51 | ❝SUNSHINE AND BABYGIRL❞
ELLIE I JOSIE PRÓBOWAŁY NIEMAL WSZYSTKIEGO, BY ZNALEŹĆ SPOSÓB NA UCIECZKĘ.
— To nic nie da — Josie oparła się ciężko o zimną ścianę. — Utknęłyśmy.
— Na to jak wcześniej świetnie radziłaś sobie z tym dupkiem, to teraz jesteś zadziwiająco pesymistyczna — mruknęła Ellie, jeszcze raz mocując się ze śrubą.
— Wybacz, że nie tryskam optymizmem. Od tego jesteś ty.
— Tak, cokolwiek tam sobie uważasz.
Ellie pociągnęła jeden i drugi raz za zamkniętą śrubę, myśląc, że może tym razem coś ruszy, jednak ta leżała nietknięta. Była tym tak pochłonięta, że tylko na chwilę oderwała swój wzrok i skierowała go na podłogę przed siebie. To była chwila, gdy wyprostowała się nerwowo, a później cofnęła do Josie. Dziewczyna zmarszczyła brwi na niespodziewane zachowanie i sama spojrzała w stronę, w którą jeszcze wcześniej patrzyła Williams. Wtedy dostrzegła to, co tak przeraziło nastolatkę.
Na podłodze wśród śladów zaschniętej krwi, leżało ludzkie ucho.
Josie miała wrażenie, że serce zaraz wypadnie jej z przerażenia. Czuła, jak całe ciało zaczęło się trząść pod wpływem tego, co zobaczyła, a myśli od razu pokierowały ją w stronę tego, że jeśli w najbliższym czasie nie uciekną lub rodzice ich nie odnajdą, tak zostaną zjedzone. Myliła się, gdy myślała, że widziała już wszystko w swoim życiu.
David miał wręcz idealne wyczucie czasu, bo gdy obie dziewczyny patrzyły ze strachem na fragment ludzkiego ciała, ten wszedł do pomieszczenia. Na tacy trzymał dwa talerze z mięsną potrawką i kubkami wody. Josie od razu pomyślała, że to, co znajdywało się na talerzu, musiało zostać ugotowane z niczego innego, jak ludzkiego mięsa. I sama ta myśl spowodowała, że coś ścisnęło ją w żołądku, poczuła gorycz w gardle i całą swoją siłą próbowała powstrzymać odruch wymiotny.
Mężczyzna podążył za ich wzrokiem, westchnął ciężko, a później spojrzał na nie ponownie.
— Przysięgam, że to mięso jelenia — odezwał się, tak jakby na podłodze nie znajdywało się ludzkie ucho. Josie zaczęła łączyć fakty, dlaczego ze wszystkich miejsc zamknęli je właśnie w kuchni, i dlaczego właśnie tutaj znajdywała się klatka. To nie był przypadek.
— Posiekasz nas na kawałki? — Zapytała Ellie, która jako pierwsza wyrwała się ze swojego osłupienia. Josie ciągle miała z tym problem i wiedziała, że jeśli jakimś cudem przeżyją, tak obraz ten będzie nawiedzał ją w najgorszych koszmarach.
— Wolałbym nie. Po prostu zdradźcie mi swoje imiona.
Ellie się nie odezwała. Przeniosła swój wzrok na Josie, a gdy ich oczy się spotkały, było jasne, że w tym momencie mogły liczyć tylko na siebie. Cokolwiek się działo na zewnątrz, gdziekolwiek mogli być Jorie i Joel, tak nie miały żadnej pewności, że zdążą je uratować. Równie dobrze mogli pojawić się za późno, gdy one same zostaną już zabite i podane jako kolację. Albo nawet jeśli by zdążyli, to czy mieli w ogóle jakiekolwiek szanse na to, by przedrzeć się przez całą grupę ludzi?
— Skoro chcecie mnie osądzać...
— Ciebie? — Odezwała się w końcu Miller. Przełknęła gorzkość w gardle i spojrzała na niego, w końcu odrywając wzrok od tego, co na podłodze. — Pożeracie ludzi, ty chory pojebie!
Podeszła do bramy i z całej siły kopnęła tackę z całą zawartością. Jedzenie i woda rozlały się na posadzce, a naczynia poprzewracały i poturlały pod stół rzeźniczy. David wyprostował się i odsunął od bramki, niemal bojąc się tego, że nawet przez nią będzie w stanie mu coś zrobić.
