21 | ❝LUCK LEAVES US ALONE❞
DŁUGA DROGA OKAZAŁA SIĘ BYĆ NIETRAFNYM WYBOREM. Zwłaszcza gdy na szerokiej ulicy w dole hotelu, dało się dostrzec zakażonych w uśpieniu. Według Tess jeszcze niedawno byli pochowani w budynkach, ale nowe przybycia do strefy, przyciągnęły ich na zewnątrz. Pozostawała im droga, którą nikt nie chciał wybierać. I Jorie stojąc przed wejściem do muzeum, nawet nie pytała, co czekało ich w środku. Grzyb, który obrósł cały budynek, dawał jej odpowiednie pojęcie na to, z czym mieli się zmierzyć. Joel sprawdził wystający przed wejściem korzeń grzyba i informacja o tym, że był wysuszony, wcale nie działała pocieszająco.
Kobieta wyciągnęła latarkę ze swojego plecaka. Sięgnęła również po swoją broń i dla pewności sprawdziła magazynek. Był pełny. Później odwróciła się do Ellie, zanim zdążyła zrobić to Tess.
— Słuchaj mnie uważnie — odezwała się do nastolatki. Ta spojrzała na nią z pełnym skupieniem. W tym samym momencie Joel zwrócił na nie swoją uwagę, podsłuchując to, co mówiła. — Idziemy powoli. Niczego nie dotykasz. Nigdzie nie odchodzisz. W razie kłopotów zostajesz za nami i czekasz, rozumiesz?
Ellie zgodziła się bez wahania. Jorie czuła skurcze związane ze stresem i zacisnęła mocniej palce na latarce i broni. Nienawidziła tego rodzaju momentów, ale zbyt dobrze wiedziała, że były one nieuniknione.
— Gdzie macie to swoje przejście? — Zapytała, zwracając się tym razem do dwójki dorosłych.
— Na górnym piętrze — odpowiedział Joel. — Pójdę pierwszy i dam wam znać.
Nie czekał na żadną odpowiedź, tylko od razu podszedł do uchylonych drzwi. Zajrzał do środka, a po chwili dał znać, że jest czysto. Jorie skinęła głową do Ellie, by weszła jako pierwsza i sama zrobiła to po niej. W środku panowała ciemność i wyjątkowo nieprzyjemna cisza. Rozglądając się po pomieszczeniu, można było dostrzec zniszczone elementy wystawy, powitanie, czy drogę do sklepiku z pamiątkami. Za dzieciaka uwielbiała przychodzić do takich miejsc. Poznawać historię i dzieła różnych artystów. Szczególnie podobały jej się te placówki, gdzie oferowali wystawy interakcyjne. W ten sposób dzieciaki mogły nauczyć się o wiele więcej, niż ze zwykłych książek i szkolnych zajęć. Pamiętała, jak niejednokrotnie, gdy opiekowała się Sarah, wybierały się do tego typu miejsc. Z czasem wręcz, to stało się ich małą tradycją, a po zwiedzaniu zawsze kończyły na lodach albo ciastku. Sarah zawsze wybierała wszystko to, co zawierało w sobie, jak największą ilość czekolady.
Potrząsnęła szybko głową. To nie był czas, by myśleć o zmarłej nastolatce.
— W mordę! — Zawołała Ellie, a Jorie natychmiast odwróciła latarkę w jej stronę. Była zirytowana tym, jak łatwo Williams złamała większość zasad, które przekazała jej dosłownie chwilę wcześniej.
Ten dzieciak doprowadzi nas wszystkich do śmierci.
Do tej pory wyglądało na to, że wszyscy zakażeni, którzy znajdywali się w muzeum, najwidoczniej pozdychali. Dopóki nie spojrzeli na tego, którego dostrzegła Williams. W rogu pomieszczenia leżał martwy mężczyzna. Ślady krwi i obrażenia na jego ciele wyglądały na świeże. Marjorie nie dawała im więcej, niż kilka dni.
— Co mu to kurwa zrobiło? — Zapytała nastolatka, przyglądając się leżącej sylwetce.
Jorie poczuła, jak adrenalina zaczęła mocniej buzować w jej ciele. Słyszała własne bicie swojego serca, gdy odpowiedź na pytanie Ellie, była jej zbyt dobrze znana. Przez lata widziała zakażonych w różnym stadium choroby, a jednak ciągle za każdym razem nie mogła przyzwyczaić się do tego widoku. Zdrowi ludzie, nawet z najgroźniejszymi obrażeniami nie wzbudzali w niej, aż tak silnych emocji, jak zakażeni. Mogła opatrywać najbardziej krwawiące rany, pomagać przy operacjach i pozostać kompletnie niewzruszoną. Kiedy wystarczyło jedno spojrzenie na zakażonego i cały żołądek podchodził jej do gardła.
Tess i Joel wymienili ze sobą zaniepokojone spojrzenie.
— Może został zaatakowany na zewnątrz? — Jorie wyszeptała tak cicho, jak to było tylko możliwe. Miała nikłą nadzieję na to, aby jej słowa okazały się prawdą. Jednak szybko zrozumiała, że robiła to prawdopodobnie tylko ze względu na Ellie.
— Mógł się wczołgać do środka — dodała Tess. — Były otwarte, to pewnie przez niego. Nic nie słyszę.
