37 | ❝DO YOU WANT ME TO GO ON...❞


JORIE Z TRUDEM OTWORZYŁA OCZY. Gdy to zrobiła, potrzebowała dłuższego czasu, by zrozumieć, że była w domu w Jackson, w swojej sypialni i ciepłym, wygodnym łóżku. To było dziwne uczucie, znów czuć się bezpiecznie. Nie musiała ciągle odwracać się za siebie, ani spać z palcami zaciśniętymi na pistolecie. Ostatnie tygodnie, w których próbowała dostać się z powrotem do Wyoming odcisnęły na niej duże piętno i nie wiedziała, jak długo zajmie jej pogodzenie się z tym, co doświadczyła. Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widziała twarze osób, których zabiła i zakażonych, z którymi walczyła. Czasami w trakcie tej drogi zastanawiała się, czy gdyby schowała swój honor, pogrzebała uczucia i ostatecznie została z Ellie i z... Joelem. Może wtedy przetrwałaby to wszystko w jakiś lepszy sposób? Może nie musiałaby się zmagać z tym, co się wydarzyło, a nawet jeśli, to przecież nie byłaby wtedy sama. To nie miało już znaczenia. To, co się liczyło to, że żyła, przetrwała i dotarła do domu.

Przetarła zmęczoną twarz i podniosła się ciężko z łóżka. Bolał ją każdy mięsień. Całe ciało miała pokryte mniejszymi lub większymi ranami. Ta po postrzale w KC zdążyła się wygoić, ale blizna ciągle ją pobolewała, zwłaszcza gdy ją dotykała. Po badaniu Albert uznał, że nic nie zagrażało jej życiu i potrzebowała jedynie czasu, by do odzyskać siły.

Zarzuciła na siebie ulubioną bluzę i poczuła, że była na nią za duża. Nie była zaskoczona, bo przez ostatnie tygodnie jadła tylko wtedy, gdy coś znalazła lub sama upolowała, a to robiła tak rzadko jak to było tylko możliwe. Poprawiła kołnierz bluzy i wyciągnęła kaptur, a później zatrzymała swoją dłoń na wysokości klatki piersiowej. Od razu wyczuła schowaną biżuterię, którą nosiła przez przeszło dwadzieścia lat. Nigdy jej nie ściągała. Obrączka i pierścionek zaręczynowy były jak jej prywatny talizman, który miał ją chronić. Trzymając je, miała wrażenie, że wszystko, co wydarzyło się przed pandemią, było prawdą. Że był czas, kiedy była kochana i szczęśliwa.

Teraz przypominały o tym, że żyła w błędzie. Że tak naprawdę niemal wszystko, co było tak bliskie jej sercu, było jedynie słodkim kłamstwem.

Dlatego nie zastanawiała się długo. Chwyciła za rzemyk, pociągnęła mocno i zerwał się z jej szyi. Nawet nie spoglądała ostatni raz na biżuterię – odłożyła ją na szafkę nocną i starając się o niej zapomnieć na zawsze, wyszła na korytarz.

Była jeszcze na schodach, gdy poczuła zapachy, które dochodziły z kuchni i wesołe, przyciszone śmiechy. Zatrzymała się na chwilę, bo dawno nie słyszała tak rozbawionego głosu u swojej córki. Było to niemal jak lek na obolałą, złamaną duszę. Zrobiła kilka bezgłośnych kroków i oparła się o wejście, kompletnie niezauważona. Pierwsze co dostrzegła to uśmiechniętą Josie, która pochylała się nad stołem i kroiła coś na desce, a Chris robił wszystko, by jej w tym przeszkodzić.

Jorie odetchnęła z ulgą, widząc swojego starego przyjaciela. Przez cały ten czas naprawdę chciała wierzyć, że przeżył i najwidoczniej, to się opłaciło, bo teraz znów znajdywali się razem w Jackson. Prawie jak za starych dobrych czasów, bo to, w jaki sposób zwracali się do siebie Josie i Chris, było zdecydowaną nowością. Wiedziała, że jej córka nie przepadała za Youngiem i ograniczała z nim swój kontakt tak mocno, jak to było możliwe. A teraz? Razem śmiali się i wygłupiali, jakby co najmniej byli w sobie zakochani.

