26 | ❝IN THE NIGHT WE FALL IN LOVE❞
JACKSON
JOCELYN KOLEJNĄ NOC Z RZĘDU NIE MOGŁA SPOKOJNIE SPAĆ. Koszmary o śmierci matki prześladowały ją za każdym razem, gdy zamykała oczy. Coraz trudniej było jej znieść myśl, że ona przebywała zdrowa i bezpieczna w Jackson, gdy Jorie znajdywała się tak naprawdę nie wiadomo gdzie i czy w ogóle jeszcze żyła. Nie dopuszczała do siebie myśli, że nie, ale czarne scenariusze wręcz ją nie opuszczały. Jak mogły? Przez lata miała właściwie tylko ją i bała się, że teraz mogło się to zmienić.
Patrzyła niemal jak otępiała w ciemny sufit i chociaż była cała zdenerwowana, tak nikt by nie był w stanie tego stwierdzić. Spokojnie leżała na swoim łóżku w pokoju, który od roku mogła bez oporów nazywać swoim i czuć się w nim bezpiecznie, a jednak niepokój i strach, ani na chwilę ją nie opuszczały. Bezsenne noce nie były niczym nowym, ale wtedy miała przy swoim boku matkę. Jorie zawsze w takich momentach przygotowywała jej gorące mleko z miodem – które nawet nie miała pojęcia, skąd wytrzasnęła, ale jakimś cudem za każdym razem udawało się jej go zdobyć – kładła się obok niej i trzymała w ramionach, dopóki nie zasnęła. Robiła to nawet wtedy, gdy Jocelyn była już dorosła i często nie była chętna do tak bliskiego dotyku. Teraz oddałaby wszystko, by znów znaleźć się w ramionach swojej matki.
To był impuls. Nie była w stanie dalej znieść tej niepewności i musiała coś zrobić. Szybko się podniosła i zgarnęła plecak, który stał w rogu. Większość rzeczy zawsze miała do niego spakowanego, bo to były te, które mogły przydać jej się w trakcie patrolu. Co prawda od jakiegoś czasu nie uczestniczyła w nich, bo Tommy był zbyt przewrażliwiony na jej punkcie, a poza tym robiła za darmową opiekunkę dla Chrisa. Jednak teraz miała w nosie to, czy jej wujek byłby zachwycony tym, co chciała zrobić, czy też Younga, który i tak niemal doszedł do zdrowia poza tą okropną raną na jego brzuchu. Mógł sobie bez niej poradzić i ciągle się zastanawiała, dlaczego w ogóle na pierwszym miejscu mu pomagała.
Cóż, to szybko przestało być jej zmartwieniem, gdy jak szalona pakowała kolejne rzeczy do plecaka tylko i wyłącznie z jedną myślą – musiała za wszelką cenę odnaleźć swoją matkę. Działała pochopnie, zdawała sobie z tego całkowicie sprawę, ale nie mogła postąpić inaczej. Myśl, że Jorie gdzieś tam była sama... Kompletnie ją paraliżowała i sprawiała, że zapominała, jak się oddycha.
Josie uderzyła się delikatnie dłonią o policzek.
— Weź się w garść idiotko — warknęła do samej siebie.
Sprawdziła ostatni raz zawartość plecaka, próbując wymyślić plan, jak przedrzeć się po kryjomu do bramy, a później całkowicie opuścić Jackson. Wiedziała, że tej nocy swoją wartę miał Bob i Denise. Znała tę dwójkę i niejednokrotnie sama była wyznaczona do patrolu, czy warty razem z nimi. Dodatkowo z Bobem często miała do czynienia, gdy pomagała przy odbudowie niektórych budynków. Z Denise przeważnie mijała się gdzieś popołudniami, gdy kobieta wracała z zajęć, które prowadziła w szkole. Z tego też względu wiedziała, że chociaż zawsze przykładali się jak najlepiej do swoich obowiązków w osadzie, tak bez problemu będzie mogła się wymsknąć poza granice, a później dalej i przejść niemal niezauważona.
