48 | ❝SAVING YOU, SAVING ME❞
WDECH. WYDECH. Uspokojenie swojego serca i drżenia rąk.
Jeśli chcesz kogoś uratować, musisz zapanować nad emocjami, Marjorie. To nie jest łatwe. To wręcz cholernie trudne, dlatego tak nie wielu potrafi się w tym odnaleźć.
Słowa zmarłej Evelyn rozbrzmiewały w jej głowie niczym echo. Były pierwszym, co od niej usłyszała, gdy poprosiła ją o to, by nauczyła ją wszystkiego, co wie. Cała wiedza, którą Jorie posiadała, była jej znana tylko dlatego, że trafiła na Evelyn, która zobaczyła w niej potencjał. Praca z Albertem w Jackson tylko dodała do tego, co już wiedziała. Jednak największy wpływ miała na nią właśnie Evelyn.
Jorie nie była do końca pewna tego, jak we dotarli do pobliskiego miasteczka i schronili się wszyscy w jednym z opuszczonych domów. Joel leżał na wyniszczonym materacu w piwnicy i zdążył odzyskać przytomność, co miało swoje plusy i minusy. Jego stan był poważny, ale skoro był przytomny, tak miał więcej szans. Jednak był całkowicie świadomy tego, co się działo, zwłaszcza bólu, który mu doskwierał. Kobieta przycisnęła znaleziony ręcznik do krwawiącego miejsca i zrzuciła plecak obok siebie.
Joel jęknął z bólu i wygiął swoje ciało, a później złapał ją mocno za nadgarstek. Adrenalina, która płynęła w jej żyłach, sprawiła, że nie zwróciła uwagi na to, czy po jego dotyku zostaną ślady.
— Zostaw mnie — powiedział z trudem, a ona pokręciła głową. — Weź je i zawróćcie do Tommy'ego.
— Zamknij się, Joel — warknęła, przyciskając mocniej dłonie do rany. — Nigdzie nie idę. Zostaję, dopóki sam nie będziesz w stanie ruszyć tyłka w dalszą drogę.
— Mamo — zawołała Josie. Razem z Ellie klęczały po drugiej stronie Joela, starając się być jak najbardziej przydatne. — Jak możemy pomóc?
Jorie potrzebowała tylko kilka sekund, by zebrać myśli i zacząć wydawać polecenia.
— Josie wyciągnij apteczkę z mojego plecaka. Potrzebuję płyn do dezynfekcji, nici i igłę. Sprawdź w lekach, czy jest coś przeciwbólowego i przeciwzapalnego. Ellie ty spróbuj znaleźć gdzieś tutaj jakieś wiaderko i nabierz do niego śniegu. Gdy stopnieje, użyjemy go do zimnych okładów. Nie oddalaj się dalej, niż przed wejściem do domu, zrozumiałaś?
Ellie skinęła głową. Obie dziewczyny nie dyskutowały, tylko od razu ją posłuchały.
— Musisz iść — Joel znów się odezwał. Jego głos był słaby i Jorie ledwo co go słyszała. — Weź broń. Zaprowadź je z powrotem do Tommy'ego.
— Straciłeś dużo krwi, Joel. Gadasz głupoty.
— Jorie... — Ona jednak postanowiła na niego nie spojrzeć. Wiedziała, że jeśli to zrobi, to jeszcze byłby w stanie ją przekonać, by go zostawiła... Nie. To się nigdy nie wydarzy. — Sweetheart... Wiesz najlepiej, że tego nie...
— Zamknij się — wtrąciła się nerwowo Josie, nie pozwalając mu dokończyć. Jorie spojrzała na swoją córkę i Joel chciał zrobić to samo, ale był zbyt słaby, by się odwrócić. — Nie zostawisz nas, rozumiesz to? W dupie mam to, co teraz myślisz. Uratujemy cię, czy tego chcesz, czy nie.
Josie udało się znaleźć wszystko to, co potrzebowała, a później pokazała apteczkę swojej matce. Jorie sięgnęła po płyn, odkorkowała go, a następnie odciągnęła zakrwawiony ręcznik z jego rany. Uprzedziła Joela, że będzie piec, a on nawet nie zdążył zaprotestować i powiedzieć, że nie powinna marnować swoich zapasów, gdy Jorie polała obficie po jego ranie. Joel zgiął się w bólu i pozwoliła mu na tę krótką chwilę. Sama sięgnęła od Josie po igłę i nici, ale nie była w stanie jej przewlec przez dziurkę. Jej ręce się trzęsły na tyle mocno, że nie potrafiła trafić. Brała głębokie i szybkie oddechy, a oczy zaszły jej łzami z bezsilności, gdy w końcu poczuła jak Josie złapała ją za obie ręce.