To ją wtedy uderzyło. Piosenka, którą śpiewała Josie, to, że ciągle się uśmiechała i śmiała, spojrzenia, które ze sobą wymieniali... W oczach Josie widziała błysk, którego nigdy wcześniej nie potrafiła dostrzec, a i Chris wyglądał tak, jakby jakiś ciężar zniknął z jego ramion. Przez chwilę nie wiedziała do końca, co powinna o tym myśleć – to była wyjątkowo skomplikowana sytuacja. Na pierwszy rzut oka dzieliło ich wiele, ale wyglądało na to, że łączyło jeszcze więcej. Jedyne czego chciała, to żeby ta dwójka była szczęśliwa. Nie spodziewała się, że to właśnie nawzajem sprawią, że będą szczęśliwi. Bo jeśli nawet żadne z nich tego otwarcie jej nie powiedziało i podejrzewała, że w najbliższym czasie nikt nie będzie miał odwagi, by to zrobić, to czy coś było między nimi, czy nie, to ona wiedziała. Zależało im na sobie.

— Jakbym wiedziała, że moja podróż przez połowę Stanów sprawi, że zagonię cię do kuchni, to już dawno bym to zrobiła — odezwała się Jorie, pozwalając sobie na to, by w końcu się ujawnić.

Josie od razu spojrzała do góry i razem z Chrisem odsunęli się od siebie. Jorie tylko uśmiechnęła się nieznacznie, bo to wręcz potwierdziło to, o czym wcześniej myślała.

— Mamo! Powinnaś odpoczywać! — Zawołała Josie i podeszła do swojej matki. Chwyciła ją pod ramię i pomogła usiąść przy stole. — Właśnie przygotowywałam z Chrisem śniadanie dla ciebie. Chciałam zanieść ci do pokoju, ale jak zawsze musisz robić po swojemu.

— W tym akurat jesteście do siebie całkiem podobne — wtrącił się Chris, wskazując na nie widelcem. Później podszedł do Jorie i objął ją ramieniem — Wiedziałem, że dotrzesz tutaj cała i prawie zdrowa. Jesteś zbyt silna, by jakaś podróż w czasach apokalipsy cię powstrzymała.

— Chyba zbyt mocno we mnie wierzysz, ale dobrze być w domu — skinęła głową. — I cieszę się, że tobie nic się nie stało. Widziałam masakrę w ratuszu.

— To była czysta jatka. Miałam to szczęście, że udało mi się zwiać, a samochód miał pełny bak. Nie chciałem jechać bez ciebie i...

— Wszystko w porządku — uśmiechnęła się do niego. — Nie musisz czuć się winny. Na twoim miejscu zrobiłabym to samo.

Całe śniadanie przebiegało w miłej atmosferze. Jorie starała się nie jeść zbyt szybko, ale czasami było to problematyczne, gdy w końcu po tak długim czasie, mogła delektować się prawdziwym posiłkiem. Przez cały ten czas z największym zainteresowaniem słuchała również o tym, co wydarzyło się w Jackson pod jej nieobecność. Wiedziała jednak, że Josie, zresztą tak samo i Chris czekali na to, aż sama opowie o tym, co przeszła i dlaczego koniec końców wróciła do Jackson całkowicie sama.

Musieli jednak jeszcze trochę poczekać, bo cała trójka usłyszała dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi, a po chwili w kuchni pojawił się Tommy.

— Wiedziałem, że będziecie jeść śniadanie beze mnie — powiedział na przywitanie. Zgarnął ze stołu kawałek ogórka i przegryzając go, oparł się o kuchenny blat, spoglądając na Jorie. — W końcu przestałaś wyglądać tak, jakbyś miała zaraz nam zejść.

