18 | ❝IT'S LIKE ALL OVER AGAIN❞
JORIE ZNAJDYWAŁA SIĘ GDZIEŚ NA GRANICY SNU I JAWY, GDY POCZUŁA, JAK KTOŚ SZARPNĄŁ JĄ ZA RAMIĘ. Instynkt przetrwania, który nabyła, sprawił, że natychmiast otworzyła oczy. Nad sobą ujrzała Ellie, która patrzyła na nią ze swego rodzaju strachem.
— Dzięki bogu żyjesz — odetchnęła z ulgą. — Przez chwilę wyglądałaś tak, jakbyś padła. Nie ruszałaś się i ledwo oddychałaś.
— Wybacz — uśmiechnęła się smutno, chociaż właściwie nie rozumiała, dlaczego przeprasza za coś, na co nie miała żadnego wpływu. — Wszystko w porządku, Ellie? Próbowałaś, chociaż się przespać?
— Nie jestem zmęczona.
Jorie westchnęła cicho.
— Zobaczymy, co powiesz za kilka godzin.
— Będę wypoczęta, jak nigdy w porównaniu do ciebie. Przypomnij mi, ile tak właściwie masz lat?
— Wystarczająco, by wiedzieć, że będziesz stękać ze zmęczenia, jak tylko wyjdziemy ze strefy — odpowiedziała i trzepnęła Ellie po głowie.
Dziewczyna wywróciła oczami, a Jorie w tym samym czasie przetarła twarz dłońmi i spojrzała na kanapę. Joel leżał z zamkniętymi oczami, a ręce miał skrzyżowane na klatce piersiowej. Taki widok przywoływał wspomnienia, bo nawet wtedy, gdy miał trzydzieści lat, to drzemał w dokładnie ten sam sposób. Niczym zmęczony życiem ojciec, który zasypiał przed telewizorem. Jego klatka piersiowa unosiła się rytmicznie do góry, a usta wykrzywiły w delikatnym grymasie. Prawdopodobnie było to najbliższe do uśmiechu, co mogła zobaczyć. Uznawała się również za wyjątkową szczęściarę, bo wiedziała, że tylko ona była w stanie to dostrzec. Mogli być rozdzieleni na dwadzieścia lat, ale niektóre rzeczy się nie zmieniały i potrafiła zobaczyć takie małe gesty, które nie były jej obce z ich wspólnego czasu. Grymas, który dostrzegła, w niczym nie mógł równać się szerokiemu, radosnemu uśmiechowi, który pamiętała. Wątpiła też w to, by kiedykolwiek miała jeszcze okazję, by znów go zobaczyć.
W końcu Joel otworzył oczy. Podniósł się ciężko do pozycji siedzącej i spojrzał na nie ciągle nieco zaspany, rozmasowując swój kark. Przez chwilę wydawało się jej, że patrzy na nią, tak jakby cały czas nie wierzył w to, że faktycznie tam była. Jakby ciągle uważał, że była martwa. To sprawiało, że przez krótką chwilę zastanawiała się, czy tak nie byłoby lepiej.
Ellie wyczuwała napiętą atmosferę między dwójką, dlatego usiadła na fotelu pod oknem i odezwała się, spoglądając prosto na Joela.
— Nigdy nie byłam za murem. Wy często wychodzicie?
— Powiedzmy — odpowiedział krótko.
Jorie zauważyła, że nie był skory do rozmowy, ale Ellie najwidoczniej tego nie dostrzegła lub po prostu postanowiła to zignorować.
— Kiedy ostatnio byliście?
— Z rok temu, a co?
— Ale znacie drogę i nic nam nie będzie, prawda?
Joel zawahał się przez krótką chwilę i kobieta potrafiła to dostrzec. Spojrzał na nią przelotnie, ale szybko odwrócił swój wzrok. Oparł się wygodnie o kanapę i rozsunął nogi, a Jorie przeklinała to, że po takim czasie ciągle tak proste gesty z jego strony na nią działały. Chciała stanąć między jego udami, wpleść palce w jego włosy i pocałować tak mocno i bez pamięci, że wątpiła, by kiedykolwiek wcześniej była w stanie przeżyć coś takiego. Emocje, które nią targały, były trudne do opisania. Zwłaszcza po ich krótkiej wymianie zdań, która tylko utwierdziła ją w tym, że miała rację. Niepotrzebnie go szukała, bo nic nie było w stanie naprawić tego, co działo się przez te wszystkie lata. Obydwoje byli kimś zupełnie innym, niż wtedy, gdy byli razem.
