50 | ❝FEAR AND COURAGE❞
NAD RANEM STAN JOELA NIE POPRAWIŁ SIĘ ZA WIELE. Jorie podała mu kolejną dawkę antybiotyku i sama wiedziała, że podróż z nim w takim stanie nie wchodziła w grę. Gdyby chociaż był przytomny, to może wtedy miałoby to sens. Jednak wiedziała też, że nie mogli zostać w tym miejscu. To było kwestia czasu, jak ich znajdą i będą chcieli się zemścić za śmierć na kampusie.
Mogła jedynie mieć nadzieję na to, że jakimś sposobem ich ominą, ale nauczyła się już, że szczęście rzadko kiedy działało na jej korzyść. Dlatego, kiedy Josie i Ellie wpadły z powrotem do piwnicy po tym, jak nakazała im zająć się końmi, wiedziała, że coś było nie tak.
— Są tutaj! — Zawołała Josie, zanim zdążyła całkowicie wejść do środka.
— Kurwa! — Warknęła Jorie, wstając z podłogi. Sięgnęła po swoją broń i sprawdziła, ile ma w niej naboi. — Gdzie są? I ilu ich jest?
— Kilka uliczek dalej — wyjaśniła Ellie. — Cała grupa. Jakieś pięć lub sześć osób.
Jorie pokręciła głową. Chciała wiele im powiedzieć, ponownie naskakując na nie za ich bezmyślne zachowanie, ale nie było na to czasu. Musiała odciągnąć uwagę od swoich bliskich i zapewnić im bezpieczeństwo.
— Odciągnę ich uwagę, a wy zostaniecie z Joelem — zadecydowała. Josie widziała, że jej matka była w tym stanie, w którym nikt nie mógł odwieść ją od swojego planu, ale nie mogła pozwolić, by ryzykowała za nią. Młoda Miller uważała, że to ona nabroiła i to ona musiała ich z tego wyciągnąć. — Gdybym nie wróciła do wieczora, tak musicie mu podać kolejną dawkę antybiotyku.
— Jorie, nie! — Zawołała Ellie. — Nigdzie sama nie pójdziesz.
— Zgadzam się z nią, mamo. Nie puścimy cię tam samej. To nasza wina. My ich odciągniemy, a ty zajmiesz się ojcem. Jeśli jego stan się pogorszy, to tylko ty będziesz wiedziała, jak mu pomóc. My nie mamy żadnego medycznego doświadczenia tak jak ty.
— Wy już zrobiłyście wystarczająco dużo — odpowiedziała im szybko. Josie i Ellie wymieniły krótkie spojrzenie i tylko w tym było wiadome, że myślały o tym samym. Czekały tylko na odpowiednią okazję, w której Jorie na chwilę się od nich odwróci, by mogły uciec. Ten moment trafił się dosłownie sekundę później, gdy kucnęła ponownie nad w połowie przytomnym Joelem. — Idą tutaj ludzie, Joel. Odciągnę od nas uwagę i dziewczyny zostaną z tobą. Nie możesz jednak zasnąć, rozumiesz?
Josie złapała za rękę Ellie i najciszej, jak mogły, zaczęły cofać się w stronę schodów. Młoda Miller wiedziała, że dobrze robi, dlatego nie miała żadnych wyrzutów sumienia, gdy pociągnęła za drzwi i spojrzała ostatni raz na swoich rodziców.
— Przepraszam mamo — zawołała do niej, a Jorie spojrzała na nią w szoku.
— Josie, wracajcie tutaj natychmiast!
— To nasza wina. I to my naprawimy nasz błąd — powiedziała na koniec, a później zatrzasnęła drzwi. Słyszała nerwowe kroki po drugiej stronie, ale nie mogła dopuścić do tego, by jej matka się wydostała. Wiedziała, że będzie na nią za to wściekła, jednak tylko ona mogła zająć się rannym Joelem. I nie mogła pozwolić, by po raz kolejny to ona narażała się za coś, co ona zrobiła.