— Tommy Miller jedyny, który potrafi dobić cię swoim komplementem.

— Uwielbiasz je, sis. Swoją drogą ten przeklęty koń, którego znalazłaś...

— Nazywa się Duch — wtrąciła się z oburzeniem. — I wcale nie jest przeklęty.

Tommy uniósł jedna brew do góry, ale szybko machnął ręką.

— W każdym bądź razie, ten twój Duch — puścił jej oczko — najwidoczniej ma problem tylko z ludźmi. Od razu zaprzyjaźnił się z Cherry.

— Moją Cherry? — Zapytała Josie, a Tommy skinął głową. Później dziewczyna spojrzała na swoją matkę. — I jak to się stało, że znalazłaś konia? Nic mi o tym nie opowiadałaś...

— Wędrował samotnie, tak jak ja, więc go przygarnęłam. Dodatkowy koń zawsze się przyda.

— Tak, ale taki, który nie atakuje każdego, kto do niego podchodzi — mruknął z przekąsem Tommy.

— Mówiłam ci, że wyczuwa, komu może zaufać.

— W takim wypadku jego poziom zaufania, jest tak samo niski jak jego właścicielki. Maria powiedziała, że nikt nie ma się do niego zbliżać poza tobą. Zwłaszcza po tym jak kilka razy próbował nas zaatakować.

— Nie ma sprawy. To moja znajda, więc się nią zaopiekuję. Tak poza tym, to gdzie zgubiłeś swoją żonę? Jestem w szoku, że obydwoje tutaj nie wpadliście jak burza.

Tommy speszył się przez chwilę. Wymienił krótkie spojrzenie z Josie, a później podrapał się nerwowo po karku. Jorie zmarszczyła brwi. Ta dwójka coś ewidentnie przed nią ukrywała.

— Maria — zaczął niespokojnie — trochę źle się czuje.

— Mam nadzieję, że to nic poważnego?

— To pewnie hormony, co nie? — Josie uśmiechnęła się złośliwie.

— Co?

Jorie i Tommy odezwali się jednocześnie. Jednak każde z nich w inny sposób – Jorie z zaskoczeniem, a Tommy wręcz z przerażeniem.

— No wiesz w ciąży... — kontynuowała złośliwe Josie.

— Maria jest w ciąży? — Jorie spojrzała na Tommy'ego, a ten cały zaczerwieniony, ale z uśmiechem na ustach, w końcu skinął głową. — O cholera! To wspaniała wiadomość, Tommy! Będziesz ojcem! Chodź tutaj, bo chcę cię uściskać, a nie mam siły, by wstać.

Miller nie potrzebował drugiego zaproszenia. Podszedł do Jorie, a później obydwoje wylądowali w swoich ramionach. Odkąd pamiętała, Tommy ją wspierał i teraz miała zamiar podwójnie się odwdzięczyć, będąc przy nim i Marii i pomagając im, jak tylko to było możliwe.


— MAMO? MOŻEMY POROZMAWIAĆ?

Josie weszła niepewnie do salonu, nie chcąc przerywać swojej matce. Jorie siedziała na kanapie i przeglądała książki, które Josie z daleka rozpoznała, jako przewodniki po szyciu i dzierganiu. Było to dla niej zaskakujące. Nie spodziewała się takich książek w miasteczkowej bibliotece, ale przede wszystkim jej matka była ostatnia do tego, by cokolwiek szyć, jeśli to nie był człowiek i otwarte rany.

— Oczywiście, siadaj — uśmiechnęła się i odłożyła książki. Jorie od razu zobaczyła wzrok swojej córki i zaśmiała się krótko. — Pomyślałam, że spróbuję uszyć coś dla dziecka Tommy'ego i Marii. Nie spodziewałam się, że może to być, aż tak skomplikowane.

— Przecież ty nigdy nie szyjesz nic poza ludzką skórą w szpitalu.

— Och siedź cicho — Jorie uderzyła delikatnie w ramię swoją córkę. — Trochę wiary we własną matkę nie zaszkodzi.

