34 | ❝IT CHANGES EVERYTHING❞


WSZYSTKO, CO DZIAŁO SIĘ MIĘDZY UCIECZKĄ A DOTARCIEM DO STAREGO MOTELU, BYŁO DLA NIEJ JAK MGŁA. Potrafiła zarejestrować tylko moment, w którym na tyle oddalili się od Kansas City, gdzie zatrzymali się i Joel wsadził jakiś materiał pod jej kurtkę, by zatrzymać krwawienie w jej ranie. Cały ten czas prowadził ją za rękę, a kiedy udało im się w końcu znaleźć schronienie, od razu posadził ją na brzegu zniszczonej wanny. Drzwi do łazienki były wyważone i każdy, kto znajdywał się w pokoju, mógł dostrzec to, co działo się w środku.

— Nic jej nie będzie, prawda? — Zapytała Ellie drżącym głosem. Nastolatka była przerażona, bo pierwszy raz widziała Jorie w takim stanie.

Od samego początku uważała ją za kobietę badass. Miała cięte komentarze, potrafiła zrozumieć jej poczucie humoru, a przede wszystkim była w stanie ochronić ją własnym ciałem. Wiedziała, że nie musiała tego robić. Że gdzieś tam miała córkę, do której chciała wrócić – córkę, która była również córką Joela, co kompletnie nie potrafiła zrozumieć. Dlatego tak mocno martwiła się o stan zdrowia Jorie, a ilość krwi, którą widziała na jej ręce, wręcz ją przerażała.

— Nic mi nie będzie — zapewniła ją Jorie. Zebrała wszystkie swoje siły, by unieść głowę do góry i uśmiechnęła się słabo do nastolatki. Williams wcale nie wydawała się uspokojona. — Obiecuję.

— Jorie, jeśli mnie okłamiesz...

— Ellie — zawołał do niej Joel, spoglądając przez ramię. — Muszę się skupić.

Słowa Millera w jakiś sposób na nią podziałały i mimo widocznych niechęci, pozwoliła się poprowadzić do bocznego pokoju. Tam razem z Henrym i Samem zaczęła cicho rozmawiać, ale było jasne, że ciągle jest zdenerwowana.

W międzyczasie Joel pomógł ściągnąć kurtkę z Jorie. Później koszulę i jasny podkoszulek, który zdążył przesiąknąć krwią. Joel musiał powstrzymać się, by nie zwrócić uwagi na to, że siedziała przed nim w połowie rozebrana. Chociaż widział ją w takim wydaniu, chociaż uprawiali ze sobą seks, tak w słabym świetle ta chwila wydawała się o wiele bardziej intymna.

— Masz ten błysk w oku — powiedziała niespodziewanie. Oparła głowę o ścianę, z której odrywał się tynk i skupiła wzrok na tym, co robił.

— O czym ty mówisz?

— Dwadzieścia lat temu patrzyłeś na mnie w ten sposób, gdy byłeś napalony i chciałeś się ze mną przespać — wyznała wprost. Joel prawie się zakrztusił własną śliną na jej bezpośredni komentarz. — Wiesz, z chęcią bym uprawiała teraz z tobą seks, ale trochę zbyt mocno krwawię. Co razem wcale nie brzmi też zbyt dobrze.

Sweetheart... — odezwał się z trudem. Postanowił zignorować jej słowa, dochodząc do wniosku, że może były one efektem ubocznym utraty krwi i adrenaliny, która musiała z niej zejść. — Zrelaksuj się, dobrze?

— Wolałabym, jak byś mówił mi coś takiego w łóżku, ale muszę przyjąć to, co dajesz.

Joel poczuł, jak ciepło zalewa jego ciało. Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, gdyby znajdywali się sami, a Jorie nie byłaby ranna, tak wiedział, że nie byłby w stanie się powstrzymać i od razu by ją pocałował, tak mocno jak to było tylko możliwe. Jednak warunki nie był najlepsze, a w tym momencie najważniejsze było to, by jego żona była cała i zdrowa.