Wróciła do Ellie, stając do niej twarzą w twarz, tak że żadna z nich nie patrzyła na mężczyznę.
— Tak — zgodził się. — Wiedzą o tym nieliczni, ale wam bym powiedział. Prędzej, czy później. Chyba prędzej.
Josie przyłożyła jedną rękę do ust.
— Jesteś zwierzęciem.
Ellie wychyliła się zza Josie i spojrzała na niego z czystą nienawiścią, ale i strachem, który najwidoczniej go cieszył.
— Jak wszyscy, i w tym rzecz. To była ostateczność. Myślisz, że się nie wstydzę? Co miałem zrobić? Dać im głodować? Ludziom, którzy powierzyli mi życie, którzy oczekują, że o nich zadbam, którzy mnie kochają?
— Tak! Może właśnie tak!
— Nie wierzysz w to. Wasz ojciec też nie. Nie zabił bliźniego, by was ratować?
— Bliźniego? — Warknęła Josie, odwracając się z powrotem w jego stronę. — Chyba masz na myśli tego pierdolonego gnoja, który próbował nas zabić.
— Tylko się bronił! — Dodała Ellie
— Raczej ciebie i twoją siostrę — zwrócił się bezpośrednio do Williams i wskazał palcem na Josie. — Widziałaś to. Obie to widziałyście. Dużo widziałyście i przeszłyście. Tak samo jak ja.
— Jeśli oczekujesz współczucia, to...
— Wiesz, co teraz w was widzę? — Przerwał Josie, a ona zacisnęła pięści. — Siebie. Przypominacie mi mnie. Obie nadajecie się na przywódczynię. Obie bystre, chociaż na różny sposób ze względu na różny wiek. Obie lojalne na swój własny sposób. I tak samo brutalne, nawet jeśli to ty — wskazał ponownie palcem na Miller — do tej pory najmocniej pokazałaś, co potrafisz. Zgaduję, że gdybym wypuścił teraz twoją siostrę z klatki i dał ci ten twój nóż, tak zadźgałabyś mnie bez wahania. — Spojrzał na Ellie. — Masz gniewne serce. Obie je macie. I ja wiem o tym najlepiej. — Zrobił kilka kroków. — Zawsze takie miałem. Długo z tym walczyłem, aż świat się skończył i on pokazał mi prawdę.
— Jasne. Bóg.
— Nie — pokręcił głową. — Cordyceps. Czy to, co robi, jest złe? Nie. Skutecznie się rozmnaża. Karmi i chroni swoje dzieci, zabezpiecza swoją przyszłość przemocą, jeśli musi. Kocha.
— Dlaczego nam to wszystko mówisz?
— Ponieważ to zniesiecie. W odróżnieniu od reszty. Oni potrzebują Boga, potrzebują nieba, potrzebują... Ojca. Wy nie. Jesteście ponad to. Ja jestem pasterzem otoczonym przez owce i pragnę tylko kogoś równego sobie. Kogoś, kto razem ze mną będzie mógł budować lepszy świat. Potrzebuję przyjaciółkę.
Przyjaciółka... Do tej pory obie dziewczyny mogły uznawać to jedno słowo za wyjątkowo niewinne. Bo kim była przyjaciółka, nawet w czasach pandemii? Kimś na kim można było polegać, kimś z kim dzieliło się durne sekrety, które nawet nie powinny mieć znaczenia. Kimś z kim włamywało się do zamkniętego centrum handlowego i chciało się razem poetycko oszaleć po byciu ugryzionym. Osobą, z którą piło się tani, słaby alkohol po godzinie policyjnej, z którą było się ofiarą ataków Świetlików na FEDRĘ, która umierała na twoich rękach, a ty nic nie mogłaś zrobić.
Jednak David inaczej definiował to słowo. I nie musiał tego mówić wprost. One to po prostu wiedziały.
— Podajcie mi swoje imiona i zostańcie ze mną, a każę reszcie przestać szukać waszych rodziców. Oszczędzą ich. Jeśli zostawią nas w spokoju, to pozwolą im odejść. Będą robić to, co im rozkażę. Idą za mną. I pójdą też za nami. Bóg wie, że przydałaby mi się pomoc. Pomyślcie, co moglibyśmy razem osiągnąć. Stworzylibyśmy tutaj raj.