Josie zachichotała.

— Tęskniłam za tobą — odezwała się po chwili. Josie zamrugała powiekami, bo poczuła, zbierajcie się pod nimi łzy. — Przez tyle czasu się o ciebie bałam... Myślałam, że już nie wrócisz i...

— Och, babygirl — Jorie wyciągnęła swoje ręce, by ją do siebie przytulić, a Josie oplotła wokół niej ramiona i wtuliła policzek w zagłębienie jej szyi. Jorie pocałowała ją w głowę i przejechała dłońmi po jej plecach, próbując uspokoić. — Jestem przy tobie i obiecuję, że już nigdy cię nie zostawię. W ogóle nie powinnam była odchodzić. Myślałam o tobie każdego dnia, Josie.

Josie wyprostowała się, ale w jej oczach ciągle dało się dostrzec łzy.

— Opowiesz mi o tym, co się stało? — Poprosiła łagodnie. — Myślałam, że wrócisz razem z ojcem...

Jorie westchnęła bezgłośnie. Odwlekała to tak długo jak się dało, ale Josie zasługiwała, by poznać prawdę. Przynajmniej w jakiejś części, bo nie miała zamiaru jej mówić o wszystkim. Nie chciała, by jej córka usłyszała te same słowa, które Joel do niej skierował. Ani tego, że jeśli cokolwiek do nich czuł, to dawno minęło. Przez tych kilka dni, w Jackson, miała czas by pomyśleć. Nie mogła być aż tak bardzo obojętna Joelowi, jak próbował jej to wmówić. Jednak nie zależało mu na niej na tyle mocno, by ją zatrzymać, a przede wszystkim żałować słów, które wypowiedział.

Ona żałowała jeszcze tego samego dnia, w którym je wypowiedziała.

— Sprawy się trochę skomplikowały po drodze...

Zaczęła opowiadać o wszystkim. O tym jak razem z Chrisem dotarła do Bostonu i to, co działo się w strefie. Jak z Marlene spotkały Ellie i wzięły ją do siedziby Świetlików. O odporności Williams, ale tym nie była tak zaskoczona, jak się tego spodziewała. Wiedziała, że Chris musiał jej już wcześniej to nadmienić. Wyznała jej niemal wszystko, aż w końcu dotarła do ostatnich wydarzeń w Kansas City, śmierci Sama i Henry'ego i własnego zakażenia.

— W trakcie ucieczki z KC — mówiła, powoli podciągając rękaw. Josie dostrzegła wyblakłe ślady, które potrafiła rozpoznać, bo gdyby nie tatuaż, który miała na ręce, to sama by ciągle nosiła podobne znamiona. — Zostałam ugryziona.

— Czyli... Jesteś odporna — zauważyła szybko. — Mamo, to znaczy, że to po tobie odziedziczyłam odporność.

— Josie, nie wiemy, jak to wytłumaczyć. Sama tego nie rozumiem... Gdy pierwszy raz dostrzegłam ugryzienie, myślałam, że to koniec. Dopiero później, gdy nie doznawałam żadnych objawów, pomyślałam o tym samym. Tak czy inaczej, zawaliłam, bo miałam doprowadzić Ellie do Świetlików, a zostawiłam ją samą z Joelem.

— I nadal nie rozumiem dlaczego. Co się stało? Czy cię skrzywdził? Bo jeśli tak, to jak kiedykolwiek się tutaj pojawi, pożałuje, że żyje.

Josie wiedziała, że coś było nie tak. Znała swoją matkę, zdawała sobie sprawę z tego, że jak zawsze próbowała być silna i nie mówić jej o wszystkim, co się wydarzyło. Jednak ona sama nigdy wcześniej nie widziała jej, aż tak załamanej i zrezygnowanej. To utwierdzało ją tylko w tym, że cokolwiek się zdarzyło między nią a Joelem, tak musiało być wyjątkowo poważne. Była zdeterminowana, by dowiedzieć się, co takiego się stało.

