12 | ❝YOU LOVE AND YOU LOST❞
— TATO?
Sarah była przerażona, tak samo jak Jorie. Kobieta próbowała uspokoić nastolatkę, ale to było trudne, gdy sama potrzebowała czyjegoś wsparcia. Joel siedział z przodu na miejscu pasażera i odwrócił się do nich tylko na chwilę.
— Nie wiemy — odpowiedział na nieme pytanie nastolatki.
— Mówią, że to wirus — wyjaśnił szerzej Tommy. — Jakiś rodzaj pasożyta.
— Od terrorystów?
— Nie wiemy — powtórzył Joel.
Jorie zacisnęła mocniej rękę na ciele Sarah. Szeptała cicho pocieszające słówka i zapewniała, że wszystko będzie w porządku, ale sama nie była tego pewna. Jeśli więcej osób zachowywało się w taki sposób jak pani Adler... Nie potrafiła wyobrazić sobie tego, co miało dalej się dziać. Staruszka była niczym opętana, krwiożercza bestia, która jedyne, o czym myślała, to by ich zaatakować.
— Jesteśmy chorzy? — Zapytała z lękiem Sarah, a Jorie natychmiast pokręciła głową.
— Oczywiście, że nie — odparła, chociaż sama nie potrafiła zrozumieć jakim cudem jej głos nie drżał, tak jak tego się spodziewała. — Jesteśmy zdrowi, kochanie. Wszyscy.
Joel spojrzał na nią na krótką chwilę i w jego spojrzeniu bez problemu mogła wyczytać to, że był wdzięczny za jej obecność. Jednak widziała też, że sam był przestraszony tym, co się działo, ale i jednocześnie zdeterminowany, by zrobić wszystko, co w jego mocy, by je ochronić.
— Kurwa! Nic nie działa — warknął Tommy, próbując włączyć radio. Jorie zrozumiała też, dlaczego wcześniej nie mogła dodzwonić się do swojego męża. Szybko zaczęła wiązać fakty i wiedziała, że cokolwiek się działo, tak trwało to już od jakiegoś czasu. — Chwilę temu jeszcze trajkotali.
— Skąd wiesz, że nie jesteśmy chorzy?
Sarah nie była w stanie panować nad swoim strachem. Miała załzawione oczy i cała się trzęsła. Joel zawahał się z odpowiedzią przez moment. Spojrzał na Tommy'ego, jakby szukając u niego pomocy i to właśnie młodszy z Millerów się odezwał.
— Mówią, że chorują w mieście. Dlatego zablokowali autostradę.
— Tommy, co ty robisz? — Zapytał ze zdenerwowaniem Joel, gdy zauważył, jak jego brat zaczął zwalniać. Jorie nie wiedziała, co się dzieje i dopiero po chwili dostrzegła przez przednią szybę rodzinę z dzieckiem, którym najwidoczniej zepsuł się samochód.
— Mają dziecko, Joel!
— A my dwójkę! Jedź dalej! Zjawi się ktoś inny.
Tommy spojrzał na swojego brata, ale ostatecznie się go posłuchał i pojechał dalej. Wystarczyła tylko chwila, by zorientować się, że niemal wszyscy pomyśleli w ten sposób. Przejazd, do którego próbowali się dostać nie dość, że był zakorkowany, tak również otoczony armią. Przejechanie pola, próbując objechać blokadę, nic nie dało.
— Jaki mamy plan? — Spytała kobieta i oparła usta o główkę Josie, która była niczego nieświadoma. Dziewczynka nie płakała, ale wtulała się mocno w ramiona swojej matki. — Gdzie jedziemy?
— Jedziemy na północ. Będzie gęsto, ale damy radę.
— Joel, ale co potem?
— Pojedziemy, jak najdalej. Twoi rodzice ciągle są u waszej rodziny w Meksyku?
— Tak — skinęła głową. — Mieli wrócić dopiero za kilka dni.
Potrafiła wyobrazić sobie to, jak jej rodzice zaczęli panikować, gdy usłyszeli o tym, co działo się w Austin z wiadomości, a później nie mogli dodzwonić się do domu. Przez krótką chwilę im zazdrościła, bo nie musieli być osobiście świadkiem tego szaleństwa. Kiedy ona i cała jej rodzina próbowała uciec i przeżyć, państwo Hart spędzali spokojny wieczór. Przynajmniej miała na to nadzieję.
— To nasz kierunek. Jedziemy przez miasto, później pole golfowe, wyjeżdżamy za blokadą i pryskamy.
Jednak już przy wjeździe do miasta okazało się, że ucieczka nie będzie taka prosta, jak Joel ją opisał. Nad ulicami na wyjątkowo niskiej wysokości latały samoloty, a dźwięk wydobywający się z nich był niemal ogłuszający. Radiowozy krążyły po ulicach, na które wybiegały tłumy, krzyczących, walczących, a przede wszystkim zakrwawionych ludzi. Jorie czuła, jak robi jej się niedobrze, bo wspomnienia z tego, co widziała w domu Adlerów, natychmiast wróciły.
Pick-up utknął na środku ulicy. Tommy miał trudności, by manewrować samochodem w jakąkolwiek stronę. Obydwie z Sarah odwróciły się, by wyjrzeć przez tylną szybę i w oddali dało się dostrzec spadający samolot. Krzyknęły z przerażeniem, informując o tym, co się działo. Joel obrócił się w ich stronę, a później nastąpił głośny wybuch. Samolot rozbił się o ziemię. Cały stanął w płomieniach i rozpadł się na części, posyłając je we wszystkie kierunki, łącznie z samochodem, w którym znajdywali się Millerowie. Fragment silnika uderzył w bok auta, Tommy stracił kontrolę nad kierownicą i samochód przewrócił się na środku jezdni.
Ostatnie co zapamiętała, to krzyk Sarah, uderzenie głową o fotel Joela i wzmocniony uścisk na Josie, by chociaż w najmniejszym stopniu ją uchronić. Później była już tylko ciemność.
BYŁA JESZCZE W POŁOWIE NIEPRZYTOMNA, GDY USŁYSZAŁA GŁOS JOELA. Nie wiedziała, co się dzieje, a całe jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Czuła okropny ból w nodze i kiedy chciała nią poruszyć, nie była w stanie. Jej kostka zahaczała o coś, sprawiając jej jeszcze więcej cierpienia.
— Hej, sweetheart, nie ruszaj się — odezwał się Joel, a ona w końcu potrafiła zrozumieć to, co do niej mówił. Próbowała się rozglądnąć, ale jedyne co była wstanie zrobić to dostrzec scenę, która miała miejsce na ulicy. Kobieta pochylała się nad kimś i chociaż nie można było dokładnie dostrzec, co robiła, tak obraz z domu Adlerów szybko do niej wrócił.
Jak i to, co się dokładnie stało. Ucieczka, samolot i później kompletna ciemność.
— Josie? — Wyjąkała z trudem, próbując odnaleźć swoją córkę. Panika ją ogarnęła, gdy nie dostrzegła jej przy swoim boku, tam, gdzie była jeszcze przed chwilą. — Gdzie Josie?
— Jest z Sarah — zapewnił Joel, pochylając się nad swoją żoną. — Spójrz na mnie — mężczyzna poklepał ją po biodrze, a ona utkwiła w nim swój wzrok. — Josie nic nie jest, ale muszę cię stąd wyciągnąć.
Skinęła głową i jęknęła głośno, gdy wyciągnął ostrożnie jej nogę z metalowych fragmentów siedzenia. Później objął ją i wydostał z samochodu w ostatniej chwili, zanim policyjny radiowóz wjechał z całej siły w ich poturbowane auto. Tommy został po drugiej stronie ulicy, całkowicie odgrodzony od reszty rodziny, a Jorie ledwo mogła stać na swoich nogach. Odetchnęła jednak z ulgą, gdy zobaczyła, że dwie dziewczynki stały z boku i nic nie wskazywało na to, by odniosły poważne obrażenia. Sarah miała ślady krwi na swoich dłoniach i czole, a Josie jedynie głośno płakała, ciągle powtarzając „mama" i „tata".
— Co się dzieje? Co cię boli? Jorie, mów do mnie.
— Noga — odpowiedziała z trudem. Adrenalina spowodowana wypadkiem ciągle w niej tkwiła i cała się trzęsła z przerażenia. Najgorsze było to, że nie mogła sama ustać na nogach, a musieli jak najszybciej stąd zniknąć. — Wydaje mi się, że jest skręcona. I głowa — przyłożyła dłoń do czoła i linii włosów, a gdy spojrzała na swoje palce, dostrzegła między nimi własną krew.
— Musimy zejść z ulicy! — Zawołał Tommy z drugiej strony. Jorie próbowała się odwrócić i go odnaleźć wzrokiem, ale płonący i zmiażdżony samochód nie pozwalał na to. Dopiero Joel, gdy upewnił się, że będzie w stanie chwilę sama ustać, znalazł szparę, dzięki której mógł komunikować się z bratem. — Weź dziewczyny i idźcie do rzeki. Znajdę was. Zabierz je stąd!
Joel wyprostował się i wrócił do reszty.
— Nie możemy go zostawić — odezwała się Sarah, poprawiając Josie na rękach. — Tato...
— Nie martw się. Tommy da sobie radę. Najpierw zajmę się wami. Sarah dasz sobie radę z Josie? — Nastolatka skinęła głową, przybliżając się do swoich rodziców. Później brunet spojrzał na kobietę. — Jorie, możesz biec?
Miała łzy w oczach, gdy pokręciła głową. Wiedziała, co to oznaczała. Była tylko dla nich ciężarem. Opóźniała ich w ucieczce.
— Joel, zostaw mnie tutaj.
— Co? — Powiedział w szoku, nie wierząc w to, co usłyszał. Jorie patrzyła na niego z wyjątkową pewnością i gotowością na największe poświęcenie. — Marjorie Miller jak możesz myśleć, że cię zostawimy.
Nie czekał na to, czy miała mu coś do powiedzenia, tylko od razu podniósł ją i wziął swoje ramiona. Ona szybko objęła go za szyję i instruując wcześniej Sarah, że ma się trzymać blisko nich, ruszyli wzdłuż uliczki. Nie przeszli daleko, bo wszyscy zamarli, gdy zobaczyli widok rozcierający się przed ich oczami. Na drodze i chodniku leżały zmasakrowane ciała ludzi, a nad nimi pochylali się kolejni, gryząc ich i niemal zjadając. Jorie zamarło serce z przerażenia i zacisnęła mocniej palce na koszulce Joela.
Najgorsze nadeszło w momencie, gdy jeden z zakażonych mężczyzn, wyprostował się i ich dostrzegł. Wpatrywał się w nich bezpośrednio. Sarah wypowiedziała ciche, przerażone „tato", a Jorie wstrzymała oddech, bojąc się tego, co zaraz miało nastąpić. Joel odwrócił się i kiedy dostrzegł za nimi drzwi, szybko ruszyli w ich stronę. Wykonał jedno, mocne kopnięcie i weszli do knajpy. Za nimi szybko pojawił się mężczyzna, który na nich polował. Mogła usłyszeć, jak ten warczał i przewracał kolejne stoliki i krzesła, tak jakby całkowicie nie miał kontroli nad tym, co robił. Jakby to nie on decydował o swoim zachowaniu.
W końcu udało im się opuścić bar, ale mężczyzna był już tuż za nimi. Prawie ich dosięgnął, gdy nagle rozległ się ogłuszający strzał i dźwięk upadającej sylwetki. Joel odwrócił się i wtedy wszyscy dostrzegli martwego mężczyznę, który jeszcze chwilę wcześniej ich gonił. Sarah szybko zakryła twarz Josie, by nie musiała na to patrzeć i sama schowała się w ramieniu swojego ojca.
Później oślepiło ich jasne światło i zniekształcony głos, który kazał im się zatrzymać. Jorie trudno było wyraźnie dostrzec, z kim mieli do czynienia, ale mogła zauważyć typowy wojskowy strój, maskę na twarzy, a co najważniejsze załadowaną i wycelowaną w ich stronę broń. Joel wysunął się do przodu, ukrywając za sobą dziewczynki i wymienił z nią jedno, równie zaniepokojone spojrzenie.
— Moja żona jest ranna — zawołał Miller. — Nie jesteśmy chorzy.
Żołnierz nie opuścił ani na sekundę swojej broni.
— Proszę, mamy dwójkę dzieci ze sobą — dodała szybko, mając nadzieję, że może to pomoże. Jednak miała jakieś dziwne uczucie, że w chaosie, który zapanował w całym mieście, to wcale nie miało żadnego znaczenia.
Jorie klepnęła Joela w ramię, dając mu znać, by postawił ją na ziemi. Puścił jej nogi, ale cały czas przytrzymywał ją w pasie, by nie upadła. Nieświadomie zrobiła krok w przód i szybko się zatrzymała, gdy żołnierz ponownie do nich krzyknął.
— Stój!
Szybko uniosła ręce do góry i poczuła zimny dreszcz na całym ciele, jak zobaczyła, że karabin był wycelowany prosto w nią.
— Dobrze, spokojnie! Naprawdę nie jesteśmy chorzy! Możecie zrobić nam testy!
Żołnierz nie odpowiedział, a jedynie opuścił swoją broń w dół i zaczął komunikować się przez radio. Przysłuchiwała się wymianie zdań i czuła, że coś było ewidentnie nie tak, gdy ten przyglądał im się przez cały czas, powtarzając co chwilę „tak, sir". Ton jego głosu szybko się zmienił i uniósł na nich z powrotem swój karabin.
— Joel? — Wyszeptała cicho. Brunet spojrzał na nią w panice, najwidoczniej domyślając się tak samo jak ona, że to nie powinno tak wyglądać. — On chce nas zabić.
Łzy zaczęły spływać po jej twarzy, a później wszystko podziało się bardzo szybko. Joel próbował powstrzymać żołnierza, krzycząc do niego i powtarzając, że nie byli chorzy. Jorie chciała ochronić dziewczynki własnym ciałem, jeśli to było konieczne, aż w końcu brunet popchnął je wszystkie w momencie, gdy rozpoczął się ostrzał. Wszyscy spadli w przepaść. Sarah i Josie przeturlały się do przodu, a Joel odwrócił się na plecy, by zobaczyć, jak żołnierz znów się do nich zbliżył. Na nowo wycelował w niego karabinem, dało się usłyszeć odgłos strzału, ale to wojskowy padł martwy na ziemię. Tuż za nim z ciemność wyszedł Tommy.
Joel podniósł się z trudem, wcześniej podciągając koszulkę i dostrzegając ranę na swoim boku. Na całe szczęście było to tylko draśnięcie, które na ten moment nie zagrażało jego życiu. Gdy uniósł wzrok do góry na swojego brata, zobaczył jak ten, przygląda się czemuś w oddali, niemal ze łzami w oczach.
— Joel... — wyjąkał z trudem, a później...
— Tato! — Sarah zawołała z przerażeniem.
Odwrócił się i zobaczył najgorszy widok, jaki tylko mógł doświadczyć. Kilka metrów od niego leżała nieprzytomna Jorie, a wokół jej prawej ręki zaczęła tworzyć się kałuża krwi. Nad nią pochylała się zapłakana Sarah.
— Jorie! Nie, nie, nie!
Szybko doczołgał się do nieprzytomnej kobiety i natychmiast oparł jej ciało o swoje kolana. Przycisnął dłonie do rany na jej ramieniu, starając się zatamować krwawienie. Ciągle powtarzał tylko „nie", próbując jednocześnie ją obudzić. Płacz Sarah i Josie był słyszalny jakby z daleka, ale bez problemu mógł stwierdzić, że jego najmłodsza córka wyrywała się z ramion swojej siostry i powtarzała ciągle „mama".
— Sweetheart! Dalej, nie możesz mi tego teraz zrobić. Tommy! Pomóż mi!
Joel był przerażony. Perspektywa straty jedynej kobiety, którą tak naprawdę kochał, łamała mu serce. Nie mógł pozwolić na to, by umarła, bo wiedział, że bez niej w żaden sposób sobie nie poradzi. Była najjaśniejszym punktem w jego wszechświecie, gwiazdą, która prowadziła go przez wszystkie ciemności. Kochał ją tak mocno, że nigdy wcześniej nie sądził, że było to w ogóle możliwe. Była całym jego światem i tylko z nią cokolwiek mogło mieć sens. Była przy nim zawsze, nawet wtedy, gdy nie zdawał sobie sprawy z tego, jak jej obecność na niego wpływała i uważał, że wcale jej nie potrzebował.
Załkał cicho i oparł czoło o jej. