30 | ❝DAUGHTER OF HER MOTHER❞


JACKSON


JOSIE WIEDZIAŁA, ŻE SZLAG JASNY JĄ TRAFI. A przynajmniej wszystko na to wskazywało, gdy dowiedziała się, że miała zastąpić Marię na patrolu z Chrisem. Sama perspektywa patrolu nie za bardzo ją przerażała. Nie miała też nic za złe Marii, bo wiedziała, że od kilku dni nie czuła się najlepiej i większość czasu spędzała w domu.

Problemem okazywał się Chris, z którym miała spędzić kilka godzin sam na sam.

— Znasz trasę, zgadza się? — Zapytał Tommy, a ona chciała wywrócić oczami.

Przejechała dłonią po włosach Cherry – swojej białej klaczy – i spojrzała na mężczyznę.

— Wiesz dobrze, że tak. Jechałam już nią niejednokrotnie od kiedym jestem w Jackson.

— Wolę się upewnić — odpowiedział. Josie widziała, że był zdenerwowany, ale nie potrafiła stwierdzić, czy to z powodu złego samopoczucia Marii, czy dlatego, że po raz pierwszy puszczał ją na patrol bez kogoś, kto dłużej niż ona znajdywał się w Jackson. — Twoja matka mnie za to zabije. Serio. Więc proszę cię, uważaj na siebie, dobrze?

— Skoro tak bardzo obawiasz się mojej mamy, to czemu nie weźmiesz kogoś innego? Albo to ty pojedziesz z Chrisem, a ja zajmę twoje miejsce, co?

Josie żyła złudną nadzieją, że może tym razem uda jej się przekonać Tommy'ego, by zmienił jej partnera, ale zanim jej odpowiedział i tak wiedziała, że były na to marne szanse.

— Nie ma nikogo innego. Większość jedzie ze mną w grupie, bo musimy sprawdzić teren od południowej strony. Ostatnio kręciło się tam sporo zakażonych, więc potrzebuję więcej ludzi.

— Wiem, wiem — westchnęła bezgłośnie. — Znam tę trasę, Tommy. Oblecimy teren, zameldujemy się w punkcie i wrócimy.

— Tylko proszę... Nie pozabijajcie się — Josie zszedł uśmiech z twarzy. Nie spodziewała się, że zmiana w jej relacjach z Youngiem, aż tak bardzo była widoczna. — Nie mam pojęcia, co między wami zaszło i chyba nie chcę wiedzieć, ale zachowujcie się. I nie róbcie zbyt długich postoi. Pogoda robi się coraz gorsza i szybciej robi się ciemno.

— Wszystko zapamiętałam. Naprawdę za bardzo panikujesz. Nie robię tego pierwszy raz. Poza tym byłam dzieckiem, gdy opuszczałam niejednokrotnie strefy kwarantanny z matką, więc dam sobie radę — zapewniła go, a Tommy tylko na chwilę odetchnął z ulgą. — Nie obiecuję jednak, że nic nie zrobię Chrisowi.

Tommy wypowiedział ostrzegawczo jej imię, doszła do wniosku, że cokolwiek się z nim działo, tak stracił swoje normalne poczucie humoru. Musiało to być coś poważnego i postanowiła, że spróbuje się dowiedzieć, o co chodzi, jak tylko wrócą z patrolu. Żarty żartami, ale naprawdę zaczęła martwić się o niego.

Josie pociągnęła Cherry do miejsca zbiórki, gdzie Chris już siedział na jednym z wolnych Zacisnęła palce na skórzanym materiale, bo sama obecność Younga ją irytowała. Wiedziała, że tak naprawdę nie była zirytowana, a po prostu wkurzona i zraniona. Do tej pory nie było żadnego faceta, który by ją odtrącił, ale miała wrażenie, że nawet jeśli by był, to nie zabolałoby ją to tak mocno, jak w przypadku Chrisa. Nie miała bladego pojęcia, dlaczego akurat to, że to on ją odtrącił, miało dla niej, aż tak wielkie znaczenie. Uważała, że z logicznego punktu widzenia ta sytuacja była kompletnie pojebana.

— Masz wyjątkowego konia — próbował zagaić rozmowę Young. Krępująca atmosfera między nimi była wręcz nieznośna.

