36 | ❝PRINCESS, MOOSE AND QUEEN❞


JACKSON


JOSIE CZUŁA SIĘ, JAKBY SŁYSZAŁA KAZANIE ZE STRONY MATKI. Jednak to był tylko Tommy i Maria, chociaż właściwie sam Tommy, bo kobieta stała z boku i opierała się o blat stołu.

— Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że odchodziłem od zmysłów? — Mówił wzburzony Miller. Josie starała się go zrozumieć – to, że martwił się, że nie dotarli z powrotem do Jackson, a ich konie same wróciły. Jednak nie mogła pozbyć się radosnego uśmiechu z twarzy, gdy myślała o tym, co się stało między nią a Chrisem. — Mogłaś zginąć! Twoja matka, by mnie zabiła, gdyby coś się stało! I na miłość boską, Jocelyn! Przestań się tak uśmiechać! To poważna sprawa.

— Nie rozumiem, o co się wściekasz — odezwała się spokojnie. Maria pokręciła głową, dając tylko znać, że to nie był najlepszy pomysł. — Nic mi nie jest. Wróciłam cała i zdrowa, więc nie musisz się martwić. Plus razem z Chrisem zabiliśmy kilku zakażonych, więc w gruncie rzeczy to wcale nie poszło na marne.

Tommy wziął głęboki oddech, a później przejechał ręką po swojej twarzy.

— Maria, proszę cię, pomóż mi. Powiedz jej, dlaczego to było niebezpieczne.

— To było niebezpieczne, prawda — odezwała się Maria. Odepchnęła się od stolika i podeszła bliżej. — Jednak, co innego mieli zrobić? Utknęli w lesie. Pogoda była beznadziejna, a ty się wściekasz, że musieli improwizować, by przetrwać.

Josie spojrzała z wdzięcznością na kobietę i poruszyła ustami w krótkim „dziękuję". Maria puściła do niej oczko. Później położyła dłoń na ramieniu swojego męża, a Tommy wyglądał, jakby od razu trochę się uspokoił. Młoda Miller obserwowała ich uważnie, bo chyba po raz pierwszy widziała uroczą, pełną miłości interakcję między dwójką ludzi, którzy faktycznie się kochali. Nawet jeśli trwało to tylko chwilę, tak dało jej wiele do myślenia.

— Jorie kazała mi się nią opiekować pod jej obecność i gdyby coś się stało, to nigdy by mi tego nie wybaczyła. Tym bardziej ja sobie.

— Tommy, nic mi się nie stało — zapewniła go spokojniej. — Cokolwiek się stało, tak nikt nie był w stanie tego przewidzieć. Takie rzeczy się zdarzają, ale obiecuję, że następnym razem na patrolu będę bardziej ostrożna.

— Jak cholera nie będzie żadnego kolejnego razu, Josie!

Maria westchnęła ciężko i odsunęła się nieznacznie od swojego męża.

— Tommy, nie zachowuj się jak idiota — powiedziała ostro. Josie zawsze uważała ją za twardą, ale mimo wszystko nie spodziewała się tak nagłej zmiany w jej zachowaniu. Chociaż w ostatnim czasie było to wyjątkowo częste. — Wiesz dobrze, że w naszej sytuacji brakuje nam ludzi. Nie możesz odsunąć Josie od patrolów.

— Chwila moment... W jakiej sytuacji? — Zainteresowała się Josie. — Chyba nie chodzi o to, że ty się źle czujesz prawda? Jesteś chora? To coś poważnego? Albert na pewno jest w stanie temu zaradzić!

Zaczęła się poważnie obawiać tego, co ta dwójka mogłaby jej powiedzieć. Może nie znali się długo, tak byli jej rodziną, którą zawsze pragnęła mieć. Kochała swoją matkę, ale chciała mieć jeszcze kogoś oprócz niej. Tommy i Maria właśnie tacy byli. A przy tym uratowali je, gdy tego naprawdę potrzebowały i za to, chociażby miała zamiar robić wszystko, by czuć się dla nich potrzebna.

— Chora? Nie określiłabym tego w ten sposób.