— Ja to zrobię — oznajmiła i zajęła się tym, z czym jej matka miała problem. Nawlekła nici na igłę, robiąc to wyjątkowo spokojnie. Było to zupełnie inne zachowanie od tego, które towarzyszyło jej, gdy to jej matka była na miejscu Joela. Josie wiedziała jednak, że musiała zachować pozory spokoju, bo Jorie tego potrzebowała, bo sama była na skraju ataku paniki.
Podała gotowy zestaw Jorie, a ona chwyciła go w swoje zakrwawione ręce. W międzyczasie Ellie zdążyła wrócić z wiaderkiem świeżego śniegu. Odstawiła go na bok i kucnęła obok Joela tak jak wcześniej.
— Joel — zwróciła się do niego — muszę cię zeszyć. Będzie kurewsko boleć, więc złap mnie za ramię. — Jorie chwyciła jego rękę i ułożyła ją na swoim ramieniu. — Postaraj się nie ruszać. Dziewczyny cię przytrzymają, dobrze? Zrobię to, jak najszybciej.
Joel jedynie skinął głową. Ellie i Josie złapały go mocno po obu stronach, a Jorie wykonała pierwszy ruch igłą. Wbiła ją w jego ciało, a Joel jęknął tak przeraźliwie, że ona sama była w stanie wręcz poczuć jego ból. Sama niejednokrotnie miała zszywane rany na żywca i to był jeden z najokropniejszych bólów, jakie można było przeżyć. Joel ścisnął mocno jej ramię, próbując nie zrobić jej krzywdy, ale w krótkim momencie przytomności wiedział, że robił to o wiele mocniej, niż powinien. Nie mógł jednak tego zmienić, ból rozchodził się po całym jego ciele i odczuwał go niemal każdą swoją komórką.
— Wiem, honey, wiem. Zostało mi już niewiele, obiecuję. Tylko kilka pociągnięć.
Joel jęknął ponownie i odwrócił wzrok od tego, co się działo. Zamknął oczy i chociaż próbował walczyć, tak ostatecznie stracił przytomność. Jorie od razu to poczuła, gdy uścisk na jej ramieniu nieco zelżał. Musiała jednak skończyć to, co zaczęła. W końcu zawiązała supeł i we trzy mogły dostrzec, że krew przestała wypływać z jego ciała. Słyszała, jak obie dziewczyny odetchnęły z ulgą, ale sama nie była w stanie tego zrobić. Zbyt wiele wiedziała, by nie obawiać się tego, że zwykłe zaszycie rany mogło nie być wystarczające. Było tyle skutków ubocznych, które w równym stopniu mogły doprowadzić do jego śmierci, co sama rana...
Jorie zabezpieczyła ranę czystym bandażem i spojrzała po raz pierwszy na leki, które Josie jej przygotowała. Szybko znalazła coś przeciwbólowego, ale nie było nic przeciwzapalnego. Chciała zakląć, jednak się powstrzymała, by nie niepokoić bardziej Ellie i Josie. Zakryła Joela jego koszulą i zimową kurtką, aż w końcu opadła wymęczona na podłogę. Oparła ręce o swoje kolana, spojrzała na zakrwawione dłonie i niemal cofnęła się o tych kilka lat, gdy pomagała odebrać poród Anne, gdy była pierwszą osobą, która zobaczyła małą Ellie, a później, gdy patrzyła jak Josie pokazywała jej swoje zakrwawione ramię, na którym widoczne było ugryzienie.
Kobieta wzięła głęboki oddech i głośno wypuściła powietrze. Spojrzała na Joela i zobaczyła, jak jego klatka unosiła się w górę i w dół, w górę i w dół. Oddychał, to było najważniejsze.
Teraz jedyne, co mogły zrobić, to czekać.