— A kogo miałabyś słyszeć? — Powiedziała normalnym tonem Ellie, ale szybko została uciszona. Jorie spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami. Gdyby wzrok mógł zabijać, to Williams leżałaby martwa obok zakażonego z powodu morderczych spojrzeń całej trójki. — Że niby to robota zakażonych? Zaatakowali mnie i tak to nie wyglądało.
— To pewnie, że miałaś szczęście.
— Od tej chwili milczymy — zadecydował Joel. Mówił tak cicho, że gdyby nie stali blisko siebie, tak w ogóle by go nie usłyszała. — Nie szepczemy, tylko milczymy. Żadnych pytań — dodał szybko, gdy Ellie otwierała usta. — Wykonać.
Cała czwórka dotarła do schodów. Jorie odwróciła się do nastolatki i wskazała palcami najpierw na swoje oczy, a później na podłoże. W ten sposób chciała jej przekazać, że ma patrzeć pod nogi. Wtedy też ruszyli w końcu w górę. Szli bardzo powoli ze względu na skrzypiące schody. Cała poręcz i ściany wokół były pokryte grzybem. Była to idealna wylęgarnia cordycepsa, czyli miejsce, od których normalnie starała się trzymać, jak najdalej.
Gdy Joel i Jorie dotarli na półpiętro jako pierwsi, od razu musieli się zatrzymać. Z sufitu opadły fragmenty gruzu w towarzystwie cichego odgłosu i kurzu, który pojawił się nad ich głowami. Millerowie wymienili ze sobą krótkie spojrzenie. Jorie nie wiedziała, co miało ono oznaczać. Przynajmniej nie ze strony Joela, bo sama była pewna, że spojrzała na niego, by znaleźć w nim jakieś pocieszenie i zapewnienie, że wszystko będzie w porządku. Nie mogła wiedzieć, że Joel spojrzał na nią, by upewnić się, że na pewno nic jej nie jest i ciągle jest obok niego. Nie pierwszy raz znajdywał się w takiej sytuacji, jak ta. Przez lata wychodził ze strefy, napotykając jeszcze gorsze warunki, niż to, z czym mieli teraz do czynienia. Jednak wtedy, nigdy nie miał przy swoim boku Marjorie, która była dla niego najważniejsza.
W tym samym momencie skinęli głową, dając sobie niewerbalny znak, że ruszają dalej. Poświecili latarkami do przodu, a ona powstrzymała się w ostatniej chwili, by nie wydać z siebie żadnego, zniesmaczonego odgłosu. Na schodach leżały martwe ciała pokryte z każdej strony grzybem. Ominięcie ich wszystkich nie było łatwym zadaniem, nawet dla niej, dlatego przez chwilę nie dziwiła się, gdy Ellie nadepnęła przypadkowo na martwą rękę. Późnej jednak spojrzała na nastolatkę z pełnym irytacją i powątpiewania wzrokiem. Poruszyła ustami, wypowiadając bezgłośnie swoje niezadowolenie.
Czy ty sobie kurwa żartujesz?
Nie tylko obawiali się ataku zakażonych, ale sam budynek nie był w najlepszym stanie. Trudno było się temu dziwić, bo przez lata nikt się nim nie interesował, a grzyb, który go obrósł, w niczym nie pomagał. To była kwestia czasu, aż się zawali i Jorie nie chciała być tego świadkiem. Po przejściu ostatnich schodów w końcu udało się dostrzec wejście do sali niepodległości. Joel popchnął delikatnie drzwi do przodu i wszedł do środka, a tuż za nim Marjorie.
Wtedy też budynek się poddał. Nastąpił głośny trzask, a fragmenty tynku i belek opadły na piętro, odgradzając przejście, w którym jeszcze sekundę wcześniej się znajdywali. Tess popchnęła do przodu Ellie, tym samym obie upadły na posadzkę w ostatniej chwili, zanim gruz zdążył opaść. Jorie podeszła do nastolatki i natychmiast pomogła jej się podnieść. Jednak, gdy tylko się wyprostowały, w całym pomieszczeniu rozległ się zwierzęcy, przeraźliwy dźwięk.
I klikanie.
Jorie zaklęła siarczyście w myślach i cała się spięła. Zacisnęła mocniej palce na swoim pistolecie do tego stopnia, że pobielały jej knykcie. Czuła paznokcie wbijające się w jej skórę. Millerowie wycelowali swoją broń, w kierunku skąd dochodziły przerażające dźwięki. Oprócz zniszczonych mebli i eksponatów nic nie dało się dostrzec, ale odgłosy tylko nabierały na mocy, a to oznaczało, że zakażony zbliżał się w ich stronę. Powoli zaczęli się wycofywać w tylną część pomieszczenia, cały czas będąc gotowym do ataku i ucieczki.
Strach był wyjątkowo okropnym uczuciem. Nie rzadko sprawiał, że człowiek zastygał w bezruchu i nie wiedział, co miał zrobić. Odbierał racjonalne myślenie, które było tak potrzebne w tego typu momentach. Jorie czuła, jak niekontrolowanie drga jej warga. Miała problem z prawidłowym oddychaniem i jedyne, co chciała zrobić to wciągnąć głośno powietrze do płuc, by poczuć coś więcej poza stęchłym zapachem grzyba i opuszczonego budynku. Zacisnęła mocno usta, by nie wydać z siebie żadnego odgłosu. Wiedziała, że teraz to całkowicie skazywałoby ich na porażkę.