— To w jaki? Jak można być chorym, ale nie być?

Małżeństwo wymieniło ze sobą spojrzenie. Josie miała wrażenie, że w ten sposób prowadzili własną rozmowę. Jakby decydowali o tym, czy mieli jej coś wyznać.

— Prędzej, czy później i tak się dowiesz — odezwała się w końcu Maria. — Nie musisz się martwić, bo nie jestem chora. Tommy i ja spodziewamy się dziecka.

— Okej, to całkiem dobrze — powiedziała, nie rejestrując tego, co usłyszała. Odetchnęła jedynie z ulgą, by za chwilę... — O JA PIERDOLE! JESTEŚ W CIĄŻY!

Josie wskazała ręką na Marię i spojrzała na jej brzuch.

— Zdecydowanie jesteś córką swoich rodziców.

Tommy pokręcił głową z rozbawieniem. Josie zaśmiała się wesoło i uważając na Marię, by nie zrobić jej ani dziecku żadnej krzywdy, przytuliła ich tak mocno, jak to było możliwe.


MIAŁA WRAŻENIE, ŻE JEDEN PATROL CAŁKOWICIE ODMIENIŁ JEJ ŻYCIE. Od przełomowego wydarzenia z Chrisem, powrotu do Jackson i informacji, że zostanie kuzynką, tak niemal wszystko się układało. Dnie spędzała na swoich obowiązkach, a kiedy tylko się dało, spotykała się z Youngiem, co wcale nie było trudne, zwłaszcza że ciągle razem mieszkali. Właściwie to nawet przeniosła się do jego pokoju, bo tak bardzo pragnęli swojej bliskości, nie tylko w intymny sposób. Josie nie do końca wiedziała, jak miała określić ich relację. Była jednak pewna tego, że nigdy wcześniej nie czuła czegoś takiego.

Była tym przerażona i podekscytowana jednocześnie. Dlatego tym mocniej odczuwała ciągłą nieobecność swojej matki.

Josie beznamiętnie układała lekarstwa w szafce. Dzisiejszego dnia przypadła jej pomoc w szpitalu i nie narzekała, bo było to jedno z jej ulubionych zajęć. Przynajmniej wtedy, gdy Jorie znajdywała się w Jackson. Dziewczyna westchnęła ciężko, postawiła na półce ostatnią fiolkę i zamknęła drzwiczki na klucz.

— Już skończyłaś? — Zapytał Albert, spoglądając na nią przez ramię.

— Wszystko poukładane.

Chciała jeszcze coś dodać, ale do pomieszczenia dobiegło zimne powietrze. Josie usłyszała cichy trzask drzwi, a później w środku zauważyła Chrisa. Brunet patrzył na nią z szerokim uśmiechem i łobuzerskim błyskiem w oczach. Nie mogła się powstrzymać od tego, by nie odwzajemnić jego uśmiechu. Sama jego obecność napawała ją nową euforią i podświadomie pragnęła, by dzisiejszego dnia nie miała już żadnych obowiązków.

— Doktorze, czy Josie jest już wolna? — Odezwał się Chris, a lekarz tylko mruknął cicho. — Świetnie, bo właśnie wracam od Tommy'ego. Mówił, że potrzebuje jej pomocy.

— W takim wypadku nie będę cię zatrzymywać, Josie.

Albert mrugnął do niej, a Josie skinęła głową. Zaczęła się zastanawiać, co takiego chciał od niej Tommy, ale nie pozostawało nic innego, jak osobiście się tego dowiedzieć. Zarzuciła na ramiona swoją kurtkę, pożegnała się ze wszystkimi w szpitalu i razem z Chrisem opuściła budynek. Na zewnątrz było zimniej, niż tego oczekiwała. Lekkie słońce, które było jeszcze kilka godzin temu, tak całkowicie zniknęło. Wiał mroźny wiatr i ewidentne było to, że zima coraz mocniej się zbliżała. W pewien sposób nie mogła się tego doczekać, bo słyszała, że święta Bożego Narodzenia wyglądały genialne w Jackson i chciała to zobaczyć na własne oczy.

