17 | ❝REGRET AND REMORSE❞


GDY WYSZLI NA ULICE BOSTONU, PADAŁ DESZCZ. Tess prowadziła całą ich grupę przez mało zaludnione centrum strefy, ale w przejściach do budynków ciągle można było dostrzec kilka osób. Zapewne nie miało to potrwać długo, bo godzina policyjna zbliżyła się coraz bardziej.

Jorie dziękowała wszystkiemu, co istnieje, że z Jackson udało jej się wziąć najlepsze górskie buty i kurtkę, bo w porównaniu do reszty swoich towarzyszy wcale nie odczuwała skutków padającego deszczu. Czuła krople na twarzy, ale mimo wszystko było to przyjemne uczucie, które sprawiało, że delikatny uśmiech czaił się na jej ustach. Albo może miało to związek z tym, że po raz pierwszy od dwudziestu lat widziała Joela na żywo? Cokolwiek to było, tak wiedziała, że jego widok odrodził w niej uczucia. Samo serce chciało wypaść jej z klatki piersiowej i całe ciało drżało, jakby przypomniało sobie to, co robiła obecność Joela obok.

Intensywne spojrzenie Millera, które na sobie czuła w niczym nie pomagało. Miała wrażenie, że obserwował ją tak intensywnie, jak nigdy dotąd. Zastanawiała się, czy ciągle nie mógł uwierzyć, że żyje – tak jak ona, że po wielu latach znów się spotkali. Czy może jednak zastanawiał się, co tak właściwie robiła ze Świetlikami. Wiedziała, że prędzej, czy później tego typu pytanie padnie, a ona nie była pewna, ile prawdy powinna mu zdradzić. Chciała opowiedzieć mu o wszystkim – o tym, jak została uratowana, jak przez lata próbowała przetrwać z Josie i tym, że w końcu w Jackson znalazły odrobinę spokoju. Jednak przy Tess i Ellie nie widziała na to możliwości. To były rzeczy, które chciała opowiedzieć tylko do niego.

Joel natomiast patrzył na Jorie, która przed nim kroczyła i miał wrażenie, że jego ręce trzęsły się tak, jak nigdy dotąd. Nie miał takiego problemu, nawet gdy niejednokrotnie trzymał broń i odbierał komuś życie. Jednak nieoczekiwane spotkanie z żoną, było czymś, co kompletnie wywróciło jego życie do góry nogami. Jeszcze nie tak dawno był w stanie iść za radą Tess i w końcu w jakiś sposób zaakceptować to, że trzy najważniejsze kobiety w jego życiu odeszły lata temu, zostawiając go pogrążonego w żałobie i rozpaczy. Teraz patrząc na plecy ukochanej jedyne, o czym mógł myśleć to, że po raz kolejny zawiódł. Tamtego dnia, gdy usłyszał, że ich strefa upadła, powinien zawierzyć w słowa Tommy'ego, który mówił mu, że nie może się poddawać. Jego młodszy brat potrafił optymistycznie wierzyć, że Jorie, jak i Josie cudem przetrwały, gdy on mógł myśleć jedynie o tym, że nic więcej nie trzymało go przy życiu. Nie powinien się tak łatwo poddać. Powinien je szukać, aż faktycznie znalazłby konkretny dowód na to, że żyją lub nie.

Tymczasem zawiódł. Po raz kolejny.

W końcu udało im się dotrzeć do mieszkania Joela i Tess. Ellie weszła niepewnie do środka, a Jorie ruszyła w ślad za nią.

— Świetnie. Dajcie nam chwilę — odezwała się Tess i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wyszła na korytarz i zatrzasnęła za sobą drzwi.

— Co kurwa...? — Warknęła Ellie, ale ona szybko ją uciszyła. Przyłożyła palec do swoich ust, a później wskazała głową na drzwi mieszkania. Sama się do nich zbliżyła i nawet szczególnie nie musiała się wysilać, by usłyszeć dokładnie, o czym pozostała dwójka rozmawiała.