Miller wyciągnął apteczkę z jej plecaka i wziął się za opatrywanie jej ręki. Pracował w ciszy, ale za każdym razem dopytywał się jej, czy nie bolało zbyt mocno. Jorie co chwilę pojękiwała, ale oprócz tego była cały czas przytomna. Joel dokładnie obejrzał ranę na jej ramieniu i zaklął cicho, gdy zobaczył, że kula utknęła w jej ręce.

— Jak źle to wygląda? — Zapytała z wyjątkowym spokojem. Gdy Joel uniósł swój wzrok do góry, zobaczył, że mu się przyglądała.

— Muszę wyciągnąć kulę. Będzie boleć.

Jorie skinęła jedynie głową. Nic nie było w stanie przygotować ją na zbliżający się ból.

— Gdzieś tam jest zapalniczka. I chyba zostało trochę spirytusu.

Joel nie odpowiedział. Wyszukał wszystko to, co potrzebował i wyciągnął swój nóż. Gdy go odpowiednio odkaził, polał otwartą ranę spirytusem. Jorie zawyła głośno, a w jej oczach pojawiły się łzy. Wyciągnęła zdrową rękę do przodu i zacisnęła ją na koszuli Joela.

— Weź głęboki oddech — polecił jej, a ona tylko warknęła cicho.

— Po prostu to zrób. Miejmy to jak najszybciej z głowy.

Kilkanaście minut później Jorie siedziała nieco otumaniona z bólu. Joelowi udało się wyciągnąć kulę, założył prowizoryczne szwy z igły i nici, które znalazł w jej apteczce, a później owinął wszystko czystym materiałem. Pomógł jej z powrotem się ubrać, ale nawet wtedy, cały czas przy niej był.

— Jak się czujesz? — Zapytał z troską, głaszcząc ją po udach.

— Zmęczona — odpowiedziała niemal szeptem.

Spojrzała nerwowo nad jego ramię, w stronę gdzie siedziała cała trójka, ale wyglądało na to, że nikt jej nie słyszał.

— Chodź, położysz się i odpoczniesz przez chwilę — Joel podniósł się do góry i wyciągnął ręce, by złapać ją za ramię. — Zostaniemy tutaj na noc, a jutro ruszymy dalej.

— Sen w niczym nie pomoże, Joel. Dobrze o tym wiesz. Nie zmieni tego, co wydarzyło się przez ostatnie dwadzieścia lat.

— Nic nie jest w stanie tego zrobić, sweetheart.

To była prawda, która bolała ich tak samo. Nowe łzy napłynęły do jej oczu, a Joel szybko je dostrzegł i starł swoimi palcami. Jorie miała wrażenie, że jakaś tama z niej uszła i załkała cicho. Oparła głowę o jego brzuch i pozwoliła sobie na chwilę słabości. Nie miała siły dalej trzymać tego wszystkiego w sobie. Zaraz poczuła, jak Joel delikatnie wplótł palce w jej włosy i zaczął masować ją po skórze głowy. Drugą ręką przejeżdżał po jej kręgosłupie, próbując uspokoić.

Znajdując się w tak niepozornym uścisku, po raz pierwszy od dwudziestu lat, czuła jakby była w stanie normalnie oddychać. Miała obok siebie Joela i może ich relacje nie były takie same, tak każdego dnia się zmieniały. Dostawała od niego sprzeczne sygnały, to wiedziała, ale jednocześnie potrafiła znieść jego chłodny, obojętny wzrok i chamskie komentarze dla kilku przyjemnych chwil, które dawały jej nadzieję i przypominały o tym, kim dla siebie byli.

Nie wiedziała, ile czasu spędzili w takiej pozycji, ale nie chciała tego przerywać. Czas mógłby się zatrzymać i skończyć w tym momencie, a ona umarłaby jako jedna z najszczęśliwszych kobiet. Joel był obok niej i potrzebowała jego obecności, jak powietrza. Nie chciała już nigdy więcej się z nim rozdzielać, bo zbyt dobrze wiedziała, że nie potrafiłaby tego znów znieść.

