27 | ❝JOKES AND NIGHTMARES❞
GDZIEŚ POZA GRANICAMI LINCOLN
JORIE NIE ODEZWAŁA SIĘ ANI SŁOWEM OD MOMENTU, W KTÓRYM OPUŚCILI DOM BILLA I FRANKA. W tym jednym miejscu wydarzyło się zbyt wiele w zbyt krótkim czasie, by mogła przejść obok tego obojętnie, jak Joel. Nie potrzebowała z nim o tym rozmawiać - wiadome było, że on sam tego nie będzie chciał - jednak chciała poukładać sobie wszystko w głowie. Przynajmniej spróbować, bo nie była pewna, czy mogła to pojąć.
Nie wiedziała, co było gorsze. To gdyby nie odnalazła Joela i do końca życia żyła ze świadomością, że nie wiedziała, co się z nim działo. Czy to, że odnalazła go, był na wyciągnięcie ręki, ale jednocześnie oddalony od niej, niż kiedykolwiek wcześniej. Pokręciła głową z irytacją. Chciała wyrzucać sobie swoją ślepą wiarę w... Nawet nie wiedziała już do końca w co. Powinna wiedzieć lepiej, że Joel zawsze miał tendencję do tego, by ją odtrącać i przez dwadzieścia lat, to nie mogło się w żaden sposób zmienić.
Chichot Ellie sprawił, że odwróciła się od zapuszczonego pola, w które wpatrywała się przez ostatnie minuty tylko by nie znaleźć się samej z Joelem. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy widziała, jak nastolatka trzymała w dłoniach jakąś cienką książkę i po jej zachwycie zrozumiała, że to ten beznadziejny spis sucharów, którymi raczyła ją jeszcze w siedzibie Świetlików. Miała wrażenie, że połowę z nich znała już na pamięć.
— Co mówi syrenka na matmie? — Zapytała z ekscytacją dziewczyna, a Jorie pokręciła z rozbawieniem głową. Joel podniósł się z klęczek i spojrzał z widoczną niechęcią na nastolatkę. Ta jednak miała to w nosie i po krótkiej chwili, która miała trzymać wszystkich w napięciu, ponownie się odezwała. — Algibrak! Brakuje alg!
Ellie była z siebie wyjątkowo dumna, tak jakby to ona sama wymyśliła ten kawał. Jorie zachichotała cicho na ten widok, bo chociaż przez chwilę wydawała się zachowywać jak beztroska nastolatka, którą powinna być. Joel spojrzał na swoją żonę, próbując prawdopodobnie zrozumieć, czy faktycznie to działo się naprawdę, ale ona unikała jego wzroku, niemal jak ognia. Westchnął bezgłośnie i pokręcił głową ze zrezygnowaniem, gdy nastolatka zaczęła czytać kolejny żart.
— Całą noc... — zaczęła Ellie, prawie krztusząc się swoim chichotem - kombinowałem, gdzie słońce, i wtedy mnie olśniło.
— To jest cholernie głupie — odezwała się w końcu Jorie, ale jeśli chciała w tym przekonać Williams, to nie za bardzo jej to wyszło.
— O nie, nie, nie! Nie wymigasz się od tego, Jorie! Za pierwszym razem śmiałaś się ze wszystkich.
— Bo są głupie. Głupie rzeczy często są śmieszne.
— Aha! — Zawołała z radością i słyszalną wygraną. — Widzisz? To ty sama powiedziałaś.
Jorie wywróciła oczami.
— Okej, poczekaj w samochodzie — Joel przerwał ich dyskusję.
Założył ręce na klatce piersiowej i skinął głową na Ellie, by udała się do ich auta.
— Wiedz, że nie uciekniesz przed Livingstonem — głos Williams zabrzmiał prawie jak ostrzeżenie, które nie można było brać na poważnie. Uniosła książkę do góry, by dodać większej dramatyczności do swojej wypowiedzi. — On wróci. A ty go nie powstrzymasz.