Młoda Miller zgarnęła z boków swoje włosy i to, co jej się udało, związała w małego koka, a reszta, która była zbyt krótka, opadła na jej kark. Wzięła do ręki plecak i najciszej, jak tylko mogła, opuściła swój pokój. Stanęła w korytarzu, próbując nasłuchiwać to, czy Chris śpi, ale nic nie była w stanie usłyszeć z jego pokoju. Wyrzucała teraz sobie to, że coś pokusiło ją, by zaoferowała w szpitalu to, że się nim zaopiekuje. Wiedziała, że robiła to z czystej świadomości tego, ile on znaczył dla Jorie i tego, że oprócz niej, nikogo tam nie znał. Może z Tommym się kojarzyli, ale nie na tyle, by Miller miał rzucić wszystko i zajmować się jakimś pokaleczonym typem. Zresztą teraz i tak miał ważniejsze sprawy na głowie.
Gdy Josie uznała, że ma czystą drogę do wyjścia, powoli ruszyła w dół domu, starannie omijając pierwszy i trzeci stopień, wiedząc, że te skrzypiały już od dłuższego czasu. Zawsze gdy z Jorie chciały coś z tym zrobić, to wypadało coś innego i po prostu o tym zapominały. Skrzypiące schody były ich najmniejszym problemem, zwłaszcza wtedy, gdy w końcu mogły cieszyć się spokojem, bezpieczeństwem i tym, że nikt ich nie podsłuchiwał.
Dziewczyna przeszła przez korytarz, który odgradzał kuchnię i salon. Ściągnęła swoją kurtkę z wieszaka i sięgała ręką do klamki, by ją nacisnąć, gdy usłyszała za sobą zaskoczony głos.
— A ty co robisz?
Josie zaklęła głośno, dochodząc do wniosku, że ściemnianie i tak nic nie da. Mogła udawać, że idzie tylko na spacer, ale zapakowany plecak zdecydowanie temu przeczył. Może nie znała Chrisa, tak jak jej matka, ale jeśli czegoś się o nim nauczyła w tym krótkim czasie, gdy się nim opiekowała, to że potrafił prześwietlić człowieka na wskroś. Czasami wręcz miała wrażenie, że wystarczyło mu jedno spojrzenie na nią, a znał ją lepiej, niż ona sama siebie.
I było to z jednej strony przerażające, a z drugiej budziło w niej coś, czego kompletnie nie potrafiła zrozumieć.
— Nie twój interes — odwarknęła szybko i wiedziała, że tym samym tylko mocniej się pogrążała.
Chris z trudem podszedł do miejsca, gdzie na ścianie znajdywał się kontakt i włączył światło. Jasna żarówka oślepiła ją na krótką chwilę, ale nie na tyle, by nie dostrzec, że Young stał przed nią jedynie w samych dresowych spodniach. Wokół jego brzucha ciągle znajdywał się biały bandaż, który wymieniała nad samym ranem. Jego włosy i broda z dnia na dzień powoli wracały do starej długości, co tylko przyprawiało ją o szybsze bicie serca. Brunet był cholernie przystojny i czuła jak było jej gorąco za każdym razem, gdy widziała go w podobnym wydaniu. A mieszkając razem i opiekując się nim, była na to skazana bardzo często.
— Jo... Chyba nie wracamy do początków, co? — Zapytał, opierając się ramieniem o ścianę. Na jego twarzy błądził jakiś uśmieszek, ale nie potrafiła stwierdzić, czy był on z tych złośliwych, czy bardziej rozbawionych. — Myślałem, że przestałem być twoim wrogiem.
— To, że się zgodziłam tobą zaopiekować, to nic nie znaczy. Ciągle zostawiłeś moją matkę i skazałeś zapewne na śmierć.
W gruncie rzeczy wcale go nie obwiniła. Kiedy opowiedział jej o tym, co się stało z jego punktu widzenia, tak potrafiła to zrozumieć. Walczył o przetrwanie i własne życie, a w takiej sytuacji zawsze pierwsze miejsce zajmował instynkt.
— Dlatego chciałaś nieodpowiedzialnie ruszyć sama, by ją ratować? Nie mając pojęcia, gdzie jej szukać, ani tego, że może właśnie sama zmierza w stronę Jackson?
— To bym się z nią minęła! — Warknęła Josie. — To, co chciałam zrobić, to tylko i wyłącznie moja sprawa! Jestem dorosła i nie muszę nikogo się pytać o zdanie! Już na pewno nie ciebie!
— To prawda — skinął głową, a ona miała wrażenie, że tym jednym gestem irytował ją jeszcze bardziej. Spodziewała się, że będzie chciał się z nią wykłócać, niemal zakazywać tego, by szła, a on stał spokojnie pod ścianą z założonymi rękami na klatce piersiowej. Wydawało jej się, że wręcz się z niej wyśmiewał w ten sposób. — Jednak Josie... — Chris westchnął cicho — twoja matka jest dzielną kobietą. Powinnaś w nią bardziej uwierzyć. Rozdzieliliśmy się, ale jestem pewien, że za niedługo dotrze tutaj cała i zdrowa. Żaden grzyb nie jest jej straszny, co nie powiedziałbym tego samego o twoim ojcu.