— Joel? — Odezwała się cicho, odsuwając od niego swoją głowę. Ciągle trzymał ręce na niej, tym razem układając je na ramionach. Czuła jak kciukami kreślił kółka przez materiał ubrań. — Może moglibyśmy... Nie wiem... Spróbować jeszcze raz? Bo jeśli jestem czegoś pewna, to tego, że prędzej, czy później i tak umrzemy. I nie chcę umierać ze świadomością, że zrezygnowaliśmy, chociaż z namiastki, by być znów razem szczęśliwi.

Joel nie odpowiedział. Słowa, które usłyszał, dotykały go wyjątkowo mocno. Sprawiały, że znów zaczął myśleć o tym, co by się mogło stać, gdyby Jorie zginęła na jego oczach dosłownie chwilę wcześniej. Przeżył dwadzieścia lat, myśląc, że jego ukochana nie żyje i te lata były najgorszymi, jakie kiedykolwiek, ktokolwiek mógł przeżyć. Gdy zobaczył ją w bostońskiej bazie Świetlików, miał wrażenie, że los chce z niego zakpić i nie ufał temu, co widzi na własne oczy. Mimo tego, że Tess też ją widziała i rozmawiała, że Jorie ciągle miała tak samo dźwięczny głos, jak to pamiętał.

Wiedział, że ma rację. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że już dawno powinien nie żyć. Może wtedy wszystko byłoby o wiele prostsze, ale jednocześnie... Przez tyle lat coś mocno trzymało go przy życiu i teraz rozumiał, że może tak było, dlatego, że miał znów spotkać Jorie. Chciał od razu zgodzić się z nią i przystać na to, co tak mocno pragnęła. On również pragnął spędzić resztę dni u jej boku, ale czy jeszcze obydwoje potrafili to zrobić?

— Nie umrzesz, Jorie. Nie pozwolę na to — zapewnił ją. Ona uśmiechnęła się smutno, bo chociaż cieszyła się z tych słów, tak oczekiwała zupełnie innych. — Wszystko będzie w porządku, słyszysz? Poradzimy sobie i zanim się obejrzysz, to będziemy u Tommy'ego.

— Pewnie masz rację — skinęła głową i opuściła swój wzrok. Nie widziała sensu, by mówić coś więcej.

Joel pochylił się nad nią i pocałował ją w czoło.

— Powiesz Ellie, że nic mi nie jest? — Poprosiła cicho. — Potrzebuję chwili.

On tylko skinął głową. Spojrzał na nią ostatni raz, niemal oczekując, że go zatrzyma, ale nic takiego się nie stało. Gdy wyszedł, słyszała jedynie jego głos w drugim pokoju, gdzie mówił całej reszcie, że z nią wszystko w porządku. Jorie zaczęła się zastanawiać, czy faktycznie tak było, bo osobiście nie czuła się w ten sposób. Ellie natychmiast domagała się z nią zobaczyć, ale po krótkiej dyskusji z Joelem odpuściła i zaakceptowała, że jej opiekunka potrzebowała chwili dla siebie.

Sama Jorie nie wiedziała, dlaczego tak naprawdę chciała siedzieć w samotności. Może wszystko to, co wydarzyło się w Kansas City, teraz faktycznie do niej docierało. Adrenalina z niej zeszła, a ona czuła, jak ciało jej drży na myśl, że strzelała, że na nią polowano, że walczyła z hordą zakażonych, by na koniec zostać postrzelona. Wypuściła cicho powietrze z ust, bo mimo wszystko, ciągle żyła. Ellie żyła. I przede wszystkim Joel.

Jorie schowała twarz w dłonie. Wtedy zobaczyła coś, co początkowo wydawało jej się tylko złudzeniem. Szybko odciągnęła zdrową rękę od swojej twarzy, a później podciągnęła rękaw swojej koszuli, by przyjrzeć się swojemu nadgarstkowi.

Jej serce stanęło, gdy dostrzegła ślady zębów i zaschniętą krew.

Została ugryziona. 


