtrącić do tej dyskusji, tak okazało się, że uśmiechy, które widzieli na twarzach Josie i Ellie były o wiele cenniejsze. Nawet jeśli to nabijanie się z nich do tego doprowadziło.

— Dobra — odezwał się Joel, spoglądając na drogę, gdzie drogowskaz pokazywał kierunek do Salt Lake City. — Szpital będzie gdzieś tam. Jeśli chcemy dotrzeć przed zachodem słońca, to powinniśmy ruszyć już teraz.

— No to w drogę — odparła Ellie i razem z Josie zgarnęły swoje rzeczy z samochodu, na którym wcześniej odpoczywały.

Cała grupa ruszyła w obranym kierunku, a Jorie sięgnęła po gumkę, którą zawsze miała na nadgarstku i związała swoje włosy w kucyka. Kiedy wyruszali w trakcie zimy, nie spodziewała się, że zajmie im to, aż tyle czasu. Tęskniła za Jackson i była pewna, że jak tylko tam wrócą, to już nigdy więcej nie przekroczy bramy do miasteczka. Obiecała sobie, że do końca swojego życia będzie w spokoju mieszkać w Jackson bez narażania się na żadną walkę o przetrwanie.

— Jorie znalazła gitarę w vanie — oznajmił Joel, spoglądając na dwie dziewczyny.

— I na pewno nie tylko gitarę — odparła Josie zadziornie, a później odwróciła się do matki. — Wybacz, mamo. To jednak ciągle jest śmieszne.

— Skup się na marszu, młoda — Jorie zaśmiała się krótko i skinęła głową do przodu, by Josie patrzyła pod nogi, jak idzie. Dziewczyna się jej posłuchała bez zająknięcia.

— Pomyślałem sobie — kontynuował Joel — że moglibyśmy razem zagrać. W Jackson na pewno znajdzie się jeszcze jakaś inna gitara oprócz twojej, a jak nie, to mogę sam sobie zrobić. Moglibyśmy razem też nauczyć Ellie grać, jeśli tylko będziesz chciała.

— Myślę, że to świetny pomysł — Josie skinęła głową, a później spojrzała na Ellie. — Co ty o tym sądzisz?

Williams jednak nie odpowiedziała od razu. Zwróciła na nich uwagę dopiero wtedy, gdy Joel zawołał ją po raz drugi.

— Co? — Spojrzała na nich nieco zamyślona.

— Gitara — powiedziała szybko Josie. — Chcesz się nauczyć na niej grać, jak wrócimy do Jackson?

— Ach, tak. Tak, czemu by nie. Byłoby super.

Joel spojrzał na Jorie i widziała w jego oczach, jak posmutniał, a przede wszystkim był zaniepokojony wyjątkowo małą reakcją ze strony Ellie. Próbował jakoś ją zainteresować rozmową i tematem, ale wszelkie próby spełzły na niczym. Josie też zauważyła zmianę w zachowaniu nastolatki, co było zaskakujące, bo ta zachowywała się zupełnie inaczej. Tym razem to młoda Miller wydawała się o wiele bardziej rozmowna, niż normalnie, a Williams była kompletnie pochłonięta w swoich myślach.

— Uważam, że całkiem nieźle sobie poradzisz — postanowiła wtrącić Jorie. Szturchnęła delikatnie Ellie w ramię i posłała jej uśmiech. — Na pewno zdecydowanie lepiej ode mnie.

— Uczyłaś się grać na gitarze? — Zdziwiła się Josie, bo po raz pierwszy słyszała coś takiego od swojej matki. — Nigdy o tym nie wspominałaś.

— Bo szło mi beznadziejnie.

— Potwierdzam — zgodził się Joel. — Myliła chwyty i struny. Wyczynem było to, jeśli zagrała dwa akordy bez mojej pomocy.

— Uczułeś ją?

— Próbowałem. Twoja matka miała jednak o wiele ciekawsze zajęcie, niż bycie skupionym na tym, co mówiłem. 