Mężczyzna skinął głową, a później znów utkwił swój wzrok w Jorie.
— To twoja córka? — Zapytał obojętnie, a ona była w takim szoku, że z początku nie wiedziała, co miała mu odpowiedzieć. Lubiła Ellie i opiekowała się nią, tak samo jak Josie, czy kiedyś Sarah. W normalnej sytuacji nie miałaby nic przeciwko takiemu pytaniu, ale z jakiegoś powodu nie podobało jej się to, że właśnie Joel je zadał. — Twoja i tego... Chrisa?
Jorie wstała ze swojego miejsca i zacisnęła mocno pięści.
— Czy ty sobie kpisz? Skąd w ogóle pomysł, że Ellie może być moją córką?!
— To, co do tej pory się dowiedziałem, daje mi pewien obraz na to.
— Może, zamiast słuchać innych i tego, co wymyśla twój pokręcony umysł, to na spokojnie byś ze mną porozmawiał. Coś takiego nazywa się komunikacją z drugą osobą, ale nie jestem przekonana, czy ciągle pamiętasz, co to znaczy.
— Więc jesteś córeczką jakiejś szychy — powiedział Joel, zwracając się bezpośrednio do Ellie, kompletnie ignorując Jorie.
Uważała, że był pieprzonym dupkiem. W całym swoim życiu nigdy go tak nie nazwała, nawet wtedy, gdy wkurzał ją do tego stopnia, że wręcz chciała się na niego rzucić z gołymi rękami. Tym razem, jednak nie widziała podstaw do tego, by się powstrzymywać. I po raz pierwszy nie czuła z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Jeśli chciał się zachowywać w ten sposób, to nie miała zamiaru go powstrzymywać. Był totalnym kretynem, bo zamiast porozmawiać z nią o tym, co faktycznie się z nią działo przez dwadzieścia lat, tak wolał z góry założyć, że wie lepiej. Ale to, co bolało ją najbardziej to fakt, że oprócz krótkiego pytania, czy Josie żyje, nie zainteresował się ich córką w żaden sposób.
To sprawiało, że była na niego wściekła.
Nie mogła wiedzieć, że robił to wszystko tylko dlatego, by nie robić sobie żadnej nadziei. Ciągle wątpił w to, czy jej obecność była faktycznie prawdziwa, a jeśli tak, to nie chciał znów się do niej przywiązywać. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że wystarczyła już ta krótka interakcja, by na nowo stracił dla niej głowę, bo serce już od dawna należało tylko do niej.
Poza tym zawsze uważał, że kiedy była na niego wkurzona wyglądała jeszcze piękniej, niż normalnie.
— Coś w tym stylu — odpowiedziała cwano Ellie i uśmiechnęła się z zadowoleniem do Jorie. Kobieta odpowiedziała jej tym samym i przez chwilę poczuła dziką satysfakcję z tego, że obie wiedziały o czymś, o czym Joel nie wiedział. — Poza tym jak spaliście, to radio się włączyło. Jakiś typ śpiewał coś w rodzaju „wake me up before you go-go".
Poczuła się staro, gdy dziewczyna wypowiedziała znany tekst piosenki, tak jakby jej nie znała. I istniało wielkie prawdopodobieństwo, że faktycznie tak było, bo sama nie pamiętała, kiedy ostatni raz usłyszała oryginalną wersję tego utworu. To tylko przypominało jej o tym, co epidemia zmieniła w życiu każdego człowieka. Ellie, która urodziła się w jej trakcie, mogła znać tylko opowieści o tym, jak było wcześniej. Sama tego nie przeżyła i wątpiła, by tak kiedykolwiek miało się stać. Jednak nie mówiła tego głośno, bo chociaż nastolatka wiedziała od niedawna, że może być kluczem do stworzenia leku, tak już mocno wierzyła w to, że faktycznie może pomóc.