Do Jorie tylko na kilka sekund wróciły wyrzuty sumienia. Z każdym dniem przywiązywała się coraz bardziej do dziewczyny i już teraz miała problem, by wyobrazić sobie to, że oddaje ją Świetlikom na ich eksperymenty. Jednak te myśli szybko od niej odeszły, gdy przypomniała sobie, że to musiała być Ellie. Inaczej to mogła być Josie, a na to nie miała zamiaru pozwolić.
Williams schowała swoją drogocenną książkę do plecaka i ruszyła w stronę samochodu. Kobieta od razu chciała zrobić to samo, gdy zatrzymał ją głos Joela:
— Czekaj — złapał ją za rękę, nie pozwalając iść dalej — musimy porozmawiać.
Powoli odwróciła się z powrotem do niego i próbowała wyczytać coś z jego twarzy. Jednak jak się zdążyła już przyzwyczaić, ta właściwie nie wyrażała żadnych emocji. Wtedy próbowała zrozumieć coś po jego sylwetce i ruchach, ale to też wydawało się czynnością wykraczającą poza jej umiejętności. Było to dla niej ironiczne i... Wyjątkowo smutne, zważywszy na to, że niegdyś wystarczyło jej tylko na niego spojrzeć, by wiedzieć, co chodziło mu po głowie.
— O czym chcesz rozmawiać?
Jorie nie mogła wiedzieć, że tak naprawdę targały nim sprzeczne emocje. Joel wiedział, że popełnił błąd, poddając się skrywanym uczuciom. Nie powinien do tego dopuścić, ale w tamtym momencie to było od niego silniejsze. Marjorie była na wyciągnięcie ręki i nie był w stanie dalej z tym walczyć. Teraz wiedział, że powinien, bo sytuacja między nimi już wystarczająco była skomplikowana. To tylko wszystko bardziej pogrążało, a jak bardzo pragnął, by znów mogli być razem, tak zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że za wiele ich dzieliło. Dlatego jedynym wyjściem było zapomnienie o tym wszystkim.
— O tym, co się stało — przerwał na chwilę, w jakiś sposób zawstydzony tak otwartą rozmową na ten temat. Miał ochotę śmiać się, bo mając pięćdziesiąt sześć lat, nie był w stanie być szczery z własną żoną. - W domu Billa i Franka.
Jorie zarumieniła się widocznie, ale w żaden sposób nie pokazała po sobie, że jego słowa mogły wyprowadzić ją z równowagi. Spodziewała się, że to właśnie o tym chciał rozmawiać, bo niby o czym innym? To nie było tak, że kiedykolwiek mieli wspominać o wspólnej przeszłości, czy tych dwudziestu latach. Joel natomiast nie potrafił oderwać od niej wzroku i przeklinał wszystko, co istnieje, że wystarczyło jedno jej spojrzenie, a on był gotów zrobić dla niej wszystko.
— Masz na myśli to, że się pieprzyliśmy?
Dobór jej słów w jakiś sposób go uraził. Nie potrafił tego zrozumieć, ani wytłumaczyć, ale dla niego ich wspólne, intymne chwile nigdy nie były określane mianem „pieprzenia". Wiedział, że nie był szczególnie delikatny, bo był za bardzo spragniony, by znów ją poczuć, tak... Z nią zawsze chodziło o coś więcej niż tylko by sobie ulżyć. To dla niego zawsze był czysty akt miłości, nawet jeśli wkurwiała go do granic możliwości.
— Nie... Tak... To znaczy... Chodzi o to...
— Przestań — przerwała mu, słysząc, jak się jąka. W pewien sposób wyświadczyła mu tym przysługę, ale z drugiej strony tym razem naprawdę chciał powiedzieć jej szczerze, to co o tym sądził. Jedyne czego nie umiał zrobić, to znaleźć na to odpowiednich słów. — Daruj sobie, Joel. Wiem, co chcesz mi powiedzieć — naciągnęła rękawy kurtki na dłonie, próbując zająć czymś swoje drżące ręce. Przez chwilę spoglądała na kamienną drogę, na której stali, a kiedy uniosła na niego swój wzrok, nie potrafił wyczytać z jej twarzy niczego. Po raz pierwszy widział to, że przybrała całkowicie pokerową minę. — To nie miało żadnego znaczenia. Sprowokowałam cię, a ty to wykorzystałeś. Gdyby na moim lub twoim miejscu był ktoś inny, to skończyłoby się tak samo — wzięła głęboki oddech. Próbowała ochronić swoje i tak zranione przez Joela serce przed kolejną falą bólu. Dlatego musiała być okrutna w ten sam sposób, co on. — To nie ma żadnego znaczenia - powtórzyła, ale trudno było stwierdzić kogo chce w tym bardziej przekonać - siebie, czy jego.
To nie mogło mieć żadnego znaczenia.
Jorie odwróciła się i ruszyła do samochodu, nie czekając na odpowiedź z jego strony. Nie mógł mieć jej tego za złe, bo po swoim własnym zachowaniu, to było do przewidzenia, że w końcu i ona zacznie otaczać się ochronnym murem.
— W tym problem, sweetheart, że miało to kurewsko duże znaczenie.
— CHCĘ ZOBACZYĆ CZOŁG!
Ellie była zachwycona perspektywą podróży przez opuszczone i postapokaliptyczne Stany Zjednoczone. Jej radość mogłaby i być zaraźliwa, ale Jorie nie podzielała jej entuzjazmu.
— Zobaczysz —zapewnił Joel. — Czołgi, śmigłowce, wszystkie te rzeczy. Do walki z całkiem innym wrogiem. Teraz niszczeją porzucone.
Jorie pamiętała, jak kiedyś na początku całego tego gówna usłyszała w którejś z QZ pewną rozmowę dwójki staruszków, najprawdopodobniej weteranów z wojny w Wietnamie, albo nawet II wojny światowej. Epidemia - apokalipsa - była, właśnie jak wojna. Tylko na skalę, o której nikt wcześniej nie byłby w stanie nawet pomyśleć. Z wrogiem, którego nie dało się pokonać.
Odwróciła się z ciekawością, gdy z tylnego siedzenia dobiegły ją odgłosy szurania materiału i spojrzała na nastolatkę, która przyglądała się czemuś, co trzymała w dłoniach.
— Co tam masz? — Zapytała z ciekawością, a Ellie uniosła palce do góry, ciągle trzymając - jak się okazało kasetę magnetofonową - w dłoniach.
— Coś w waszym klimacie — pochyliła się do przodu, wymachując kasetą między dwójką dorosłych. — Tęsknicie za tymi czasami?
Miller poczuła się żywnie oburzona, gdy Joel odebrał kasetę, a na jej okładce znajdywał się Hank Williams.
— W tym momencie mnie obraziłaś. Nie jesteśmy, aż tacy starzy.
— Prawda — Joel podał jej kasetę i głową zachęcił do tego, by włożyła do odtwarzacza. — To przed naszymi czasami.
— Jakoś mało w to wierzę.
Ellie wydawała się nieprzekonana, co do prawdziwości tych słów, ale opadła wygodnie na siedzenia. Jorie poczuła pewien sentyment, bo kiedy wkładała kasetę do odtwarzacza, tak przypomniała sobie te wszystkie momenty, w których jej ojciec puszczał muzykę Hanka Williamsa. Chyba nie znała większego fana akurat tego piosenkarza, niż Richard Hart.
— Mój ojciec uwielbiał słuchać jego piosenek — mruknęła bardziej do siebie, ale pozostała dwójka mogła ją usłyszeć.
Oparła głowę wygodnie o swój fotel i przymknęła oczy, nucąc pod nosem kolejne słowa Alone and Forsaken. Była tym tak pochłonięta, że nie zwróciła uwagi, że Joel przyglądał jej się kątem oka - na tyle na ile pozwalało mu prowadzenie samochodu - i miał wrażenie, że nie widział jej tak zrelaksowanej, ani przez chwilę. To sprawiało wrażenie, jakby wcale nie jechali przez post apokaliptyczny kraj, a znajdywali się na zwykłej wycieczce, na które często wspólnie się wybierali.
Postukiwała nogą do rytmu piosenki, ale jakiś wewnętrzny głosik podpowiedział jej, by otworzyła oczy. Tak też zrobiła i w górnym lusterku zobaczyła, jak Ellie przyglądała jej się co najmniej tak, jakby widziała coś po raz pierwszy w życiu i trudno było jej w to uwierzyć.
— Co? — Parsknęła Jorie. — To takie zaskakujące, że kiedyś mogliśmy być w twoim wieku?
— Nie, bardziej zastanawiałam się nad tym, co to w ogóle może znaczyć. Wiesz... mnie oddali, jak byłam mała.
Marlene oddała, chciała powiedzieć Jorie. Wiedziała, że to nie był ten moment, w którym mogła opowiedzieć o dniu jej narodzin, o tym jak Anna była przerażona, a ona wraz z nią, jak tamtego wieczoru wszystko na nowo się zmieniło.
— Co się stało z twoimi rodzicami? — Ellie szybko zmieniła temat. — Nie chcesz, nie mów, bo w końcu jest ta cała zasada, że nie mówimy o przeszłości.
Williams naśladowała gburowaty ton Joela, co oczywiście okropnie jej wyszło, ale sprawiło, że Jorie po raz pierwszy tego dnia naprawdę głośno się zaśmiała. Brunet tylko posłał jej pełne irytacji spojrzenie, jednak prawy kącik jego ust drgnął nieznacznie, jakby sam chciał ułożyć się w uśmiechu.
— To jego zasada — odparła Jorie, wskazując kciukiem na Joela. Ten westchnął ciężko, pokazując w ten sposób swoje rozdrażnione nastawienie do tego, co słyszał. — Moi rodzice byli u mojej rodziny w Meksyku, gdy świat popierdoliło. Nie wiem, co...
— Meksyku?! W sensie w zupełnie innym kraju?
— Tak — utwierdziła ją. W pewien sposób była wdzięczna, że weszła wcześniej w jej zdanie, bo cała ta niewiedza o jej rodzicach czasami ciągle ją dobijała. — Moja matka pochodziła z Meksyku.
— Czyli... mówiła po hiszpańsku? Ty też umiesz mówić po hiszpańsku?
— Oczywiście, że tak ty mały gnojku — powiedziała po hiszpańsku, co sprawiło, że Ellie patrzyła na nią z kompletnym zachwytem, jednak gdyby dokładnie znała znaczenie tych słów, tak zdecydowanie byłoby inaczej. Joel i Jorie wymienili krótkie spojrzenie i chociaż nie dał tego po sobie w żaden sposób poznać, tak wiedziała, że go rozśmieszyła.
— Okej, a co to znaczy?
— Nic konkretnego — mruknęła, zbywając nastolatkę.
Williams prychnęła, ale szybko o tym zapomniała, gdy znów zaczęła buszować po tyłach samochodu. Później rozległ się odgłos przewracanych, papierowych kartek.
— O znalazłam coś ciekawego. Tekstu mało, ale zdjęcia całkiem ciekawe.
Joel spojrzał w górne lusterko na siedzącą z tyłu Ellie i Jorie od razu zauważyła jego wręcz przerażony wzrok. To zdecydowanie ją zainteresowało. Odwróciła się na swoim fotelu i zobaczyła, jak nastolatka przeglądała podniszczony magazyn, a na jego okładce znajdywało się zdjęcie półnagiego modela. Od razu rozpoznała, że czasopismo zdecydowanie należało do tych z kategorii 18+ i wiedziała, że powinna zrugać Ellie za to, że w ogóle je przeglądała, ale gdy zobaczyła spanikowanego Joela, stwierdziła, że robienie sobie z niego jaj, było o wiele cenniejsze, niż deprawowanie młodego umysłu.
— O mój boże — zawołała z udawanym zachwytem. — Pokaż mi to.
Joel wypowiedział ostrzegawczo jej imię, ale zignorowała go i wyciągnęła gazetkę z rąk Ellie. Ta zawołała z niezadowoleniem, jednak Jorie puściła jej oczko, a nastolatka szybko ogarnęła, co się dzieje i razem zaczęły wkręcać Millera.
— Wow coś takiego pierwszy raz widzę na oczy. To tak się w ogóle da?
— Jak z czymś takim chodzić?
— Odłóżcie to — polecił Joel. — Proszę.
Jorie za nic w świecie myślała, by go posłuchać. Odwróciła magazyn nieco do góry nogami, udając, że przypatruje się jednej fotografii ze szczególnym zainteresowaniem. Spojrzała przelotnie na Joela, który prawie dostawał zawału obok niej i żeby jeszcze bardziej doprowadzić go do skraju frustracji, otworzyła usta, kształtując je niemal w literę O i wydała z siebie odgłos, który nie był ani jęknięciem, ani chichotem.
— Wyluzuj, stary. Chcę wiedzieć, o co tyle zamieszania — zawołała luzacko Ellie, pochylając się do przodu. Przewróciła kartkę na kolejną, a później wymieniła znaczące spojrzenie ze starszą kobietą. Zaczęła dotykać strony z wyjątkowym zainteresowaniem, aż w końcu... — Dlaczego te strony są sklejone?
Joel wydał z siebie przedłużony głos, który miał wskazywać na to, że kompletnie nie wiedział, co powinien powiedzieć. Jorie zachichotała i uznała, że wystarczająco już z niego się nabijały. Podała gazetę nastolatce, a ta wzięła ją w swoje ręce, zwinęła w rulon i uderzyła Millera w ramię.
— Robimy sobie z ciebie jaja!
Ellie zaśmiała się, a Jorie natychmiast jej zawtórowała.
— Wyrzuć to — poprosiła z rozbawieniem kobieta. — Bo inaczej ktoś dostanie tutaj zawału.
Williams nawet nie spojrzała na gazetkę ponownie. Otworzyła okno w samochodzie i z głośnym „Nara, koleś" wyrzuciła ją na zewnątrz.
Joel wziął głęboki oddech.
To miała być wyjątkowo długa podróż.
SŁOŃCE JUŻ ZASZŁO, GDY ZDECYDOWALI SIĘ ZROBIĆ POSTÓJ. Zjechali z głównej drogi, a później w stronę lasu i Jorie od razu się spięła. Nie wyobrażała sobie kolejnej nieprzespanej nocy, ale spania w lesie również. Jednak nie było na to żadnego rozwiązania, które by sprawiło, że nagle znaleźliby się gdzieś zupełnie indziej. Mimo sytuacji, w jakiej się znalazła, tak z ulgą wysiadła z auta i niemal poczuła, jak kości w kolanach jej strzyknęły od zbyt długiego siedzenia w tej samej pozycji.
Wszyscy działali w ciszy, poza wydawaniem pojedynczych poleceń. Właściwie pracowali tylko Jorie i Joel, bo Ellie krążyła wokół nich, bawiąc się patykiem, który znalazła. Jorie co chwile upominała ją, by nie oddalała się za daleko, zbyt świadoma tego, co się mogło stać i nauczona własnymi doświadczeniami z Josie. W pewnym momencie miała nawet wrażenie, że Williams była już zirytowana jej ciągłymi nawoływaniami, ale jeśli tak było, tak postanowiła tego po sobie nie pokazywać.
Niedługo później cała trójka spożywała swój pierwszy od wielu godzin prawie normalny posiłek. Gdy Millerowie - mimo wielkiego głodu - starali się w spokoju zjeść swoją porcję, tak Ellie wcinała, jakby ktoś ją gonił.
— Zwolnij, gepardzie - upomniała Jorie, porównywając ją do najszybszego zwierzęcia na świecie, co myślała, że zwróci jej uwagę, ale na nastolatkę nie podziałało.
— To jest wolno — odparła z buzią pełną jedzenia. To nie miało żadnego sensu. — Co to w ogóle jest? Bo jest całkiem dobre.
— Dwudziestoletnie ravioli z puszki — powiedział bez emocji Joel. — To jedzenie, więc pełna zgoda.