Oczekiwanie było najgorsze, ale i ono się skończyło, gdy do pomieszczenia wkroczył zdeformowany, wyginający się potwór. Jakiekolwiek urazy i niedopowiedzenia między całą grupą zniknęły, gdy zostali wspólnie postawieni w sytuacji, gdzie ważyły się ich życia. Minęli drugie przejście, gdy rozległ się ponowny, tym razem wyraźniejszy odgłos klikania, który towarzyszył temu wcześniejszemu.
Drugi Klikacz.
Cała czwórka cofnęła się w głąb, gdy do środka wszedł zakażony. Schowali się za szklaną gablotą, obserwując to, jak Klikacze przemierzali salę w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Wszyscy byli przerażeni, ale najbardziej było to widać po Ellie, która była wyjątkowo nerwowa i nie do końca panowała nad swoim ciałem. Joel zauważył, że Jorie nawet nie drgnęła, ale gdy spojrzał w jej oczy, był w stanie dostrzec, że była równie przestraszona. Chciał odebrać od niej to uczucie, a przede wszystkim zabrać ją z tego miejsca. Nie mógł znieść myśli, że musiała to wszystko przechodzić. To jednak dawało mu do myślenia. Skoro zachowywała się w tak opanowany sposób, to co takiego musiała przejść przez te lata?
Klikacze zbliżali się coraz bardziej, a Ellie uniosła swój strachliwy wzrok na małżeństwo. Nie miała bladego pojęcia, co robić.
Nie zobaczą cię, ale usłyszą.
Joel poruszył bezdźwięcznie ustami, jednocześnie wskazując palcem najpierw na swoją twarz, a później na ucho. Nastolatka skinęła niezauważalnie głową i wyjrzała przez szybę, gdy przeraźliwy odgłos rozległ się przed nimi. Po drugiej stronie gabloty dostrzegalny był zakażony, który wyginał swoje ciało w różne strony. Brunet przyłożył palce do ust, dając znać, by pod żadnym pozorem nie wydały z siebie, ani jednego odgłosu. Jorie słyszała swoje szybko bijące serce, które chciało wypaść jej z piersi. Miała do czynienia z zakażonymi nie tak dawno, gdy razem z Chrisem przedostawała się do Bostonu, ale nie miało znaczenia, ile razy się ich spotkało. Do czegoś takiego nie można było się przyzwyczaić. Można było jedynie zrobić wszystko, by wyjść z tego starcia całym.
Ellie zamknęła oczy i zadygotała. Całkowicie rozumiała zachowanie nastolatki i sama wcale nie poczuła się lepiej, gdy Klikacz skręcił w ich stronę i zaraz wyszedł, ukazując im się w całej postaci. To była chwila, gdy Jorie wykrzywiła twarz w grymasie, a później zakażony odwrócił się w ich stronę i wydał z siebie przerażający krzyk. Joel natychmiast władował w niego kilka pocisków, ale potwór nic sobie z tego nie zrobił i rzucił się na niego.
Wtedy też pojawił się drugi Klikacz.
— Uciekaj! — Krzyknął Joel, a pozostała trójka ruszyła w bieg.
Tess pociągnęła za sobą Ellie, a Jorie znajdywała się tuż za nimi. Jednak szybko zniknęły jej z oczu, gdy poczuła, jak goniący ich Klikacz rzucił się na nią od tyłu. Poczuła jak upadła i z przerażającym krzykiem szybko zaczęła z siebie zrzucać potwora. Broń, która wypadła z jej dłoni, leżała oddalona na podłodze. Szybko przytrzymała ręce na ramionach zakażanego, odwracając od niego swoją głowę.
Strzał z broni odrzucił Klikacza z jej ciała. Gdy udało jej się podnieść, zobaczyła Tess, która celowała do zakażonego, odciągając od niej jego uwagę. To jednak spowodowało, że Klikacz ruszył na nią i na Ellie, z którą szybko się rozdzieliła. Jorie podniosła z podłogi swój pistolet i sama zaczęła uciekać w bok pomieszczenia, próbując znaleźć chwilowe schronienie. Udało jej się schować we wnęce w rogu sali. Obok siebie dostrzegła zniszczone fragmenty lustra, które pozwoliły jej zaobserwować to, co działo się w najbliższym otoczeniu. Głosy walki ucichły na kilka chwil, a jedyne, co można było usłyszeć to odgłosy, które wydawali z siebie zakażeni.
Jorie wciągnęła cicho powietrze, czując, jak ręce jej drżały. Stała nieruchomo, ale szybko odwróciła swój wzrok z powrotem na połamane lustro. W jego odbiciu dostrzegła Ellie, która chowała się za gablotą i jak bardzo chciała do niej podejść i jej pomóc, tak nie miała na to żadnej sposobności. Znajdywała się zbyt daleko, by dojść do niej kompletnie niezauważona. Jednak dostrzegła, że tuż obok znajdywał się Joel. Nie był w stanie jej zauważyć, ale wiedziała, że miał zamiar podejść do Ellie i jej pomóc. Dlatego ona sama uznała, że może w jakiś sposób odwrócić od nich uwagę. Nie mogła znieść myśli, że Joelowi mogłoby się coś stać. A Ellie... Bez niej nie mogła zapewnić spokoju własnej córce.
Najciszej jak potrafiła, wzięła kawałek szkła z podłogi, a później odrzuciła go na drugą stronę pomieszczenia. Cichy skrzek nastąpił w tym samym momencie, co chrupnięcie kawałka szkła i cała walka rozpoczęła się na nowo. Jorie szybko wyszła ze swojego schronienia, ruszając w ich stronę, ale nie przeszła metra, gdy zauważyła, że ktoś inny potrzebował jej pomocy. Tess szarpała się z Klikaczem i ewidentnie przegrywała, dlatego Miller, nawet się nie zastanawiała. Podeszła bliżej, wycelowała swoją broń i ręka jej w żaden sposób nie drgnęła, gdy strzeliła kilkakrotnie w ciało zakażonego. Ten padł martwy na Tess, a ona natychmiast go z siebie zrzuciła.
Kobieta ciężko dyszała, gdy podniosła się do pozycji siedzącej i uniosła swój wzrok na Jorie.
— Jesteśmy kwita — powiedziała szatynka i wyciągnęła swoją rękę w stronę Tess. Ta o dziwo ją przyjęła i z jej pomocą stanęła na nogi. — Wszystko w porządku?
— Nie, żeby cokolwiek cię to interesowało.
Jorie wywróciła oczami.
— Wiesz, jak coś takiego się nazywa? Empatia.
— Obudź się, kobieta. W takim świecie, w jakim żyjemy, nie ma miejsca na coś takiego.
— To, że świat popierdoliło, nie znaczy, że my wszyscy... — Miller przerwała, zdając sobie sprawę, że cokolwiek by nie powiedziała, tak Tess miała zupełnie inne spojrzenie na wszystko, co się działo od dwudziestu lat. Cordyceps był przejebany, tak samo jak ciągła walka o przetrwanie. Jednak jeśli było coś, czego się nauczyła to, że w takich momentach z ludzi wychodziły nie tylko ich najgorsze cechy. Również te najlepsze. — Zresztą nieważne. Uratowałaś mi życie, ja się odwdzięczyłam tym samym. Jesteśmy kwita. Jednak nie boję się umoczyć dłoni we krwi, prawda?
Tess mruknęła coś pod nosem, ale cokolwiek to było, tak Jorie tego nie usłyszała. Później rozległy się ciężkie kroki i obie spojrzały nerwowo do przejścia, z którego wyszedł Joel z karabinem w gotowości. Tuż za nim zjawiła się Ellie i Marjorie odetchnęła z ulgą na ich widok.
Nic się im nie stało.
— Nic się nie stało? — Zapytał Joel z troską, spoglądając na obie kobiety.
— Prawie zeszłam na zawał...
— Skręciłam kostkę...
Odezwały się jednocześnie i w tej samej chwili obie zamilkły zdecydowanie skrępowane. To przypomniało, dlaczego cała ta sytuacja była tak mocno skomplikowana.
— A ty? — Jorie zwróciła się do nastolatki, która spoglądała na martwe ciało zakażanego. Była o wiele bardziej zrelaksowana, niż wcześniej.
— Nie zesrałam się w gacie, więc... — podciągnęła rękaw swojej bluzy i na przedramieniu, gdzie widniał ślad po ugryzieniu, znalazło się kolejne. Wszyscy spoglądali na to w szoku i nawet Miller dochodziła do wniosku, że można było być odpornym na jedno ugryzienie. Ale drugie? I to w dodatku w odstępie krótkiego czasu? Nawet ona nie potrafiła uwierzyć, by ktoś był, aż tak bardzo wyjątkowy. A może właśnie... Ellie była? — Kurwa, żartujesz sobie?! Chociaż skoro już miało na kogoś paść, to lepiej bym była to ja.
Jorie widziała, że Joel zestresował się na nowo, widząc kolejne ugryzienie. Nie dziwiła mu się, bo sama nie wiedziała, czy powinna się cieszyć, czy być przerażona stanem dziewczyny. Jeśli istniało jakieś prawdopodobieństwo, że ta się zamieni, tak... Po prostu nie chciała być osobą, która będzie musiała pociągnąć za spust. Zbyt dużo osób zginęło z jej ręki w ten sposób. Nie chciała dopisywać do tej listy Ellie.
— Spierdalajmy stąd — odezwała się Tess, wskazując głową na wyjście.
Chwilę później cała grupa przeszła przez okno i znaleźli się na zewnątrz. Jorie wciągnęła powietrze, bo miała wrażenie, że minęły wieki od kiedy znajdywała się poza murami muzeum. Tymczasem sądziła, że nie minęło nawet pół godziny od momentu, gdy weszli do środka. Tess przysiadła na skraju dachu, a Joel szybko kucnął obok niej, wyciągając prowizoryczną apteczkę ze swojego plecaka. Podał czysty materiał Ellie, by owinęła swoją zranioną rękę, a dla Tess taśmę, którą zaczął owijać jej zranioną stopę.
Marjorie przyglądała się temu przez kilka sekund, decydując, że lepiej będzie się nie odzywać. Chciała zaoferować swoją pomoc, skoro tak doskonale poradziła sobie wcześniej z ręką Joela. Jednak rozumiała, że druga kobieta prędzej wolałaby umrzeć, niż przyjąć od niej jakąkolwiek pomoc. Podeszła do prowizorycznego mostu, który składał się z wadliwego rusztowania i kilku niezłączonych ze sobą desek. Gdy spojrzała w dół, zobaczyła, że znajdywali się kilkanaście metrów nad ziemią. Podejrzewała wysokość trzeciego lub czwartego piętra.
— Na drugą stronę? — Zapytała dla pewności, bo innej drogi nie widziała.
— Tak — Joel skinął głową. — Wiem, że wygląda strasznie...