I TO CZEKANIE BYŁO NAJGORSZE. Joel odzyskiwał na chwilę przytomność po to, by zaraz ją stracić. Mijały minuty i godziny. Jorie wiedziała jedynie, że dzień przemienił się w noc, a jego stan wcale się nie poprawił. Oddychał, bo oddychał, ale gorączka pojawiła się wyjątkowo szybko. Czuwała przy nim cały ten czas, zmieniając co chwilę zimny okład, gdy niedaleko pod ścianą skulone spały Josie i Ellie. Ich sen był niespokojny, ale po wszystkich wydarzeniach, zasługiwały, chociaż na krótką chwilę odpoczynku.
Coś, na co Jorie nie mogła sobie pozwolić. Czuwała przy Joelu, obserwując każdy najmniejszy ruch z jego strony, każdy nawet najcichszy dźwięk, że odczuwał ból, a kiedy to dostrzegała, tak była przy nim. Łapała go za rękę, chcąc odebrać od niego cierpienie, ale nie była w stanie tego zrobić. Gdy Ellie i Josie czuwały razem z nią, starała się jakoś trzymać. Jednak gdy obie dziewczyny zasnęły, a ona została sama ze swoimi lękami, mogła pozwolić sobie na chwilę słabości.
— Wiesz, że cię kocham? — Pochyliła się na nim, szepcząc wręcz w jego twarz. Przejechała palcami po końcówkach jego włosów, gdy drugą dłoń położyła na jego policzku. — Zawsze cię kochałam. Nawet wtedy, gdy nie powinnam... Gdy powinnam przestać wierzyć, że coś takiego jak miłość jeszcze istnieje w tym świecie... Ale, jak mogę być naiwna i głupia, tak naprawdę w to wierzę. I wierzę, że jesteśmy sobie pisani, bo Joel, inaczej nie spotkalibyśmy się po tych wszystkich latach.
Przerwała na chwilę, patrząc na jego nieprzytomną twarz. Wyglądał tak jakby spał, ale potrafiła dostrzec wypisany ból. Łzy naszły do jej oczu, a ona nawet nie starała się ich tamować.
— Musisz walczyć. Jesteś silny i wiem, że możesz to dla nas zrobić. Potrzebujemy cię, Joel. Honey, ja cię potrzebuję — załkała cicho i spojrzała nerwowo na dziewczyny, by zobaczyć, czy się nie obudziły. Te jednak spały jak wcześniej. Ellie wtulała się w Josie i to był najbardziej rozczulający widok. Przypominało jej to, jak nieraz nastoletnia Sarah zasypiała razem z Josie, przytulając ją do swojego ciała. Później jednak spojrzała ponownie na Joela. — Nie dam sobie rady bez ciebie. Wiem, że myślisz, że to nie jest prawda, bo przecież przetrwałam z Josie tyle lat bez ciebie... Jednak to były cholernie ciężkie lata, które udało mi się przetrwać tylko dlatego, że wiedziałam, że Josie mnie potrzebuje. I bo podtrzymywały mnie myśli i wspomnienia o tobie.
Przez lata potrafiła dokładnie opisać, jak Joel wyglądał, niemal wręcz czuć jego zapach i dotyk, którym ją obdarzał. Nie było dnia, w którym by o nim nie myślała, niezależnie od tego, czy wiedziała, czy żył, czy był martwy. Jego obraz w jej głowie był na tyle żywy, że czasami miała wrażenie, że go widzi, a gdy jej się śnił, był tak realny, jak to było tylko możliwe.
— Nie zostawiaj mnie, dobrze? Nie teraz, kiedy cię odzyskałam i znów możemy być szczęśliwi. Potrzebuję cię, Joel. Jak powietrza, jak serca, bez którego nie możemy żyć... Nie chcę znowu być sama i czuć się tak bezsilna i bezradna, jak wtedy, gdy Josie pokazała mi swoje ugryzienie. Wtedy myślałam, że to był koniec... Gdyby nie okazało się, że była odporna, tak tamtego dnia sama bym umarła.
Jorie otarła swoje policzki i oczy, gdy łzy zaczęły zasłaniać jej wzrok. Te ciągle zbierały się pod jej powiekami i wiedziała, że tak szybko nie da rady przestać. Emocje, które próbowała zatrzymać w sobie przez zbyt długi czas, w końcu znalazły ujście, a ona postanowiła się temu całkowicie poddać.