To wszystko wyglądało, jak cholerny biwak. Jorie trudno było pozbyć się tej myśli z głowy. W normalnym świecie rozpaliliby ognisko i smażyli pianki na ogniu. Joel wyciągnąłby swoją gitarę i wspólnie zaczęliby śpiewać jakieś wszystkim znane piosenki. Później oglądaliby gwiazdy na niebie, aż w końcu padliby ze zmęczenia, tylko by obudzić się na drugi dzień kompletnie niewyspani i obolali, ale jednocześnie jak najbardziej zadowoleni. Nie była wielką fanką tego typu rozrywek, ale też nigdy nie miała nic przeciwko. Gdy Joel i Sarah decydowali się na swoje wspinaczki, tak często im towarzyszyła - co prawda, wypluwając sobie płuca z powodu braku kondycji (co zawsze ją śmieszyło, biorąc pod uwagę, że harowała jak wół jako kelnerka). Kiedy była w ciąży z Josie potrzebowała naprawdę sporo czasu, by przekonać dwójkę Millerów, że mogą ją zostawić samą i jechać na weekend za miasto, że wcale nie będzie taka samotna. To nigdy nie było możliwe z jej rodzicami obok i Tommym, który wręcz z nimi mieszkał.
— Tak właściwie, to ile tutaj będziemy?
Pytanie Ellie sprowadziło ją do rzeczywistości. Wzięła ostatni kęs swojego ravioli i odetchnęła ciężko, czując, że jest wyjątkowo najedzona.
— Prześpię noc, potem dzień i noc będę jechał. Kolejny ranek zastanie nas w Wyoming.
To brzmiało zbyt idealnie, by mogło być prawdziwe. Jorie chciała wierzyć, że po drodze nic złego ich nie spotka, ale to było wręcz niemożliwe.
— Podzielimy się jazdą, to dotrzemy bez żadnych dodatkowych postojów.
— Umiesz prowadzić samochód? — Ellie spojrzała na nią z uniesioną brwią.
— Tak, geniuszu — Jorie wywróciła oczami, a później odwróciła się do Joela, oczekując odpowiedzi. — Więc?
— Możemy tak zrobić.
Nie wydawał się zbyt przekonywający, ale dla niej to było wystarczające.
— Swoją drogą to rozpalimy ogień? Nie chcę nic mówić, ale zamarzam — poinformowała dobitnie Williams i odłożyła puste naczynie.
— Serio musimy to tłumaczyć? — Joel posłał je jedno ze swoich charakterystycznych, kąśliwych spojrzeń.
— Bo zarażeni zobaczą dym?
— Grzyb nie jest taki mądry, a na odludziu nie ma zakażonych.
— Inni ludzie?
Joel skinął głową.
— Poza strefą są ludzie, których - wierz nam - nie chcesz spotkać — oznajmiła poważnie Jorie.
Brunet na krótką chwilę przestał kroić swój posiłek, ale nie spojrzał na nią. Jedyne co chodziło mu po głowie to, że im dłużej z nią przebywał, tym bardziej utwierdzał się w tym, że na początku źle ją ocenił. Nie była jakąś damą w opałach, która potrzebowała księcia, by ją uratował... Jorie widziała i przeżyła rzeczy, które mógł się tylko domyślić, ale z tego względu, że sam widział i doświadczył wiele, tak mógł mieć pewne pojęcie, co do tego.
Po kolacji zapalili mobilną lampę i rozłożyli trzy śpiwory wokół siebie... No prawie, bo śpiwory, w których mieli spać Joel i Jorie wylądowały obok siebie po jednej stronie, a po drugiej - oddzielonej kuchenką i latarenką - była Ellie. Kobieta nie miała nawet siły dyskutować i zmieniać pozycję, poza tym wiedziała, że mając obok siebie Joela, zyska jakieś dodatkowe ciepło, co w tej sytuacji nie było takie złe. Zawsze była cholernym zmarzluchem w tego typu okolicznościach.