JOEL BYŁ W BŁĘDZIE. Kiedy mówił, że nie umrze i że wszystko będzie w porządku. Jak mogło być? Została zakażona, a to oznaczało, że miała co najwyżej kilka godzin, zanim kompletnie przestanie być sobą. Wiedziała, że postępuje nierozsądnie, nikomu o tym nie mówiąc, ale nie potrafiła tego wyznać. Nie chciała patrzeć na Joela i widzieć w jego oczach ten sam wstręt, który dostrzegła, gdy patrzył na Tess, kiedy pokazała mu swoje ugryzienie. Nie chciała dawać mu powodu do podjęcia decyzji, czy miał zabić ją teraz, czy później.

Dlatego ten czas postanowiła wykorzystać na to, by mu się przyglądać. Ellie i Sam czytali komiks w pokoju obok, a Henry rozmawiał cicho z Joelem, nawet nie wiedziała o czym. Skupiła się na swoim mężu i chciała wierzyć, że nawet jeśli oszaleje, tak tam gdzieś w środku, ciągle będzie sobą. Będzie pamiętać Joela i wszystkie chwile, które z nim spędziła. Ich pierwszy pocałunek i ten, który zadecydował, że postanowili być razem. Jak dowiedzieli się, że była w ciąży, jak Joel był szczęśliwy, gdy lekarz potwierdził, że znów miał zostać ojcem. Pamiętała, jak tamtego dnia po raz pierwszy widziała go naprawdę wzruszonego. Jak odwołał wszystkie swoje obowiązki, powierzając je Tommy'emu i cały dzień spędzili tylko we dwójkę, aż Sarah wróciła do domu. Przez długie godziny leżeli w łóżku i rozmawiali o tym, co czuli, jak to będzie, czy woleli, by to był chłopiec, czy dziewczynka. Joel głaskał ją po brzuchu, który nawet jeszcze nie był widoczny, ale świadomość, że już wtedy rosła w nim Josie, sprawiała, że był w stosunku do niej tak delikatny, jak to było tylko możliwe. Był w stanie jechać do sklepu w środku nocy tylko po to, by przywieźć jej ulubione przekąski, na które miała ochotę.

Doceniała każdą chwilę, którą mieli. Te dobre, ale również te złe. Gdy obydwoje byli o siebie zazdrośni do tego stopnia, że nie potrafili ze sobą normalnie rozmawiać. Kiedy byli tak wściekli, bo patrzyli na sprawy zupełnie inaczej i nie potrafili znieść tego, że nie mogli się dogadać. Mieli wybuchowe charaktery i żadne z nich nie chciało ustąpić, co często kończyło się ich głośnymi kłótniami. Ale nawet jeśli się kłócili, tak kochała go i wiedziała, że i on też ją kochał.

Wiedziała, że z tego względu powinna mu powiedzieć, że została ugryziona, ale nie była w stanie. Chciała wierzyć, że będzie miał po niej tylko dobre wspomnienia. Nie spodziewała się tylko tego, że kiedy ledwo go odzyskała, tak znów musiała go stracić. Ten sam ból był powodowany tym, że nigdy więcej miała nie zobaczyć Josie. Potrafiła sobie wyobrazić to, jak jej córka się załamie, gdy tylko się dowie... Była niemal przekonana, że już teraz powoli tak się działo i nie byłaby zdziwiona, gdyby próbowała uciekać z Jackson tylko po to, by ją odszukać. Pamiętała jej słodki uśmiech i śmiech, gdy była małym dzieckiem, a później ten, który miała teraz, gdy dorosła. Ciągle była młoda, ale już tak mocno doświadczona. Chciała dla niej jak najlepiej, ale wiedziała, że tyle razy zawaliła jako matka, że Josie nigdy jej tego nie wypominała tylko dlatego, że miała dobre serce.

Oparła głowę o ścianę i mimo tego, że starała się walczyć ze zmęczeniem, tak przymknęła oczy. Śniła na jawie, bo wiedziała, że inaczej nie byłaby w stanie zobaczyć siebie i Joela w towarzystwie Sarah i Josie. Byli szczęśliwi, a przede wszystkim razem.