Josie zamarła na krótką chwilę. Temat Joela był dla niej dosyć... Niezręczny, a może nawet kłopotliwy. Z jednej strony uważała, że nie była córką, którą mógł sobie wyobrażać. Z drugiej miała wyrzuty do niego, że ich nie znalazł. Jednocześnie chciała go poznać, ale nie była pewna, co mogło się wydarzyć w trakcie takiego spotkania. Znała siebie, wiedziała, że w chwili złości mogła powiedzieć kilka słów za dużo. Jednak nie spodziewała się usłyszeć cokolwiek na jego temat ze strony Chrisa. Słowa Younga ewidentnie wskazywały na to, że wiedział o wiele więcej, niż ona.
— O czym ty mówisz? — Zapytała z cichym rozkazem.
Podparła ręce na biodrach i Chris uśmiechnął się do siebie. Uważał, że w tym momencie wyglądała niezwykle uroczo, a w dodatku była niemal wierną kopią swojej matki. Może nie tyle z wyglądu, co z zachowania. Wiedział, że Jorie miała tendencję do podobnego zachowania, gdy koniecznie chciała się czegoś dowiedzieć. Jednak Josie robiła to na swój własny sposób. Uniosła jedną brew do góry, a jej brązowe oczy wręcz iskrzyły się w jego stronę. Sam miał wrażenie, że jego serce zabiło trochę szybciej na widok dziewczyny w takim wydaniu. Wcześniej mało, co miał z nią do czynienia, ale ostatnie dni, gdy się nim opiekowała, pozwoliły mu zaobserwować o wiele więcej, niż może nawet sam tego chciał.
— Wiem, że Jorie go szukała w Bostonie. Sam też podpytałem niektóre z moich...
— Dziwek?
Zakończyła za nim, chociaż sama nie wiedziała, dlaczego to w ogóle powiedziała. Jakaś myśl, że z jednej strony mogło go coś łączyć z więcej niż jedną kobietą, nie dawała jej spokoju. Chris zmarszczył brwi, ale zachichotał cicho. Niemal bezdźwięcznie, że prawie tego nie usłyszała. Poczerwieniała ze złości na samą siebie, bo była pewna, że jeśli wcześniej nie uważał ją za głupią gówniarę, tak teraz to na pewno miało miejsce.
— Miałem na myśli moje kontakty. Wbrew pozorom, co o mnie myślisz, nie sypiam z kim popadnie.
— To nie to... Nie miałam... — zaczęła się jąkać, próbując znaleźć odpowiednie słowa, by przekazać mu to, że nie to na myśli. Jednak nie umiała tego zrobić, dlatego postanowiła zrezygnować i wrócić do głównego tematu jej zainteresowania. — Mówiłeś o moim ojcu...
— Słyszałem różne barwne opowieści o Millerze. Niektóre z nich były bardzo... — zawahał się na sekundę, zastanawiając się jak przekazać dziewczynie informacje, które posiadał – krwawe. Nie wtrącam się w to, co robi Jorie, ale szczerze nie wiem, czy powinna go odnajdywać. Minęło dwadzieścia lat i to na pewno nie jest ten sam facet, którego zapamiętała i ciągle wspominała.
— Co? — Mruknęła w szoku. Próbowała poukładać to, co usłyszała, ale wiele tego nie było. Nie była pewna, czy Chris wiedział więcej i próbował zaoszczędzić jej złych opowieści, czy faktycznie nie posiadał większej ilości informacji. — Cokolwiek o nim słyszałeś, tak na pewno nie zrobi jej krzywdy.
Do tego kompletnie nie była przekonana. Powiedziała to tylko i wyłącznie, by się z nim nie zgodzić. Co prawda Tommy zapewniał ją, że jego brat będzie uradowany widokiem jej matki, ale... No właśnie, zawsze pozostawało to ale. W tym przypadku było to, które podpowiadało jej, że jedyne, co teraz mogła robić to zastanawiać się nad tym wszystkim. Nie miała żadnych pewności, ani tym bardziej wiadomości. To też utwierdzało ją, że powinna wyruszyć w drogę i odnaleźć matkę.