Josie wskazała głową na stojącą obok szafę i razem z Ellie przesunęła ją w stronę drzwi, blokując je w ostatniej chwili.
— Jocelyn! — Jorie walnęła dłonią w drewno. — Odsuń tę szafę. Słyszysz?!
Ellie spojrzała na starszą dziewczynę, ale Josie jedynie pokręciła głową i zacisnęła palce na swojej kurtce.
— Wrócimy, tak szybko jak to możliwe — zapewniła młoda Miller i razem z nastolatką opuściły dom.
— Mamy jakiś plan? — Zapytała Ellie, gdy wsiadły na konia i skierowały się w głąb miasteczka.
— Improwizujemy — mruknęła Josie. — Ty kierujesz, ja strzelam. Może przynajmniej kogoś z nich zabijemy.
Williams zgodziła się bez dyskusji i pognała konia, by przyśpieszył. Dosyć szybko znalazły się na środku ulicy, gdzie dostrzegły całą uzbrojoną grupę. Przez chwilę stali do nich plecami, dlatego Josie bez problemu mogła dokładnie policzyć, ilu faktycznie ich było. Wycelowała swoim pistoletem w jednego z nich, a kiedy strzeliła, trafiła bezbłędnie. Mężczyzna padł od razu na ziemię. Reszta jego grupy od razu się do nich odwróciła i sami zaczęli strzelać w ich stronę. Josie wycelowała jeszcze raz i korzystając z chwili zaskoczenia, Ellie pogoniła konia.
Adrenalina płynęła u obu dziewczyn, a Josie wiedziała, że muszą zrobić wszystko, by odwrócić uwagę grupy mężczyzn. Bała się tego, co mogło się wydarzyć, ale nie miała zamiaru się poddać. Musiała dopilnować, by całej reszcie nic się nie stało. Zwłaszcza że obwiniała się z tego, co się działo. Wiedziała, że wczoraj to ona powinna zachować się odpowiedzialniej w porównaniu do Ellie. Była od niej starsza i powinna posłuchać się słów matki i wrócić do domu wtedy, kiedy tylko spotkały Davida i Jamesa.
Koń pędził tak szybko, jak to możliwe. Ellie trzymała swój wzrok na drodze przed nimi, by ominąć każdą przeszkodzę, Josie co chwilę obserwowała tyły, gotowa w każdej chwili znów strzelić, gdy obie usłyszały głośny huk, a później poleciały do przodu i upadły na twardą, ośnieżoną ziemię. Josie jęknęła cicho i przez chwilę kręciło jej się w głowie, ale gdy zamrugała kilka razy oczami, potrafiła dostrzec, co się stało. Ich koń leżał martwy, a sama Ellie wydawała się nieprzytomna.
— Ellie? — Mruknęła cicho, powoli się do niej czołgając. Szturchnęła ją, próbując obudzić, ale nastolatka nie dawała znaku. — Obudź się, Ellie.
Josie słyszała najpierw, jak ktoś coś krzyknął, a później chrzęst śniegu i zbliżające się w ich stronę kroki. Próbowała odnaleźć wzrokiem swoją broń, bo nie miała zamiaru się poddać i chciała walczyć dalej. Nawet jeśli nie miała już żadnych szans, tak nie mogła pozwolić, by tak po prostu je zabili. Jeśli mieli to zrobić, to sami najpierw mieli oberwać. Młoda Miller w końcu odnalazła pistolet, ten, który należał do Ellie i sięgnęła po niego. Odwróciła się z trudem na plecy, oparła o ciało nastolatki i wycelowała przed siebie w stronę, z której dochodziły ją kroki.
Ktoś znów się odezwał. Usłyszała całą wiązankę przekleństw w swoją stronę i tylko uśmiechnęła się wrednie, gdy strzeliła ponownie. Wzrok powoli odmawiał jej posłuszeństwa i nie potrafiła już stwierdzić, czy kogoś faktycznie trafiła, czy nie. Zanim straciła przytomność, usłyszała kolejny wystrzał, a później zobaczyła, jak David klękał tuż przy niej i Ellie.