I chciała, by to właśnie ten obraz został z nią na zawsze, nawet jeśli za chwilę miała przestać być sobą. 


OTWORZYŁA OCZY, GDY POCZUŁA, JAK KTOŚ JĄ OBSERWUJE. Przez chwilę nie miała bladego pojęcia, co się dzieje. Wiedziała jedynie to, że przez brudne okna dobiegało światło, co oznaczało, że zasnęła na kilka dobrych godzin. I ciągle była sobą.

Jak to było możliwe?

Miała mętlik w głowie i była przerażona. Chociaż nie wiedziała czym bardziej – tym, że wszystko wskazywało, że była odporna, tak samo jak Ellie, a przede wszystkim Josie, czy może Henrym, który celował w nią pistoletem.

— Henry? — Zapytała niepewnie. Szybko dostrzegła, że drzwi do motelu były otworzone i Joela nie było w środku.

— Zostałaś ugryziona — powiedział drżącym głosem, zaciskając mocniej palce na broni.

Przez chwilę nie wiedziała, skąd się dowiedział. Później jednak zobaczyła, że jej rękaw podwinął się do góry, a na nadgarstku widoczne były ślady po ugryzieniu. Jednak grzyb nie rozprzestrzeniał się tak jak w przypadku Tess. Ugryzienie wyglądało niemal na zwykłą ranę, a ślady po infekcji przypominały kilka linii oparzeń. Ona sama czuła się całkiem dobrze, nie licząc bólu w ranie po postrzale.

— Henry, po prostu porozmawiajmy, okej?

— Porozmawiajmy?! — Zawołał zdenerwowany i poruszył palec, tak że wylądował na spuście. Wystarczyło, by na niego nacisnął i...

Jorie uniosła ręce do góry. Niejednokrotnie była blisko śmierci, ale dopiero teraz czuła tak naprawdę, że może wcale nie była na nią gotowa.

— Henry... Czy widzisz, bym zachowywała się jak zakażony?

— To niczego nie zmienia!

Reakcja Henry'ego idealnie pokazywała, że nikt nie mógł wiedzieć o stanie Ellie, Josie i teraz... Cóż jej. W przypadku Josie było to nieco bardziej skomplikowane, bo o niej wiedział Chris. Niejednokrotnie, gdy tylko mieli obawy o to, że ktoś mógł przypadkiem odkryć jej sekret, to właśnie on pomagał jej wszystkich uciszyć. W Jackson o stanie Josie wiedział Tommy, bo to było nieuniknione. Maria, chociaż jej ufała i traktowała jak siostrę, tak uważała, że prędzej, by je wygoniła, gdyby dowiedziała się prawdy.

— Po prostu... Daj mi to wytłumaczyć, proszę.

Trudno było to wytłumaczyć, ale jeśli od tego miało zależeć to, czy przeżyje następne godziny, tak miała zamiar spróbować.

— Co tu się dzieje? — Odezwał się trzeci głos. — Jeśli chcesz zabić ją, to najpierw musisz i mnie.

Joel wrócił do motelu i kiedy tylko zobaczył scenę, która się w nim odgrywała, krew w nim zawrzała. Wyrzucał sobie, że jeszcze w nocy zaproponował Henry'emu, by do nich dołączyli. Gdyby wiedział, że będzie próbował zabić Jorie pod jego nieobecność, od razu posłałby kulkę w jego głowę. Miller stanął szybko między nimi, tak że pistolet był skierowany w jego stronę. Jorie westchnęła ciężko i opuściła wzrok na podłogę. Nie była w stanie patrzeć na Joela, bo wiedziała, co zobaczy na jego twarzy, gdy Henry powie mu prawdę.

— Ona jest zakażona — wyznał Henry.

Serce Joela stanęło w momencie, gdy usłyszał te trzy słowa. Cały jego świat wręcz lęgnął w gruzach, a jedyne, co był w stanie powtarzać w głowie, to że Jorie była zakażona.

Jorie została ugryziona. Jorie jest zakażona.