Joel zaklął cicho, a kiedy kobieta zobaczyła ironiczny uśmiech na twarzy Ellie, wiedziała, że ta pogrywa z mężczyzną. Właściwie to nie miała jej tego za złe.
— Mam cię — Miller natychmiast na nią spojrzał. — Lata osiemdziesiąte oznaczają kłopoty. Kod złamany.
Williams była z siebie taka dumna, że Jorie nawet nie myślała o tym, by ją upomnieć.
— Słuchaj... — Joel wstał ze swojego miejsca, widocznie tracąc cierpliwość do zachowania nastolatki. Jednak Jorie szybko znalazła się między nimi i wyciągnęła rękę do przodu, próbując w ten sposób go zatrzymać. Chciała mu powiedzieć, co sama sądzi o jego zachowaniu, ale drzwi do mieszkania się otworzyły, a do środka weszła Tess.
Kobieta przyglądała im się przez krótką chwilę w milczeniu. Jej wzrok najdłużej zatrzymał się na Miller, a ona czuła się tak, jakby patrzyła na nią tak, jakby to ona odpowiadała za całe zło, które się wokół nich działo. Nieme oskarżenie w jej oczach było wyjątkowo mocno widoczne, ale to, co Jorie najbardziej wyłapała to, że Tess patrzyła na nią z zazdrością. Miała ochotę się zaśmiać, bo przecież sama tak się właśnie czuła. Była zazdrosna o te lata, które Tess spędziła z Joelem. O to, że Tess miała go przy sobie wtedy, gdy go najbardziej potrzebowała, kiedy ona musiała zmierzyć się ze wszystkim sama. Że stworzyła więź z tym Joelem, której ona wątpiła, że będzie w stanie zbudować po tylu latach rozłąki.
I to właśnie ją najmocniej uderzyło. Joel nie był już JEJ Joelem. A ona nie była już JEGO Jorie. Byli dwójką ludzi, których jedyne, co łączyło w tym momencie, to kilka wspólnie spędzonych lat w przeszłości i dorosła córka, która była w stanie poradzić sobie bez nich.
— Przy Lancaster będzie dobrze — oznajmiła w końcu, rzucając kluczyki na stół. Jorie znała to przejście. To z niego korzystała kilka tygodni temu, gdy sama dostawała się do Bostonu. — Masz w plecaku kurtkę? — Wskazała palcem na Ellie, a ta skinęła głową. — Świetnie, włóż ją. — Dziewczyna zawahała się tak jak w korytarzu, gdy to Marlene kazała jej wziąć plecak. — Na co czekasz? No dalej!
— Ellie, ubierz się — powiedziała spokojnie Jorie, rozumiejąc szybko, że nastolatka czekała na potwierdzenie z jej strony. To jak zżyła się z nią Ellie było niebezpieczne, ale jednocześnie trudne do powstrzymania.
Tym razem dziewczyna posłuchała się bez zawahania. Otworzyła swój plecak i wyciągnęła z niego kurtkę. Gdy ją zakładała, Jorie zarzuciła na głowę kaptur i wróciła do miejsca, gdzie zostawiła swoje rzeczy. Materiałowy plecak mieścił w sobie tylko to, co potrzebowała – w tym apteczkę, kilka przedmiotów, które zdecydowanie mogły pomóc jej w przetrwaniu poza strefą, a przede wszystkim zdjęcie całej jej rodziny, kiedy wszyscy żyli i byli szczęśliwi.
Jorie chciała jak najszybciej opuścić QZ. Boston nigdy nie był jej ulubionym miejscem, a teraz znajdywała kolejne powody do tego, by go wręcz nienawidzić. Miała nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiała się w nim pojawić. Dźwięk czyiś kroków zdecydowanie ją zaciekawił i uniosła swój wzrok. Szybko tego pożałowała, gdy zobaczyła jak Tess podeszła do Joela, tak blisko, jak to było tylko możliwe, że ich sylwetki prawie się stykały. Była pewna, że kobieta mogła poczuć jego charakterystyczny zapach, dostrzec wyraźnie jego twarz, brązowe oczy i usta. Stała do niej plecami, dlatego o wiele lepiej potrafiła dostrzec to, jak Joel reagował na to, co robiła Tess. Miał wyraźnie zmarszczone brwi, ale jednocześnie nie wyglądało na to, by miał coś przeciwko.