Joel i Tess przez chwilę dyskutowali o tym, jaką drogę wybrać. Normalnie sama by się wtrąciła w tego typu rozmowę, ale jeśli chodziło o Boston, to nie miała o nim zbyt dużego pojęcia. Mogła kilka razy w nim przebywać, ale zawsze ktoś jej towarzyszył. Nie podobało jej się również to, że Tess cały czas patrzyła na nią niemal z nienawiścią, a przede wszystkim kpiną. Miała wrażenie, że kobieta wątpiła w to, by w jakikolwiek sposób mogła przetrwać poza murami strefy.

To by się kurwa zdziwiła.

Jorie w końcu postanowiła odsunąć się od drzwi. Odłożyła swój plecak na wolne krzesło przy stole i podeszła do zlewu, gdzie puściła zimną wodę i szybko obmyła swój zraniony policzek. Krew zdążyła już zaschnąć i po chwili nie było praktycznie żadnego śladu, że kiedykolwiek była ranna.

— Więc się znacie — odezwała się Ellie. Kobieta odwróciła się do niej i zauważyła, jak nastolatka grzebała w jakiś rzeczach na stole. — Ty i ten dupek.

— Ellie... To, że rzucił cię na ścianę, nie znaczy od razu, że jest dupkiem.

— Widziałaś to? — Jorie skinęła głową. — Nie był to najlepszy pokaz moich umiejętności, to muszę powiedzieć. Ciągle jednak mi nie powiedziałaś, skąd się znacie. Ponieważ jesteś miła i trudno mi sobie wyobrazić ciebie z kimś takim jak on.

— Przed cordycepsem byliśmy małżeństwem — odpowiedziała szczerze. Ellie zaklęła w szoku, ale Jorie nie zdołała nic więcej powiedzieć, gdy drzwi do mieszkania ponownie się otworzyły i do środka wszedł Joel. Rzucił swój plecak na kanapę w pomieszczeniu i zaraz sam na niej usiadł.

— Kim są Bill i Frank? — Zapytała Ellie, przeglądając książkę z tytułami hitów muzycznych. — Radio to kod przemytników? Kawałek z lat 60 – nic nie mają, lata 70 – nowy towar, a lata 80?

Joel wstał ze swojego miejsca i bez słowa wyszarpnął książkę z rąk Ellie, następnie odrzucił ją na stół.

— Ty — wskazał palcem na nastolatkę, a później na odgrodzoną część mieszkania, gdzie znajdywało się łóżko. — Idziesz tam. Nic nie ruszasz i nic nie mówisz.

— Macie zamiar uprawiać seks z okazji spotkania po latach? Bo jeśli tak, to wolę nie być tego świadkiem.

— Ellie — Jorie spojrzała na nią z ostrzeżeniem. — Po prostu to zrób, dobrze?

Nastolatka mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem. Wzięła z powrotem książkę z hitami i ruszyła we wskazane miejsce. Przez chwilę w całym mieszkaniu dało się słyszeć tylko dźwięk przewracanych kartek. Jorie biło szybko serce, gdy stała z Joelem naprzeciwko siebie po dwóch stronach stołu i zastanawiała się, czy to ona powinna pierwsza coś powiedzieć, czy czekać, aż on się odezwie. Mieszkanie w bostońskiej strefie nie było idealnym miejscem do rozmowy na temat, co się wydarzyło, ale na ten moment trudno było znaleźć lepsze warunki.

Z nerwów chwyciła między palce swoją obrączkę i pierścionek zaręczynowy, które znajdywały się pod jej koszulką. Joel od razu to zauważył i poczuł jakiś ciężar na swoim sercu, gdy zobaczył znajomą biżuterię. Nie sądził, że przez te lata ciągle mogłaby ją posiadać. On sam sprzedał własną obrączkę dawno temu.

— Co...? — W końcu odezwał się jako pierwszy, ale jego głos był zachrypnięty od emocji, które nim targały. Chociaż wiedział, że to faktycznie Jorie przed nim stała, tak cały czas miał problem, by rzeczywiście zarejestrować to, że żyła. — Myślałem, że nie żyjesz. Przez te wszystkie lata... Gdy usłyszałem, że twoja strefa upadła i...

Zamilkł, nie wiedząc, co dalej powinien powiedzieć. Chciał zapytać się o wiele rzeczy, ale jakby nagle o wszystkim zapomniał i jedyne, co był w stanie robić, to patrzeć na nią, tak jakby zaraz znowu miała zniknąć.