— To klacz — mruknęła, podciągając się do góry. Spojrzała na niego tylko przez chwilę, poprawiła swoją strzelbę i kliknęła kilka razy językiem, by zagonić Cherry do ruchu. — Nie zostawaj w tyle, Chris. Nie mamy całego dnia.

Young nie odpowiedział, ale usłyszała, jak ruszył za nią. Gdy przekraczali bramę Jackson, odwróciła się, by dostrzec Tommy'ego, który pomachał jej krótko. Szybko odwzajemniła jego gest, a później w kompletnej ciszy wyszła na prowadzenie.

Josie nie była przyzwyczajona do tego, by w trakcie patrolu kompletnie milczeć. Niezależnie od tego z kim na nich przebywała, tak zawsze znajdywał się jakiś temat do rozmów, czy żartów. Z Chrisem wszystko wyglądało inaczej. Nie umiała z nim normalnie się porozumiewać, tak właściwie nigdy. Nie miała też ochoty na żadne kłótnie z nim, a uważała, że właśnie tym prędzej, czy później skończy się ich patrol. Chris doprowadzał ją do szaleństwa pod każdym możliwym względem, a już na pewno teraz, gdy czuła jego uważny wzrok na swoich plecach.

— Możesz przestać mnie ciągle obserwować? — Warknęła, spoglądając na niego przez ramię.

— Skąd pomysł, że cię obserwuję?

— Czuję to!

— Josie... Jesteś młoda, więc odbierasz wszystko zupełnie inaczej, niż w rzeczywistości jest.

Miller wyprostowała się i decydując, że dalsza dyskusja nie ma sensu, spojrzała ponownie przed siebie. Trasa do puntu meldunku nie była trudna. Musieli jedynie przejechać kawałek lasu wokół osady i przez większość czasu iść wzdłuż strumyka, który ciągnął się aż do małego jeziorka w Jackson.

— To jak dałaś jej na imię? — Zagadnął ponownie Chris, a ona zacisnęła zęby.

— Co?

— Klacz. Jak dałaś jej na imię? Bo zakładam, że zdążyłaś ją już sobie przywłaszczyć i nikt inny na niej nie jeździ.

— Skąd taki pomysł?

— Zauważyłem to, jak się z nią obchodzisz — wyjaśnił, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. — Z sercem i troską. Urodziłem się w Teksasie tak jak twoi rodzice i Tommy. Wiem co nieco o koniach.

— Cherry — odezwała się po chwili. Pozwoliła na to, by Chris niemal zrównał się z nią na swoim koniu. — To nie ja ją nazwałam. Jej poprzednia właścicielka zmarła i Cherry z nikim nie chciała współpracować.

— Pod pewnymi względami mogę powiedzieć, że jesteście do siebie podobne.

— Nie znasz mnie, Chris — ucięła krótko. — Nic o mnie nie wiesz.

— Słuchaj, Josie — westchnął ciężko. — Rozumiem, że możesz czuć się zraniona...

— Nie martw się — przerwała mu chłodno. — To nie ma żadnego znaczenia.

Kogo ty oszukujesz, głupia idiotko.

— Wydaje mi się, że jednak ma.

Spojrzała na niego i jeśli wzrok mógłby zabijać, tak Chris leżałby martwy na ziemi.

— Czego właściwie ode mnie chcesz, co? Chciałam się z tobą przespać, ty nie chciałeś. Sprawa rozwiązana. Czy możemy skupić się na ważniejszych sprawach?

Chris otwierał usta, by odpowiedzieć, kiedy w niedalekiej odległości rozległ się przeraźliwy krzyk. Później kolejny, który mu towarzyszył. Wymienili ze sobą znaczące spojrzenie. W jednej chwili zapomnieli o wszystkich kłótniach i nieporozumieniach, wiedząc, że najważniejsze było to, by razem współpracowali. Josie wskazała palcem, by zeszli z koni i po chwili obydwoje stali na podmokłej powierzchni. Młoda Miller nienawidziła jesiennego okresu, zwłaszcza w ostatnim czasie. Nic tylko ciągle padało i było zimno. Sukcesem było to, że w końcu pogoda nieco bardziej dopisywała, ale i tak wszystkie patrole musiały wyjątkowo mocno się spieszyć, by zdążyć przed zachodem słońca.