— Nie znajdziecie ich, a nawet jeśli, to już jesteście martwi — splunęła mu w twarz, aż w końcu ciemność całkowicie ją ogarnęła.
TYMCZASEM JORIE PRZEŻYWAŁA CIĘŻKIE CHWILE. Przeklinała upartość swojej córki, a teraz również i jej bezmyślność, chociaż w głębi wiedziała, że chciała dobrze. Josie nigdy nie podejmowała ryzyka, jeśli wiedziała, że to nikogo nie uratuje. Dlatego po części rozumiała, dlaczego obie z Ellie zdecydowały się odciągnąć uwagę grupy od nich. Jednak to nie zmieniało tego, że bała się o obie dziewczyny, a myśl, że coś mogło im się stać, niemal od razu łamała jej serce. I jednocześnie aktywowała w niej coś, jakiś zwierzęcy instynkt, który powodował, że musiała za wszelką cenę je odnaleźć.
Początkowo, gdy usłyszała kroki, myślała, że to dziewczyny wróciły, ale szybko zrozumiała, że to było za szybko. Poza tym znała sposób ich chodzenia, potrafiła rozpoznać, że to nie były one.
— Joel — wyszeptała cicho, pochylając się nad nim. Miller patrzył na nią, jakby tylko w połowie zdając sobie sprawę z tego, co się działo. Chciała, by miał więcej czasu na odpoczynek i dojście do siebie, ale teraz myślała jedynie o tym, by go ukryć. — Pomogę ci się podnieść i musimy zrobić to jak najciszej.
Joel wypowiedział jej imię, ale ona pokręciła głową. Wsunęła dłonie pod jego ramiona i zatrzymała się na chwilę, próbując nasłuchać, gdzie był mężczyzna na górze. Gdy uznała, że odsunął się w inną część pomieszczenia, pociągnęła Joela do góry. Ten jęknął pod wpływem bólu, który toczył się z jego rany. Próbował być jak najbardziej przytomny i wszelkimi siłami, które w sobie znalazł, podniósł się z prowizorycznego łóżka. Jorie przełożyła jego rękę przez swoje ramię i zachęciła do tego, by się na niej oparł, ale Joel starał się nie przekładać całego swojego ciężaru na nią. Z trudem i bólem, tak jednak udało im się przedostać w głąb piwnicy. Oparła go o wnękę tuż obok ogrzewacza, a sama sięgnęła po nóż, który stał na komodzie obok i wróciła do Joela.
Zrobiła to w ostatniej chwili, bo zaraz usłyszała, jak ktoś odsunął szafę, którą jeszcze chwilę temu Josie i Ellie przyłożyły przy drzwiach, później powolne i ostrożne kroki na schodach. Jorie zacisnęła palce na swojej broni i oparła się plecami o ciało Joela, tak by jak najmocniej go ukryć i przytrzymać. Czuła jego ciężki oddech na karku i przez chwilę naprawdę się cieszyła, że powoli odzyskiwał przytomność. Zaraz jednak skupiła się na tym, co się działo w piwnicy, a mężczyzna, który ich szukał, powoli się do nich zbliżał. Poczekała na odpowiedni moment, a kiedy ten w końcu się pojawił i napastnik stał do nich tyłem, ruszyła do przodu. Bez zawahania wbiła nóż prosto w jego szyję i skoczyła mu na plecy, by powstrzymać go przed odwróceniem się i dalszą walką. Przez chwilę się z nim szarpała, uderzyła kilka razy plecami o ścianę i komodę, a sama wyciągnęła nóż z jego skóry i wbiła go ponownie, tym razem zdecydowanie bardziej precyzyjnie trafiając w tętnicę. Mężczyzna tracił siły z sekundy na sekundę, a kiedy było wiadome, że już nie przeżyje i wykrwawi się na śmierć, zeskoczyła z jego ciała i popchnęła go na ziemię.
