28 | ❝WELCOME IN KANSAS CITY❞


NAD RANEM OBUDZIŁ JĄ ŚWIERGOT PTAKÓW, ZAPACH KAWY I...

— Co to kurwa jest? — Zawołała z oburzeniem Ellie.

Jorie podniosła się ze swojego miejsca, próbując powstrzymać jęk bólu, gdy czuła zdrętwiałe i obolałe kości. Przez chwilę próbowała zorientować się, co działo się w jej otoczeniu. Ellie ciągle owinięta w swój śpiwór i ledwo obudzona pochylała się nad kuchenką turystyczną, gdzie gotował się metalowy garnek, a w nim przeterminowana czarna kawa. Niektóre rzeczy się nie zmieniały. Uśmiechnęła się nieznacznie, a później spojrzała na Joela, który spakował już większość ich rzeczy na pakę pick-upa.

Wiedziała, że tej nocy ani na chwilę nie zasnął. Gdy obudził ją z własnego, mentalnego więzienia, tak siedział przy niej, dopóki się nie uspokoiła. Chwilę rozmawiali, tak naprawdę o głupotach, które nie miały większego znaczenia, a później polecił jej, by spróbowała jeszcze się przespać. Miała wyrzuty, że wykorzystała ten moment, ale zasnęła i o dziwo koszmary, aż tak bardzo jej nie doskwierały. Świadomość, że Joel był obok niej - i słowa, które do niej wypowiedział - w jakiś sposób pomogły odgonić jej wspomnienia.

— Nie lubisz kawy? — Joel odwrócił się do nich, żywnie oburzony reakcją nastolatki.

Jorie zaśmiała się cicho i postanowiła wydostać się ze swojego śpiwora.

— Zakładam, że nie mamy mleka w naszym cudownym składzie? — Mruknęła z rozbawieniem, samej pochylając się nad parującym i bulgocącym naparem. Nigdy nie była zwolenniczką czystej czarnej kawy - uważała ją za cholernie gorzką, kwaśną i kiedy raz ją spróbowała, tak prawie ją zwróciła. Zawsze do swojej kawy musiała dodawać mleko, ale od czasów epidemii nie mogła narzekać i musiała się zadowolić tym, co mieli.

Joel spojrzał na nią z uniesioną brwią i wiedziała, że chciał ją wyśmiać, ale postanowił tego nie zrobić. Tęskniła za ich wspólnym droczeniem się i w pewien sposób nawet działaniem sobie na nerwach i podpuszczaniem drugiego, tak wiedziała, że w tej rzeczywistości nie mogła za bardzo na to liczyć.

Ellie wywróciła oczami i z powrotem wtuliła się w swój śpiwór.

— Hej, nie zasypiaj! — Jorie szturchnęła ją za nogę. — Zaraz ruszamy w drogę. Im wcześniej, tym lepiej.

Williams powiedziała coś niezrozumiale w swój plecak, a Jorie mimo wszystko postanowiła dać jej kilka dodatkowych minut. Zaczęła sprzątać całe swoje posłanie, a kiedy wszystko było złożone, podeszła do bagażnika w pick-upie, przy którym ciągle stał Joel.

— Z mojego powodu nie spałeś całą noc — zagaiła spokojnie, a brunet przerwał na moment porządkowanie rzeczy. — Myślę, że to ja powinnam najpierw prowadzić. Ty się za ten czas prześpisz, a później będziemy mogli się zamienić.

— Nie jestem zmęczony — odpowiedział oschle, wyciągając z czarnej torby po lewej metalowy termos. Westchnęła bezgłośnie i kiedy chciał się od niej odwrócić, złapała go za rękę.

— Jak długo, to potrwa?

Nie wiedziała, z czym to się wiązało - może z tym, że był ranek, a ona jeszcze do końca się nie dobudziła i była bardziej otwarta, by z nim szczerze porozmawiać i mieć nadzieję, że on też będzie z nią szczery. Albo to miało związek z tym, co się wydarzyło w nocy. Lub to wszystko się ze sobą połączyło i po prostu pragnęła wiedzieć, na czym właściwie stali. Kochała go i chciała z nim być. Wiedziała, że i on ciągle żywił do niej uczucia mimo tego, co sama myślała, a przede wszystkim, co on sam chciał jej wmówić.

— Jak długo, co dokładnie potrwa?