— Wydaje mi się, że słychać ich było z tamtej strony — mruknął, wskazując na przejście między drzewami po ich prawej.

Josie sięgnęła po swoją broń, by być gotowa do ataku i powoli ruszyli przed siebie, wcześniej przywiązując konie do drzewa. Czuła, jak szybko bije jej serce na samą świadomość tego, że mieli zmierzyć się z zakażonymi. To nie było tak, że nigdy wcześniej z nimi nie walczyła. Jednak od dłuższego czasu nie miała z nimi do czynienia i odczuwała delikatny strach. Minuty mijały, a niepewność tylko w niej rosła. Co jakiś czas zerkała na Chrisa, ale nie była pewna, dlaczego to robiła. Może chciała zobaczyć, jak on reagował na tę sytuację? Może podświadomie wiedziała, że potrzebowała jego wsparcia? Cokolwiek to było, tak miała nadzieję, że szybko odnajdą zakażonych, pozbędą się ich i wrócą do głównego zadania.

Chris nadepnął na gałąź, która wydała z siebie cichy skrzek, a później znowu usłyszeli przeraźliwe zawodzenie. Zaklął bezgłośnie i wszystko to, co wydarzyło się potem, działo się w przepływie kilku sekund. W jednej chwili obydwoje patrzyli na siebie z przestrachem, a w drugiej dwójka zakażonych ruszyła na nich z atakiem. Mimo czujności i świadomości, że kręcą się wokół nich, tak kompletnie się tego nie spodziewali. Josie od razu zaczęła walczyć z całych sił. Chwyciła zakażonego za szyję, blokując jego atak. Jedno ugryzienie, gdy była dzieckiem, mogło ją nie zabić, ale wątpiła w to, by miała na tyle szczęścia po raz drugi.

Sięgnęła po swoją broń, ale ta szybko wypadła z jej dłoni. Była tak pochłonięta własną walką, że nie zauważyła, jak Chris zdążył uporać się z własnym przeciwnikiem. Usłyszała jedynie kilkukrotny odgłos strzałów, a później zakażony, padł martwy obok niej. Josie poczuła, jak krew prysnęła prosto na jej twarz i niemal jak przerażone zwierzę, podniosła się szybko na nogi, próbując zrozumieć, co właśnie się stało.

— Josie? — Chris odezwał się ostrożnie. — Jesteś ze mną?

Miller patrzyła chwilę na mężczyznę. Później przeniosła wzrok na dwie martwe sylwetki i poczuła, jak coś ściska ją w żołądku na samą myśl, że ma na sobie krew jednego z nich. Szybko zaczęła wycierać swoją twarz, by ta nie dostała się ani do jej oczu, nosa, czy ust, ale to ciągle było za mało.

— Pozwolisz mi sobie pomóc? — Zapytał Chris, nie chcąc wystraszyć ją jeszcze bardziej.

Wyciągnął w jej stronę dłoń, a ona skinęła głową i pozwoliła mu się poprowadzić do strumienia. Kucnęli przy brzegu i Chris wyciągnął z plecaka kawałek czystego materiału, który następnie zamoczył w wodzie. Chwycił jej brodę między swoje palce, by odchylić ją nieznacznie do tyłu. Później najdelikatniej jak umiał, zaczął obmywać jej twarz.

Przez cały ten czas obydwoje się nie odzywali. Josie czuła, że adrenalina ciągle płynie w jej żyłach, ale szybko bijące serce nie było już skutkiem tego, co się stało, a obecności Chrisa tak blisko. Przez lata robiła wszystko, by się w nikim nie zakochać. Nie chciała przechodzić przez to samo, co jej matka. Co prawa związywała się z chłopakami, ale nigdy nie czuła tego czegoś. Znowu z Chrisem... Miała wrażenie, że po raz pierwszy właśnie coś takiego czuje. Irytował ją, a jednocześnie chciała, by to robił. Podobał jej się ten jego głupkowaty uśmiech, który ciągle miał na twarzy, chociaż przez większość czasu chciała go zetrzeć. Doceniała jego troskę – niezależnie czy robił to tylko ze względu na Jorie, czy nie – a jednocześnie nie chciała jej, bo uważała, że może się do niej przywiązać.