— Wszystko w porządku? — Zapytała cicho Tess, o wiele łagodniejszym głosem. Zapewne było to pytanie przeznaczone tylko dla uszu bruneta, ale to, że w pomieszczeniu znajdywała się również ona i Ellie nie pozwalało na ich całkowitą prywatność.
— Tak. Lepiej już...
— Rozmawiacie, czy idziemy? — Wtrąciła się Jorie.
Nie była w stanie się powstrzymać. Wiedziała, że Tess robiła to specjalnie – cokolwiek to było, tak chciała wzbudzić w niej jeszcze większą zazdrość. Pokazać, że zna tego Joela lepiej od niej.
I to zdecydowanie jej się udało.
— Idziemy — potwierdził Joel i już po chwili cała czwórka wyszła z mieszkania.
Pierwsza część planu przebiegła bez większych problemów. Joel i Tess poprowadzili ich do podziemnego przejścia, by nie trafić na żadną kontrolę FEDRY. W całym mieście dało się słyszeć komunikaty o godzinie policyjnej, a jasne, neonowe światła z ciężarówek i dachów oświetlały większość ulic w mieście. Gdy znaleźli się w odosobnionej części Bostonu, pierwszy na zewnątrz wyszedł Joel. Rozglądnął się po okolicy, dał znać, że jest czysto i pomógł wydostać się Ellie. Nastolatka szybko odsunęła się w bok i kolejną osobą do wyjścia była Jorie. Wyciągnął w jej stronę rękę, oferując pomóc, ale ona ją od siebie odsunęła. Samodzielnie podciągnęła się do góry, nie zaszczycając go nawet krótkim spojrzeniem.
— W mordę! — Ellie wyprostowała się, rozglądając dookoła. — Naprawdę jestem na zewnątrz!
— Ellie! — warknęła cicho i pociągnęła dziewczynę w dół, gdy na niebie przeleciał helikopter, posyłając szybkie światła w ich stronę. Kobiecie szybciej zabiło serce na samą myśl, że mogli zostać przyłapani. — Nie rób czegoś takiego nigdy więcej. Musimy uważać, by nas nie złapali.
— Och, fakt. Przepraszam — powiedziała ze skruchą.
— Dobra, idziemy lewą stroną strefy buforowej — wyjaśniła Tess, zwracając się do nich obydwu. Ellie słuchała uważnie, a Jorie próbowała zignorować irytujący wzrok drugiej kobiety, który wręcz krzyczał do niej, że nie będzie w stanie sobie poradzić z wyjściem ze strefy. — Trzymacie się mnie i patrzycie, co robię.
— To nie pierwszy raz, kiedy wychodzę ze strefy. Wiem, co trzeba zrobić, a Ellie nie musisz się martwić, bo jest pod moją opieką.
Nie podobało jej się to, w jaki sposób traktowała ją Tess i nie miała zamiaru dłużej tego tolerować.
— Może tak, może nie. Póki co jesteście pod naszą opieką, więc robicie wszystko to, co wam kurwa mówimy.
Otwierała swoje usta, by natychmiast odpowiedzieć, ale Joel, który wypowiedział ostrzegawczo jej pełne imię, w tym jej przeszkodził. Posłał jej krótkie spojrzenie i nawet mimo słabego światła potrafiła dostrzec w jego wzroku cichą prośbę. Wywróciła oczami i wyciągnęła rękę do przodu, by pokazać, że mają prowadzić.
W ten sposób Tess rozpoczęła cały pochód, później była Ellie, ona i na samym końcu Joel. To było dziwne uczucie znów czuć go tak blisko, a jednocześnie daleko od siebie. Jednak nie mogła skupić się na tym, że był od niej na wyciągnięcie ręki, a tym, by bezpiecznie i niezauważonym przejść strefę, w której ciągli mogli ich złapać. Cała grupa zatrzymała się w ostatnim momencie, gdy dosłownie kilka centymetrów nad ich głowami przez ulice przejechał patrol FEDRY. Tess objęła ramieniem Ellie, która stała obok niej i pochyliła ją tak, by dziewczyna zbliżyła się do ściany samochodu, jak najbliżej się dało. W tym samym czasie Joel zrobił to samo z Jorie i miała wrażenie, że na chwilę zapomniała, jak się oddycha.