— To — poruszyła dłonią, wskazując na niego i na siebie — między nami. Ty się przejmujesz, później udajesz, że nic się nie stało. Ja ci pokazuję, że ciągle mi zależy, a później sama udaję, że to tylko słowa. Nie uważasz, że to jest męczące? Wiem, że możesz być zagubiony po tym, co stało się z T... — w ostatniej chwili powstrzymała się przed wypowiedzeniem imienia zmarłej kobiety. Wzięła głęboki oddech i schowała ręce do kieszeni w swojej kurtce. Spojrzała przelotnie na Ellie, która wyglądało na to, że znów drzemała, albo po prostu udawała, dając im krótką chwilę na rozmowę w pozornej prywatności. — Po prostu — uniosła na niego z powrotem swój wzrok - następnym razem nie udawaj, że nic się nie wydarzyło. Proszę.

Joel skinął jedynie głową.

Pół godziny później znów byli w drodze. Ellie ziewała na przednim siedzeniu, a Jorie wyciągnęła się z tyłu. Kręciła głową, spoglądając na Joela za kierownicą i tylko przypominała sobie to, że czasami był uparty gorzej, niż osioł. Zapewniał ją, że nie był zmęczony, ale nie była ślepa i widziała wory pod jego oczami. Kawa mogła mu pomóc na krótką chwilę, jednak nie mogła mu zapewnić pełnej energii.

— Czyli to paskudztwo sprzedawali w Starbucksie w strefie?

Odezwała się Ellie ze skwaszoną miną. Najwidoczniej cały czas czuła nieprzyjemny zapach gorącej kawy, co było możliwe, zważywszy na to, że sama Jorie ją czuła na tylnych siedzeniach.

— Mieli świeższą kawę, niż Bill, ale tak — wyjaśnił Joel.

— I można było zamawiać ją na różnorodny sposób — dodała Jorie, pochylając się do przodu. — Ludzie uwielbiali ją pić czarną bez mleka i cukru, jak nasz dzisiejszy kierowca, ale również często dodawali do niej śmietankę, słodkie syropy, czy lody.

— I wtedy też cuchnęła spalonym gównem?

Joel ostentacyjnie wziął łyk z termosu, głośno przy tym siorbiąc. Kobieta zagryzła wargę, próbując powstrzymać się przed głośnym śmiechem na jego zachowanie.

— Patrz w mapę — polecił Joel.

— 76 na zachód, a potem 70 w nieskończoność. Gdzie niby jest twój brat?

— Kontaktował się przez wieżę radiową niedaleko Cody.

— Cody... — powtórzyła ze skupieniem Ellie, patrząc na mapę. — To całkiem daleko. Co jeśli tam go nie będzie?

Jorie oparła się z powrotem o siedzenie z tyłu, a rozterka o tym, czy powinna powiedzieć, gdzie był Tommy, do niej wróciła. Wiedziała, że prędzej, czy później musi to zrobić, zwłaszcza że bez tej wiedzy kręciłby się w kółko po Wyoming. Potrzebowała jednak trochę dodatkowego czasu, by wyznać, że od samego początku powinni kierować się do Jackson.

— To będzie koło jakiejś osady, pewnie miasta. W Wyoming nie ma ich wielu.

— Cheyenne... Laramie... Casper. Jak ma na imię?

— Kto?

— Twój brat — nastolatka spojrzała na Joela i powtórzyła swoje pytanie: — Jak ma na imię?

Joel nie odpowiedział od razu, ale w końcu wypowiedział imię Tommy'ego. Jorie postanowiła na tym etapie nie wtrącać się do ich lakonicznej rozmowy, co nie zmieniało tego, że uważnie się jej przysłuchiwała.

— Starszy?

— Młodszy.

— Czemu nie jest z tobą?

— Długa historia — Joel odpowiedział wymijająco. Westchnął ciężko i wyprostował bardziej szyję, nie opuszczając wzrok z drogi przed nimi.

— Dłuższa niż dwadzieścia pięć godzin? — Jorie wypowiedziała ostrzegawczo jej imię, czując, że ta zbliża na wyjątkowo śliski grunt. — Bo mniej więcej tyle mamy.

Na krótką chwilę ich spojrzenia się spotkały, aż w końcu Miller zdecydował się opowiedzieć o swoim bracie.