Jej zakrwawione ręce drżały i przez chwilę utknęła w tym, co się stało. To nie był pierwszy raz, gdy pozbawiła kogoś życia, ale nawet jeśli z czasem nie odczuwała już tego tak samo, tak efekty uboczne ciągle zostawały. Wróciła do rzeczywistości dopiero wtedy, gdy poczuła dotyk Joela na swoich ramionach. Wzdrygnęła się, ale spojrzała na niego.
— Musimy je odnaleźć — powiedział słabym głosem, a ona tylko skinęła głową. Wytarła krew z noża i swoich dłoni, chociaż ślady na jej skórze ciągle zostały.
— Nie powinnam była go zabijać — wymamrotała cicho. — Powinniśmy go przepytać, gdzie są...
— Na pewno nie jest jedyny — odparł, a ona przypomniała sobie słowa Josie o tym, że do miasteczka przybyła cała grupa. — Znajdziemy je. Obiecuję.
Joel pocałował ją w czoło, a później we dwoje ruszyli na górę. Jorie ciągle go podtrzymywała i była gotowa to robić przez cały ten czas, ale brunet zapewnił ją, że da sobie radę. Nie była w tym do końca przekonana, tak pozwoliła mu, by szedł samodzielnie. Ciągle go obserwowała, obawiając się cały czas o jego zdrowie. Wiedziała, że zbyt szybko się podniósł, że ciągle powinien leżeć i dochodzić do siebie, a nie próbować tropić grupę skurwysynów, którzy porwali ich córki.
Joel wskazał jej palcem na śnieg, gdzie można było dostrzec ślady po krokach. Były świeże i zdecydowanie należały do kogoś z grupy, która na nich polowała. Jorie rozejrzała się szybko, a później usłyszała, jak ktoś znajdywał się po drugiej stronie drewnianej bramy. Joel przygotował się do tego, by go znokautować, wyszedł za ogrodzenie, aż w końcu...
— Czekaj, czekaj, to ja!
Ktoś odezwał się nerwowo, a Jorie od razu rozpoznała ten głos. Szybko wyszła zza Joela i tak jak podejrzewała, to Chris przed nimi stał. Unosił ręce do góry, próbując powstrzymać Millera przed atakiem, a obok niego leżał nieprzytomny mężczyzna.
— Chris? — Odezwała się z zaskoczeniem. Był ostatnią osobą, którą się tutaj spodziewała zobaczyć. — Co ty tutaj robisz?
— Teraz? Chyba właśnie próbuję wam pomóc — mruknął i kopnął w bok nieprzytomnego mężczyznę, który zaczął się kręcić. — Idę za wami z samego Jackson. Byłem niedaleko, gdy słyszałem odgłosy i musiałem to sprawdzić. Znokautowałem go, gdy sam chciał mnie zaatakować. Gdzie jest Josie?
Jorie powoli układała sobie w głowie to, że Young faktycznie stał przed nią i że szedł za nimi przez cały ten czas. Musiał wyruszyć niedługo po nich, a to oznaczało, że przejął się kłótnią z Josie o wiele bardziej, niż ta myślała. Chciała, by jej córka o tym się dowiedziała i wiedziała, że tak będzie, jak tylko je odnajdą.
— Ona i Ellie zostały porwane — wyjaśniła. — Przez jednego z nich.
Emocje na twarzy Chrisa zmieniły się z sekundy na sekundę. Najpierw nie mógł uwierzyć w to co usłyszał, aż w końcu całkowicie zrozumiał, że jego ukochanej nie było przy jej rodzicach, tak jak obstawiał. Była nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim i co jej robili. Cała trójka zbyt dobrze wiedziała, jak to wszystko mogło się skończyć i co w tej chwili Josie i Ellie mogły przeżywać.
— Dorwijmy tych sukinsynów.
Chris załadował swoją broń. Usłyszeli kolejne kroki, Joel uderzył karabinem drugiego z napastników i po chwili zaciągnęli dwa nieprzytomne ciała do pobliskiego domu.