— To raczej beznadziejny z ciebie nauczyciel — skomentowała Ellie. — Jesteś pewny, że dasz sobie ze mną radę?

— Ja jestem pewna — odpowiedziała za niego Jorie. — Poza tym byłam skupiona — dodała, spoglądając na Joela. — Na tobie, a nie na tym, co mówiłeś.

Ellie i Josie jęknęły z niezadowoleniem, oczekując powtórki z rozrywki.


NIEDŁUGO POTEM DOTARLI DO MIASTA. Ominęli zagracony budynek, a kiedy udało im się znaleźć stary wieżowiec, który wyglądał najbardziej przyjaźnie. Widać było po nim nieudane efekty bombardowania, co Joel wyjaśnił dziewczynom, bo jako jedyne nie były w stanie pamiętać czegoś takiego. Szybko jednak okazało się, że bombardowanie może wcale nie było takie bez efektywne, bo cała klatka schodowa, którą mogliby udać się w górę, była zawalona gruzami.

— Nie wejdziemy — odezwał się Joel, rozglądając się po zniszczonym przedsionku.

— Spróbujmy znaleźć inną drogę — odparła Jorie i przeszła przez bramkę. Mruknęła z zadowoleniem, gdy dostrzegła wyrwę w suficie, a dalej możliwe przejście. — Joel, tutaj damy radę.

— Jest i drabina — dostrzegł wystający przedmiot. — Podsadzę cię, a później spuścisz drabinę. Powinniśmy dać radę przejść.

— Brzmi jak plan, Miller — oznajmiła.

Joel pokręcił głową, ale uśmiech czaił się na jego twarzy. Brunet pociągnął ją w stronę wyrwy w suficie, a później podparł się plecami o betonową kolumnę, która podtrzymywała wyższe piętro. Zniżył swój poziom i złączył razem dłonie, tworząc coś w rodzaju koszyczka.

— Gotowa? — Zapytał dla pewności, a Jorie ułożyła stopę na jego dłoniach.

— Jak nigdy przystojniaku.

Joel zaśmiał się na jej słowa. Sam Chris wydawał się rozbawiony wymianą ich zdań, a dziewczyny patrzyły na ten beznadziejny flirt z zażenowaniem. Obie zastanawiały się, czy w czasach ich młodości też tak się do siebie zwracali, ale zarówno Ellie jak i Josie nie chciały poznawać odpowiedzi na to pytanie. Faktem było, że Joel i Jorie zachowywali się gorzej, niż para szczeniacko w sobie zakochanych nastolatków.

Jorie wspięła się do góry przy pomocy Joela. On nie mógł się powstrzymać i przez chwilę trzymał dłoń na jej pośladkach i delikatnie ją klepnął, co wywołało różne reakcje od każdego.

— Nie pozwalaj sobie za bardzo, Miller! — Krzyknęła z rozbawieniem, patrząc na niego z góry. — Jeszcze ci się odpłacę. Pamiętaj o tym.

— Pogadamy o tym później, Miller — odpowiedział z zadziornym uśmiechem. Jorie podparła się ręką o biodro i pokręciła głową na jego zachowanie. — Drabina — przypomniał jej szybko, po co tak naprawdę weszła na górę.

— Tak, tak, wiem. Nie mam sklerozy.

Jorie sięgnęła po przedmiot, a później podała mu na dół. Joel sprawdził, czy drabina stoi w miarę stabilnie, a kiedy uznał, że tak było, pozwolił wejść Josie jako pierwszej. Dziewczyna wspięła się do matki, a ta przywitała ją z uśmiechem. Niedługo później pojawiła się również i Ellie, a Jorie uniosła głowę do góry, by rozglądnąć się po pomieszczeniu. Piętro nie wiele różniło się od tego, co dostrzegli na górze, ale później...

— Niech mnie! — Zawołała w szoku. W pierwszej chwili nie wierzyła w to, co zobaczyła, ale później wydawało jej się to jeszcze bardziej irracjonalne. To było raczej niemożliwe, by dostrzegła samotnie przechadzającą się żyrafę, prawda? — Joel, pośpiesz się! Dziewczyny, chodźcie.