Na krótką chwilę ich spojrzenia się spotkały. Josie poczuła gorąc, który wstąpił na jej policzki. Miała ochotę przeklinać wszystko, co istnieje na tym świecie, że nie potrafiła panować nad swoimi emocjami w jego towarzystwie. Nie wiedziała, ile czasu minęło, ale w końcu Chris puścił jej twarz i odsunął się od niej.

— Dziękuję — odezwała się. — Za pomoc. Z zakażonym i... ogólnie.

Chris wypłukał brudny materiał i wycisnął, tak mocno jak tylko się dało.

— Nie ma sprawy, dzieciaku — mruknął do niej, a Josie westchnęła ciężko.

— Nie jestem dzieckiem, Chris. Czasami się zastanawiam, czy w ogóle nim byłam.

Young spojrzał na nią z czymś w rodzaju uznania, ale i jednocześnie smutku. Josie nie wiedziała, co krążyło mu po głowie – ledwo potrafiła ogarnąć swoje własne myśli – ale miała wrażenie, że to była jedna z tych chwil, w których nawiązało się między nimi minimalne porozumienie. Gdy spoglądał na nią, wiedział jedynie, że nie powinna przeżywać tego wszystkiego i wychowywać się w przeklętych czasach. Mimo wszystko starała się odnaleźć w tym świecie i nie była całkowicie bezbronna. Umiała walczyć i się obronić. I chociaż starała się być równie niezależna, co jej matka, tak w gruncie rzeczy potrzebowała wsparcia i opieki. Nie uważał, by to on był odpowiednią osobą, która miała dać jej to, co potrzebowała, ale często gościła w jego myślach. Zwłaszcza od ich pocałunku, nie mógł przestać o niej myśleć. Do tego stopnia, że śniła mu się po nocach. Nawet jeśli chciał go powtórzyć, a może i pozwolić sobie na coś więcej, tak ciągle widział o wiele więcej sprzeciwów, by podjąć jakikolwiek krok. Wiedział, że odtrącając ją, zranił Josie i już dawno nie czuł się tak, jakby kogoś zawiódł, a wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju.

— Wiem, że nie jesteś dzieckiem, Jo — powiedział, a ona po raz pierwszy nie zareagowała na jego mały pseudonim dla niej. — Tylko się z tobą droczę. Łatwo wyprowadzić cię z równowagi.

Josie wywróciła oczami, a Chris parsknął krótkim śmiechem.

— Czasy, w których musiałaś dorastać, nie były najlepsze, ale Jorie zrobiła wszystko, byś mogła korzystać z dzieciństwa tak mocno, jak to możliwe.

Miller wytarła ręce o swoje spodnie i zagryzła dolną wargę, wracając myślami do swojej matki. Mijały kolejne tygodnie, a jej nie było. Wierzyła w nią, ale czy sama wiara mogła wystarczyć? W nocy śniły jej się koszmary o śmierci Jorie na każdy możliwy sposób. Za każdym razem budziła się ze łzami, bo sama myśl, że miałaby ją stracić, doprowadzała ją na skraj załamania.

Josie uniosła spojrzenie do góry i zmarszczyła brwi, przyglądając się znajomemu drzewu. Wiedziała, że to właśnie przy nim Cherry i Blackfire, na której jechał Chris, zostały przywiązane. Teraz nie było po nich śladu.

— Chris, konie — wskazała ręką na miejsce. Young spojrzał w tę samą stronę.

— Musiały się zerwać, gdy usłyszały strzelaninę. Możliwe, że wróciły do osady.

— Wspaniale, ale my tutaj utknęliśmy — mruknęła, a zaraz rozległ się odgłos grzmotów. — Jeszcze zaczyna padać, a nie dotarliśmy nawet do punktu meldunkowego.

— Nie uszliśmy daleko od Jackson, więc jak teraz ruszymy, to powinniśmy dotrzeć do wieczora.

— Lepiej od razu to zróbmy, bo nie chce spędzić nocy w lesie.