Jednak Jorie go nie słuchała, tylko od razu weszła na rusztowanie i przeszła na drugą stronę, nawet się nie zatrzymując. Ellie zrobiła to samo.
— Tamto było straszne — oznajmiła nastolatka. — To tylko kawałek drewna.
Obie znalazły się po drugiej stronie. Jorie opadła ciężko plecami na zniszczoną ścianę budynku i przywołała do siebie Ellie. Dziewczyna podeszła do niej, nucąc cicho pod nosem. Zachowywała się niemal tak, jakby to, co przed chwilą się zdarzyło, właściwie nie miało miejsca. Miller dochodziła do wniosku, że może tak było lepiej.
— Mogę mieć do ciebie prośbę? — Nastolatka skinęła głową. — Sprawdzisz mi kark? Jeden z nich mnie zaatakował i...
— Zostałaś ugryziona? — Zapytała z przejęciem Ellie, podchodząc bliżej do kobiety. Jej spokojnie nastawienie zniknęło.
— Ellie, weź głęboki oddech. Nic nie czułam, ale chcę dla pewności, byś to sprawdziła. Więc, proszę...
— Okej — zgodziła się nastolatka. — Odwróć się.
— Tylko masz być ze mną całkowicie szczera. Zobaczysz coś, to mi o tym mówisz. Rozumiesz?
— Rozumiem.
Jorie nie była przekonana, bo do tej pory większość zasad, które jej nałożyła, Ellie bez problemu potrafiła złamać. Jednak obawy, że mogła zostać ugryziona, były o wiele większe. Cała się trzęsła, gdy odwróciła się do niej plecami i podniosła swojego kucyka do góry. Czuła, jak dziewczyna odchyliła jej kurtkę i bluzkę, dokładnie badając odsłoniętą skórę. Jej serce biło tak szybko, jak tego dnia jeszcze nie miało na to okazji, aż w końcu Ellie się od niej odsunęła.
— Nic nie ma — powiedziała, a Jorie odetchnęła widocznie z ulgą. — Obiecuję. Nawet zadraśnięcia.
— Dziękuję.
— Żaden problem. O w mordę! — Zawołała Ellie.
Szybko się do niej odwróciła i zobaczyła, jak dziewczyna podeszła na skraj budynku. Punkt, w którym się znaleźli, był idealnym miejscem widokowym. Popołudniowe, pomarańczowo-złote słońce oświetlało cały zniszczony Boston. Był to zdecydowanie niesamowity widok i Jorie w takich momentach zawsze potrafiła dostrzec więcej dobra w świecie, niż normalnie. Ciągle żyli, ciągle mogli kochać. Bo były rzeczy, których grzyb, a nawet najbardziej zawistni ludzie nie mogli zniszczyć.
— Na to liczyłaś? — Zapytał Joel, zakradając się obok nich niemal bezszelestnie.
— Jeszcze nie wiem, ale na widok nie zamierzam narzekać — stwierdziła Ellie, a później spojrzała na Jorie. — A ty? Podoba ci się?
— Ma swój urok — zgodziła się i na krótką chwilę jej wzrok spotkał się z tym, który należał do Joela. Coś w jego spojrzeniu było, co sprawiło, że poczuła delikatne rumieńce na policzkach, dlatego czym prędzej zwróciła swoją głowę z powrotem na widok przed sobą. Miała też wrażenie, że przez sekundę dostrzegła przebłysk uśmiechu na jego twarzy. Uśmiechu, który widziała niejednokrotnie, gdy byli razem.
W końcu i Tess dołączyła do całej grupy i od razu wspięła się na drabinę, która prowadziła w dół budynku. Ellie ruszyła tuż za nią i Jorie była następna w kolejności. Stanęła na pierwszym schodku, ale zatrzymała się na krótką chwilę. Przeczucie kazało spojrzeć jej do góry, a gdy to zrobiła, zobaczyła, jak Joel opuścił swój wzrok na zniszczony zegarek. W tej jednej sekundzie miała wrażenie, jakby śmiech Sarah z tamtego, przeklętego wieczoru, była w stanie usłyszeć w swojej głowie.
RESZTA DROGI DO RATUSZA PRZESZŁA W CAŁKOWITYM MILCZENIU. Cała trójka obserwowała Ellie, oczekując tego, że w każdej sekundzie zamieni się w krwiożerczego potwora.
Gdy dotarli na miejsce, Jorie czuła, że coś było nie tak. Schowali się za zniszczonym autem, obserwując uważnie teren. Na placu przed ratuszem znajdywała się ciemna ciężarówka, która jako jedyna nadawała się do użytkowania. Poza tym wszystko wskazywało na to, że cały teren był równie opuszczony, jak reszta miasta.
— Coś jest nie tak — powiedziała cicho Jorie, a Joel spojrzał na nią. — Powinny być dwa auta i ludzie czekający na zewnątrz.
— Jesteś tego pewna?
— Stuprocentowo.
Jorie nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Zwłaszcza że wiedziała, że w drugim aucie miała znaleźć się razem z Chrisem. Osobówka, którą mieli jechać, nigdzie nie była dostrzegalna. Cokolwiek się stało i w jak najgorszy sposób obróciły się wszystkie sprawy, miała nadzieję, że Young zdołał uciec. Nie miałaby mu tego za złe, że na nią nie czekał. Każdy ratował swoją skórę.
— Jorie! — Warknął szeptem Joel, gdy zauważył, że kobieta szybko wyszła zza ich kryjówki i z pistoletem w gotowości powoli kierowała się w stronę ciężarówki. — Kurwa.