JOSIE ZAMRUGAŁA KILKA RAZY OCZAMI. Przez chwilę próbowała, zorientować się gdzie jest, ale nie znała tego miejsca. Samo pomieszczenie wyglądało jej na coś w rodzaju kuchni. Nie rozumiała jednak dlaczego w kuchni była klatka, bo to właśnie w niej je zamknięto. Potrzebowała kilku sekund, by przypomnieć sobie, co się stało. Nie wiedziała jedynie, jak doszło do tego, że tutaj się znalazła, ale szybko pojęła, że musieli je zamknąć, jak obie straciły przytomność z Ellie. Młoda Miller przysunęła się do nastolatki i szturchnęła ją delikatnie ręką, sprawdzając, czy jeszcze żyje. Ellie powoli zaczęła otwierać oczy, później zamknęła je na chwile, by znów je otworzyć.
— Nie jesteś osobą, którą chciałabym zobaczyć po przebudzeniu — wymruczała słabo, a Josie prychnęła cicho, ale uśmiechnęła się do niej. Przynajmniej wiedziała, że nic poważnego jej się nie stało, skoro ciągle trzymał się jej humor.
— Mogłabym powiedzieć to samo. Jak się czujesz?
— Jakbym oberwała w łeb — mruknęła, opierając się o zimną posadzkę. — A ty?
— Przeżyję.
— Gdzie w ogóle jesteśmy?
— W pieprzonej jaskini czarodzieja — zironizowała Josie.
— A co z...
— Nie mam pojęcia. Nie wydaje mi się jednak, by ich znaleźli.
Ellie nie zdążyła odpowiedzieć, gdy do środka pomieszczenia wszedł David. Postawił przed kratką krzesło i usiadł na nim, przyglądając się im z wyjątkowym spokojem. Josie natychmiast złapała Ellie za ramię, przyciągając ją bliżej siebie.
— Myślałem, że już się nie obudzicie — odezwał się swoim zakłamanym głosem.
— Wypuść nas — powiedziała Ellie, patrząc na niego tylko przez chwilę.
— Do tego właśnie zmierzam — skinął głową. — Głodne?
— Pierdol się — odparła Josie. — Dlaczego trzymasz nas w klatce? Nie jesteśmy pieprzonymi zwierzętami, dupku.
— Bo się was boję, a w szczególności ciebie — zwrócił się bezpośrednio do Josie. — Obie z siostrą udowodniłyście, jak jesteście niebezpieczne. Reszta chce was zabić za to, co się stało. — Żadna z nich nie zareagowała na rzekomą przysługę z jego strony. Davidowi nie spodobał się brak reakcji z ich strony i pochylił się w ich stronę. — Słyszałyście to, co powiedziałem?
— Jeśli szukasz wdzięczności, to możesz się pierdolić.
— Zacznijmy jeszcze raz. Jak macie na imię?
— Ona to Batman, a ja jestem Robin — zironizowała Josie, przypominając sobie imiona bohaterów w jednym z komiksów, na jakie trafiła w Jackson.
— Hej! Słuchaj mnie! — David zawołał, unosząc głos. Wstał z krzesła i zbliżył się do kraty, gdy obie dziewczyny od razu cofnęły się w najdalszy zakątek. — Same nie przeżyjecie. Nikt nie da rady, ale ja mogę wam pomóc. Zaopiekuję się wami. Ochronię was.
— Nie potrzebujemy ani twojej pomocy, ani opieki, ani tym bardziej ochrony.
— Ani tym bardziej nie jesteśmy same — dodała Ellie.
— Racja — David skinął głową. — Wasi rodzice, zgadza się? Tym dla was są? I jak się miewają?
Ellie zaczęła przypominać sobie stan Joela, kiedy ich zostawiały i fakt, że jeśli ktoś ich zaatakował, to Jorie mogła liczyć jedynie na siebie, wcale nie pomagał. Josie jednak zachowała zimną krew. Wiedziała, że David chciał jedynie obudzić w nich zwątpienie, tak by zaczęły robić to, co chciał. Nie zmieniało to tego, że bała się o swoich rodziców i miała nadzieję, że nic im się nie stało, a może nawet byli już w drodze, by je uratować.