— Pokłóciliśmy się — wyznała szczerze Jorie. — O moje ugryzienie... Że nie powiedziałam mu od razu, co się stało, tylko czekałam...

Przynajmniej taką oficjalną wersję zdążyłam przygotować, która nie odbiegała, aż tak mocno od prawdy.

— Słucham? — Josie się oburzyła. Z nerwów aż musiała wstać z miejsca, bo czuła, że nie wysiedzi. Miała ochotę komuś przywalić, a najlepiej jakby tą osobą był jej własny ojciec. — Miał do ciebie pretensje, że nie zamieniłaś się w grzyba? Co za dupek robi coś takiego?!

— Josie — powiedziała z ostrzeżeniem — nie mów tak o nim. To twój ojciec.

Nawet jeśli sama przez niego cierpiała, to nie mogła pozwolić, by Josie zwróciła się przeciwko niemu. Ciągle liczyła, że może Joel pójdzie po rozum do głowy i jeśli uda mu się dotrzeć do Jackson – a czuła, że prędzej czy później tak się stanie – to z Josie będzie próbował nawiązać jakąś relację.

— Ojciec? Nie znam go mamo! Prędzej to Tommy mógłby być moim ojcem, albo Albert! Na nich mogę polegać, a przede wszystkim to ciebie szanują! Przez lata akceptowałam to, że był miłością twojego życia. Kochałaś go w sposób, który trudno mi było zrozumieć, nawet jeśli niemal było pewne, że nie żyje... — Josie wzięła głęboki oddech. Jeśli liczyła na to, by w jakiś sposób spotkać się ze swoim ojcem, tak teraz już nawet tego nie chciała. Nie w momencie, gdy to przez niego widziała swoją matkę w tak złym stanie. — Wybacz mamo, ale gdyby faktycznie mu na tobie zależało, to nigdy by nie miał o to do ciebie pretensji, a tym bardziej nie pozwoliłby ci odejść. Prawda jest taka, że go nie potrzebujemy. Ty go nie potrzebujesz. Tylko dzięki tobie jesteśmy w tym miejscu. Żyjemy dlatego, że ty przez lata robiłaś wszystko, by tak było. Nie on. Ty.


JORIE TRUDNO BYŁO SIĘ NA NOWO PRZYZWYCZAIĆ DO ŻYCIA W JACKSON. Zwłaszcza gdy nie była w stanie nic robić, bo dostała całkowity zakaz pracy. Miała odpoczywać i odzyskiwać siły, ale po kilku dniach trafiał ją z tym szlag. Mogła się lenić przez dwa, trzy dni, ale więcej? Dostawała kompletnego szału. Jorie oplotła się mocniej swoim szalikiem i zarzuciła kaptur na głowę. Śnieg padał od samego rana i chociaż trudno było się poruszać po nieodśnieżonej ścieżce, tak postanowiła udać się do szpitala. Wiedziała, że Albert będzie miał wątpliwości co do tego, by tam siedziała, ale miała zamiar zrobić wszystko, by przekonać go, by chociaż pozwolił jej poukładać szafki.

Nie zdążyła przejść kilku kroków, gdy na swojej drodze spotkała Chrisa.

— A ty niby gdzie się wybierasz w taką pogodę, co? — Zagadnął wesoło. — Chyba nie miałaś zamiaru iść do pracy?

— Jesteś jeszcze gorszy, niż moja własna córka — mruknęła z przekąsem. — Idzie mi zwariować w domu. Muszę coś zrobić.

— Z tego co pamiętam, to jeszcze wczoraj Albert zabronił ci robić wszystko, co znów mogłoby obciążyć twój organizm — Jorie wywróciła oczami. — Jesteś tak samo niereformowalna, jak Josie. Wiadomo, po kim to odziedziczyła.

Jorie prychnęła, a Chris szybko chwycił ją pod ramię.

— Teraz wrócimy do domu. Ty się położysz, a ja zrobię ci coś gorącego do picia.