Ellie podeszła do krat i chociaż Josie próbowała ją zatrzymać, tak nie zdołała ją złapać. Obserwowała nastolatkę i nie mogła zrozumieć, co ta robi. Przez chwile myślała nawet, że poleciała na tę całą gadaninę, że może uznała, że to było lepsze niż bycie zjedzonym. Jednak zaraz przekonała się, że to była tylko jej gra i powinna dać jej więcej kredytu zaufania. Williams złapała Davida za rękę, a później usłyszała tylko dźwięk łamanej kości. Mężczyzna warknął z bólu. Ellie chciała wykorzystać jego otumanienie, sięgnęła do jego spodni po klucze do klatki, ale ten szybko ją powstrzymał. Złapał nastolatkę za ramię i z całej siły uderzył ją o barierki. Później puścił ją, a Williams upadła do tyłu.
Josie kucnęła obok, od razu dostrzegając, że dziewczyna krwawiła z nosa.
— Ty mała pizdo — warknął, w końcu pokazując swoje prawdziwe oblicze. — Ciekawe, co teraz powiem innym.
Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi.
— Ellie — odparła Williams. — Powiedz im, że Ellie to ta mała dziewczynka, KTÓRA ZŁAMAŁA CI JEBANY PALEC!
— Jak to ujęłaś? Na kawałeczki?
David w końcu wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi, a one zostały same.
— Kurwa — powiedziała Josie. Podała rękę Ellie i pomogła jej podnieść się na nogi. — Mamy przejebane.
— Zdążyłam właśnie zauważyć, ale nie możemy się poddać. Będziemy walczyć.
PADAJĄCY ŚNIEG NIE DAWAŁ IM CHWILI WYTCHNIENIA. Mimo tego jakimś cudem udało im się dotrzeć do Silver Lake. Problemem było jedynie to, w którą stronę tak naprawdę się skierować. Josie i Ellie mogły być wszędzie.
— Wydaje mi się, że powinniśmy się rozdzielić — odezwała się Jorie. — Może tak szybciej je znajdziemy.
— Nie — powiedział stanowczo Joel, podpierając się o kamienną ścianę. Brał głośne i ciężkie oddechy, cały czas trzymając się za brzuch, co tylko pokazało jej, że ciągle cierpiał z powodu rany. — Prędzej nas znajdą. Wystarczy, że te skurwysyny trzymają dziewczyny. Nie potrzebuję się zamartwiać jeszcze o ciebie.
Może głos Joela był szorstki i zimny, ale Jorie zrozumiała jego zachowanie. Zdecydowała się nie komentować jego słów, bo wiedziała, że miał rację.
— Popatrzcie — zwrócił ich uwagę Chris. Wskazał palcem na ślady krwi, a później jako pierwszy ruszył w stronę, w którą prowadziły. Małżeństwo od razu poszło w jego ślady, a kiedy dotarli do zamkniętych, drewnianych drzwi, Young wyciągnął swoją broń i roztrzaskał stary, metalowy zamek.
Jorie weszła do środka za Joelem i pierwsze, co ją powitała to ogarniająca wszystko ciemność. Jedynym światłem było to wchodzące przez drzwi, ale i nawet to długo nie potrwało, bo Chris zatrzasnął za nimi wejście. Cała trójka sięgnęła po latarki i zaczęła przeszukiwać pomieszczenie. Przez chwilę wydawało się, że nie znajdą żadnych wskazówek, aż w końcu Jorie dostrzegła kolejne krwawe ślady, prowadzące do następnego pomieszczenia.
— Chłopaki — zawołała do nich, a kiedy spojrzeli na nią, skinęła jedynie głową we wskazanym kierunku. Ostrożnie przeszli przez wejście i zaraz na podłodze dostrzegli ich martwego konia, którego zabrali z Jackson. Jorie była stuprocentowo pewna, że to był koń, którego dał im Tommy przed wyjazdem. — Musieli je złapać w trakcie jazdy. Jeśli spadły z konia, to mogą mieć wstrząśnienie i...
Przerwała, gdy dostrzegła, że Joel ominął martwe zwierzę, a później poświecił na sufit, gdzie wisiało coś strasznego. Spojrzała w tym samym kierunku i zobaczyła trzy martwe ciała. Bez głowy, kompletnie zdehumanizowane, a niektóre fragmenty mięsa były odcięte i...
Jorie najpierw poczuła skurcz w żołądku na samą myśl, a później nie była w stanie powstrzymać wymiotów, które się zebrały. Odwróciła się do tyłu i zwróciła całą zawartość żołądka. Szybko poczuła czyjąś dłoń na swoich plecach, ale dopiero po chwili, gdy wytarła oczy i usta, dojrzała Joela obok siebie. Widziała, jak patrzył na nią z obawą, jednak ona uniosła do góry rękę, próbując odsunąć go od siebie.
— Już w porządku — powiedziała słabym głosem. Wszystko było nie w porządku, ale chciała jak najszybciej wyprzeć ten widok ze swojej głowy, a przede wszystkim odnaleźć Josie i Ellie. — Lepiej ruszajmy dalej.
DAVID I JAMES WPADLI DO KLATKI, A DZIEWCZYNY WALCZYŁY ZACIĘCIE. Kopały, gryzły, wierzgały, jak tylko się dało. Było pewne, że jeden i drugi oberwał przynajmniej raz, ale nie na tyle, by je puścić. Mimo tego, że walczyły, tak dwójka mężczyzn była od nich silniejsza. Josie została popchnięta na podłogę z taką siłą, że uderzyła o nią głową. Czuła przeszywający ją ból, a wołania Ellie stały się jakby cichsze, jakby dochodziło z drugiego pomieszczenia. Williams w tym czasie walczyła zacięcie, ale David i James położyli ją na stole rzeźniczym i byli gotowi ja zabić tu i teraz. Dopóki...
— JESTEM ZAKAŻONA! — Krzyknęła głośno. David nie uwierzył w jej słowa na samym początku, a później wbił mocno tasak obok jej głowy i zaczął podciągać rękaw jej bluzy.
Josie powoli zaczęła odzyskiwać trzeźwość umysłu i chociaż czuła, jak kręci jej się w głowie, tak udało jej się podnieść. Dwójka mężczyzn była pochłonięta sprawdzaniem Ellie i dyskutowaniem na temat tego, czy jej blizny były prawdziwe, młoda Miller to wykorzystała. Popchnęła Davida z całej siły do tyłu, a w międzyczasie Ellie sięgnęła po tasak i rzuciła go w szyję Jamesa. Williams zeskoczyła ze stołu i łapiąc Josie pod ramię szybko rzuciły się do wyjścia w ostatniej chwili unikając pocisków, które wystrzelił w ich stronę David.
Ellie prowadziła widocznie słabszą Josie najpierw przez resztę kuchni, aż w końcu wypadły do pomieszczenia, które przypominało jadalnię.
— Josie, trzymaj się — mruknęła Ellie, próbując otworzyć kolejne drzwi, ale jak te wcześniejsze były zamknięte. — Nie możesz mi teraz tutaj zejść.
— Nic mi nie jest — odparła, niemal zjeżając wzdłuż ściany, o którą była oparta. — Może jednak trochę jest.
— Kurwa — warknęła Williams i spojrzała na Josie z przerażeniem. Nie wiedziała, czego bała się bardziej – stanu starszej dziewczyny, która do tej pory była jej jedynym wsparciem, czy tego, że David się do nich zbliżał. — Czekaj tutaj na mnie. Nigdzie się stąd nie ruszaj.
— Spoko, przecież nie pobiegnę na Alaskę.
Ellie już tego nie usłyszała, bo wpadła do pomieszczenia, przez które wcześniej przeszły. Rozglądnęła się szybko, próbując znaleźć jakąś broń, którą mogłaby je bronić, aż w końcu dostrzegła iskrzące się kawałki drewna w kotle. Wyciągnęła dwa z nich, a później wróciła do Josie, która siedziała w tym samym miejscu, w którym ją zostawiła.
— Trzymaj — podała jej kawałek palącego się drewna. Josie po niego sięgnęła i oplotła palce wokół przedmiotu. — Nie możesz tego puścić, okej? To jest nasza jedyna broń.
— Niezbyt profesjonalna, ale liczy się kreatywność.