Jednak jeśli Chris miał w czymś rację – według niej, do czego nie chciała się za nic przyznać – to był fakt, że nie była przygotowana na tę drogę. Wyruszenie samotnie przez Stany, niemal było pewne, że skończy się tylko jednym – jej śmiercią i to prawdopodobnie w długich męczarniach.
— Może i nie. Może nie fizyczną, ale psychiczną? Twoja matka już wystarczająco była z jego powodu załamana, a czuję, że właśnie tym może się skończyć ich spotkanie — westchnął Chris i nagle wydał z siebie cichy jęk ból. Josie mimo wszystko zaniepokoiła się jego stanem i w kilku krokach do niego podeszła.
— Co się dzieje? Co cię boli?
— Od kiedy tym się tak przejmujesz, co? — Zapytał zadziornie i chociaż na jego twarzy widniał uśmiech, tak czoło było zmarszczone i oddychał ciężko przez nos. Przyłożył rękę do swojej obandażowanej rany, jakby to miało zniwelować ból. — Wydaje mi się, że zioła od tego waszego doktorka przestały działać.
— To dlatego, że zamiast leżeć, tak jak ci to zalecono, to postanowiłeś zrobić sobie wycieczkę a dół — warknęła z udawaną złością.
Chris irytował ją swoim zachowaniem, ale w głębi duszy nie mogła pozwolić na to, by coś mu się stało. Nie chciała tego, bo jak bardzo na niego narzekała i udawała, że za nim nie przepada, tak dawał jej trochę towarzystwa. Gdy Jorie wyjechała z Jackson przez tygodnie mieszkała w ich domu sama. Nie było to przerażające w żaden sposób, bo zaledwie kilka metrów dalej swój dom mieli Tommy i Maria, ale dobrze było mieć czyjeś towarzystwo. Odezwać się do kogoś innego niż Allie – psiaka, którego zaadoptowała razem z matką po tym, jak jego poprzedni właściciel zmarł.
— Nie moja wina, że ktoś postanowił lekkomyślnie wyruszyć samemu w drogę po całych Stanach. Wiesz, co by zrobiła twoja matka, gdyby się dowiedziała, że mogłem cię powstrzymać, a tego nie zrobiłem?
— Zabiła, poćwiartowała i pochowała. Albo dała twoje resztki zwierzętom na pożarcie.
Chris zamarł i spojrzał na nią niemal z przerażeniem. Josie jednak uśmiechnęła się złośliwie, widząc, że dał się nabrać na jej małe żarty. Wiedziała, że Jorie byłaby wściekła, ale nie do takiego stopnia, jak to opisała.
— Jesteś niemożliwa — zachichotał krótko, a zanim przerwał, bo rana znów zaczęła mu dokuczać, Josie pomyślała, że jego śmiech to był całkiem przyjemny dźwięk. Mężczyzna skulił się do przodu i podparł wolną ręką o ścianę.
— A ty nieodpowiedzialny.
— Jestem od ciebie starszy, więc nie pozwalaj sobie.
— Och, nie pierdol głupot o wieku. To tylko liczba, tak swoją drogą. Poza tym w tym momencie znajdujesz się w moim domu, więc będziesz robił dokładnie to, co ja powiem. Rozumiesz?
Young skinął głową bez przekonania, ale w głębi duszy podobała mu się taka, wręcz władcza postawa u Josie. W pewien sposób miała rację, bo był na nią skazany, przynajmniej do momentu, w którym wyzdrowieje. Na razie miał problem, by samemu dotrzeć z punkt A do punktu B i potrzebował jej pomocy. I właściwie nie chciał pomocy od nikogo innego.
— Chyba nie mam innego wyjścia, proszę pani.
GDY DOTARLI DO ŁAZIENKI NA PIĘTRZE, BANDAŻ CHRISA ZNÓW BYŁ ZAKRWAWIONY. Josie nie omieszkała wyrzucić z siebie, co sądzi o jego bezmyślnym zachowaniu, ale w końcu postanowiła mu pomóc. Ściągnęła zakrwawiony materiał, delikatnie odkaziła zaszytą ranę, tak jak pokazywał jej to lekarz, a później nałożyła czysty bandaż. Wszystko trwało dosłownie kilka minut, ale tyle wystarczyło, by pobudziło to jej zmysły. Czuła, że jest cała zarumieniona, a przede wszystkim znajome mrowienie na całym jej ciele – była zbyt mocno podekscytowana jego obecnością obok siebie. Zwalała to na to, że w Jackson przez ostatni rok nikt nie zwrócił jej uwagi i tęskniła za intymnością z drugą osobą. W dodatku Chris nie był, jak każdy inny chłopak z QZ, z którymi spała. Young był starszy, a co za tym szło zdecydowanie bardziej doświadczony i chciała sprawdzić, czy tego rodzaju seks różnił się od tego, który miała za sobą.