Mruknęła coś niezrozumiałego, ale ostatecznie zgodziła się na ten układ niechętnie.

— Nienawidzę tego, że ktoś robi coś za mnie. Nawet Josie pomaga w czymś Tommy'emu. Jestem bezużyteczna.

— To coś nowego z twojej strony, Jorie. Gdzie ta waleczna i odważna kobieta, którą znam?

— Leży zakopana pod stosem śniegu.

Chris zaśmiał się wesoło, a ona mimo wszystko się uśmiechnęła z rozbawieniem. Niedługo później obydwoje siedzieli w kuchni i popijali ciepłą herbatę.

— Właściwie — zaczęła — to dobrze się składa, że cię spotkałam. Musimy obgadać jedną sprawę.

Chris znieruchomiał na chwilę. Jego myśli błądziły przez cały czas wokół Josie i tego, jak nie mógł doczekać się, by znowu być z nią sam na sam. Cieszył się z powrotu Jorie, tak tęsknił za każdą wspólną chwilą, którą spędzał z Josie. Obydwoje zdecydowali, że na razie nie będą nic mówić Jorie o swoim związku. Miała całkowicie do siebie dojść i dopiero później dowiedzieć się o tym, że byli razem. Nie zmieniało to jednak tego, że on sam cholernie obawiał się jej reakcji i tego, że prędzej sama się dowie z plotek, które mogła usłyszeć na mieście.

Był pewny, że teraz właśnie o to jej chodziło.

— Wiem, co powiesz — przerwał jej szybko. — I wiem, że to nie powinno tak wyglądać, ale nie mogę poradzić na to, co czuję do Josie. Nie wykorzystuję jej w żaden sposób, ani nie odgrywam się na tobie. Po prostu ją... Kocham.

Po raz pierwszy wypowiedział to na głos i dawno nie czuł się tak błogo. Jorie natomiast uśmiechnęła się ze zrozumieniem. To nie była kwestia, którą chciała z nim poruszać, ale cieszyła się, że jej podejrzenia się sprawdziły i w końcu ktoś postanowił jej o tym powiedzieć wprost. Miała już dosyć tych ich ukradkowych spojrzeń i uśmiechów, gdy myśleli, że ich nie widzi.

— O czym ty mówisz, Chris?

— Serio nie robię tego w formie zemsty. Zależy mi na tobie, ale nigdy wcześniej nie czułem czegoś tak mocno, jak to, co czuję teraz do twojej córki. Wiem, co pomyślisz... W końcu jestem od niej sporo starszy i....

— Czekaj chwilę — tym razem ona się wtrąciła, z trudem powstrzymując śmiech na widok tego, jak próbował się tłumaczyć. — Chcesz mi powiedzieć, że ty i moja córka jesteście razem?

— No... Tak — przyznał niepewnie. Chris zaczął zauważać jej zachowanie i przez myśl mu przeszło, że może chodziło o coś innego. — Nie o tym chciałaś rozmawiać?

— Nie! — Pokręciła głową i pozwoliła sobie na chichot. — Wyglądałeś co najmniej zabawnie, gdy próbowałeś mi to wytłumaczyć.

— Kurwa. Josie mnie zabije. Mieliśmy ci powiedzieć, dopiero po tym jak do siebie dojdziesz.

— Zabić to ja zaraz mogę ciebie za to, że chcieliście tyle czekać, by otwarcie się przyznać.

— Wiedziałaś?

Chris spojrzał na nią w szoku.

— Jestem matką, Chris. Miałam swoje podejrzenia. Poza tym nie jesteście jakoś subtelni w tym, jak pożeracie się wzrokiem, gdy myślicie, że nikt nie patrzy.

— Nie jesteś zła? — Zapytał i przeczesał nerwowo włosy. — Nie tego dla niej chciałaś.

Jorie westchnęła, ale zanim odpowiedziała, upiła kilka łyków z kubka.