Skulił się i natychmiast ruszył za nią. Szybko zrównał się z nią i posłał najbardziej zirytowane spojrzenie, jakie kiedykolwiek u niego widziała.
— Żartujesz sobie kurwa? — Wyszeptał, niemal bezgłośnie. — Co ty sobie myślisz, co?
— Później będziesz mógł powiedzieć mi, jak bardzo uważasz moje zachowanie za nieodpowiedzialne i irracjonalne. Teraz mamy, co innego do zrobienia. Zgoda?
Joel niechętnie skinął głową. Podeszli powoli do ciężarówki, a brunet szybko ją wyprzedził i jako pierwszy podszedł do drzwiczek. Wziął szybki oddech i wymienił spojrzenie z kobietą. Jorie przyjęła pozycję do ataku, a on otworzył cicho przednią część samochodu. W środku nikogo nie było, ale dostrzegalne były ślady świeżej krwi. To tylko utwierdziło ją w tym, że stało się coś złego. Brunet dał znać Tess i Ellie, by nie podchodziły, a razem ze swoją żoną, okrążył ciężarówkę i przeszedł na drugą stronę. Tam pod kołami dostrzegli zmasakrowaną i zakrwawioną sylwetkę nieznanego mężczyzny.
Jorie kucnęła przy martwym ciele, próbując ocenić, jak długo się tam znajdywało. Podejrzewała, że cokolwiek się tutaj stało, tak miało to miejsce kilka godzin wcześniej. Ruszyła znów powoli za Joelem, by dołączyć do niego z tyłu samochodu. Pociągnął za rączkę od tylnego wejścia, ale kiedy drzwi się otworzyły, również tutaj w środku nic nie było.
— Co kurwa? — Mruknęła cicho, opuszczając z rezygnacją dłoń wzdłuż ciała. — Zabiję ją, jeśli nas wykantowała.
— Myślisz, że Marlene mogłaby mieć coś z tym wspólnego?
— Po niej jestem w stanie spodziewać się wszystkiego — warknęła z irytacją. Później jednak przypomniała sobie o Ellie i tym, jak ważna była dla Marlene. Przejechała palcami między swoimi brwiami. — Pierdole... Jak bardzo za nią nie przepadam, tak wiem, że nie dopuściłaby do czegoś takiego. Może zostali zaatakowani przez zakażonych?
— Joel? — Zawołała Tess, podchodząc razem z Ellie. — Co się dzieje?
— Nie wiemy — odpowiedział, spoglądając na Jorie. — Jaki mieliście plan?
— Około dziesięcioosobowa grupa miała na nas tutaj czekać. Razem z Chrisem mieliśmy wziąć Ellie do osobówki, a ciężarówka miała jechać jako nasza ochrona. Ale drugiego samochodu nie ma...
— Weszli do środka — oznajmiła niespodziewanie Ellie. Dziewczyna spoglądała na schody prowadzące do ratusza, a kiedy reszta spojrzała w tą samą stronę, dostrzegli widoczne ślady krwi.
— Okej, idziemy!
Tess złapała nerwowo dziewczynę za rękę i zaczęła ją ciągnąć w stronę wejścia. Joel zawołał swoją partnerkę po imieniu, ale ona się nie zatrzymywała. Jorie nie czekając na dalszy rozwój akcji, sama zaczęła się wspinać po schodach, aż w końcu weszła za prowadzącą dwójką do środka. Joel zaklął siarczyście i ruszył za kobietami, kompletnie wykończony ich lekkomyślnością.
Jednak to, co zastali w ratuszu, przerosło ich oczekiwania. Na głównym holu leżały martwe sylwetki, a krew przelewała się po śliskim marmurze. Jorie miała wrażenie, że to wszystko jest jak jakiś nieśmieszny żart. Całe to zadanie z przeprowadzeniem Ellie do kliniki, by ją przebadali... Miało być tylko z założenia proste. Przeprawa przez całe Stany Zjednoczone w uzbrojonej grupie wydawała się trudna, ale teraz gdy cała banda Świetlików, którzy mieli ich osłaniać, nie żyła? Wyglądała na coś, co nie było możliwe do spełnienia.
Tess zaczęła panikować i przeszukiwać wszystkie bagaże. Jorie wyłączyła się z jej rozmowy z Joelem, bo sama była zajęta sprawdzaniem każdego martwego ciała, które potrafiła dostrzec. Szukała wśród nich znajomej męskiej sylwetki, czarnych przydługawych włosów, gęstej brody i brązowych oczu. Czuła, jak łzy napływają jej do oczu na samą myśl, że Chris mógł znaleźć się wśród martwych ciał. Może nie kochała go tak, jak na to zasługiwał, ale zależało jej na nim. Był jej oddanym przyjacielem, na którego mogła liczyć przez całe dwadzieścia lat. Wiele razem przeszli i nie chciała wierzyć, że mógłby tak po prostu...
Później przypomniała sobie o brakującym aucie. Pamiętała, jak jeszcze kilka dni wcześniej, gdy obydwoje znajdywali się w siedzibie Świetlików w Bostonie, opowiadał jej o aucie, które udało mu się zdobyć. Był nim całkowicie zachwycony, a oczy błyszczały z podekscytowania. Ta jego chłopięca radość była zaraźliwa i potrzebował tylko zaledwie kilku chwil, by ją rozśmieszyć. Od ponad roku nie było między nimi nic intymnego, ale ciągle potrafiła cieszyć się jego towarzystwem.