— Jorie, czekaj! — Zawołał Joel, wchodząc po schodach, jednak gdy razem z Chrisem weszli na piętro, ich już nie było. Jorie pociągnęła swoje córki na wyższe kondygnacje, ewidentnie za czymś biegnąc.

Nie potrwało to długo, gdy w końcu dotarły na jedno z wyższych pięter. Jorie znalazła dziurę w budynku, dzięki której można było dostrzec cały teren kampusu, ale co najważniejsze stanąć z żywą żyrafą niemal twarzą w twarz. Pamiętała, jak sama za dzieciaka chodziła z rodzicami do zoo i podziwiała wszystkie zwierzęta. Gdy była dorosła i rozumiała o wiele więcej, wiedziała, że zoo nie było naturalnym środowiskiem dla dzikich zwierząt i żadne nie powinno być trzymane w klatkach. Z drugiej jednak strony dla niektórych to mógł być jedyny ratunek przed wyginięciem i niebezpieczeństwem.

Pamiętała również, jak chodziła do zoo z Sarah. Także ich ostatnią wizytę, gdzie nastolatka wcale nie była już taka chętna, by spędzić tam dzień, ale zrobiła to, dlatego, by opowiedzieć o wszystkim swojej wtedy kilkumiesięcznej siostrze.

— Uważajcie, jak będziecie do niej podchodzić — ostrzegła Jorie, gdy zobaczyła, że obie młodsze dziewczyny stanęły na skraju budynku i obserwowały to, jak żyrafa pożywiała się liśćmi z porośniętych bluszczów.

Było coś w tej chwili wyjątkowego. Nie tylko dlatego, że w normalnym świecie nigdy coś takiego by się nie wydarzyło. Nie, chodziło o to, że nawet w tak okropnej rzeczywistości, ciągle znajdywało się miejsce dla tak niewinnych istot. Jorie odwróciła się, gdy usłyszała za sobą męskie kroki i szybko zatrzymała Joela i Chrisa.

— Nie wystraszcie jej — powiedziała cicho, kładąc dłoń na klatce piersiowej swojego męża.

— Nie mam takiego zamiaru — zapewnił ją.

Joel pocałował szybko ją w dłoń, a później spokojnie podszedł do rosnących bluszczy i zaczął urywać z nich drobne gałązki.

— Co ty robisz? — Zapytała Josie, odrywając na chwilę swój zauroczony wzrok od zwierzęcia.

— Wszystko gra. Chodźcie tutaj — zawołał je do siebie, a kiedy obie z Ellie do niego podeszły, podał im po gałązce. Żyrafa niemal od razu wyczuła ten ruch i zwróciła się w stronę dziewczyn, które wyciągnęły do niej zielone liście. Zwierzę zaczęło wcinać gałązki, wystawiając swój jęzor do przodu w sposób, który rozbawił nie tylko Josie i Ellie, ale również Jorie.

Kobieta zaśmiała się krótko, przyglądając się całej scenie, ale szybko przyłożyła dłonie do ust, by zatuszować swój śmiech. To była chwila dla Josie i Ellie, coś, co najwidoczniej obie dziewczyny potrzebowały po tym, co przeszły. Jorie nie mogła czuć się bardziej zadowolona, niż w momencie, gdy w końcu po tylu dniach, znów mogła usłyszeć dźwięczny śmiech swojej córki, a także Ellie.

W tej krótkiej chwili wydawało jej się, że wszystko będzie dobrze, że pokonają Marlene i za kilka godzin będą mogli nie tylko zapomnieć o tym, co się tutaj wydarzyło, ale również zacząć swoje spokojne życie razem w Jackson. 



⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻




A/N:

nowy rozdział! miałam ostatnio trochę blokadę ze wszystkim aktualnie prowadzonymi historiami, 

mam nadzieję, że teraz jakoś uda mi się to jakoś pokonać. 

well, zbliżamy się do końca powoli, powolutku akcji z 1 sezonu, 

trzymajcie za mnie kciuki, bym to dokończyła 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top