— Cóż, nic innego lepszego w tak krótkim czasie nie znalazłam, więc nie narzekaj. Chodź.
Ellie pomogła podnieść się Josie i obie schowały się za drewnianą lożą. Josie oparła się o ścianę i zaciskała mocno palce na trzymanym drewnie. Przez chwilę patrzyła się na iskrzący kawałek dosyć nieprzytomne, ale miała wrażenie, że z sekundy na sekundę odzyskiwała kontrolę nad swoim ciałem i coraz lepiej rozumiała to, co się działo wokół niej.
No dalej, Miller weź się w garść, kretynko.
W końcu drzwi się otworzyły. Ellie nie czekała na to, jak David pierwszy zaatakuje i rzuciła kawałek drewna w jego stronę. Miała jednak pecha, bo mężczyzna uchylił się przed przedmiotem, który następnie trafił w zasłonę w kącie, powodując, że ta się zaczęła palić. Obie dziewczyny podniosły się i pochylając, ruszyły dalej, szukając nowego ukrycia.
— Jesteście zawzięte, to muszę wam przyznać — odezwał się David, a dziewczyny spojrzały po sobie. — Jednak stąd nie ma wyjścia, a jedyny klucz mam ja. — Zaczął krążyć po pomieszczeniu. — Wiem, że nie jesteś zarażona, Ellie. Inaczej twoja siostra już dawno by się przemieniła, a już zwłaszcza ty. Żaden zarażony nie walczy tak o życie. To jak to zrobiłaś? Zdradź mi ten sekret. Może jesteś, aż tak kurewsko wyjątkowa?
Dziewczyny poruszyły się, tak by przejść jak najdalej od niego, jednak musiały się rozdzielić. Josie skryła się obok baru, a Ellie przeszła przez drewniane drzwiczki.
— Nie wiecie, jaki jestem dobry! — Krzyknął David. Ellie sięgnęła po nóż i powoli zaczęła się czołgać z powrotem do Josie. — Nie wiecie, co mogłem wam dać! Gdybyście tylko mi pozwoliły!
Josie spojrzała do góry i zauważyła, że ogień w pomieszczeniu rozprzestrzeniał się coraz bardziej. Było pewne, że musiały uciec jak najszybciej, bo jeśli tego nie zrobią, to David nie będzie ich jedynym problemem.
— Mam dla was dobrą wiadomość — kontynuował, wracając do swojego spokojnego, opanowanego głosu. — Żadne z nas dziś nie umrze. Zmieniłem zdanie. Uznałem, że potrzebujesz ojca, a twoja siostra będzie dla mnie idealną żoną. — Miller zacisnęła mocniej palce na kawałku drewna, czując wściekłość i strach. Wiedziała, jeśli się stąd nie wyrwą, to prędzej sama się zabije, niż pozwoli na to, by w jakikolwiek sposób ją dotknął. — Dlatego was zatrzymam i będę uczył.
Jego słowa zadziałały natychmiast. Obie wysunęły się do przodu i wykorzystały moment, w którym stał do nich plecami. Ellie zaatakowała jako pierwsza, dźgając go nożem w bok, ale odepchnął ją na podłogę i przez chwilę Williams się nie ruszała. Josie rzuciła się na niego, przykładając kawałek drewna do jego szyi. David zajęczał i uderzył ją z całej siły w brzuch. Zgięła się pod wpływem bólu, a później poczuła jego uścisk na swoich ramionach i popchnął ją na blat stolika. Próbowała się podnieść, ale szybko znalazł się obok niej i zablokował każdą możliwą ucieczkę.
— Najpierw zacznę od ciebie — powiedział przez zęby, a ona odwróciła głowę, nie chcąc na niego patrzeć. Wierzgała się, walcząc z nim najmocniej, jak tylko mogła, ale traciła siły. Nie mogła się poddać, ale gdy poczuła jego ręce między swoimi nogami, a później na zapięciu spodni, cała znieruchomiała. — Widzę, że szybko się uczysz. Może coś z ciebie będzie. Musiałaś to szybko dostrzec, że najbardziej lubię, jak walczą.
Było tak, jakby zamarła. Oczy zaszły jej łzami i wiedziała, że powinna się ruszyć, że powinna walczyć dalej, ale miała wrażenie, że nawet jej ciało odmówiło jej posłuszeństwa ze strachu. Była przerażona i nie miała pojęcia, co robić.