Jego dotyk na jej ciele był hipnotyzujący i odurzający. Trwał tylko krótką chwilę, ale to wystarczyło, by na ten moment zapomniała, gdzie się znajduje i co jej groziło, jakby ich złapali. Było tak, jakby świat się zatrzymał, a ona mogła czuć tylko jego obecność. Jednak nie potrwało to długo, bo gdy tylko światła zniknęły, tak ruszyli dalej. Joel puścił ją, a ona szła za Ellie, tak jakby to, co przed sekundą miało miejsce, w ogóle na nią nie wpłynęło. Później przeszli przez zardzewiałą, podniszczoną rurę, zatrzymując się, gdy patrol FEDRY po raz kolejny rozświetlał teren dookoła. To pozwoliło spojrzeć Jorie na Ellie i zobaczyć, że nastolatka była kompletnie przerażona. Mogła udawać twardą, tak jednak ciągle była tylko dzieckiem i robiła coś, co było wyjątkowo niebezpieczne.
Ścisnęła ją szybko za rękę i kiedy Ellie na nią spojrzała, uśmiechnęła się pokrzepiająco, chociaż nie była pewna, czy w ogóle to dostrzegła. Jednak jeśli był ktoś, kto zwrócił na to uwagę, tak tą osobą był Joel. W tym jednym geście zobaczył więcej z Jorie, którą znał sprzed lat, niż w ciągu tych ostatnich godzin. Troska i opiekuńczość, którą miała do nastolatki, przypominała mu o tym, jak mocno kochała Sarah i to jak zawsze najpierw myślała o innych, a dopiero później o sobie.
Po kilku minutach cała grupa znalazła się tuż przy metalowym ogrodzeniu. Od wyjścia ze strefy dzieliło ich zaledwie kilka kroków, gdy niespodziewanie dało się słyszeć pośpieszny i tak samo zaskoczony głos jednego z żołnierzy FEDRY. Mężczyzna szybko poprawił swoje spodnie i wycelował w ich stronę swoją bronią.
Jorie stanęło serce, gdy wydarzenia, które miały miejsce, zbyt mocno przypominały te sprzed dwudziestu lat. Poczuła, jak Joel odsunął ją za siebie, a ona zrobiła to samo z Ellie. Nie protestowała, gdy brunet niemal schował ją za swoją sylwetką.
— Stój! — Cała czwórka uniosła pośpiesznie ręce do góry. Błyskawica błysnęła i żołnierz parsknął ironicznie, gdy spojrzał na Millera. — Jaja sobie robisz?
— Pogadajmy o tym — odpowiedział Joel, robiąc krok do przodu.
Żołnierz oświetlił ich światłem z latarki przymocowanej do jego broni, a Jorie przymknęła na chwilę oczy i było tak, jakby znów utknęła w swoim koszmarze. Ucieczka. Zakażeni. Żołnierz. Strzał. Jeden i drugi. Ten, który zabijał Sarah. Nastolatka wykrwawiająca się na jej oczach. Później cisza i przeraźliwy krzyk Joela.
— Odwróć się i na kolana.
— Czekaj...
— Klękaj! Co ci kurwa mówiłem? Zostań w domu — warknął żołnierz i wskazał palcem na podłogę. — Na kolana!
Jorie wiedziała, że jedyną opcją w tej sytuacji było posłuchanie się mężczyzny, ale miała wrażenie, że kompletnie odpłynęła. Nie była w stanie usłyszeć, ani odgłosów burzy, ani żadnych głosów. Widziała, jak Tess coś mówiła, bo otwierała usta. To samo tyczyło się żołnierza, który teraz celował swoją bronią prosto w nią. Poczuła okropny uścisk w klatce piersiowej, który spowodował, że nie tylko cała zdrętwiała, ale również zapomniała, jak poprawnie się oddychało.
Atak paniki.
Dopiero gdy Joel złapał ją za rękę i pociągnął ostrożnie w dół, odzyskała świadomość tego, co się działo i gdzie była. Ich wzrok spotkał się na krótką chwilę i doskonale wiedziała, że nie tylko ona przypomniała sobie tragiczne wydarzenia z września 2003 roku. W tej jednej sekundzie tylko nawzajem potrafili się całkowicie zrozumieć.