— Jedyne czego dla niej chcę, to żeby była szczęśliwa. Jeśli oznacza to związek z tobą, to nie mam prawa do tego się wtrącać. Poza tym — uniosła na niego wzrok — sama ci mówiłam, że zasługujesz na kogoś, kto doceni cię bardziej, niż ja... Nie spodziewałam się, że to będzie Josie, ale wiem, że będzie z tobą bezpieczna. Nigdy nie widziałam jej tak uśmiechniętej, jak teraz, więc zakładam, że to twoja sprawka.

— I to, że do niej wróciłaś.

— Z chęcią posłucham o tym, jak to się stało, że jesteście razem, ale teraz musisz mi pomóc, bo nie wiem, co robić.

— Wiesz dobrze, że możesz na mnie liczyć — Chris wyciągnął rękę na stół i ścisnął ją za dłoń. — Co się dzieje?

— Chodzi o Josie — Jorie przejechała wolną dłonią po twarzy. — Spieprzyłam sprawę. Miałam doprowadzić Ellie do bazy Świetlików, by robili na niej te wszystkie eksperymenty, próbując znaleźć szczepionkę, ale nie zrobiłam tego. Zostawiłam ją z Joelem i nawet jeśli jakimś cudem tutaj trafią, tak nie mam sumienia, by ją tam zaprowadzić. Teraz jeszcze sama jestem ugryziona i wszystko się skomplikowało. Muszę wymyślić coś, co sprawi, że Marlene odczepi się od nas raz na zawsze.

Podświadomie wiedziała, co powinna zrobić. Jednak nie chciała podejmować aż tak drastycznych kroków. Z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że tylko śmierć Marlene zapewni im kompletny spokój.

— Nigdy za nią nie przepadałem — odezwał się Chris. Obydwoje patrzyli na siebie w kompletnym zrozumieniu. — Jest zbyt fanatyczna, ale przez lata zdążyłem ją poznać. I ty również. Jak się uprze, to nic nie sprawi, by zmieniła zdanie. Dlatego dokładnie wiesz, co trzeba zrobić, by dała wam spokój. Musimy ją zabić.


TOMMY NIE WIEDZIAŁ, CO SPODZIEWAŁ SIĘ ZASTAĆ W DOMU JORIE I JOSIE, ALE CISZA BYŁA OSTATNIĄ Z TYCH RZECZY. Wiedział, że jego bratanicy nie było, tak samo Chrisa i dlatego zdecydował się przyjść do Jorie, bo miał pewność, że będzie sama.

— Jorie? — Zawołał, powoli wchodząc w głąb pomieszczenia. — Jesteś tutaj?

Stawiał kolejne kroki, coraz bardziej się niepokojąc. Nie spodziewał się niczego złego, ale ciągle pozostawała w nim niepewność, że znów mógł ją stracić. Gdy w końcu dotarł do salonu, dostrzegł ją stojącą przed kominkiem.

— Tutaj jesteś — odetchnął z ulgą. — Wolałem cię. Nie słyszałaś?

Jorie nie odpowiedziała, a gdy zbliżył się do niej, dostrzegł w jej dłoniach ramkę ze starym zdjęciem, na którym była jeszcze w ciąży z Josie, a uśmiechnięta Sarah przytulała się do niej. To była jedna z fotografii, którą udało im się znaleźć, gdy wrócili do Austin.

— Jorie? — Odezwał się ponownie i położył dłoń na jej ramieniu. To wybudziło ją z letargu i spojrzała na niego. Tommy dostrzegł w jej oczach łzy. — Co się dzieje? 

Od samego początku nie wierzył w powód kłótni między nią a Joelem, który mu podała. Została ugryziona i przetrwała – to było najważniejsze i nawet jeśli jego brat mógłby się wściekać, że początkowo zataiła przed nim taką informację, to ciągle nie tłumaczyło tego, dlaczego się rozdzielili.

— Kim byłam dla Sarah? — Zapytała niespodziewanie, a jej głos był zachrypnięty, co tylko świadczyło, że płakała już od jakiegoś czasu.