— Gdzie jest Tommy? — Josie spojrzała na Chrisa i zarumieniła się, gdy zobaczyła, że ten już jej się przyglądał.

— Co?

Zachichotała cicho, a później uderzyła go w ramię.

— Tommy. Powiedziałeś, że potrzebuje mojej pomocy. Wiesz, gdzie go znajdę?

— Och, to. Prawdopodobnie gdzieś się kręci.

Josie zmarszczyła brwi.

— W takim wypadku idę go poszukać. To może być coś ważnego.

— Czekaj — Chris zatrzymał ją. Złapał ją za przedramię i przyciągnął do siebie bliżej. — Tommy nie potrzebuje twojej pomocy. Wymyśliłem to.

— Chris! — Oburzyła się, ale rozbawiony uśmiech cisnął się na jej usta. — Dlaczego to zrobiłeś? Zabije nas, jeśli się dowie, że umywamy się od obowiązków.

— Powiedziałbym, że to w stylu Marii, ale na swoją obronę mam to, że skończyłem wcześniej. Ty też nie miałaś już nic do roboty w szpitalu, więc nie widzę problemu w tym, by wykorzystać ten wolny czas.

Miller pokręciła głową. Jednak nie mogła mu mieć za złe, bo miał rację. Skoro obydwoje mieli wolne, tak nie sądziła, by Tommy, czy Maria mogliby mieć o to do nich pretensje.

— Dobrze! — Uniosła ręce do góry w geście poddania.

— Chcę ci coś pokazać. Chodź.

Chris złączył ich dłonie razem, a później pociągnął w stronę oddalonej części miasteczka. Josie nie oponowała, ale zastanawiała się, co takiego chciał jej pokazać. Po drodze minęli kilku mieszkańców, do których uśmiechnęła się radośnie i pomachała, co było już jej standardowym powitaniem. Zdążyła poznać niemal wszystkich – innych lubiła bardziej, drugich mniej – ale uważała, że nie było w tym nic złego, by i tak być miłym. Z początku myślała, że nie będzie w stanie się do tego przyzwyczaić, że życie w strefach kompletnie zmyło z niej jakiekolwiek fragmenty człowieczeństwa. W Jackson przekonała się, że tak nie było.

Young w końcu zaczął zwalniać, a ona dostrzegła, że prowadził ją w stronę małej altanki, która znajdywała się niemal przy jednej z bram Jackson. Od dzieciaków w jej wieku słyszała, że było to częste miejsce na ich randki, ale też starsi korzystali w wolnej chwili. Ona sama znała to miejsce, bo miała okazję spotkać się w nim z kilkoma chłopakami – i dziewczynami – z miasteczka. Gdy pogoda dopisywała, tak było to naprawdę przyjemne miejsce. Dlatego nie spodziewała się, by teraz, gdy było szaro, pochmurnie i zimno, miało ten sam urok.

— Chris? Jeśli chciałeś pokazać mi altankę, to ja dokładnie znam to miejsce. Możemy wrócić do domu? Jest zimno i szaro, a ja w dodatku jestem głodna. Chcę odpocząć i jedyne, o czym marzę to ciepła kołdra.

— Strasznie narzekasz, Jo — Chris spojrzał na nią, a później zatrzymał się i objął ją ręką. Josie od razu poczuła ciepło, które zalało całe jej ciało na tę bliskość. — Lepiej?

— Odrobinę — mruknęła i schowała twarz w jego szyję. — Serio, Chris. Po co to wszystko?

— Ponieważ chcę spędzić z tobą trochę czasu.

— To przyjemna perspektywa, ale dlaczego nie możemy zrobić tego w domu?

— Staram się być tutaj romantyczny, Josie. Ograniczają mnie zasoby i nie wygląda to tak, jakbym chciał, ale musi być.