Tess próbowała targować się z żołnierzem, ale ten był nakręcony i nie chciał iść na żaden układ. Jorie miała problem, by odpowiednio kontrolować ruchy własnego ciała. Wykonywała wszystkie polecenia, ale robiła to jakby mechanicznie. Myślała o tym, że to był jej koniec. Żołnierz celował w nich bronią i nawet najmniejszy ruch sprowokowałby go do strzału. Miała wrażenie, że jej szczęście właśnie się skończyło na sam koniec. Ostatnie wyjście ze strzeżonej strefy musiało się tak skończyć. Czuła, jak łzy napływają do jej oczu, gdy pomyślała, że już nigdy więcej nie zobaczy Josie, a jej córka będzie musiała żyć ze świadomością, że ją straciła.
Później usłyszała cichy dźwięk urządzenia i gdy spojrzała w bok, dostrzegła, że żołnierz sprawdzał, czy Tess była zarażona. Zaklęła w myślach i poczuła, jak Ellie szturchnęła ją nogą, zmuszając, by na nią spojrzała. Nastolatka była przerażona i sama podzielała jej nastrój. Tester nie mógł dotrzeć do nastolatki, bo wtedy nikt nie będzie stawiał ich na placu egzekucyjnym. Od razu ich zastrzelą, a zwłaszcza dziewczynę. Joel został sprawdzony jako następny, a kiedy żołnierz zbliżał się do Jorie, tak zastanawiała się, czy jeśli odpowiednio szybko sięgnie po swój pistolet pod kurtką, to czy agent FEDRY tego nie zauważy i uda im się uciec. Jedyne, o czym myślała, to, że urządzenie nie mogło dotknąć Ellie i była gotowa zaryzykować nawet swoim życiem, by tak się nie stało.
W końcu sama poczuła ukłucie na swojej szyi. Jęknęła cicho, ale odetchnęła z ulgą, gdy ekran zaświecił się na zielono. Nie spodziewała się niczego innego, jednak wiedziała z różnych opowieści, że w niektórych strefach FEDRA lubiła mącić w swoich urządzeniach. Agent przeszedł w końcu do Ellie i kiedy Jorie chciała rzucić się na niego nawet bez broni, tak nastolatka ją w tym ubiegła i wbiła swój nóż w jego nogę.
— Ellie! — Jorie i Tess zawołały jednocześnie.
Żołnierz przez sekundę był zaskoczony tym, co się stało i próbował odnaleźć miejsce, gdzie został zraniony. W tym samym czasie wszyscy podnieśli się na nogi. Joel wyskoczył do przodu, by odgrodzić od agenta Ellie, a zwłaszcza Jorie, która znów znalazła się za nim. Dla niego to był czysty instynkt, a przede wszystkim świadomość, że kiedy ostatnim razem podobna sytuacja miała miejsce, nie był w stanie jej obronić, tak jak powinien.
— Odsuń się — rozkazał żołnierz, celując wściekle w nich swoją bronią. — Ruszaj się.
Joel jednak stał w miejscu. To był chwila, gdy rzucił się do przodu na mężczyznę z głośnym krzykiem. Obydwoje upadli na ziemię, a brunet przycisnął żołnierza do ziemi i zaczął okładać pięściami. Każdy jego cios był bezlitosny i miał na celu tylko jedno – pozbawić życia mężczyzny. Jorie czuła, jak wreszcie wszystkie te plotki, które słyszała, tylko się potwierdzały. Jak również to, że z Joela, którego znała, praktycznie nic nie zostało. Nie myślała o nim, jak o potworze, jak można było przypuszczać. Była mu wdzięczna za to, że zrobił coś, czego sama nie potrafiła. Wiedziała, że pewne rzeczy po prostu musiały się wydarzyć, a apokalipsa wydobywała z ludzi ich najgorsze cechy. Wszyscy chcieli tylko przeżyć za wszelką cenę.
Obronił je. Zrobił wszystko, by były bezpieczne. I pomścił śmierć Sarah. Nie bała się go. Mógłby popełnić najgorszą zbrodnię na świecie, a ona i tak ciągle tylko by go kochała.