— Co?

— Kim według ciebie byłam dla Sarah?

— Dlaczego o to pytasz. Obydwoje wiemy, że byłaś dla niej, jak matka.

— Na pewno? Nie byłam tylko bliską przyjaciółką? Albo siostrą? A może po prostu głupią laską, którą posuwał jej ojciec?

Dobór słownictwa go zaskoczył. Nie rozumiał, dlaczego Jorie mogłaby nawet coś takiego pomyśleć.

— Skąd coś takiego w ogóle przyszło ci do głowy?

— Nie byłam jej matką, Tommy. Nie mogłam być. Inaczej nie zginęłaby przeze mnie.

Jorie pękła i zaczęła płakać. Przyciągnęła zdjęcie do klatki piersiowej, a Tommy zrobił jedyną rzecz, która przychodziła mu do głowy. Objął ją ramionami i pozwolił, by mogła wypłakać się w jego ramię.

— Jej śmierć nie była twoją winą, sis — mruknął cicho, głaszcząc ją po plecach. — Nikt cię za to nie obwinia.

— Joel.

Jorie odezwała się tak cicho, że Tommy przez chwilę zastanawiał się, czy w ogóle ją dobrze usłyszał.

—Słucham?

— Moje ugryzienie nie było głównym powodem naszej kłótni — zaczęła słabo, ale tyle Tommy zdążył zrozumieć. — Przez dwadzieścia lat wiedziałam, że Sarah zginęła przeze mnie i nigdy się z tym nie pogodzę, ale gdy Joel to powiedział, nagle stało się bardziej rzeczywiste. Sarah nie żyje, bo mnie osłoniła. Ten pocisk miał być dla mnie.

— Joel ci to powiedział?

Tommy był w szoku. Jeśli był ktoś, kto wiedział, jak Joel mocno kochał Jorie, to tą osobą był młodszy Miller. Wierzył, że Jorie była niczym bratnia dusza dla jego starszego brata. Tylko z nią był szczęśliwy.

— Zaraz po tym jak nazwał mnie dziwką i powiedział, że tak naprawdę nigdy mnie nie kochał.

— Jorie, to nie jest...

— Nie mów, że to nie jest prawda — przerwała mu, odsuwając się od niego. Odłożyła ramkę, a kiedy uważnie się przyjrzał, zauważył, że zniknęło kilka innych zdjęć. Przede wszystkim tych, na których była się z Joelem. — Powiedział, że miałam być tylko na chwilę. Byłam głupia i naiwna, że myślałam, że jest inaczej.

— Jorie, przecież było! — Zaprzeczył. — Cokolwiek powiedział, tak nie mógł mieć tego na myśli.

— To już bez znaczenia, Tommy.

— Nie, wcale nie! Joel jest moim bratem, a ty moją najlepszą przyjaciółką. Nie mogę patrzeć na ciebie w takim stanie. Jestem pewien, że to wszystko możecie sobie jeszcze wytłumaczyć. Jorie, słyszysz mnie? Jorie!

Ona jednak odwróciła się i odeszła. Tommy stał nieruchomo i wpatrywał się w zdjęcia na kominku. Rozmowa z Jorie przebiegła inaczej, niż tego chciał. Potrzebował z nią porozmawiać o Josie i Chrisie, o plotkach na ich temat, a przede wszystkim o tym, jak bał się, że będzie okropnym ojcem. Nie spodziewał się usłyszeć tego wszystkiego. I był w stanie myśleć tylko o jednej rzeczy.

Dlaczego ta rodzina rozpadała się w tak okropny sposób?



⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻




A/N:

jest i nowy rozdział! ale jestem mega dumna z tytuły, który do niego wymyśliłam, bo idealnie połączy się z tytułem następnego rozdziału,

ciekawi jak będzie wyglądać ponowne spotkanie Jorie i Joela? a przede wszystkim Josie i Joela?

oj będzie się działo i nie mogę się tego doczekać!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top