— Tommy zawsze wszędzie dołączał. Marzył, że zostanie bohaterem, dlatego po szkole zaciągnął się do wojska —Jorie była wtedy jeszcze nastolatką i dopiero zaczynała liceum, ale pamiętała tamten okres. Już wtedy dosyć mocno przyjaźniła się z Tommym i wiedziała wcześniej o jego planach. Wtedy opowiadał z taką pasją o tym, że dzięki temu będzie zmieniał świat i ratował bezbronnych. Że będzie bohaterem, o którym wszyscy będą mówić. — I od razu wysłali go na Pustynną Burzę. To taka wojna. W wojsku wcale nie czuł się jak bohater. Dwanaście lat później wybuchła epidemia i namówił mnie, żebyśmy dołączyli do grupy idącej do Bostonu. Zgodziłem się, żeby go pilnować.

Jorie poczuła skurcz w żołądku. Inaczej było słyszeć o tym od Tommy'ego, a zupełnie inaczej od Joela. Wiedziała, że to wszystko miało miejsce po tym, jak obydwoje myśleli, że nie żyje i w końcu, chociaż w najmniejszym stopniu, słyszała to, co działo się z jej mężem prosto od niego. Joel wziął krótki oddech i spojrzał w górne lusterko, gdzie jego wzrok spotkał się z tym, który należał do Jorie. Miała wrażenie, że zastanawiał się, a może wręcz obawiał tego, co chciał powiedzieć.

— Tam poznaliśmy Tess — kontynuował, a ona opuściła głowę na dół i wytarła ręce o swoje spodnie. Czuła się... oszukana przez Tommy'ego. Gdy była w Jackson ani razu nie powiedział jej o Tess, a według tego, co usłyszała, tak sam ją znał. Musiał wiedzieć, że coś łączyło ją z jego bratem. I nic mi nie powiedział. — I cała nasza ekipa... — nie dokończył i Jorie czuła, że to nie był moment, w którym chciała usłyszeć dokładnie, co za tym się kryło. — Tak czy inaczej się udało. Potem Tommy poznał Marlene. Namówiła go, żeby dołączył do Świetlików. Drugi raz popełnił ten sam błąd. Chcą ocalić świat. Łudzą się - on, Świetliki, wszyscy. To tylko mrzonki. Chociaż ze Świetlików też podobno odszedł. I teraz jest sam, dlatego muszę go znaleźć.

Pokręciła głową i od razu chciała powiedzieć, że się mylił. Że Tommy był cały, zdrowy, a przede wszystkim szczęśliwy w Jackson. W końcu znalazł swoje miejsce na ziemi, a nawet zakochał się i wziął ślub. Nie potrzebował swojego starszego brata, by ciągle go chronił.

— Skoro nie ma nadziei, to po co się męczyć? — Odezwała się Ellie, jakby zastanawiając się na głos. — Trzeba próbować, tak?

— Robisz to dla rodziny — wyznał Joel i Jorie wiedziała, że to była prawda. Co ją powstrzymywało przez ostatnie dwadzieścia lat, by ze sobą skończyć? Josie i Chris, który był dla niej jak rodzina.

— Ja nie jestem rodziną.

— Nie. Jesteś ładunkiem. Ale złożyłem obietnicę Tess, a ona była jak rodzina.

— Skąd wiesz, że go znajdziesz?

— Jestem wytrwały.

To było coś, z czym nie mogła dyskutować.

— A co jeśli — odezwała się Jorie, zanim zdążyła ugryźć się w język — Tommy wcale nie potrzebuje twojego ratunku i jest szczęśliwy tam, gdzie teraz jest?

Nawet siedząc z tyłu, zauważyła, jak Joel cały zesztywniał. On sam natomiast nie brał takiej możliwości pod uwagę. Jorie mogła przyjaźnić się z jego bratem, ale nie znała go tak jak on.

— W tym świecie nikt nie może być szczęśliwy.


JUŻ KIEDY DOJECHALI DO ZAWALONEGO TUNELU, MIAŁA ZŁE PRZECZUCIA. Starała się im nie zawierzać, ale podróżowanie po opuszczonych Stanach już samo w sobie było niebezpiecznie. Nie potrzebowali żadnych dodatkowych przeszkód, a na to właśnie się zapowiadało.

— Nie ma szans na przejazd — mruknęła cicho, gdy razem z Joelem sprawdzała możliwy przejazd przez tunel. Ten właściwie nie istniał, zawalony ciężarówką, którą nie dało rady ruszyć. — Co robimy?

— Kurwa — Joel opuścił z irytacją głowę i zacisnął krótko palce w poranionej dłoni. Biały bandaż był cały zabrudzony i Jorie mentalnie zapamiętała, by przy następnym postoju zmusić go do tego, by pozwolił jej zmienić materiał. — To byłaby najszybsza droga.

— Nie powinniśmy przejeżdżać przez miasto.

— Wiem, ale możemy nie mieć innego wyjścia. Musimy sprawdzić mapę. Chodź.

Joel złapał ją za rękę i podciągnął na nogi. Minutę później obydwoje pochylali się nad mapą, którą rozłożyli na przedniej masce samochodu. Ellie siedziała w środku zgodnie z ich prośbą, ale obserwowała ich z największym zainteresowaniem.

— Czyli albo jesteśmy w plecy kilka godzin, albo ryzykujemy i jedziemy przez miasto — zaobserwowała, widząc, jak Joel śledził palcem trasę, która dzieliła ich do Wyoming. —Jeśli się cofniemy, to może nam się skończyć paliwo i nie sądzę, że uda nam się je tak szybko znaleźć. Będziemy musieli iść pieszo.

— To nie wchodzi w grę — Joel odparł twardo, ruszając palcem wskazującym w obie strony. — Dobra objedziemy tunel i następnym wjazdem wrócimy na trasę. Będziemy mieć kilka minut poślizgu, a to da radę przetrwać.

— Czyli jedziemy przez Kansas City.

Joel westchnął bezgłośnie i spojrzał na nią.

— Jedziemy przez Kansas City — potwierdził i obydwoje weszli do samochodu.

Jakiś czas później przejeżdżali przez kolejne ulice miasta, ale zjazdu na autostradę nie było widać. Atmosfera w aucie robiła się coraz bardziej napięta, gdy Ellie zgubiła się w czytaniu mapy, dlatego Jorie szybko ją od niej przejęła. Jednak i ona sama miała problem z dokładnym rozczytaniem jej - nie tylko ze względu na trzęsący się pojazd, ale to, że jej wzrok nie był już najlepszy i czasami miała problem, by rozczytać najmniejsze litery bez okularów, które zostawiła w Jackson.

— Zjazd powinien być gdzieś po prawej, ale czemu nie ma żadnego znaku?

— Joel, stój! — Zawołała Ellie, a Joel wcisnął hamulec tak mocno, że Jorie popchnęło do przodu. W ostatniej chwili złapała się przednich siedzeń i zaklęła wściekle, spoglądając na nastolatkę. Ta jednak utkwiła swój wzrok w czymś, co znajdywało się za szybą auta od strony Joela. — To strefa kwarantanny? A gdzie FEDRA?

Millerowie spojrzeli w tę samą stronę. Zobaczyli, jak kilka metrów od nich znajdywała się charakterystyczna brama, która normalnie powinna być zamknięta a przy niej oddział FEDRY. Jednak przejście było otwarte na oścież i nikt go nie strzegł.

— Strefa albo upadła, albo...

— Pomocy! — Ktoś zawołał na zewnątrz, a ich uwagę od razu zwrócił kulejący w stronę samochodu mężczyzna. - Proszę, pomóż!

Krew odpłynęła z twarzy zarówno Joela, jak i Jorie. Mimo że to Joel miał większe doświadczenie w takich sytuacjach, to i Jorie też nie były obce. Na swojej drodze niejednokrotnie spotykała łowców, a te starcia nigdy nie kończyły się pokojowo, to zawsze była walka na śmierć lub życie. Nieprzyjemne wspomnienia z tego, jak razem z Josie i Chrisem musiała uciekać ze strefy kwarantanny, gdy tę przejęli ludzie, którzy mordowali kolejno żołnierzy FEDRY i działaczy - a także zwolenników i wspólników - Świetlików, od razu do niej wróciły.

— Ellie, zapnij pasy! — Rozkazała nerwowo Jorie, samej robiąc to samo. Nastolatka wyglądała na zdezorientowaną, ale posłuchała polecenia.

— Nie pomożemy mu?

— Nie — odpowiedział Joel, naciskając pedał gazu. Ruszył prosto na „rannego", a ten tylko zaklął głośno i od razu odsunął się z drogi.