To nie było starannie przemyślane, ale kiedy spojrzał na nią, cicho dziękując za pomoc, chciała by to zrobił w zupełnie inny sposób. Patrzyła na niego i potrafiła wyobrazić sobie go między jej nogami, lub ją samą nad nim, co biorąc pod uwagę jego ranę, było bardziej prawdopodobne. Dlatego bez ostrzeżenia i kompletnie dla niego niespodziewanie, złączyła ich usta w pocałunku. Całowała go niepewnie, bo nagle cała jej odwaga zniknęła. Dochodziła nawet do wniosku, że to był beznadziejny pomysł, zwłaszcza że mężczyzna stał nieruchomo, w żaden sposób nie reagując na to, co zrobiła.
— Jo... — zaczął, ale nie skończył, bo Josie się od niego odsunęła, zwiększając dystans między nimi.
— Kurwa, nie powinnam była tego robić. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
Brak faceta, to w ciebie wstąpiło, idiotko. Bo to nie tak, że Chris jest przystojny i na niego lecisz. W ogóle nie ma to ze sobą nic wspólnego.
— Nie możemy, Josie — mruknął cicho.
Jednak mimo tego, co powiedział, wyciągnął rękę do góry i zatrzymał na wysokości jej twarzy. Odgarnął za ucho kosmyk włosów, który jej wypadł z koka i zatrzymał swoją dłoń na jej policzku. Napięcie między nimi wręcz było wyczuwalne i z każdą sekundą tylko narastało. Jocelyn zagryzła dolną wargę i uśmiechnęła się niewinnie, gdy uniosła na niego swoje spojrzenie. Widziała, jak jego wzrok pociemniał, a on cały się spiął. Czuła, że w jakiś sposób walczył sam ze sobą, by nie ulec tej krótkiej chwili zapomnienia.
Wstąpiła w nią nowa pewność siebie, gdy czuła jak kreślił kciukiem proste linie po jej policzku. Oparła jedną dłoń o jego klatkę piersiową, a drugą złapała za jego biceps. Tym samym spowodowało to, że znajdywała się o wiele bliżej niego, niż wcześniej.
— Dlaczego nie możemy, Chris? — Stanęła na palcach i niemal wyszeptała mu do ucha. Ciarki przebiegły przez całe jej ciało, gdy poczuła jego gorący oddech na własnej szyi. — To tylko seks i nic więcej. Nie wmówisz mi, że tego nie chcesz.
Josie pocałowała go w szyję i miała nawet wrażenie, że wstrzymał swój oddech na krótką chwilę. Czy miała jakiekolwiek wyrzuty sumienia i myślała o tym, co będzie później? Nie do końca. Wiedziała, że to mogło skomplikować ich i tak nie proste relacje, ale w tej jednej chwili nie chciała się tym przejmować. Skoro powstrzymał ją przed tym, by ruszyła za swoją matką – co i tak miała zamiar powtórzyć – tak resztę nocy mogła spędzić w przyjemniejszy sposób.
— To nie ma znaczenia, co chcę, a czego nie.
— Czyli chcesz — zagadnęła zuchwale. — Co cię powstrzymuje? I nie wciskaj mi kitu o wieku, ani o mojej matce. Jestem dorosła i mogę robić, co chcę.
Chris złapał ją mocniej za twarz i pociągnął do tyłu, tak że spoglądali prosto na siebie. Josie patrzyła na niego z czystym pożądaniem, które powoli brało nad nią górę. Cokolwiek wcześniej o nim myślała, tak teraz miała to w nosie. Jego dotyk był elektryzujący i odliczała sekundy do tego, by znów poczuć smak jego ust. I w końcu się doczekała, bo Young pochylił się nad nią i pocałował mocno i zaborczo. Ich usta otwarły się na siebie, a ona czuła, że prawie mdleje z tego, co pojedynczy pocałunek z nią robił. Nigdy nie czuła czegoś takiego, jak w tym momencie. Miała niemal wrażenie, że unosi się w powietrzu. Chris wplótł palce w jej włosy, przyciągając ją jeszcze mocniej do siebie. Josie zacisnęła delikatnie dłonie na jego ciele, czując że jeśli się go puści, tak po prostu upadnie na podłogę.