— Będziemy szczęśliwi w Jackson, honey — pocałowała go w czoło, na chwilę ściągając z niego zimny okład. Przewróciła mokry materiał na drugą stronę i poprawiła. — Zamieszkamy razem tak jak kiedyś. Tommy zapewne zaciągnie cię do patroli na zewnątrz, a ja będę odchodzić od zmysłów za każdym razem, gdy będziecie wyruszać z Josie poza bramę. Jednocześnie będę cholernie szczęśliwa i wdzięczna wszystkiemu, co istnieje, gdy będziecie do mnie wracać. Ellie pójdzie do szkoły, bo powinna zaznać trochę spokojnego dzieciństwa, na ile może po tym wszystkim, co przeszła. To nie będzie łatwe na początku. Dokładnie pamiętam, jaki ja miała problem, by się zaaklimatyzować, ale to dobre miejsce. To nie Austin, ale to najbliższe do domu, który mieliśmy. Będziemy mogli odpocząć, a przede wszystkim być razem. Zasługujemy na to po tych wszystkich latach. Jedyne, co musisz zrobić, to wygrać tę walkę, a ja będę przy tobie, tak długo, jak tylko będziesz tego chciał.
Joel zacisnął delikatnie dłoń na jej ramieniu. Nie otworzył oczu, ale przez tę krótką chwilę chciała wierzyć, że to był dobry znak i że ją słyszał. Uśmiechnęła się smutno, a później złożyła krótki pocałunek na jego wysuszonych ustach.
— Będziemy razem. I będziemy szczęśliwi. Tak, jak powinno być przez cały ten czas.
ŚNIEG. KREW. NIEPRZYTOMNA JORIE.
Śnieg. Krew. Nieprzytomna...
Josie zerwała się ze snu z przerażeniem. Była cała spocona, a jedyne, o czym potrafiła myśleć to strach, który czuła, gdy jej matka była ranna i myślała, że to był koniec, że zostanie sama w tym okropnym świecie. Jeśli w jej dwudziestoletnim życiu było coś stałego, to właśnie matka. Była przy niej zawsze, opiekowała się nią, często nie patrząc na własne bezpieczeństwo. Dbała o nią i w jakiś wyjątkowy sposób potrafiła ją wychować niemal samotnie. Mogły się nie zgadzać, mogły się kłócić, ale dla niej zrobiłaby wszystko. Oddałaby własne życie, gdyby to było potrzebne.
Nie sądziła, że tamten strach do niej wróci i to w stosunku do Joela. Oznaczało to tylko, że zdążyła się już do niego przywiązać. Ich relacja jeszcze wiele wymagała, ale nie chciała jej stracić, zanim na dobre tak naprawdę się rozpoczęła. Josie spojrzała na nieprzytomnego ojca i chociaż w pomieszczeniu ciągle było ciemno, potrafiła dostrzec, jak oddychał. Jorie leżała obok niego dodając mu dodatkowego ciepła. Głowę oparła na jego ramieniu, a palce jednej dłoni trzymała na wewnętrznej stronie jego nadgarstka. Nawet w trakcie płytkiego i niepewnego snu, sprawdzała jego puls. To Josie uświadomiło, że jej matka naprawdę go kochała. Nie tylko wyobrażenie tego kim był wcześniej, ani jak go pamiętała. Kochała go nawet po dwudziestu latach rozłąki i wtedy, gdy robił wszystko, by ją od siebie odtrącić. To nie było idealne uczucie, ani tym bardziej idealny związek, a jednak patrząc na nich, potrafiła zobaczyć, że nawzajem im na sobie zależało. W sposobie, w jaki leżeli obok siebie, było jakieś nieopisane oddanie. Joel nawet nieprzytomny opierał swoją twarz o jej włosy, tak jakby szukał najmniejszego kontaktu ze swoją ukochaną.
— Hej, wszystko w porządku? — Odezwała się zaspanym głosem Ellie. Josie ogarnęła włosy do tyłu i spojrzała na młodszą dziewczynę.
— Tak. — Przytaknęła nieco zbyt szybko. — Wszystko w jak najlepszym porządku.
Ellie westchnęła cicho i przetarła rozespane oczy.
— Wiesz, że to okej jeśli czujesz strach? Od kiedy cię poznałam, to zawsze jesteś wyszczekana i silna... To nic złego, jeśli na chwilę przestaniesz taka być.