Jorie czuła, jak szumi jej w uszach od adrenaliny, ale później było jeszcze gorzej. Wyjrzała do góry na dachy budynków i zobaczyła, jak na jednym z nich stał kolejny łowca.

— Joel!

Zawołała ostrzegawczo, a jej przerażony głos rozniósł się po całym samochodzie. Łowca zrzucił na ich samochód coś dużego i ciężkiego. Przedmiot uderzył z wielką mocą w przednią szybę i Joel na krótką chwilę stracił kontrolę nad kierownicą. Szybko ją odzyskał, ale w przypływie emocji i myśli jedynie o ucieczce nikt nie był w stanie zauważyć rozłożonych kolców na opony. Powietrze z kół uszło niemal w jednej chwili, a na ulicy pojawił się kolejny mężczyzna z bronią w ręku. Joel skręcił ostro w prawo i zanim zdążyła zorientować się, co chce zrobić, poczuła, jak samochód wjeżdża w szklane okna. Auto uderzyło z całą mocą o ścianę, Jorie wyrzuciło do przodu, a pasy wbiły jej się boleśnie w klatkę piersiową.

Zakaszlała ciężko i nieco przygłuszona słyszała, jak Joel i Ellie coś do siebie mówili. Później zamrugała kilkakrotnie, a wzrok i słuch się jej w końcu wyostrzył.

— Jorie? Wszystko w porządku? Nie jesteś ranna? — Zapytał z troską i obawą Joel.

Skinęła głową, mrucząc tylko ciche „w porządku". Odpięła swój pas i na więcej nie było czasu, gdy rozległy się pierwsze strzały w ich stronę. Wszyscy pochylili się do przodu, próbując ustrzec się przed ewentualnym postrzałem.

— Wychodzimy! Szybko!

Zawołał Joel i Jorie szybko popchnęła drzwiczki do przodu. Upadła na kolana i wyciągnęła z góry bagaży strzelbę, którą od razu podała Joelowi. Sama sięgnęła po swój pistolet i zacisnęła na nim palce.

— Daj, co masz, a przeżyjesz!

Ktoś krzyknął, a Millerowie wymienili ze sobą spojrzenie. Obydwoje wiedzieli, że to była podpucha, bo w żadnym świecie nie mieli wyjść z tego żywo, gdyby chcieli pójść na układ. Joel załadował broń, gdy Jorie spojrzała na boczną ścianę, w której dostrzegła małe przejście do pomieszczenia obok. Było na tyle duże, że Ellie mogła się przez nie przecisnąć i schować na czas całej walki. Ona i Joel mogli walczyć, ale nie miała zamiaru ryzykować jej życiem. Brunet najwidoczniej myślał tak samo, bo szybko zorientował się, gdzie patrzyła.

— Widzisz tę dziurę? — Zwrócił się bezpośrednio do nastolatki i wskazał głową na wyrwę w ścianie. — Dasz radę się przez nią przecisnąć?

Ellie skinęła nerwowo, nie będąc w stanie nic powiedzieć. Strzały w ich stronę znów się rozległy, a ich jedyną barierą był ostrzeliwany samochód. Jednak i to powoli przestało się sprawdzać, gdy kilka kul prześlizgnęło się nad pick-upem i przez okna, zatrzymując się dosłownie centymetry przed nimi.

— Na mój znak czołgasz się tam, wciskasz i nie wychodzisz, dopóki ci tego nie powiemy, rozumiesz?

Williams spojrzała z obawą na dorosłą dwójkę, zatrzymując dłużej swój wzrok na Jorie.

— Ale... co z wami?

— Nic nam nie będzie — zapewniła ją, chociaż sama nie była tego pewna. Joel jednak nie zwrócił jej za to uwagi, ale wiedziała, że miało to tylko związek z patową sytuacją, w której się znaleźli. — Ellie rób, co mówi Joel.

Kolejna kula wylądowała tuż nad ich głowami. Jorie schowała twarz do rękawa, gdy szyba, pod którą kucała, roztrzaskała się na małe kawałeczki. Poczuła, jak fragmenty spadają na nią i przecinają delikatną skórę.

— Nie trafią cię —obiecał Joel, próbując uspokoić nastolatkę. Jorie uniosła na nich swoją głowę i zobaczyła, jak Ellie z coraz większym strachem patrzyła na odległość, którą musiała przebiec do ściany. — Spójrz na mnie! — Williams w końcu spojrzała w oczy Joela. — Nie trafią cię. Wejdź tam i siedź cicho.