Miał wrażenie, że płuca odmówiły mu posłuszeństwa i był o krok od zawału i śmierci. Nie był w stanie zaakceptować tego, co słyszał. Nie, gdyby to była prawda, to Jorie na pewno by mu powiedziała. Już dawno by przestała być sobą, a przez ostatnie godziny spała tak spokojnie, jak tylko się dało. Widział, jak jej klatka piersiowa unosiła się miarowo, a na twarzy widniał prawie niezauważalny uśmiech. Nie, to nie mogła być prawda.

Joel spojrzał na swoją żonę, ale ona nie była w stanie unieść na niego wzrok. Czuła, że ją obserwuje. Oczekiwał wyjaśnień i dowodów na to, że słowa Henry'ego były prawdą, a ona nie widziała sensu, by dalej to ukrywać. Wyciągnęła ugryzioną rękę do góry i zacisnęła mocno powieki, powstrzymując się przed łzami. Obiecała sobie, że nie spojrzy na Joela, by nie dostrzec tego samego wzroku, który widziała Tess przed swoją śmiercią. Jej serce zbyt mocno cierpiało, by móc znieść jeszcze to.

Millerowi wydawało się, że zapomniał, jak poprawnie ma oddychać. Czerpał głęboko powietrze, ale to niemal nie wpadało do jego płuc. W swoich najgorszych snach nie potrafił wyobrazić sobie takiego momentu. To było niemożliwe, by ledwo odzyskał Jorie, a znów miał ją stracić. Patrzył na nią i miał wrażenie, że całe ich wspólne życie przeleciało mu przed oczami. Wszystko to, co wydarzyło się między nimi przed epidemią i te krótkie momenty, które dzielili od czasu, gdy spotkali się w Bostonie. Potrafił zobaczyć też chwile, które mogliby razem przeżyć, gdyby jednak udało im się dotrzeć do Tommy'ego, gdziekolwiek on był. Nie wyobrażał sobie tego, by znów było tak jak kiedyś, ale na krótki moment pozwolił swojemu sercu myśleć, że jeszcze będą mieć trochę czasu.

Najważniejsze było jednak to, że wyrzucał sobie, że ją nie ochronił. To była jego wina. Nie był obok niej i robił jedynie to, co mógł, strzelając z domu. Zrobił za mało, bo inaczej nie znajdywaliby się w takiej sytuacji, a Jorie nie siedziałaby na ziemi i bała się na niego spojrzeć. Domyślał się, czemu to robiła, a jednocześnie chciał, by uniosła na niego swój wzrok, bo często tylko w jej oczach mógł wyczytać to, co naprawdę chodziło jej po głowie. I ona miała tę zdolność czytać z jego oczu niczym z otwartej księgi.

Wiedział, że po raz kolejny ją zawiódł. Było tak, jakby los wręcz krzyczał, że tylko to był w stanie robić. Nie uchronił Sarah, nie uchronił Tess, a teraz nie uchronił Jorie. Czas nie mógł naprawić tego, że nie podołał tym wyzwaniom. Miał wrażenie, że to chodziło o niego – to do niego przyczepiły się wszystkie tragedie, jakie tylko mogły istnieć. I to jego bliscy zawsze na tym cierpieli. Nie on, a osoby, które kochał i to była tylko kwestia czasu, że jego klątwa będzie się tylko rozprzestrzeniać na innych, na którym mu zależało.

Joel nie wiedział, co robić. Wydawało mu się, że sam powinien odebrać Henry'emu bron i pociągnąć za spust. Ale nie w kierunku Jorie. Tylko swoim.

— Joel... — zaczęła, ale cokolwiek chciała powiedzieć, tak zostało to przerwane.

Najpierw usłyszeli krzyki, a później do pokoju wpadła Ellie, a tuż za nią Sam, który przygwoździł ją do ziemi, warcząc w nienaturalny sposób. Cała tocząca się wcześniej rozmowa została zapomniana. Jorie szybko podniosła się na nogi, rozumiejąc w tym samym czasie co pozostała dwójka, czego byli świadkami.