— Byłam temu bliska — odpowiedziała ze smutnym uśmiechem. Opuściła ręce wzdłuż swojego ciała i na drżących nogach, przeszła odległość, która ich dzieliła. Nie zbliżyła się jednak do niego tak blisko, jak tego chciała, zostawiając między nimi wolną przestrzeń. Miała wrażenie, że pęka jej serce – w końcu był na wyciągnięcie ręki, ale strach, że ją odrzuci, całkowicie ją obezwładniał. — Ledwo udało nam się uciec. Gdyby nie pomoc Świetlików...

— Dlatego z nimi jesteś?

— Nie jestem z nimi — pokręciła głową. Joel parsknął cicho, a ona była w stanie powiedzieć, że jej nie wierzy. — Nie należę do ich rewolucji. Jednak uratowali mi życie i czasami proszą mnie o pomoc. Ellie? Jest pod moją opieką.

Odwrócił się do niej plecami i nie wiedziała, jak to powinna odebrać. Może potrzebował chwili, by zaakceptować to, co usłyszał. Albo próbował zrozumieć, czy faktycznie mówiła prawdę. Ona sama w tym czasie miała chwilę, by rozglądnąć się po pomieszczeniu. Już wcześniej zauważyła, że oprócz najważniejszych rzeczy nie znajdywały się w nim żadne ozdoby. Poza jedną – kolorowym, plastikowym motylem, który wisiał na firance w oknie.

Sarah uwielbiała motyle.

Poczuła ukłucie w sercu, gdy zdała sobie sprawę, że w całym pomieszczeniu nie było najmniejszego elementu, który byłby nawiązaniem do niej lub do Josie. Zamrugała powiekami, bo ostatnią rzeczą, jaką chciała teraz zrobić, to rozkleić się nad czymś, co podejrzewała, że może okazać się prawdą. Joel ruszył do przodu, zapominając o niej i ich córce.

W tym samym czasie mężczyzna próbował wyrównać swój oddech. Nie był w stanie patrzeć na kobietę, której oddał serce, bo przez cały czas miał wyrzuty sumienia. Miał wrażenie, że w każdym spojrzeniu, które mu posyłała, widział żal do niego samego, że nie potrafił dotrzymać słowa, które jej obiecał. Sama jej obecność obok powodowała, że czuł, jak mocniej pogrąża się w swojej rozpaczy i o wiele prościej było udawać, że Jorie wcale tam nie było. Jednak to działało tylko przez kilka sekund, bo słyszał, jak niepewnie poruszała się po mieszkaniu, a co najważniejsze, jak miarowo oddychała.

— Ona żyje — odezwała się niespodziewanie, a Joel miał wrażenie, że jego serce stanęło tylko z powodu tych dwóch słów. Zauważyła, że jego mięśnie na plecach napięły się jeszcze mocniej i nie była pewna, czy w taki sposób powinna przekazywać mu informacje o tym, że ich córka miała się całkiem dobrze. Zagryzła dolną wargę i schowała ręce do kieszeni w swojej kurtce. — Jocelyn... Nasza... — zawahała się przez chwilę — Josie żyje.

Wtedy odwrócił się do niej i przez chwilę miała wrażenie, że dostrzegła w jego oczach łzy. Zmniejszył odległość, która ich dzieliła i to była zaledwie sekunda, gdy poczuła jego szorstki dotyk na swojej skórze. Złapał jej twarz w swoje ręce, a ona od razu przymknęła oczy. Było tak, jakby nic się nie zmieniło, a jednocześnie zmieniło się wszystko. Miała wrażenie, jakby jego dotyk wcale nie był inny, a zarazem należał do osoby, którą kompletnie nie znała. Nie mogła jednak zaprzeczyć temu, że tęskniła za tym. Chciała czuć jego dłonie na całym swoim ciele i znów być bezpieczna w jego ramionach. Ponieważ tylko przy nim tak się czuła. Przez dwadzieścia lat mogła szukać schronienia u Chrisa, gdy świat kompletnie ją przytłaczał, ale nie dawał jej takiego komfortu i poczucia bezpieczeństwa, jak wtedy, gdy znajdywała się uścisku Joela.