Josie zarumieniła się na jego słowa, a tym bardziej, gdy poczuła, jak pocałował ją w czoło. Ponownie zaczął ją prowadzić w stronę altanki, a im bardziej się do niej zbliżali, tak mogła dostrzec, że coś się zmieniło. Miejsce było oświetlone małymi światełkami, dzięki czemu cała altanka była widoczna. Z tym zawsze był problem, bo wieczorami było tutaj ciemno i bez latarki nie dało się obejść. Ktoś postanowił w końcu to zmienić. Na barierkach w przejściu przymocowano lampki w ciepłym, żółtym świetle. Takie same zwisały pod dachem, a w środku pod sufitem przyczepiono okrągłą lampę. Całość wyglądała naprawdę uroczo.

— Ty to zrobiłeś? — Josie wskazała palcem na altankę i spojrzała na Chrisa.

— Podoba ci się? — Zapytał nerwowo. — Wiem, jak uwielbiasz to miejsce i chciałem mieć pewność, że za każdym razem...

Nie zdążył dokończyć, bo Josie stanęła na palcach i złączyła ich usta razem. Wsunęła palce w jego włosy i przybliżyła się do niego. Miała wrażenie, że za każdym razem, gdy się całowali, tak nie mogła się powstrzymać i często ledwo z trudem to robiła. Chris owinął ją sobie wokół palca i była w stanie zrobić dla niego wszystko, co tylko by chciał. Nie wiedziała, jak określić te uczucia, ale to, czego była pewna, to tego, że były one równie mocne, co miłość jej matki do jej ojca przez te wszystkie lata.

— Wydaje mi się, że właśnie odpowiedziałam na twoje pytanie.

Josie uśmiechnęła się zadziornie, gdy odsunęła się od niego. Zmarszczyła delikatnie nos, a Chris uznał, że nigdy nie widział jej w tak uroczym wydaniu. Jego serce szalało, gdy tylko miał ją obok siebie. Trzymając ją w swoich ramionach i całując, dochodził do wniosku, że Jorie miała rację. Zasługiwał na to, by prawdziwie się zakochać i chociaż nie spodziewał się, że obdarzy tym uczuciem właśnie Josie, tak właśnie się stało.

— Mimo wszystko ciągle nie jestem przekonany. Musisz się postarać.

Zaśmiała się, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, tak to on zainicjował pocałunek. Pochylił się nad nią, a kiedy ich usta znów się spotkały, obydwoje jęknęli cicho w swoje wargi. Josie trzymała dłonie na jego policzkach, dokładnie badając skórę i masując jego brodę, którą tak uwielbiała. Chris odchylił ją do tyłu, ale jedną ręką trzymał ją mocno w pasie, gdy druga szybko wylądowała na jej udzie, kiedy zarzuciła nogę na jego biodro. Mimo zimna, które panowało wokół, im zdecydowanie było gorąco.

— Nie żebym nie doceniała twojego romantycznego gestu, ale... — zaczęła i wciągnęła głośno powietrze, gdy poczuła jego pocałunki na szyi. Później jego dłoń przesunęła się między jej nogi, a ona jedyne co mogła zrobić, to złapać go mocno za ramiona, przybliżając się do niego jeszcze bardziej.

Miała wrażenie, że serce wypadnie z jej piersi. Jednak jeśli miałoby się tak stać i to miała być jej ostatnia chwila, tak nie mogła być szczęśliwsza, że dzieliła ją właśnie z Chrisem.

— Lepiej wracajmy do domu — zakończył za nią z cwanym uśmiechem i złożył kolejny pocałunek na jej ustach.


ŻYCIE W MAŁYM MIASTECZKU MIAŁO SWOJE PLUSY I MINUSY. Jednym z największych minusów było to, że plotki rozchodziły się jak świeże bułeczki, a jeszcze szybciej były one przekręcane. Josie doświadczyła tego na własnej skórze i chociaż sama tym się niezbyt przejmowała, tak Chris miał do tego zupełnie inny stosunek. Kiedy wpadł do domu, prawie ją przestraszył, że stało się coś złego. Dopiero później zorientowała się, o co chodziło.

— Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? — Young zaczesał włosy nerwowo, spoglądając na nią z bólem.

— Chris, czy to ma jakieś znaczenie?

— Dla mnie ma, Jo! Mówią te wszystkie okropne rzeczy tylko z mojego powodu.