Dlatego, gdy nie była w stanie dostrzec jego sylwetki wśród martwych, tak miała szczerą nadzieję, że Chris uciekł. Udało mu się zbiec i wykorzystał swój samochód, którym tak się ekscytował. Że gdzieś tam kierował się do bezpiecznego miejsca i ciągle żył.
— MARJORIE! — Tess krzyknęła, sprowadzając drugą kobietę do rzeczywistości. — Gdzie mieliście ją kurwa zabrać?
— Nie wiem! — Odpowiedziała nerwowo. — Gdzieś na Zachód! Nie jestem pierdolonym Świetlikiem! Marlene nie wtajemniczała mnie w swoje wielkie plany.
— To dlaczego to w ogóle robisz?
— Bo chcę, by raz na zawsze odpierdoliła się ode mnie i mojej córki!
— Kurwa — Tess wyrzuciła ręce do góry. — Joel, pomóż mi.
— Nie — odpowiedział twardo. — To koniec, Tess. Wracamy do domu.
Jorie nie była w stanie pomyśleć o tym, co tak właściwie powiedział, gdy Tess odwróciła się znad ciała, nad którym się pochylała.
— TO NIE JEST MÓJ PIEPRZONY DOM!
Jej krzyk był przepełniony wszystkimi emocjami i był w stanie uciszyć pozostałych. W jej oczach dostrzegalne były łzy, które starała się powstrzymać. Pokręciła z rezygnacją głową, aż w końcu wyprostowała się i spojrzała na resztę, a przede wszystkim na Joela.
— Ja zostaję — odezwała się spokojniej. — Szczęście musiało nas kiedyś opuścić.
Miller patrzyła na nią ze zdezorientowaniem. I wtedy też dostrzegła to w jej oczach. Znała ten wzrok. Należał do osoby, która wiedziała, że nie ma przed sobą żadnej przyszłości, że nie było w stanie się jej uratować. Należał do...
— Kurwa — wyszeptała Ellie. — Ona jest zarażona.
Zrozumienie natychmiast przyszło na Joela. Nie zmieniało to tego, że czuł, jak po raz kolejny w jego życiu, cały świat, którym się otaczał, legł jak domek z kart. Przez dwadzieścia lat dzielił swoją marną egzystencję z Tess. Była przy nim, gdy tego potrzebował. To ona odwiodła go od próby samobójczej, po tym jak stracił Jorie i Josie. Wspierała go, dbała o niego i kochała, chociaż nigdy nie liczyła na to samo. Uważał, że to nie tak powinno się skończyć. Jeśli ktoś z ich dwójki zasługiwał na to, by zostać zakażonym, to był to on.
— Pokaż mi — mruknął Joel.
— Joel... — Tess próbowała zmniejszyć odległość między nimi, a brunet pod wpływem czystego instynktu, od razu się wzdrygnął i odsunął. Jorie dostrzegła ból w oczach kobiety i w tym momencie naprawdę ją żałowała. Mogły się nie zgadzać, ale nie był to los, na który chciała ją spisać. W końcu Tess odsłoniła fragment kurtki, a przy jej szyi było dostrzegalne ugryzienie, które w szybkim tempie rozprzestrzeniało się po jej skórze. Wyglądało o wiele gorzej, niż to, które miała Ellie i wiadome było, że kobietę czekał tylko jeden los. — Kiepsko, co? Zdejmij opatrunek, Ellie.
Dziewczyna posłuchała i odsunęła fragment materiału ze swojej ręki. Świeże pogryzienie wyglądało niemal na zagojone. Ciągle widoczna była krew i otwarta rana, ale nie wyglądała tak poważnie, jak ta na szyi Tess.
— Patrz, Joel — kobieta podeszła do nastolatki. Chwyciła ją za rękę i wyciągnęła w stronę mężczyzny. — To prawda. Ona jest kurwa prawdziwa! — Dłoń Tess zaczęła się trząść, więc szybko schowała ją za siebie. — Zabierzcie ją do Billa i Franka. Oni wam pomogą. Zrobią to, bo ich przekonasz. Nigdy cię o nic nie prosiłam. O uczucia, bo wiedziałam, że je masz przeznaczone tylko dla jednej osoby, ani... — Jorie miała wrażenie, że spojrzała na nią przelotnie, ale postanowiła to zignorować, nie robiąc sobie żadnych nadziei. Joel otwierał usta, ale Tess go uciszyła. — Zamknij się, bo nie mam dużo czasu. To twoja szansa. Dostarcz małą. Utrzymaj przy życiu. Tak naprawisz wszystko, co zrobiliśmy. Zgódź się, Joel. Proszę.
Joel wiedział, że tracił kolejną osobę, na której mu zależało. Nie chciał tego, ale były rzeczy, na które nawet on nie potrafił wpłynąć. Za Ellie rozległo się głośnie skrzyknięcie, gdy jeden z zainfekowanych się przebudził. Dziewczyna zaklęła i odsunęła w stronę Jorie, a w tym samym czasie brunet wystąpił do przodu i ze spokojem strzelił do zarażonego. Minęła zaledwie sekunda, gdy na dłoni martwego dostrzegalne były pojawiające się korzenie grzyba.