Głębokie emocje nią ogarnęły i nie była w stanie powstrzymać kilku pojedynczych łez, które spłynęły po jej policzkach.

— Proszę, nie — pokręcił głową. — Nie okłamuj mnie. Nie dawaj mi złudnej nadziei.

— Ona żyje — zapewniła go, kładąc swoje dłonie na jego. Otworzyła oczy, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, niemal znów poczuła się jak ta sama dwudziestoletnia dziewczyna, która była w nim całkowicie zakochana. — Jest bezpieczna i żyje. Wygląda... praktycznie jak ty. Każdego dnia, gdy na nią patrzyłam, widziałam ciebie i...

Głos jej zadrżał i przestała mówić. Nie była pewna, czy w chwili, gdzie dopiero co znów się spotkali, powinna wyznawać mu, że przez te wszystkie lata jej uczucia nie minęły. Kochała go każdego dnia przez cały ten czas, a gdy tylko go zobaczyła, chciała płakać ze szczęścia. Była w stanie zapomnieć o wszystkich swoich obawach i chociaż przez krótką chwilę znów czuć jego obecność przy sobie, nawet jeśli miałby obwiniać ją o śmierć Sarah.

Gdy znajdywali się w takiej pozycji Jorie musiała bardzo mocno walczyć ze swoją chęcią pocałowania go. Pragnęła znów poczuć jego usta na swoich, ale wewnętrzny strach do niej wrócił i to była chwila, gdy cofnęła się od niego. Ściągnęła jego dłonie ze swojej twarzy, ale nie puściła go. Dopóki nie zauważyła na jego nadgarstku zepsutego zegarka, który zbyt dobrze znała. Z trudem przełknęła ślinę i zbliżające się łzy, aż w końcu odwróciła się do niego plecami i zajęła miejsce przy stoliku. Nie spoglądając na niego ani przez chwilę zaczęła opowiadać.

— Kiedy zakażeni napadli na moją strefę... Byłam przerażona i przez chwilę myślałam, że faktycznie razem z Josie tam zginiemy. Jednak miałam to szczęście, że trafiłam na Świetliki. Wtedy dopiero, co zaczynali swoją działalność, ale uratowali nas i przewieźli do kolejnej strefy — wytarła ręce o spodnie, zastanawiając się, co powinna dalej powiedzieć. Było wiele rzeczy do poruszenia – to, co robiła, by uchronić Josie, co razem przeszły, ile bólu i cierpienia musiały znieść. Jednak nie potrafiła wyrzucić z siebie żadnych szczegółowych informacji. — Nie pracuję z nimi, ani dla nich. Po prostu... Bieg wydarzeń sprawił, że w pewien sposób jestem z nimi powiązana. To wszystko.

— Nie musisz mi się tłumaczyć. Każdy robił to, co uważał za słuszne, by przetrwać.

Jorie skinęła głową, chociaż miała wrażenie, że w jego głosie usłyszała jakiś przytyk. Wydawało jej się, że może sam nie do końca wierzył w to, co mówił i mimo tego nie popierał jej współpracy ze Świetlikami. To sprawiło, że nie chciała z nim o tym dalej rozmawiać. Było tyle rzeczy, które powinni między sobą omówić, ale krępująca atmosfera między nimi była zbyt mocno wyczuwalna. Kiedyś potrafiła beztrosko spędzać z nim czas, nawet jeśli nie odzywali się do siebie słowem. Teraz czuła, jak żołądek ją ściska na samą myśl takiej sytuacji. Wiedziała, że w trakcie przeprawy do ratusza mogą się one zdarzyć ponownie.

Poza tym obecność Tess i perspektywa spotkania z Chrisem... Jakby to wszystko nie było już wystarczająco skomplikowane.

— Kurwa — zaśmiała się żałośnie. — Nie tak wyobrażałam sobie nasze spotkanie.

Joel zmarszczył brwi, a później stanął przy stole. Nalał do dwóch szklanek trochę alkoholu, który stał na blacie i podsunął jedną z nich kobiecie. Bez zastanowienia wychyliła whisky, skrzywiła się na jej smak, aż w końcu połknęła. Przyłożyła zewnętrzną stronę dłoni do ust i pokręciła głową, próbując pogodzić się z okropnym smakiem alkoholu, który właśnie wypiła.