— I dlatego, że są wścibskimi, wrednymi osobami, które wolą interesować się życiem innych.

— Księżniczko — Chris podszedł do niej i położył ręce na jej policzkach. Josie poczuła, jak ciepło rozlewa się po jej ciele na ten pseudonim. Chociaż wcześniej uważała, że tego typu słówka były zbyt ckliwe, tak w jego wykonaniu je uwielbiała. — Nie chcę, by ludzie patrzyli na ciebie przez pryzmat tego, co nas łączy. Powinienem wiedzieć lepiej, że nasza różnica wieku, jest zbyt duża i...

— Och, jeśli to twój jedyny argument, to lepiej się zamknij, łosiu.

Josie poczuła niespodziewaną irytację. Odsunęła się od Chrisa, potrzebując trochę przestrzeni. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego to wszystkich, tak bardzo interesowało, czy spotykała się z facetem w jej wieku, czy starszym. To nie była niczyja sprawa poza nią i Chrisem. Zresztą różnica wieku nie była niczym nowym – chociażby w Jackson było kilka takich par, które znała i ich jakoś nigdy nie wytykano palcami, a przynajmniej o tym nie wiedziała. Sama jej matka była młodsza od jej ojca, więc dlaczego reszta nie mogła dać sobie spokoju i zająć się własnym życiem.

— Jedyne czego nie chcę, to widzieć, jak ich komentarze sprawiają ci ból — mruknął cicho. Podszedł do niej mimo tego, że się od niego odsunęła i położył ręce na jej ramionach. Oparł brodę o jej głowę, a ona położyła własną dłoń na jego i złączyła ich palce razem. — Zbyt mocno mi na tobie zależy. Nie zasługujesz na to, by słyszeć to, jak ludzie nazywają cię... Nawet nie będę tego powtarzać.

— Chwilę pogadają i przestaną. Serio, Chris to nie jest nic strasznego. W QZ też mówili o mnie różne rzeczy. Sam o tym dobrze wiesz.

— Wiem — westchnął — ale teraz to coś innego. Mówią tak o tobie z mojego powodu. Jesteś młoda i mogłabyś mieć każdego chłopaka w mieście.

— Wolę ciebie — odpowiedziała pewnie. Odwróciła się do niego, tak że znów stali do siebie twarzą w twarz. Położyła dłoń na jego klatce piersiowej, a drugą przesunęła do tyłu na szyję, dzięki czemu mogła wpleść palce w końcówki jego włosów. — Wiem, że na początku byłam dla ciebie okropna i że niemal zawsze wszystkie związki traktowałam, jak czystą zabawę, ale teraz to coś innego. Nie obchodzi mnie to, co ludzie będą o nas mówić, tak długo, jak będę mogła być przy tobie. To jest dla mnie najważniejsze.

Chris nie odpowiedział od razu. Chwilę przyglądał się jej, przejeżdżając dłońmi po jej bokach. Patrzyli sobie w oczy z taką intensywnością, że Josie czuła się jak zahipnotyzowana. Owszem wiedziała, że związki tego typu nigdy nie były łatwe, ale życie w czasach apokalipsy było już na tyle skomplikowane, że ostatnią rzeczą, którą mogłaby się przejmować, to co ktoś myślał o tym, że była szczęśliwa. Bo taka była prawda – przy boku Chrisa odkrywała nową siebie i nigdy nie sądziła, że może budzić się z szerokim uśmiechem każdego dnia i kłaść się spać każdego wieczoru. Tylko dlatego, że budziła się i zasypiała przy jego boku.

— Dla mnie ty jesteś najważniejsza — powiedział w końcu, a ona tylko się uśmiechnęła. — Chcę, byś była szczęśliwa. Na tyle ile można być w tym posranym świecie.

— I jestem — położyła głowę na jego ramieniu. — Mam cię, Chris i nigdy nie czułam się tak sobą, jak teraz. Zyskałam Tommy'ego i Marię, rodzinę, o której zawsze marzyłam. Brakuje tylko mamy i jak mocno się o nią obawiam, tak wiem, że jest silna i odważna. Wróci do nas i przyprowadzi mojego ojca. Nikt inny nie jest w stanie tego zrobić.