Josie nie odpowiedziała od razu, co również było zaskoczeniem dla Ellie. Młoda Miller, jednak jak bardzo nie chciała otwarcie się do tego przyznać, tak wiedziała, że Williams miała rację. Zawsze uważała, że nie mogła pokazać żadnych słabości, bo inni tylko odbiorą to, jak moment do tego, by ją zaatakować. Tymczasem to było normalne ludzkie zachowanie, o którym tyle razy słyszała od matki, albo od Chrisa.
— Wiem — skinęła w końcu głową. Josie podciągnęła kolana do klatki piersiowej i objęła je ramionami. Oparła brodę o swoje ręce i spojrzała na Ellie. — Wbrew pozorom nie jestem taka, za jaką mnie uważasz. Gdy mieszkałyśmy w strefie z mamą, byłam przeważnie głupia i nierozsądna. Dopiero w drodze do Jackson zrozumiałam, że nie mogę tak dalej się zachowywać.
— Co się stało? — Zapytała Ellie, naśladując ją i usiadła w podobny sposób.
— Zostałyśmy zaatakowane z mamą. Właściwie to ona została zaatakowana, bo mnie przy niej nie było i... Gdy do niej dotarłam, zabiłam jednego z nich, ale większość zrobiła mama. Szybko stamtąd uciekłyśmy i dopiero po jakimś czasie okazało się, że w trakcie walki oberwała i była ranna. Przez kilka dni leżała w szpitalu w Jackson tak jak teraz ta... Joel.
Josie szybko się poprawiła, ale Ellie potrafiła dosłyszeć to, co chciała powiedzieć. Williams czuła się nieswojo, nie tyle z tego powodu, jak tego, że zazdrościła Josie. Miała nie tylko matkę, ale odnalazła również ojca, gdy ona sama nie miała nikogo. Najbliższym, co znała za relację rodzicielską, mogła określić to, co łączyło ją z Jorie i Joelem, ale przecież wiedziała, że oni nie traktują jej, tak samo jak swoją własną córkę. Joel na początku tej drogi dokładnie jej powiedział, że była tylko przesyłką.
— Zostałyśmy zaatakowane, a ja nie mogłam jej nawet pomóc — kontynuowała Josie. — Jestem beznadziejna w tych wszystkich medycznych rzeczach. Nie umiem poprawnie nawet opatrzeć rany, więc jak widzisz, nie jestem idealna, tak jakbyś mogła sądzić.
— Tak, nie ma szans — Ellie starała się brzmieć luzacko. — Daleko ci do ideału. Nie to, co mnie, tak dla przykładu.
Williams szturchnęła ją ramieniem, a Josie zachichotała cicho. Szybko przykryła usta dłonią, nie chcąc, by jej rodzice, a już na pewno matka ją usłyszała i sama wybudziła się z tego krótkiego snu, którego potrzebowała.
— Myślisz, że wyzdrowieje? — Odezwała się ponownie Ellie po krótkiej chwili.
— Tak, oczywiście. — Josie powiedziała to tak pewnie, jakby nie brała pod uwagę innej opcji. I to była prawda, bo jeśli Joel, by umarł, tak wiedziała, że w pewien sposób straciłaby również i swoją matkę. — Mama jest genialna w leczeniu. Jeśli ktoś miałby go postawić na nogi, to tylko ona.
— Znając ją, to odnalazłaby go nawet w piekle, czy gdzie tam trafiamy po śmierci.
— Najpierw, by na niego nawrzeszczała. Co jestem pewna, że zrobi, jak tylko odzyska siły.
— Wtedy chyba będzie żałował, że udało mu się przeżyć.
Dziewczyny spojrzały na siebie znacząco i znów zaczęły cicho się śmiać. Krótkie żartowanie wydawało się najlepszym sposobem na to, jak odsunąć od siebie złe myśli o tym, co jeszcze mogło się wydarzyć.
NAD RANEM NIEMAL NIC SIĘ NIE ZMIENIŁO. Poza tym, że cały zapas jedzenia, który mieli, właśnie się skończył. Jorie miała dylemat, bo nie chciała pozwolić dziewczynom na samotnie polowanie, a jednocześnie nie mogła zostawić Joela samego. I obie były wyjątkowo uparte i przekonywające.