— To najlepsze, co możesz dostać w Bostonie — mruknął do niej, obserwując jej reakcję. Później sam wypił alkohol, ani przez chwilę się nie krzywiąc. Odłożył pustą szklankę z cichym trzaskiem na stół, a to sprawiło, że uniosła na niego swój wzrok. Dziwny, niebezpieczny blask w jego oczach, spowodował, że wyprostowała się na krześle. — Byłaś tutaj przez cały czas? W Bostonie?

Bez problemu mogła usłyszeć w jego głosie pretensje. O co? Trudno było jej to stwierdzić.

— Nie. Oczywiście, że nie! Prawda, czasami tutaj podróżowałam, ale przez te wszystkie lata myślałam, że nie żyjesz. Dopiero gdy teraz tutaj trafiłam, dowiedziałam się, że to nie prawda.

Przez chwilę wyrzucała sobie, że nie była z nim do końca szczera, ale czuła, że w tym momencie to nie było odpowiednie. Wspominanie o Tommym i Jackson prowadziło do kolejnych pytań, a świadomość, że razem z młodszym Millerem ukrywała kilka rzeczy przed Joelem, tylko mogła pogorszyć sytuację. Czasami, niektóre rzeczy lepiej było przemilczeć.

— Wybacz. Musisz być wyjątkowo rozczarowana.

— Co? — Wyjąkała w szoku i wstała ze swojego miejsca, by w jakiś sposób, chociaż spróbować się z nim zrównać. — O czym ty w ogóle mówisz, Joel? — Miller nie odpowiedział. — Myślisz, że teraz cię okłamuję i wiedziałam, że żyjesz? Niby jakim cudem? Powiedziałam ci, że nie mieszałam się w żadne sprawy Świetlików, jeśli to nie było konieczne. I nawet wtedy robiłam tylko to, co zapewniało mi i Josie możliwość przeżycia. Jakbyś nie zauważył, już wystarczająco żyjemy w popierdolonym świecie, a wychowanie w nim dziecka? To kurwa zupełnie inny poziom!

— Jakoś trudno mi w to uwierzyć, gdy patrzę na ciebie i widzę osobę, na którą cały ten syf praktycznie nie wpłynął. Zaczynam się zastanawiać, czy to, co powiedziała o tobie Kim, jest prawdą.

Jorie pobladła na twarzy i zacisnęła mocno palce na oparciu krzesła, by nie upaść. Chciała przeklinać liderkę Świetlików za jej wredne komentarze, które doprowadziły ją do tej sytuacji. Wiedziała, że prędzej, czy później zdradziłaby Joelowi to, co łączyło ją z Chrisem, bo nie mogła tego ukrywać. Nie spodziewała się, że to będzie w trakcie ich pierwszej rozmowy, gdzie tak naprawdę nic sobie nie wyjaśnili. I z tym, jak przebiegała ta konwersacja, zastanawiała się, czy w ogóle będą w stanie to zrobić.

— Zamiast się nad tym zastanawiać, to zapytaj wprost. Nazwij rzeczy po imieniu, Joel.

Spojrzała na niego wyzywająco. Oczekiwała, że usłyszy od niego słowo, którego tak bardzo nienawidziła. Była określana mianem dziwki na długo przed pandemią. Na samym początku odnosiło się to do ich relacji – gdy plotkom nie było końca i niektórzy ludzie nie potrafili zrozumieć, że się kochali. Już wtedy się na to uodporniła, a w trakcie tych dwudziestu lat kompletnie na nie zobojętniała. Jednak nie mogła zignorować tego, że Joel nigdy wcześniej nie był tak blisko, by również określić ją w ten sposób.

Przez chwilę patrzył na nią w ten sam, chłodny sposób, aż w końcu odpuścił. Jakby zdając sobie sprawę z tego, co właśnie robił. Na krótką sekundę kolory odpłynęły z jego twarzy, ale zaraz spojrzał na nią i w jego oczach dostrzegła chęć dowiedzenia się prawdy i coś, co swego czasu widziała zawsze, gdy inny facet miał odwagę zbliżyć się do niej o wiele bliżej, niż pozwalał na to Joel.

Zazdrość. Zaborczość.