Chris objął ją ramionami mocniej i przejechał palcami po linii jej kręgosłupa. Josie poczuła dreszcze na całym ciele, a zaraz gorący pocałunek, którym obdarzył ją Young. Przylgnęła do niego całą sobą tylko po to, by Chris złapał ją mocno w pasie i uniósł do góry, sadzając na kuchennym blacie. Obydwoje byli siebie spragnieni i ich ruchy były szybkie i nerwowe. Nie poświęcali wiele czasu na to, by ściągnąć z siebie ubrania. Chris pociągnął jej bluzkę na dół, odsłaniając jej piersi, na których zaczął składać krótkie pocałunki. Zassał mocniej skórę na prawej piersi, nie mogąc oderwać się od jej ciała.

Josie w tym samym czasie sięgnęła do jego spodni, szybko je rozpinając. Wsunęła rękę do jego bokserek i zaczęła go masować, powodując, że ten zaklął głośno. Chris pociągnął ją do przodu, że tylko opierała się o blat i gdyby nie obejmował ją mocno ramieniem, tak upadłaby na podłogę. Wolną ręką pozbawił ich niepotrzebnych warstw ubrań i ustawił się lepiej między jej nogami. Dziewczyna odchyliła się do tyłu i zarzuciła nogi na jego biodra, zmniejszając odległość między nimi. Kiedy w nią wszedł, z trudem zaczerpnęła powietrze. Kręciło jej się w głowie od emocji i jedyne, o czym mogła myśleć to, by wyjść mu naprzeciw, dlatego zaczęła się ruszać, naśladując jego rytm.

W euforii powtarzali swoje imiona, niemal jak modlitwę. Chris położył dłoń na jej brzuchu, a ona złączyła z nim palce po raz kolejny. Zarzuciła rękę na jego ramię i zacisnęła dłoń na jego koszulce, próbując znaleźć coś, co w jakiś sposób zapewni jej, chociaż minimalną równowagę. Chris przesunął drugą dłoń w górę. Przejechał kciukiem po jej gardle i złapał delikatnie za brodę, zmuszając do tego, by uniosła swoją głowę do góry.

Złączył ich usta w miażdżącym pocałunku, a od tego do momentu, w którym obydwoje zaznali największego spełnienia, minęła tylko chwila. To właśnie w niej całkowicie zatracili się w sobie i tym, co do siebie czuli.


BRAMA DO JACKSON SIĘ OTWORZYŁA. Tommy nie mógł być szczęśliwszy, gdy zobaczył Jorie, która przez nią przeszła. Uśmiechnął się szeroko, widząc znajomą kobietę, ale jego radość szybko zniknęła. Spodziewał się, że po tylu miesiącach, kiedy się zobaczą, tak przy jej boku będzie Joel. Wierzył, że kto jak kto, ale tylko Jorie mogła sprowadzić jego brata do Jackson. Zaczął się niepokoić tym, dlaczego tak się nie stało i obawiał się wręcz najgorszego.

— Wiedziałem, że Josie niepotrzebnie panikuje — powiedział na przywitanie, gdy tylko do niej podszedł. Jorie wyglądała źle. Była przemarznięta, zmęczona i miała kilka ran na twarzy. Dostrzegł również zeschnięte ślady krwi na jej kurtce i spodniach. Prawdopodobnie, gdyby nie trzymała się za lejce, które zwisały z siodła konia, tak już dawno by upadła. — Wyglądasz okropnie.

— Co ty nie powiesz? Nocowałam w samych pięciogwiazdkowych hotelach — odparła ironicznie i mimo wszystko na jej twarzy pojawił się słaby uśmiech. Później wskazała brodą na czarnego konia, który jej towarzyszył. — To Duch. Natknęłam się na niego po drodze. Jego właściciel musiał zostać zaatakowany, albo po prostu mu zwiał. Cóż, teraz to nie ważne, bo jest nasz.