— Wiesz dobrze, że musimy to zrobić — upierała się Josie, która zdecydowała się prowadzić całą dyskusję ze swoją matką. — Bez jedzenia równie dobrze już teraz możemy kopać sobie grób.
— Wiem, że musimy to zrobić, ale nie podoba mi się to, że chcesz zrobić to sama.
— Nie będzie sama — wtrąciła się Ellie. — Ja z nią będę. Jestem jej wsparciem.
— To w niczym nie pomaga, Ellie. Nie chcę, by coś wam się stało, a nie jesteśmy pewne, czy ktokolwiek z tej grupy tutaj ciągle się nie czai.
— Cóż, mamo, musimy zaryzykować. Nie mamy jedzenia, a żeby ojciec odzyskał energię, to musi coś zjeść, jak się obudzi. Wszyscy musimy. Poza tym jestem świetna w strzelaniu, co już udowodniłam. Nic nam się nie stanie, obiecuję.
— To nie chodzi o to, że wam nie ufam. Tylko o to, że nie ufam, tym którzy mogą was zobaczyć.
— Będziemy poruszać się niezauważalnie. — Stwierdziła z nikłym rozbawieniem Ellie, próbując nieco rozluźnić atmosferę, ale Jorie spojrzała na nią poważnie. — Serio, Jorie, będziemy uważać. Nie możesz iść z nami, bo ktoś musi zostać z Joelem. On teraz ciebie najbardziej potrzebuje, a my damy sobie radę.
Jorie pokręciła głową. Nie podobał jej się pomysł dziewczyn. Cieszyła się, że przestały rzucać się sobie do gardeł, ale nie znaczyło to, że teraz miały się narażać. To ona była starsza i była za nie odpowiedzialna, nawet jeśli tego nie chciały słuchać. Czuła jednak, że była na straconej pozycji – ich argumenty były sensowne, a jej zdecydowanie się kruszyły. Mogła pójść z nimi, ale wtedy Joel zostałby sam, a w jego stanie wiele mogło się stać i musiała cały czas przy nim czuwać. Bała się, że jeśli tego nie zrobi, to przegapi jakikolwiek znak, że jego stan się pogorszył.
W końcu westchnęła ciężko i spojrzała na dziewczyny, które czekały na jej zgodę.
— Dobrze, ale... — zaczęła, a Josie i Ellie od razu przybiły sobie piątkę. — Ale! — Powiedziała ostro, a one przeniosły na nią swój wzrok. — Macie na siebie uważać i się nie oddalać zbyt daleko. Zobaczycie jakiekolwiek zagrożenie, to natychmiast wracacie, rozumiecie? Z jedzeniem, czy bez. Wasze bezpieczeństwo jest najważniejsze.
— Będziemy uważać. Obiecuję — zapewniła ją od razu Josie.
Jorie skinęła głową, nieprzekonana co do tego, co usłyszała, ani na co się zgodziła. Miała złe przeczucia, bo wiedziała, że przez najbliższy czas nie będzie obawiać się już tylko o to, by Joel się obudził, ale również o to, by dziewczyny wróciły całe i zdrowe. Jeśli istniała jakaś wyższa siła, jakiś bóg, który mógłby zapewnić im bezpieczeństwo, to Jorie prosiła go o to, by Josie i Ellie nic się nie stało.
Cały czas była przeciwna tej wyprawie, ale nie była w stanie powstrzymać dziewczyn przed tym, co sobie postanowiły. Obserwowała jak Josie wzięła karabin, a Ellie sprawdziła amunicję w swoim pistolecie. Poprawiły swoje kurtki i czapki, pożegnały się krótkim „za niedługo wrócimy" i ruszyły w stronę schodów.
— Josie? — Zawołała Jorie, zanim jej córka całkowicie zniknęła jej z oczu. — Bądźcie ostrożne. Nie wybaczę sobie, jeśli coś wam się stanie. I wracajcie jak najszybciej.
⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻
A/N:
czy się poryczałam, jak to pisałam? może odrobinkę,
ogólnie cieszę się z tego rozdziału, zwłaszcza chyba tego momentu Jorie mówiącej do nieprzytomnego Joela,
kocham ich całym sercem normalnie,
mam nadzieję, że Wy też macie do nich ciepłe odczucia <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top