Później spojrzał nad nią na Jorie. Serce zabiło mu mocniej, gdy zobaczył pojedynczą ranę na jej twarzy, z której powoli zaczęła cieknąć krew. Jorie była ranna i chociaż wyglądało to tylko na małe draśnięcie, tak nie mógł pozbyć się świadomości, że w głównej mierze, to była jego wina.

— Jesteś gotowa? — Zapytał mimo obaw. Nie chciał, by brała w tym udział i narażała się na kolejne niebezpieczeństwo, ale nie był w stanie temu zapobiec. W tym momencie mogli jedynie ze sobą współpracować i działać w całkowitej harmonii, co nie było w żaden sposób trudne. Jorie skinęła głową, gotowa do ataku. — Ellie, idź!

Gdy Ellie zaczęła się czołgać po podłodze, tak Millerowie w tej samej chwili wychylili się znad samochodu i odpowiedzieli ogniem. Ich atak był całkowicie zsynchronizowany i działali niemal w niemym porozumieniu. Gdy jedno przeładowywało broń, tak drugie go osłaniało i nie było ani krótkiej chwili momentu, w której któreś z nich by nie strzelało. Jorie czuła, jak dźwięczy jej w uszach od odgłosu pocisków i nie wiedziała, czy w tym wszystkim Joel coś do niej krzyczał, czy nie. Była skupiona jedynie na tym, by uwolnić się od ich napastników, ale jej wzrok przemknął na chwilę na bok i zauważyła, że Ellie zniknęła w ścianie.

— Jest bezpieczna! — Zawołała do Joela, gdy obydwoje schowali się za autem. Ten ruszył wzrokiem na szczelinę w ścianie, wziął głęboki oddech i wyprostował się, oddając kolejny, tym razem śmiertelny strzał.

— Ty skurwielu! — Ktoś ponownie krzyknął w ich stronę, tym razem zdecydowanie bardziej agresywnie.

Jorie wypuściła powietrze, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że je wstrzymywała. Otworzyła swoją broń, by sprawdzić, ile nabojów zostało jej w magazynku i zaklęła, gdy ten był pusty. Więcej znajdywało się w plecaku, a ten schowany był na tylnym siedzeniu w samochodzie. Joel również miał problemy z bronią, bo kiedy próbował ją przeładować, tak ta odmówiła posłuszeństwa i się zacięła. Byli w patowej sytuacji, ale nikt nie miał zamiaru się poddać.

Joel szybko złapał ją za rękę, ciągnąć w głąb pomieszczenia, tuż za zniszczone i obrobione sprzęty elektryczne. Jorie miała wrażenie, że zaraz serce wyleci jej z klatki piersiowej, gdy słyszała zbliżające się do nich kroki. Przez szparę, którą udało jej się znaleźć, dostrzegła sylwetkę mężczyzny i wyciągnięty do przodu karabin, aż w końcu kolejny strzał rozległ się w pomieszczeniu. Millerowi udało się odblokować strzelbę i wykorzystując ostatni pocisk, postrzelił kolejnego łowcę, pozbawiając go natychmiast życia.

W pomieszczeniu zapadła kompletna cisza. Wydawało się, że cała walka się skończyła i żadnych łowców nie było już w ich otoczeniu, ale wtedy do środka wpadła dwójka młodych chłopaków, którzy ich zaskoczyli. Jorie poczuła, jak ktoś łapie ją od tyłu, próbując udusić. Dech zaparło jej w piersiach, straciła możliwość oddychania i logicznego myślenia. Potrzebowała chwili, w której czuła się cholernie bezsilna, w której wróciły złe wspomnienia, gdy w końcu instynkt przetrwania uderzył w nią z powrotem. Zgięła rękę i z całej siły uderzyła łokciem swojego napastnika w brzuch, jednocześnie nadeptując na jego stopę grubą podeszwą górskich butów.

— Ty suko!