— Kim jest Chris? — Odezwał się w końcu, zadając jedno z pytań, które krążyły mu po głowie, gdy tylko usłyszał to imię w korytarzu. Czuł się źle ze świadomością tego, jak ta rozmowa zaczęła się toczyć, ale w chory sposób miał wrażenie, że w ten sposób uchroni się przed kolejną rozpaczą. Jorie miała zniknąć z Bostonu, a on sam musiał odnaleźć Tommy'ego.

Było niemal tak, jakby mimo tęsknoty i spędzonych osobno lat, wcale nie było im pisane, by znów być razem. Poza tym nie chciał, by kobieta dowiedziała się o wszystkim, co był zmuszony robić przez ten czas. Podejrzewał, że na targu mogła usłyszeć kilka plotek, ale dopóki tego nie potwierdził, były tylko tym – plotkami. Joel nie wierzył we własne słowa i był pewny, że Jorie sama miała za sobą ciężkie przeżycia, ale w porównaniu do niego ciągle potrafiła czerpać radość z życia. Widział to w jej błyszczących oczach i nieznacznym uśmiechu, który pojawiał się na jej twarzy, co chwilę. Lub w tym jak dbała o towarzyszącą jej nastolatkę, dokładnie tak jak kiedyś o...

Sarah.

— A co? Zazdrosny? — Nie potrafiła się powstrzymać. Kiedyś w takich chwilach Joel zawsze próbował początkowo zaprzeczyć, a później szczerze wyznawał jej, że był o nią zazdrosny, bo należała tylko do niego. Wtedy całował ją do utraty tchu, tak jakby tylko tym pocałunkiem chciał jej przypomnieć, że byli razem na dobre i na złe. Tym razem Joel nie odpowiedział, ale nie opuszczał z niej swojego wzroku. Westchnęła ciężko i przetarła szybko zmęczone oczy. Ta rozmowa ją wykończała emocjonalnie. — Słuchaj... Powiem ci, kim jest Chris, jak ty będziesz ze mną szczery o tym, co łączy cię z Tess.

— A co? Zazdrosna? — Powtórzył za nią ironicznie.

— Tak i to cholernie mocno, bo przez lata miała coś, o czym ja mogłam tylko marzyć — wyznała szczerze. Drwiący wyraz szybko zniknął z jego twarzy, gdy dokładnie zrozumiał, co usłyszał.

Joel milczał przez chwilę, a ona wyrzucała sobie to, że tak szybko złamała swoją własną obietnicę. Po raz kolejny dawała mu swoje serce niczym na dłoni z pełnym strachem i obawą, nie oczekując, że otrzyma od niego to samo. Nie powiedziała wprost, że go kocha, ale dobór słów, które wybrała, praktycznie mówiły same za siebie.

Zawsze miała problem, by ukrywać swoje prawdziwe uczucia. Zwłaszcza jeśli tyczyło się to Joela.

Miller poruszył się nerwowo, a później przeczesał swoje mokre włosy palcami i opuścił wzrok, unikając jej wyczekującego spojrzenia. Czekała, by w jakiś sposób skomentował to, co powiedziała. Jednak on postanowił to kompletnie zignorować.

— Wyruszamy po tym, jak zapadnie zmrok. Powinnyście skorzystać z okazji i spróbować się przespać.

Bez dalszych wyjaśnień, wyminął ją. Położył się na kanapie i jakby w ogóle jej tam nie było, ani cała rozmowa nie miała miejsca, zamknął oczy i zasnął.

Jorie przycisnęła dłonie do twarzy, by wyciszyć swój szloch, który ogarnął całe jej ciało. Czuła okropny ból w klatce piersiowej i nieprzyjemne skurcze ze stresu. Próbowała wziąć głęboki oddech, ale dopiero za którymś razem, gdy to zrobiła, zaczęła się powoli uspokajać. Przez cały ten czas, niczym mantrę powtarzała słowa, które mówiła do siebie za każdym razem, gdy los kładł pod jej nogi kolejne problemy.

Nie zawsze jesteś w stanie być silna, ale zawsze możesz być odważna. 



⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻




A/N:

jeśli ktoś myślał, że ich reunion będzie słodki to wybaczcie XD

zbyt dużo na ten moment ich dzieli, by tak się od razu stało, 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top