— Cudownie. Jeśli twoi ludzie ich znajdą, to wątpię, by coś po nich zostało. Nie masz pojęcia, z kim zadzieracie. Jak tutaj dotrą, a wiem, że tak będzie, to z tej dziury nie zostanie kamień na kamieniu.
— Jestem pewny, że tak może się stać. Wierzę, że ktoś musiał cię tego wszystkiego nauczyć, co pokazuje mi również, że nie miałaś najlepszych wzorców, gdy dorastałaś. Mogę to zmienić.
Josie prychnęła, ale od środka wrzała. Uważał, że wszystko wiedział najlepiej. Miał jakąś chorą manię naprawiania wszystkich i ratowania ich w imię swojego boga, którego ona ani na chwilę nie akceptowała. Myślał, że potrzebowały pomocy, że nie umiałyby sobie poradzić same, a niejednokrotnie pokazały, że było na odwrót.
— Mimo wszystko musicie zaakceptować fakty. — David ruszył na drugą stronę krat, a Josie i Ellie natychmiast cofnęły się w przeciwną, byle być jak najdalej od niego. — Ta część waszego życia, właśnie się kończy. Ja oferuję wam nowy początek. Jednak jeśli nie potraficie mi zaufać, to zostaniecie same.
David nie powiedział nic więcej i ruszył w stronę wyjścia.
— To może właśnie taka jest wola tego twojego boga.
JOEL NIE UKRYWAŁ TEGO, JAK BRUTALNY MÓGŁ BYĆ. Przez całą podróż starał się nie pokazywać tego w taki sposób ani przed Jorie, ani tym bardziej przed Ellie. Teraz gdy w grę wchodziło życie Josie i Ellie, nie miał zamiaru się hamować. Jego brutalność mogła doprowadzić ich do tego, gdzie były przetrzymywane.
Jorie patrzyła na to, jak wykonywał kolejne wściekłe ciosy. Sama miała ochotę chwycić za nóż i dźgnąć nim kilkakrotnie mężczyznę na krześle, ale Joel już na samym początku powiedział jej, że ma się trzymać od tego z daleka, a Chris miał tego dopilnować. Nie mógł jej zabronić temu, by się przyglądała, dlatego doskonale widziała, jak związany mężczyzna był już cały obity, że trudno było jej dokładnie dostrzec na jego twarzy jakiś inny kolor, niż czerwień jego własnej krwi. Mimo tego ciągle jeszcze żył i błagał o litość.
— Przestań, proszę — spróbował jeszcze raz, ale Joel szybko uciszył go kolejnym ciosem. Jorie miała wrażenie, że tylko ta wściekłość i chęć odnalezienia dziewczyn sprawiała, że stał na nogach.
— Zostaw go! — Zawołał drugi z mężczyzn, który do tej pory leżał nieprzytomny pod zniszczonym fortepianem.
Jakaś nowa nieograniczona złość wstąpiła w Jorie. Uruchomiły się w niej wszystkie możliwe mordercze zapędy i czuła, że była w stanie udusić i jednego i drugiego mężczyznę własnymi rękami. Wyrwała się z uchwytu Chrisa, a później podeszła do związanego faceta i kopnęła go z całej siły w bok.
— Zamknij się, skurwysynie. Twoje błaganie mu nie pomoże.
— Nie martw się. Będziesz następny — odezwał się Joel.
Wyciągnął zza pasa nóż, a na jego twarzy pojawił się mrożący krew w żyłach uśmiech. W jego zachowaniu było coś, co widziała po raz pierwszy, ale nie była w tym żaden sposób przerażona. Wiedziała, że nigdy nie zachował się w ten sposób do bliskich osób, a kiedy chodziło o bezpieczeństwo tych, których kochał, był w stanie zrobić wszystko, by ich ocalić.