Chłopak krzyknął, próbując ponownie ją zaatakować. Jorie jednak uchyliła się przed jego chwytem, ale zauważyła, jak ten wyciągnął z kieszeni nóż i zaczął nim wymachiwać w jej stronę. Gdy pchnął za pierwszym razem, udało jej się uciec. Tak samo za drugim. W trakcie trzeciego znalazła jego słaby punkt, który pozwolił jej samej przejść do ataku. Udało jej się wyszarpnąć ostrze z jego dłoni, a to spadło z cichym trzaskiem na podłogę. Wtedy też napastnik z głośnym krzykiem ponownie się na nią rzucił. Wymierzył w jej twarzy mocne uderzenie do tego stopnia, że sama upadła na luźno stojące skrzynki, które sturlały się na ziemię, a ona wylądowała obok nich. Szybko odwróciła się na plecy i wykonała podwójne kopnięcie, by odciągnąć od siebie chłopaka. Wzrokiem odszukała nóż i gdy zobaczyła, że ten leżał obok niej, natychmiast po niego sięgnęła. Zacisnęła palce na rękojeści i zanim znów została zaatakowana, wbiła ostrze prosto w tchawicę chłopaka. Ciepła krew natychmiast spłynęła na jej dłonie, gdy ten zaczął się krztusić w swoich ostatnich sekundach.

Jorie niemal ze łzami w oczach patrzyła na wykrwawiającego się chłopaka, który równie dobrze mógł być w wieku Josie. Próbowała tłumaczyć sobie, że nie miała żadnego wyjścia, że tylko ona albo on mogli przeżyć to starcie. I tym razem los zdecydował, że to ona miała przeżyć. Wiedziała, że to tylko dopisywało kolejną ofiarę na jej listę, z czym próbowała się pogodzić od dwudziestu lat. Gdyby w 2003 roku nic złego się nie wydarzyło, gdyby pandemia nie miałaby miejsca, to najprawdopodobniej nigdy w swoim życiu nie trzymałaby nawet broni w dłoniach.

Kiedy rozległ się strzał, w pewien sposób wróciła do tego, co działo się wokół niej. Podniosła się znad martwego chłopaka i zobaczyła, jak Joel leżał na podłodze i ciężko łapał powietrze, gdy Ellie trzymała w swojej dłoni pistolet i kierowała go w stronę krwawiącego łowcy na ziemi. Szybko zrozumiała, że to ona oddała strzał, najprawdopodobniej ratując tym samym życie Joela, za co była jej cholernie wdzięczna. Jednocześnie miała wyrzuty, że sama była zbyt pogrążona we własnym działaniu, że nie zauważyła, w jakiej sytuacji znajdywał się jej mąż.

Joel z trudem uniósł na nią swoje spojrzenie. Gdy zobaczył krew na jej dłoniach, znów czuł się tak jak wtedy przed latami, gdy była postrzelona i nieprzytomna. Serce i umysł podpowiadały mu najgorsze, ale później dostrzegł martwą sylwetkę pod jej stopami. Wokół chłopaka utworzyła się już spora kałuża krwi i nie musiał być geniuszem, by wiedzieć, że to Jorie była za to odpowiedzialna. W jednej chwili czuł jednocześnie dumę z tego, że potrafiła sobie poradzić bez jego pomocy i że ciągle żyła. W drugiej tylko utwierdzał się w tym, że i ona zmieniła się przez te lata, że potrafiła przetrwać, bronić się, a jeśli trzeba było to nawet i zabić. Miał wyrzuty sumienia, że dał się zaskoczyć i nie mógł jej ochronić. Po raz kolejny zawiódł na całej linii. Znowu nie byłem w stanie jej przed niczym uchronić.

— Nie, nie, nie! — Postrzelony chłopak zawył z bólu i przerażenia, gdy Ellie ciągle celowała w niego bronią. — To koniec! Nie będziemy walczyć. Pójdę do domu. Powiem, że jest w porządku. Nie wiem, co robić! — Zaczął płakać. — Moje nogi nie działają! Tu jest moja mama. Zaprowadzisz mnie do niej?

Ellie nie wiedziała, co robić to było pewne. Sama Jorie czuła się okropnie - sama była matką i wiedziała, co wspomniana kobieta będzie czuć, gdy dowie się o śmierci swojego syna. Bo nie było żadnej możliwości, by mogli go puścić wolno. Joel zaczął powoli się podnosić. Jorie wytarła zakrwawione dłonie, tak jak tylko mogła i podeszła do niego, podając mu swoje ramię do pomocy. On bez zastanowienia je chwycił i powoli podniósł się na nogi, gdy ranny chłopak ciągle próbował przekonać Ellie, by go puściła.