Czuła dreszcze, a przyjemny prąd przeszedł przez cały jej kręgosłup. Wystarczył prosty pocałunek, by wiedziała, że to było coś zupełnie innego. Tak mocno nie czuła wszystkiego z żadnym ze swoich chłopaków, a teraz? Wydawało jej się, że serce zaraz wyskoczy z jej piersi. Traciła zdolność do jakiegokolwiek myślenia. Było tak, jakby istniała tylko jedna myśl, która nie chciała opuścić jej głowy. Chris, Chris, Chris.
On sam miał wrażenie, że Josie obudziła w nim coś, o czym nie sądził, że będzie mógł jeszcze poczuć. Jej ciepło, które odczuwał na całym swoim ciele i słodkie usta były zdecydowanie uzależniające. Ciche odgłosy, które z siebie wydawała w trakcie pocałunku, mile łechtały mu ego, a przy tym pobudzały niemal każdą komórkę w jego ciele. Prawdą było to, że minęło trochę czasu od ostatniego razu, gdy znajdywał się w podobnej sytuacji z inną kobietą. Chociaż miał swoje potrzeby, tak w ciągu ostatnich miesięcy nie przywiązywał do tego, aż tak wielką uwagę. Jednocześnie nie mógł zaprzeczyć, że obserwował Josie już od jakiegoś czasu i dziewczyna niejednokrotnie śniła mu się w wyjątkowo gorący sposób, który sprawiał, że budził się w środku nocy, niemal zlany potem.
Jednak ciągle była córką jego najlepszej przyjaciółki i osoby, którą od dawna traktował, jak najbliższą rodzinę. I to podziałało na niego, jak kubeł gorącej wody.
— Jo, nie... — odsunął się od niej. Zatrzymał jej dłoń, którą powoli kierowała pod jego spodnie i złapał ją za rękę, odsuwając się od niej. Robił to z trudem, bo jej dotyk był uzależniający i cholernie hipnotyzujący. — Jocelyn, to nie jest odpowiednie. Nie myślisz racjonalnie, a ja nie mam zamiaru cię w żaden sposób wykorzystywać.
— Jeśli tego chcę, to mnie nie wykorzystasz.
Dziewczyna próbowała się nad nim ponownie pochylić, tym razem chcą pocałować go w odkrytą klatkę piersiową. On jednak od razu się odsunął. Josie miała mętlik w głowie, ale jednocześnie w końcu zaczęła rozumieć, co próbował jej przekazać. Chris ją... Odtrącił. A to sprawiło, że nieopisana wściekłość wróciła do niej ze zdwojoną mocą. Nikt wcześniej czegoś takiego jej nie zrobił. Każdy chłopak wręcz ją błagał o to, by poświęciła mu, chociaż najmniejszą ilość swojej uwagi.
— Idź spać, dzieciaku. I nie próbuj znowu uciekać, bo następnym razem powiem o wszystkim Tommy'emu, a z tego co wiem, to tego nie chcesz.
Josie poczuła, jak z zażenowania zrobiła się czerwona jak nigdy wcześniej. Jeśli wcześniej była wściekła, tak teraz gdy nazwał ją dzieciakiem... Miała ochotę go rozszarpać na strzępy. Jednak zanim zdążyła ułożyć odpowiedź, która będzie mieć sens i nie pokaże, jak bardzo to wszystko ją dotknęło i uraziło, tak Chris odwrócił się do niej plecami i podtrzymując ściany, zostawił ją samą w łazience.
Miller zacisnęła mocno pięści i powstrzymała łzy, które chciały wypłynąć z jej oczu. Później przyłożyła drżącą dłoń do swojego brzucha i miała nadzieję, że gdziekolwiek teraz znajdywała się jej matka, tak wróci do niej jak najszybciej, niezależnie czy miała być w towarzystwie Joela, czy bez niego.
Po prostu niech wróci.
⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻
A/N:
trochę spokojniejszy rozdział i mały przerywnik od tej intensywnej atmosfery między Joelem a Jorie,
ale ale nie na długo bo tamta dwójka zaraz będzie zbliżać się do KC, a tam...
ugh będzie się dziać,
zresztą nie tylko tam, bo w Jackson też,
widać, że jak matka ma problemy z facetami, to córka też xD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top