— Dodatkowy koń zawsze się przyda — Tommy wyciągnął rękę do góry, by poklepać zwierzę po pysku, ale to wydało z siebie niezadowolony odgłos i niemal zaatakowało Millera. — Ma charakterek, jak widzę. I tobie udało ci się go ujarzmić?

— Może po prostu wie komu ufać, a komu nie.

— Śmieszne — mężczyzna parsknął. W końcu jednak objął Jorie ramionami i przytulił do siebie.— Dobrze, że już z nami jesteś. Josie się za tobą stęskniła, a ja muszę poważnie z tobą porozmawiać o jej zachowaniu. Przysięgam, że prawie doprowadziła mnie do zawału.

Jorie zaśmiała się wesoło i sama była w szoku, że potrafiła to zrobić. Ostatnie tygodnie były dla niej kurewsko ciężkie. Uznawała, że tylko cud sprawił, że przetrwała i ostatecznie dotarła do Jackson. Z początku nie dawała sobie wiele szans na to, ale gdy spotkała na swojej drodze Ducha, tak znalazła kompana, którego potrzebowała. Prawdopodobnie tylko jego obecność sprawiła, że kompletnie nie zwariowała. Każdego dnia wspólnie walczyli o przetrwanie, a to sprawiało, że wręcz nie miała czasu, by myśleć o Joelu, Ellie i tym, że musiała wymyślić coś, co sprawi, że Marlene się od niej odczepi.

— Gdzie ona jest? — Zapytała od razu. Minęły miesiące od kiedy ostatni raz widziała się ze swoją córką. Chciała się z nią jak najszybciej zobaczyć, nawet jeśli nie dotrzymała słowa, które jej dała.

— W waszym domu, ale myślę, że najpierw powinnaś pójść do Alberta, żeby cię opatrzył.

— Później — machnęła lekceważąco ręką. — Jedyne, co teraz chcę to zobaczyć się ze swoją córką.

— Nie jestem przekonany, czy...

— Tommy, w tym momencie gówno mnie obchodzi, co możesz o tym myśleć. Chociaż bym miała paść ze zmęczenia, tak najpierw zobaczę się z Josie, rozumiesz?

Tommy speszył się na jej odważne słowa, ale wiedział, że i tak nie wygra. Jorie była matką i po takim czasie wcale nie powinien się dziwić, że pierwsze z kim chciała się zobaczyć, to Josie. Miller miał do niej wiele pytań – chociażby o to, dlaczego była sama i co wydarzyło się po drodze, a wiedział, że musiało zdarzyć się naprawdę wiele, przykrych rzeczy. Uznał jednak, że na to był jeszcze czas i nie sądził, by to miała być przyjemna rozmowa.

— Dobra — skapitulował w końcu. — Ale jest jeden warunek — wskazał na nią palcem. — Zawołam Alberta, by odwiedził cię w domu. Jesteś moją siostrą, więc nie oczekuj ode mnie, że będę miał w nosie twoje zdrowie.

Jorie nie potrafiła określić tego, co czuła, słysząc słowa Tommy'ego, a zwłaszcza określenie, którym się do niej zwrócił. Przyjaźniła się z nim, zanim jeszcze tak naprawdę cokolwiek było między nią a Joelem. Zawsze mogła na niego liczyć i ufała mu bezgranicznie.

— To nic poważnego, ale zgoda. Zajmiesz się Duchem i zaprowadzisz go do stajni?

— Postaram się — odebrał od niej lejce, a Jorie szepnęła kilka słów do swojego konia, by go uspokoić. — Boks obok Cherry jest wolny, więc niech tam się zadomowi.

Jorie skinęła głową i szybko podziękowała Tommy'emu, aż w końcu skierowała się w stronę domu, który dzieliła z Josie. Starała się wymyślić coś, co mogłaby jej powiedzieć, ale było to trudne, gdy ledwo powstrzymywała swoje łzy. Miała wrażenie, że jeśli się podda i zacznie płakać, tak już nigdy nie przestanie. To wszystko było dla niej za wiele. Chciała zniknąć, a nie patrzeć jak całe miasteczko przygotowywało się na Boże Narodzenie.

Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz je świętowałam.