DWIE GODZINY PÓŹNIEJ, BYŁO WIADOME, ŻE POWRÓT DO JACKSON NIE BĘDZIE ŁATWY. Obydwoje byli przemoczeni i zirytowani. Chris zatrzymał się, a Josie poślizgnęła się na błotnistej powierzchni i wpadła na jego plecy.

— Co jest? Czemu się zatrzymałeś? — Warknęła ze złości.

Miała dość tego dnia i patrolu. Chciała wrócić do domu, wziąć gorący prysznic i liczyć, że jakimś cudem się nie rozchoruje. Może była odporna na grzyba, ale wszystkie inne wirusy, zwłaszcza te sezonowe, łapały ją wyjątkowo szybko.

— Zgubiliśmy się.

— To niemożliwe! Znam ten teren dłużej niż ty. Zaraz tutaj powinna być ścieżka, która...

— Josie — przerwał jej i wskazał na duże, wyjątkowo charakterystyczne drzewo, którego nie można było przeoczyć. — Mijamy to miejsce już trzeci raz.

— Chcesz mi powiedzieć, że nie wie, gdzie jesteśmy?!

— Musimy znaleźć schronienie — wyjaśnił wyjątkowo spokojnie. — Deszcz pada coraz mocniej i robi się ciemno. W tym momencie nie ma opcji, byśmy dotarli do Jackson.

Josie zaklęła i nie odzywała się przez chwilę, próbując sobie przypomnieć cokolwiek z terenu, w którym przebywali. Nie znała każdego milimetra wokół Jackson, ale wychodziła poza mury na tyle często, by się orientować. Dlatego wiedziała, że gdzieś powinna znajdywać się opuszczona chatka, którą wykorzystywano właśnie do schronienia, gdy patrol nie poszedł tak płynnie, jak się tego spodziewano.

— Gdzieś tutaj powinien być opuszczony dom — odezwała się zrezygnowana. Starła z twarzy krople deszczu i odgarnęła mokre włosy do tyłu. — Nigdy w nim nie byłam, ale słyszałam o nim od ludzi z patroli. Często z niego korzystają w takich przypadkach.

— Wiesz, gdzie on jest?

— Powiedzmy — mruknęła z przekąsem. Rozejrzała się dokładnie po okolicy, a później klepnęła go w klatkę piersiową, zachęcając do tego, by za nią ruszył. — Jak do następnej godziny go nie znajdziemy, to będziemy improwizować.

Chwilę krążyli to tu i z powrotem, ale koniec końców udało im się dotrzeć do wspomnianego doku. Sprawdzili, czy na pewno było bezpiecznie, a kiedy mieli pewność, zdecydowali się rozgościć. Josie od razu ściągnęła z siebie mokrą kurtkę oraz przemoczone buty i skarpetki. Cieszyła się, że kurtka, którą miała na sobie była na tyle wytrzymała, że nie przemoczyła jej bluzy i koszulki. Mokre spodnie była w stanie przeżyć.

— Rozejrzymy się i poszukajmy czegoś do ogrzania — zadecydował Chris.

— Ta chatka ma dosłownie dwa pokoje, więc to nie będą długie poszukiwania — odpowiedziała, ale ruszyła do pierwszego przejścia i usłyszała krótki śmiech Younga.

Josie poczuła, jak jej serce zabiło mocniej na ten dźwięk, ale starała się to zignorować, skupiając na tym, co miała do zrobienia. Chatka o dziwo prezentowała się naprawdę dobrze. Nie miała w środku dużej ilości mebli, ale znalazła kilka koców i poduszki, co już było sukcesem. Zgarnęła wszystko w ramiona, a kiedy wróciła do głównego pomieszczenia, Chris stał do niej plecami, ale ewidentnie się czemuś przyglądał.

— Co znalazłeś? — Zapytała, a on odwrócił się do niej i uniósł dwie ręce do góry. W jednej trzymał puszkę z jedzeniem, a w drugiej do połowy pełną butelkę z wódką. — To się nazywają łowy. Pewnie ktoś specjalnie ją tutaj zostawił. Wiesz... Na rozgrzanie.

— Prawdopodobnie, ale widzę, że i ty znalazłaś coś ciekawego.

— Coś, co zapewni, że nie zmarzniemy w nocy.