— Proszę — wyjęczał mężczyzna na krześle. Pokręcił głową i pochylił ją do tyłu, by spojrzeć na Joela. — Nie znam żadnych dziewczyn. — Joel nawet na niego nie spojrzał, gdy wbił nóż w jego kolano. Mężczyzna zaklną, a jego towarzysz zaczął wzywać imię boga, na przemian nawołując do torturowanego faceta.
— On ci nie pomoże. Skup się na mnie, bo wyłupię ci pieprzoną rzepkę — zagroził Joel. Mężczyzna przez chwilę się wahał, gdy w końcu wypuścił ciężko powietrze.
— One żyją.
Serce Jorie zabiło szybciej i chciała odetchnąć z ulgą, ale szybko ta myśl przestała ją cieszyć, gdy zrozumiała, że czasami porwanie mogło być gorsze od śmierci.
— Gdzie?
Mężczyzna nie odpowiedział od razu, a Joel przekręcił nóż w jego kolanie.
— Miasto!
— JAKIE MIASTO?
Joel krzyknął prosto w jego twarz i sama Jorie, aż poczuła ciarki na całym swoim ciele.
— Silver Lake. — Miller puścił go, a ten jęknął z bólu. Joel wyprostował się na krótką chwilę tylko po to, by sięgnąć po mapę. — To nie jest nazwa miasta, tylko kurortu.
Brunet nie zastanawiał się nad niczym. Wyciągnął nóż z kolana mężczyzny i wetknął rękojeść prosto w jego usta, tylko na chwilę unosząc swój wzrok na Jorie. Widział, jak przez cały czas go obserwowała, ale nie patrzyła na niego w ten sam sposób, jak miesiące temu, gdy opuszczali Boston, a on gołymi rękami zabił żołnierza FEDRY. Nie, tym razem przyglądała mu się z niebezpiecznym błyskiem w oczach i ani na chwilę nie odwracała od niego swojego wzroku.
Później pochylił głowę z powrotem na torturowanego faceta.
— Pokażesz mi, gdzie jesteśmy i gdzie ten wasz kurort. I oby to było to samo miejsce, które wskaże twój kumpel.
Mężczyzna zgodził się pełen strachu. Najlepiej jak potrafił, wskazał najpierw jeden, a później drugi punkt. Jorie stanęła za fotelem tak, że mogła dostrzec na mapie dwa czerwone punkty w niedalekiej odległości od siebie. Małżeństwo wymieniło ze sobą krótkie spojrzenie, aż w końcu Joel sam spojrzał na mapę. Cofnął się do tyłu i Jorie od razu zapomniała o całej reszcie, skupiając się tylko na nim. Szukała oznak tego, że źle się czuł i tracił siły, czy śladów po tym, że jego rana otworzyła się pod wpływem gwałtownych ruchów. Nie widziała jednak żadnej świeżej krwi i starała się przez cały ten czas trzymać się właśnie tej myśli.
— Tam mieszkamy. Przysięgam. Spytaj go. Powie, że nie kłamię.
Joel wbił nóż prosto w jego ciało bez zastanowienia. Myślał jedynie o tym, że wiedział, gdzie były jego córki. Widział je żywe, mógł je nawet dotykać... Nie było dla nich żadnego miłosierdzia z jego strony.
— Dlaczego, to kurwa zrobiłeś? — Krzyknął ciągle żyjący mężczyzna. Zaczął się wyrywać, próbując ściągnąć taśmę i się uwolnić. — Powiedział, co chciałeś!
Joel wyszedł powoli zza fotela. Jorie chciała ruszyć w jego stronę, ale krótki ruch ręką z jego strony, szybko ją zatrzymał. Sięgnął po metalową rurę, która leżała na starej kanapie i zbliżył się do mężczyzny na podłodze.
— Pierdol się skurwysynu! — Splunął w jego stronę. — Niczego się ode mnie nie dowiesz.
— W porządku. — Zgodził się wyjątkowo spokojnie Joel. — Wierzę mu.
I później Joel zamachnął się z całej siły, myśląc jedynie o tym, by uratować swoje córki.
⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top