Pole zostało aktywowane i to była kwestia minut, aż do ratusza przybędzie cała horda zakażonych, którą mijali, próbując dotrzeć do tego miejsca. Joel wymienił przerażone spojrzenie z Tess i Jorie, a później podbiegł szybko do drzwi. Gdy je otworzył, do środka dostały się jęki dziesiątek zakażonych, którzy zmierzali w ich stronę.
— Ilu? — Zapytała Jorie, próbując wymyślić, jakiś plan. Jednak nie było żadnego innego poza natychmiastową ucieczką.
— Wszyscy — oznajmił Joel. — Mamy minutę.
Tess szybko rozejrzała się po otoczeniu i zaraz chwyciła po leżący na posadzce karabin, którym zaczęła otwierać i przewracać wszystkie beczki z benzyną. Rozrzuciła skrzynki z granatami i inną amunicją, która była w stanie się zapalić i wybuchnąć. Miller była prawdopodobnie pierwsza, która dokładnie zrozumiała, co robiła druga kobieta. Podejrzewała, że Joel też, tylko nie chciał dopuścić do siebie takiej myśli. Przyglądał jej się i chociaż chciał ją zatrzymać i powstrzymać, tak wiedział, że nie był w stanie tego zrobić.
Po chwili Tess podeszła do Joela, stając z nim twarzą w twarz. Jorie cofnęła się, bo nawet jeśli była zazdrosna o to, co ich łączyło, tak nie mogła się w sobie zebrać, by tym razem mieć o to pretensje. Tess i Joel przez ostatnie lata mieli tylko siebie. Zasługiwali na chwilę pożegnania w najbardziej prywatny sposób, jak to było możliwe w tych okolicznościach.
— Joel — wyszeptała cicho jego imię. — Ratuj tę, którą możesz.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Joel nie odpowiedział, aż w końcu chwycił Ellie za rękę i z całej siły zaczął ciągnąć w stronę drugiego wyjścia.
— Nie! — Krzyczała Ellie. — Nie zostawimy jej! Puszczaj, skurwielu!
Jorie popatrzyła tylko na chwilę na drugą kobietę. Czuła, że powinna coś powiedzieć, ale wiedziała jednocześnie, że to i tak niczego nie zmieniało. Skinęła do niej głową, a później odwróciła się i ruszyła za dwójką.
— Marjorie — zawołała szybko Tess. Odgłosy zakażonych były coraz bardziej słyszalne, ale Miller postanowiła się odwrócić. — Jego plecak. Znajdziesz w nim dowód, że kochał cię i waszą córkę przez cały ten czas. Że cały czas was kocha.
Słowa kobiety były ostatnią rzeczą, jaką spodziewała się usłyszeć. Jednak nie miała czasu na rozmyślanie o nich w tym momencie. Usłyszała, jak Joel z przerażeniem ponaglał ją do ucieczki, a ona w końcu się go posłuchała, zostawiając za sobą Tess na śmierć. Szybko dołączyła do pozostałej dwójki i to była chwila, gdy znalazła się obok Joela, a ten złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć, tak samo jak Ellie. Nastolatka ciągle próbowała walczyć, ale im bardziej się oddalali, tym zdawała sobie sprawę, że nie ma to większego sensu.
Znajdywali się kilka metrów za ratuszem, gdy budynek eksplodował. Joel i Jorie natychmiast odwrócili się, celując swoją bronią na wypadek, gdyby jakiemuś zakażonemu udało się przedostać. Jednak żaden się nie pojawił, a to oznaczało, że plan Tess się powiódł. Przez chwilę cała trójka stała w całkowitym bezruchu. Ellie oddychała ciężko po przebiegniętej długości, ale też z powodu szoku, który ogarnął całe jej ciało. Jorie przyglądała się płonącemu budynkowi i niemal nienawidziła myśli, że na koniec Tess uratowała ich wszystkich. Altruizm i bohaterstwo, którym się wykazała, miał zostać zapamiętany.
Marjorie opuściła swoje ręce wzdłuż ciała, gdy adrenalina powoli się uspokajała. Spojrzała przelotnie na Ellie i zdążyła zauważyć, że wystarczył jeden dzień poza granicami strefy, by dziewczyna się zmieniła. Jej dziecięca niewinność gasła z każdą godziną i nienawidziła tego, bo dokładnie to znała. Widziała, to niejednokrotnie i jak do tej pory potrafiła to ignorować, tak teraz patrząc na Ellie, widziała swoją własną córkę, która musiała dorosnąć o wiele wcześniej, niż powinna. Przypominała sobie małą Josie, która zamiast czerpać z beztroskiego dzieciństwa, była skazana na wiele przeciwności, które ten popierdolony świat kładł im pod nogi.
Joel milczał, a ona wykorzystała moment, w którym ciągle stał nieruchomo. Wyciągnęła niepewnie dłoń w jego stronę i położyła ją na jego ramieniu. Żadne słowa nie były w stanie ukoić jego bólu, ale miała nadzieję, że chociaż jej obecność będzie w stanie minimalnie na niego podziałać. I może tak było, bo jakby zrelaksował się na krótką chwilę, a przynajmniej jego sylwetka nie wydawała się tak samo spięta, jak wcześniej.
Jednak szybko wszystko minęło.
— Idziemy — burknął i odwrócił się, ruszając przed siebie.
⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻
A/N:
na dobre zakończenie weekendu i nowy tydzień,
czy mam przepraszać za długość tego rozdziału?
bo chyba mnie poniosło z tymi 13 stronami w Wordzie xd
anyway... zbliżamy się do Billa i Franka, więc będzie się dużo dziać
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top