Gdy dotarła do odpowiedniego budynku i znalazła się na ganku, zawahała się na krótką chwilę. Przez tyle czasu pragnęła tego powrotu, by znów zobaczyć się z córką, a teraz gdy to miało się stać, była tym wręcz przerażona. Nie rozumiała tego, bo przecież znała dokładnie Josie i wiedziała, czego mogła się po niej spodziewać. Obawiała się jednak, że przez ten czas w życiu jej córki zmieniło się na tyle, że wszystko, co je wcześniej łączyło, nie miało już większego znaczenia. Jorie zdawała sobie sprawę, że Josie była już dorosła, ale nawet jeśli wychowywała się w czasach epidemii, tak ciągle czasami była cholernie naiwna i niewinna. Nie było w tym nic złego, pragnęła, by ten stan utrzymywał się, jak najdłużej, a ona mogła ją chronić przed każdym niebezpieczeństwem. Wiedziała, że to było niemożliwe.

W końcu otworzyła cicho drzwi i od razu dobiegł ją odgłos granej gitary, a później delikatny, spokojny głos Josie, która śpiewała autorską wersję utworu Can't Help Falling In Love.

Jorie przysłuchiwała się temu, jak zauroczona. Oparła się ramieniem i głową o przejście do salonu, gdzie potrafiła dostrzec Josie siedzącą na kanapie. Była zwrócona do niej tyłem i nie była w stanie jej dostrzec, dlatego chciała wykorzystać tę krótką chwilę. Niejednokrotnie słyszała, jak jej córka śpiewała, ale zdecydowanie po raz pierwszy zdecydowała się na to, by śpiewać piosenkę, która mówiła o miłości w tak bezpośredni sposób. Może to było jakieś matczyne przeczucie, ale po prostu wiedziała, że w ciągu tych miesięcy stało się coś, co musiało odmienić nastawienie Josie i pragnęła się tego dowiedzieć. Chciała, by Josie była szczęśliwa, bo zasługiwała na to.

Przynajmniej jedna z nas powinna być w szczęśliwa.

Przez chwilę czuła się jak zahipnotyzowana i nie potrafiła oderwać wzroku od swojej córki. Niemal w jednej chwili wspomnienia tego, jak Joel brał gitarę do ręki i śpiewał dla niej, czy dla samej Josie, wróciły do niej, tak jakby miały miejsce zaledwie wczoraj. Było jasne, że to po nim odziedziczyła wszystkie muzyczne zdolności, dlatego usłyszane od niego słowa, bolały jeszcze mocniej. Poczuła, jak kilka samotnych łez spadło na jej policzki, ale szybko starła je dłońmi.

W końcu muzyka ucichła, a Josie westchnęła ciężko. Jorie wiedziała, że coś ją gryzie.

— Co się ze mną dzieje? — Mruknęła do siebie, nieświadoma, że nie jest sama. — Przydałaby mi się twoja obecność, mamo.

To był moment, który Jorie wybrała na to, by się ujawnić.

— Josie?

Dziewczyna od razu się odwróciła do tyłu. Najpierw patrzyła na nią w szoku, a później w jej oczach zalśniły łzy i widać było, że rozpierało ją tysiące emocji.

— Mamo! — Zawołała z ulgą i radością.

Odłożyła gitarę na bok i od razu podbiegła do swojej rodzicielki, wpadając w jej ramiona. Jorie objęła ją mocno, nawet nie starając się, by powstrzymać swój płacz.

W tamtej chwili nie liczyło się dla niej nic innego. Tylko to uczucie, które mówiło jej, że była dokładnie w tym miejscu, w którym powinna być z najważniejszą osobą w jej życiu.



⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻




A/N:

ja naprawdę jestem od nich uzależniona, po prostu kocham ich pisać, 

Chris i Josie mają trochę urokliwych chwil, przynajmniej oni, ciekawa na pewno będzie reakcja Jorie na ten związek XD

jak ktoś jest ciekaw, jak wyobrażam sobie głos Josie, to będzie coś w stylu głosu Kiny Grannis,  jej cover Can't Help Falling In Love znajdziecie na playliście Forsaken <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top