Sam był zakażony. I w porównaniu do Jorie, przestał być sobą.

Joel chciał odebrać pistolet od Henry'ego, ale ten zacisnął mocniej palce na broni i wycelował tym razem w starszego mężczyznę. Krzyki Ellie i Sama nasiliły się i chociaż dziewczyna prężnie próbowała walczyć, tak bez żadnej broni trudno było jej wygrać to starcie. Millerowie od razu chcieli ruszyć jej na pomoc, ale Henry strzelił w podłogę, tuż przed ich stopami. Jorie szybko uniosła ręce do góry, obawiając się tego, co Henry mógł zaraz zrobić. Joel zachował się w ten sam sposób, spoglądając jedynie na Ellie ze strachem.

Williams wołała ich po imieniu, a Jorie krajało się serce, bo chciała zrobić wszystko, by jej pomóc, a nie była w stanie. Później wszystko stało się w mgnieniu sekundy. Henry wycelował broń w swojego brata i pociągnął za spust. Kulka trafiła prosto w Sama, który upadł nieprzytomny na ziemię. Z jego ciała zaczęła wypływać krew i wszystkie krzyki ucichły w jednej chwili. Ellie podniosła się do góry i spojrzała na nich ze łzami w oczach. Jej tęczówki nie błyszczały tym samym błyskiem, co wcześniej i teraz patrzyła na nich kompletnie załamana. Może nie znali się długo, ale zdążyła zaprzyjaźnić się z Samem.

— Nic ci nie jest? — Zapytała Jorie i zrobiła ostrożny krok w jej stronę.

Niespodziewany uścisk Joela na jej ręce i wycelowany pistolet przez Henry'ego w ich stronę, ją powstrzymał. Jorie spojrzała na mężczyznę i z jego oczu potrafiła wyczytać wszystko to, co teraz czuł. Rozpacz.

— Henry — zaczęła spokojnie. — Oddaj nam broń.

— Co ja zrobiłem? — Wydusił z siebie, spoglądając to na martwego brata to na Millerów. — Czemu ty... A on... Co ja zrobiłem?

— Henry, daj mi broń — poprosił Joel, tak łagodnie, jak to było tylko możliwe.

— Co... co... co ja zrobiłem? Sam?

Henry spojrzał ponownie na martwą sylwetkę swojego brata, ciągle w szoku z tego, co zrobił i na co patrzył. W jego oczach lśniły łzy, a Jorie miała złe przeczucia. Powoli docierało do niej to, co tak naprawdę się stało, a przede wszystkim, do czego zmierzało zachowanie Henry'ego. Nie była w stanie nawet sobie wyobrazić tego, co teraz musiał czuć, bo mimo wszystko, w ciągu dwudziestu lat nie musiała zabić kogoś, kto należał do jej rodziny.

To była chwila. Henry uniósł broń do skroni i strzelił, zanim Jorie i Joel zdążyli go powstrzymać.


GDY KOPALI PROWIZORYCZNE GROBY, PRACOWALI W CISZY. Po tym co się wydarzyło, trudno było znaleźć jakiekolwiek słowa, a i tak każdy z nich był pogrążony we własnych myślach. Ich wspólna podróż zbierała żniwa i było pewne, że to nie był koniec.

Jorie obawiała się tego, co miało nastąpić.

I bała się rozmowy z Joelem, bo wiedziała, że prędzej, czy później ona nadejdzie.

A także tego, że w jakiś, niezrozumiały jej sposób, była odporna jak Josie i Ellie.

Nie była głupia. Wiedziała, że to zmieniało wszystko. 



⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻




A/N:

oficjalnie kończymy akcję w KC, w tym zawsze żal mi Henry'ego i Sama, bo polubiłam ich od samego początku, dlatego było ciężko pisać tę scenę,

kocham Joela i Jorie, ale jeśli ktoś myślał, że od tego momentu będzie między nimi tylko lepiej, to proszę wybaczyć xD 

Josie w końcu musiała odziedziczyć po kimś swoją odporność 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top