Położyła głowę na swoim plecaku i spoglądając na gwiazdy, modliła się - do czegokolwiek - by tej nocy nie śniły jej się żadne koszmary. By przespała w spokoju kilka godzin do swojej warty, bo wiedziała, że prędzej, czy później będzie musiała ją objąć. Joel odwrócił się do niej plecami i to było wręcz niezręczne, gdy jeszcze kilka godzin wcześniej nie mogli oderwać się od swoich sylwetek, gdy teraz... Nie potrafili nawet spojrzeć sobie w twarz, ale tak naprawdę.
Joel leżał na boku z założonymi rękami na klatce piersiowej, ale nie dlatego, że szukał dodatkowego ciepła. Robił to, by powstrzymać samego siebie przed tym, by obrócić się na drugi bok i wziąć w swoje ramiona leżącą obok niego kobietę. Ile razy marzył i śnił o tym, by znów mieć ją w swoim uścisku? By czuć zapach szamponu do włosów, którego używała? Jej gorący oddech na własnej szyi, gdy kładła głowę na jego ramieniu? Delikatny dotyk palców, które zawsze najpierw przejeżdżały przez jego brodę, w dół przez szyję i klatkę piersiową, tylko by zatrzymały się gdzieś na wysokości brzucha, co sprawiało, że przytulała się do niego z całej siły.
— Joel? — Wyszeptała Ellie, ale ten nie zareagował. — Jorie? Joel?
— Co? — Odezwali się jednocześnie, w tym samym czasie spoglądając na nią.
— Mogę o coś spytać? — Małżeństwo wydało z siebie tylko cichy odgłos, potwierdzający. — Za co nagrodzono stracha na wróble?
— Nie wierzę w to, co się dzieje — mruknęła Jorie i spojrzała z powrotem na niebo. O dziwo Joel się odezwał:
— Bo wyróżniał się na swoim polu.
— O mój boże. Teraz jest ich dwóch. Kiedy czytałeś tę książkę Joel? A może to ten wiek na ciebie wpływa?
— Nie — Joel odwrócił się z powrotem na swój bok. — Idźcie spać, zwłaszcza ty dzieciaku.
Między trójką znów zapadła cisza. Jorie zauważyła jak Ellie schowała swoją książkę z kawałami pod śpiwór, a później naciągnęła materiał pod szyję. Instynkt macierzyński od razu się w niej odezwał, bo zaczęła myśleć, czy nastolatce na pewno było ciepło i czy nie zmarznie w nocy. Obiecała sobie, że jak tylko usłyszy, że młodej nawet w najmniejszym stopniu doskwiera zimno, tak od razu przykryje ją własnym śpiworem.
— Ci ludzie, o których mówiliście — powiedziała poważnie Ellie — nie wiedzą, że tu jesteśmy, prawda?
Millerowie od razu zesztywnieli. Wcześniejsze nastawienie pozwoliło odsunąć od siebie myśl, że tak naprawdę znajdywali się w środku opuszczonego lasu, gdzie byli narażeni na każdy atak.
— Nikt nas tu nie znajdzie — zapewnił Joel.
Kilka minut później Ellie cicho chrapała, a Jorie jak mocno zamykały się oczy, tak ciągle trzymały ją dwie rzeczy - świadomość, że mogą zostać zaatakowani i perspektywa koszmarów, które miały ją dopaść. Gdy usłyszała cichy szelest zamka, spojrzała w bok, a w ciemności jej wzrok spotkał się z tym, który należał do Joela.
— Idź spać, Jorie — wyszeptał, biorąc do ręki swoją broń. — Jesteś padnięta.
Słyszała troskę w jego głosie i tylko na kilka sekund pozwoliła na to, by serce zabiło jej mocniej z tego powodu.
— Ty wcale nie wyglądasz lepiej — odparła, podpierając się na łokciach. — Bierzesz pierwszą wartę, a ja drugą?
Joel skinął głową.
— Obudzę cię za kilka godzin.
Jorie nie była przekonana do prawdziwości jego słów, ale nie miała zamiaru z nim dyskutować. Położyła się z powrotem na twardej ziemi i chociaż, jak bardzo chciała dalej walczyć ze zmęczeniem, tak w końcu się poddała.
Zamknęła oczy i znów utknęła w najgorszym koszmarze.