— Możemy z wami handlować. Możemy być przyjaciółmi. Jestem Bryan — wskazał na siebie ręką. — A ty?

Wystarczyło, że małżeństwo spojrzało sobie w oczy i wiadome było, że myślą w ten sam sposób. Joel odwrócił się do Williams, która powstrzymała łzy i pociągała cicho nosem. Wyciągnął w jej stronę rękę, pokazując w ten sposób, że ma mu oddać pistolet. Zrobiła to bez słowa sprzeciwu. Miller schował broń, a później wyjął swoją własną z kabury, którą miał przyczepioną do biodra i powoli odwrócił się do błagającego chłopaka.

— Czekaj, czekaj! Nie! — Zawołał i wyrzucił na podłogę nóż, który miał schowany pod swoją kurtką. — To dobry nóż! Możecie go sobie wziąć!

Joel podniósł ostrze i oddychając ciężko, rozkazał Ellie, by ta wróciła za ścianę. Dziewczyna zawahała się na krótką chwilę, ale Jorie szybko powtórzyła polecenie i wtedy w końcu odstąpiła. Odwróciła się od błagającego chłopaka i zaraz zniknęła w wyrwie, w której do tej pory się chowała. Nie czekał na reakcję ze strony swojej żony. Gdy tylko upewnił się, że nastolatka była schowana, tak pochylił się nad błagającym chłopakiem i zaraz można było usłyszeć cichy odgłos wbijanego ostrza.

Gdy Millerowie na siebie spojrzeli i ich oczy się spotkały, było pewne, że obydwoje byli w stanie zrobić wszystko, by przetrwać, a przede wszystkim obronić siebie nawzajem.

— Krew — odezwał się Joel, zbyt otępiały, by powiedzieć coś więcej. Wskazał ręką na jej brudne dłonie, a ona pokręciła głową.

— Nie moja — zapewniła go szybko. — Obiecuję. Nic mi nie jest.

Pamiętała jego przerażony wzrok, gdy ocknęła się po tym, jak została postrzelona na chwilę przed śmiercią Sarah. Teraz patrzył na nią dokładnie w ten sam sposób.

— Musimy stąd iść — powiedział jedynie. — Ellie, musimy wejść do środka, ale się nie przemieścimy.

— Coś blokuje drzwi — zawołała po chwili.

— Dasz radę, to przesunąć?

Williams potwierdziła i Joel wskazał Jorie drogę, by szła jako pierwsza. Ona jednak zrobiła przystanek przy ich zniszczonym samochodzie i otworzyła drzwiczki na tylne siedzenia.

— Co ty robisz? — Zaniepokoił się Joel. Nie mieli czasu na zabieranie czegokolwiek. Natychmiast musieli stąd zniknąć, dopóki więcej łowców nie zjawi się, by ich załatwić. — Jorie, kurwa, nie mamy na to czasu!

Ona go jednak ignorowała, tak samo jak dłoń, która zacisnęła się na jej łokciu. Joel odciągnął ją od wnętrza samochodu, w tym samym momencie, w którym jej udało się złapać za ramiączka plecaków, które do nich należały. Nigdzie nie widziała tego, który należał do Ellie, więc uznała, że dziewczyna sama wcześniej musiała go zgarnąć.

— Później mi za to podziękujesz — odezwała się pewnie, podając mu jego bagaż. — Chodźmy, bo masz rację, nie mamy czasu.

Jorie chciała okłamywać samą siebie, że ryzykowała, by wziąć te przeklęte plecaki tylko dlatego, że w nich znajdywały się najpotrzebniejsze rzeczy, które mogłyby im pomóc w przetrwaniu. Nie zapomniała jednak, że w tym, który należał do Joela, znajdywały się jego listy i biały króliczek, a jeśli jakimś cudem mieli dotrzeć do Jackson, tak chciała, by mógł dać go Josie. By ich córka wiedziała i miała na to żywy dowód, że jej ojciec myślał o niej przez cały ten czas, gdy nie byli razem.

W końcu dołączyli do Ellie i zaczęli uciekać.



⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻




A/N:

she's a badass, she's a badass!

no i zawitaliśmy do KC, pierwsze problemy za nimi, ale co będzie dalej?

to się okaże dopiero jakoś po 10 maja,

bo znikam na ten czas i nie będzie nowych rozdziałów,

do zobaczenia i napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top