— Nie, stop, przestań! — Zaczęła krzyczeć, ale jego to tylko podkręcało. Zaczął się śmiać i czuła jak obciągnął jej spodnie na wysokość kolan. — Zostaw mnie! Nie dotykaj mnie!
To go nie powstrzymało. Chęć skrzywdzenia Josie tak mocno go pochłonęła, że nie zauważył, jak Ellie zdążyła się podnieść. Sięgnęła po tasak, który leżał na ziemi i odepchnęła go od Josie. Gdy tym razem to on upadł na ziemię, usiadła na nim i zaczęła zadawać mu ciosy ostrzem.
Jeden po drugim. Aż z twarzy Davida została tylko krwawa miazga.
Ellie podeszła do Josie, pomogła jej się zebrać i razem opuściły budynek. Zimne, lodowate powietrze powitało ich na zewnątrz, ale zachowywały się tak, jakby to wcale na nich nie działało. Były niemal w zawieszeniu, próbując zrozumieć, że wszystko to, co przed chwilą miało miejsce, już faktycznie się skończyło. Ruszyły do przodu, by odejść z tego miejsca jak najdalej, gdy silna para ramiona złapała je od tyłu.
— Nie! Zostaw mnie! Zostaw! — Krzyczały na przemian, ciągle przerażone, że David ciągle żyje, a im nie uda się nigdy uciec z tego koszmaru.
Jorie patrzyła na to z boku i łamało jej się serce na widok dziewczyn. Były chwile, które żadna matka nie chciała przeżyć, wydarzenia, których nie chciała, by jej dzieci musiały doświadczyć i ta właśnie była jedną z nich. Joel jakimś sposobem odwrócił je obie do siebie i Josie jako pierwsza spojrzała na niego. Wydawało się, że rozpoznała go, chociaż Ellie ciągle się wierzgała. W końcu Josie położyła głowę na jego klatce piersiowej.
— To ja! — Zaczął mówić spokojnie Joel, próbując dotrzeć do ich przerażonych myśli, starając się je uspokoić. — Patrzcie. — Położył jedną dłoń na lewym policzku Josie, a drugą na prawym Ellie. — To ja. To ja. Już dobrze.
— On... — Ellie próbowała coś powiedzieć, ale żadne słowa nie były w stanie przejść przez jej gardło.
— Wszystko gra — zapewnił je, a one natychmiast wtuliły się w jego ciało. — Już dobrze sunshine — pocałował Josie w głowę. — Już dobrze, babygirl. — Powtórzył ten sam gest z Ellie. — Mam was. Mam.
— Tatusiu — wymruczała cicho Josie, zaczynając płakać ze wszystkich emocji.
Adrenalina opadła z jej ciała i pozostała ulga, że znajdywała się w ramionach osoby, której ufała i wiedziała, że jej nie skrzywdzi. Trzymała się go kurczowo, tak jakby zaraz miał ją wypuścić z ramion, ale Joel nie miał zamiaru tego zrobić. Chciał ją trzymać w swoich ramionach, tak długo jak to było tylko możliwe. Odnalazł je, ale ciągle czuł, że zawiódł, bo powinni znaleźć je wcześniej. Jednak nic nie mogło zmienić, że czuł niezwykłe ciepło w całym swoim ciele, gdy Josie w końcu zwróciła się do niego, jak do ojca. Wolał, by miało to miejsce w zupełnie innych okolicznościach, bez cienia tego, co musiały przejść, ale czuł, że jego własna córka się na niego otworzyła i nie był jej obojętny.
Jorie i Chris przyglądali się tej scenie przez cały czas. Kobieta sama miała łzy w oczach i chociaż chciała od razu sprawdzić, co działo się z jej córką i Ellie, czy były ranne i potrzebowały jej pomocy, tak ta chwila nie należała do niej, tylko do Joela.
Ona jedynie mogła się temu przyglądać i być wdzięczna wszystkiemu, co istnieje za to, że odnaleźli je żywe.
⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻
A/N:
w końcu mam ten odcinek za sobą, zdecydowanie był on dla mnie wyjątkowo ciężki,
mam tylko nadzieję, że udało mi się to wszystko jakoś fajnie i emocjonalnie opisać
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top