JOEL Z POCZĄTKU NICZEGO NIE DOSTRZEGŁ. Pochłonięty obserwacją otoczenia, nie zwracał tak wielkiej uwagi na śpiące Jorie i Ellie. Dopóki nie usłyszał cichego szelestu materiału i trudnych do zidentyfikowania odgłosów. Najpierw myślał, że może Jorie sama z siebie zaczęła się budzić, czym wcale nie byłby zaskoczony, tak jednak kobieta ciągle spała. Dopiero po chwili zrozumiał, że to nie był przyjemny sen. Jorie wierciła się w swoim śpiworze, ciągle odwracając głowę na boki, tak jakby chciała uciec przed niewidocznym ciosem, a najgorsze było to, że mamrotała do siebie pod nosem słowa, które były wręcz błaganiem o pomoc i desperacką prośbą, by ktoś - ktokolwiek to był, Joel chciał od razu go zabić - zostawił ją w spokoju.
Szybko zrozumiał, że miała koszmar. Podszedł do niej i kucnął obok. Kiedy byli razem widział niejednokrotnie to, jak się zachowywała w trakcie koszmarów. Jednak nigdy nie wyglądała na tak przerażoną, jak w tym momencie. Chwycił ją delikatnie za ramiona, wypowiadając jej imię i zachęcając do tego, by się obudziła, powtarzając, że to był tylko koszmar. Jorie wierciła się dalej, tym razem bardziej agresywnie do tego stopnia, że uderzyła go ręką w klatkę piersiową. Mimo tego, że była nieprzytomna, tak uderzenie było wyjątkowo silne, dlatego próbował zatrzymać jej ręce, ciągle szepcząc uspokajające słowa, które miał nadzieję, że ją wybudzą.
Później Jorie otworzyła szeroko oczy, w tym samym momencie podnosząc się do pozycji siedzącej. Jej wzrok błądził przez krótką chwilę, próbując zrozumieć, gdzie tak naprawdę się znajdywała. Gdy jej spojrzenie padło na Joela, zobaczył, jak w jej oczach zalśniły łzy. Jorie miała problemem z oddychaniem, łapała łapczywie powietrze i walczyła o każdy kolejny oddech.
— To tylko koszmar — wyszeptał cicho, kreśląc kciukami uspokajające wzory na jej nadgarstkach. Ona sama nie wiedziała, kiedy zacisnęła palce na jego koszuli i miała wrażenie, że tylko on uświadamiał ją, że nie znajdywała się już w swoim własnym więzieniu, a wszystkie okropne obrazy, które widziała, były tylko wspomnieniem. — To tylko koszmar, Jorie.
To była chwila, w której zapomniała o wszystkim, co się między nimi wydarzyło. W tym momencie potrzebowała jedynie wsparcia, ciepłego dotyku drugiej osoby - jego dotyku - i poczucia bezpieczeństwa. Wiedziała, że tylko w jego ramionach może to otrzymać, dlatego przyciągnęła swoje ciało do jego, ułożyła głowę w głębieniu jego szyi i zaszlochała cicho.
Joel nie potrzebował wiele, by odwzajemnić jej uścisk. Jego serce zabiło mocniej na samą świadomość, że nawet po tym wszystkim ciągle szukała jego obecności w takiej trudnej dla niej chwili. Objął ją jedną ręką, przejeżdżając palcami po linii jej kręgosłupa, a drugą wplótł w splątane włosy i pocałował ją w bok głowy.
— To był tylko koszmar, sweetheart — zapewnił ją ponownie, szepcząc delikatnie do jej ucha. — Jestem przy tobie
I zanim zdążył to dokładnie przemyśleć, dodał:
— Nigdy więcej cię nie opuszczę, obiecuję.
⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻
A/N:
czy ja ich kocham? tak!
czy uwielbiam ich męczyć? tak!
oni to kompletnie nie umieją się dogadać, powinni w końcu usiąść sobie na spokojnie i wszystko od A do Z obgadać, a nie bawić się w jakieś gierki,
ehhh, tacy oni skomplikowane charaktery mają
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top