Całość nie trwała dłużej niż kilka minut. Gdy Joel skończył, pochylał się ze zmęczeniem nad zmasakrowanym ciałem mężczyzny, aż w końcu odwrócił się i spojrzał wprost na nią. Cała jego ręka była zakrwawiona, ale ból jakby zniknął, gdy patrzył w oczy Jorie. Widział w nich strach i niepokój. Nie było tego ciepła, które znał i o którym śnił niemal każdej nocy. Ani miłości, z którą zawsze na niego spoglądała. Czuł, że jego największe obawy – o tym, że wiedziała, co robił i kim się stał – właśnie się ziściły.
Uważała go za potwora, dla którego nie było żadnego ratunku. Brzydziła się nim. Była nim przerażona.
Joel otwierał usta, by coś powiedzieć, ale nie zdążył, gdy Tess podniosła z ziemi skaner, a na nim widoczny był czerwony, jaskrawy ekran. To sprowadziło wszystkich do rzeczywistości. Jorie natychmiast odsunęła za siebie Ellie, która zaczęła tłumaczyć, że nie jest chora.
— Joel! — Tess zawołała, zaczynając panikować, a później wysunęła urządzenie, tak by mężczyzna mógł je dokładnie zobaczyć.
— Ona nie jest chora! — Odezwała się pośpieszenie Miller, potwierdzając wcześniejsze słowa nastolatki. — Nie jest! Musicie nam uwierzyć! Ona nie jest chora! — Odwróciła głowę i spojrzała na Joela, szukając czego, co świadczyłoby, że jej uwierzył. On jednak patrzył to na nią, to na Tess, próbując dokładnie zarejestrować, co właściwie się działo. — Joel, proszę. Musisz mi uwierzyć!
— Patrz! — Wtrąciła się szybko Ellie, podciągając rękawy swojej kurtki i bluzy. — To ma trzy tygodnie. Nikt nie wytrzymuje dłużej niż dzień! Czy to wygląda ci na nowe?
Tess chwyciła ją mocno za rękę, badając znamię po ugryzieniu. Teraz wyglądało tylko, jak brzydka blizna.
— Kiedy cię ugryzł?
— Mówię, że trzy tygodnie temu.
— Chcecie otrzymać towar od Świetlików? — Odezwała się nerwowo Jorie, przypominając im, dlaczego to w ogóle robili. — To wygląda na to, że nie macie innego wyjścia, jak nam zaufać. I radzę zrobić to szybko, bo jeśli nie uciekniemy, to zaraz nas wszystkich złapią.
Z oddali można było usłyszeć wyraźniejsze głosy i dźwięki zbliżających się agentów FEDRY. To był odpowiedni czas, by się stąd zmyć. Joel przez chwilę stał nieruchomo w miejscu, aż w końcu poganiany przez Tess wziął broń leżącą na ziemi i jako ostatni wymknął się przez metalowe ogrodzenie.
Miller miał mętlik w głowie. Z jednej strony jedyne, co chciał zrobić to oddać kulkę w głowę dziewczyny i nie ryzykować tego, że ich zaatakuje. Z drugiej widział, że Jorie nie bała się tego, że nastolatka ich zarazi. Był czas, kiedy ufał jej bezgranicznie, ale teraz mimo tego, że postanowił iść za nimi, tak nie potrafił tego zrobić. Uważał nawet, że była kompletnie nieodpowiedzialna i przez chwilę przez jego myśli przeszło to, że z takim zachowaniem nie powinna sama przetrwać nawet tygodnia. Nie wspominając o tym, że przez lata miała pod swoją opieką ich córkę.
Jorie znalazła się po drugiej stronie ogrodzenia i nie zatrzymując się ani na chwilę, ciągnęła Ellie za rękę, idąc do przodu. Gdzieś między odgłosami burzy była w stanie usłyszeć zawodzenie i klikanie, tak charakterystyczne dla zakażonych, a to oznaczało, że nie byli od nich daleko.
Ich podróż tak naprawdę dopiero się zaczynała.
⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻
A/N:
czy robię z Tess wredną pindę? nieeeeeeee
tylko na potrzeby fabuły, i promise, bo sama ją kocham
wgl to mam nadzieję, że się podoba
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top