Przez chwilę pracowali w całkowitej ciszy. Deszcz ciągle padał za oknem i Josie tylko przez chwilę pomyślała o tym, że Tommy będzie wyrywał sobie włosy z głowy, kiedy nie wrócą do Jackson. Miała nadzieję też, że Chris miał rację i Cherry trafiła do osady, bo nie chciałaby się rozstawać z klaczą. Zaprzyjaźniła się z nią i była z nią związana. Miała ochotę się zaśmiać, bo pamiętała swoje przerażenie, gdy po raz pierwszy zobaczyła z bliskiej odległości konia na żywo.

— O czym myślisz? — Zapytał Chris, gdy siedzieli obok siebie, by żadne ciepło nie uciekło. Pusta puszka po jedzeniu leżała na podłodze, a z butelki ubyło trochę alkoholu.

— O tym, jak zobaczyłam konia po raz pierwszy z bliska — odpowiedziała szczerze. Pociągnęła łyk wódki i poczuła, jak chwilowe ciepło rozchodzi się po jej ciele. Wiedziała też, że język zdecydowanie jej się rozluźnił. Postanowiła to wykorzystać do zadania pytania, które od dawna ją zastanawiało. — Czemu uratowałeś wtedy moją mamę i mnie?

— Co?

— Lata temu. Uratowałeś nas... Dlaczego?

Chris wziął od niej butelką i napił się z niej.

— Gdy zobaczyłem przerażoną i uciekającą z tobą Jorie... Przypominała mi moją siostrę. Evie.

Young uśmiechnął się do siebie smutno, a Josie po raz pierwszy tak naprawdę rozumiała, że mimo wszystko wcale go nie znała. Wiedziała, że niemal każdy przed grzybem, miał rodzinę, bliskich i całe życie. Najgorsze było to, że jeśli coś była pewna o Chrisie, to że nie miał nikogo.

— Chcesz o niej... nie wiem, opowiedzieć?

— Evie była ode mnie starsza, mniej więcej w wieku twojej matki. Miała synka Jerome. Obydwoje zarazili się zaraz na samym początku. Mój ojciec musiał ich zabić.

— Przykro...

— Nie mów tego — przerwał jej szybko. Spojrzał na nią, a Josie tylko przez chwilę miała wrażenie, że ich twarze były bliżej siebie niż wcześniej. — Każdy kogoś stracił, a ja nie potrzebuję twojego fałszywego współczucia.

Jeśli chwilę wcześniej czuła się źle, że zadała to pytanie i miała wyrzuty sumienia, tak teraz znów dochodziła do wniosku, że Young irytował ją jak nikt inny.

— Fałszywego? — Powtórzyła za nim sarkastycznie. — Ty teraz mówisz poważnie?

— Całkowicie — zaśmiał się bez rozbawienia. — Nienawidzisz mnie, Jocelyn, co jest całkiem zrozumiałe. Nie musisz udawać, że nie.

— O mój boże! — Warknęła ze złością i wstała ze swojego miejsca. — Dla twojej wiadomości, to wcale cię nienawidzę! Irytujesz mnie i wkurzasz bardziej, niż ktokolwiek inni, to prawda. Wybacz, że próbowałam być dla ciebie miła.

— Od samego początku nie jesteś dla mnie miła, więc cokolwiek to jest — poruszył ręką między nimi — to lepiej to porzuć. Nie jestem już ranny i nie potrzebuję niczyjej opieki.

— Naprawdę tak nisko o mnie myślisz?

— Mówię tylko jaka jest prawda, skarbie.

W młodej Miller coś zawrzało. Nie wiedziała, co wkurzało ją bardziej – on, jego zachowanie, czy to cholerne „skarbie", którym się do niej zwrócił. To było jak punkt zapalny i nie potrafiła dłużej tamować swojego gniewu.

— Ty dupku!

Pochyliła się nad nim i popchnęła go do tyłu. Zanim upadł na plecy, zdążył złapać ją za przedramię i pociągnąć na siebie. Wylądowała na jego sylwetce i próbowała się podnieść, ale jego uchwyt nie pozwalał jej na to. Przez chwilę się szarpali, aż w końcu spojrzeli sobie w oczy – jej wściekłe z jego aroganckim. To była chwila, a ich usta złączyły się w gorącym, miażdżącym pocałunku. Czas się zatrzymał i frustracja, która ich męczyła, znalazła ujście.

Josie poczuła, jak jego ramiona zacisnęły się mocno wokół jej talii. Chris przyciągnął ją do siebie, tak blisko jak to było tylko możliwe. Rozszerzył nogi, umieszczając ją między nimi, a ona podparła się jedną ręką o jego klatkę piersiową. Drugą wplotła w jego przydługawe włosy i pociągnęła za ich końcówki. Chris jęknął do jej ust, zapominając o tym, że to, co robili, nie było odpowiednie. Żadne nie było w stanie się powstrzymać. Young wsunął dłonie pod jej koszulkę, podciągając ją do góry. Josie uniosła ręce, by pomóc mu ją ściągnąć. Materiał wylądował na podłodze, a Chris podniósł się do przodu. Złapał ją tak, by siedziała na nim okrakiem, a swoje nogi splątała za jego plecami.

Westchnęła błogo, gdy zaczął całować ją po szyi. Jego broda kłuła jej delikatną skórę, ale było to coś, co tylko mocniej ją podniecało. Później jedna z jego dłoni zjechała na dół i zaczęła masować ją między nogami. Drugą wplótł w jej włosy, zaciskając palce na jej głowie. Odchylił ją w bok, by zrobić sobie lepszy dostęp. Był niemal jak odurzony. Miał wrażenie, że usta Josie tym razem smakowały jeszcze lepiej, niż wtedy, gdy po raz pierwszy go pocałowała. Był też pewny, że w prosty sposób mógł się od nich uzależnić, tak samo jak od jej zapachu, czy dotyku, którym go obdarzała.

Josie wyjęczała słodko jego imię i to na krótką chwilę podziałało na niego, jak kubeł zimnej wody. Odsunął się od niej, ale oparł swoje czoło o jej, biorąc równie głębokie i ciężkie oddechy jak ona.

— Powiedz mi, bym przestał — wyszeptał, niemal błagalnie.

— Nie przestawaj — odpowiedziała, zarzucając rękę przez jego szyję.

Wszelkie racjonalne myślenie odeszło w niepamięć. Ich usta ponownie się złączyły w spragnionym pocałunku. Nie było w tym żadnej delikatności, ale trudno było ją oczekiwać, po tak wyjątkowo temperamentnych osobach. Chris sięgnął do tyłu jej pleców, by odpiąć jej stanik, a ona nerwowo rozpinała guziki jego koszuli, by odkryć jak najwięcej jego ciała. Zrzuciła materiał z jego ramion i przez chwilę podziwiała jego umięśnioną sylwetkę. Przejechała dłońmi po jego torsie, wyczuwając pod palcami kilka blizn. Starała się dokładnie je zapamiętać, ale było to niezwykle trudne, gdy czuła jego mokre wargi na swoich piersiach.

Reszta ich ubrań wylądowała obok w zaskakującym tempie. Pieścili swoje ciała nawzajem nie tylko dotykiem, ale i ustami. Josie mamrotała jego imię, jak mantrę. Chris uśmiechnął się pod nosem, chcąc zapamiętać wszystkie jej słodkie odgłosy. Ledwo co ją miał, a już działała na niego jak najlepszy narkotyk i doprowadzała do szaleństwa.

— Jesteś taka piękna — mruczał cicho, podziwiając jej nagie ciało. — Cholernie piękna.

Chris złapał ją za biodra i ponownie ją całując, pozwolił na to, by ich ciała złączyły się w jedno. Josie jęknęła przeciągle. Oparła jedną rękę o jego ramię, a wolną dłoń położyła na jego policzku. Obydwoje zatracali się w swojej obecności, dotyku i pieszczotach.

To nie powinno mieć miejsca, ale było nieuniknione. 



⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻




A/N:

wróciłam po niemal miesięcznej przerwie, i am sorry

następny rozdział postaram wrzucić się jak najszybciej, i promise

i będzie akcja z Jorie i Joelem, a to taki przyjemny (hot) przerywnik 

między tym, co zaraz będzie się znowu dziać w KC

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top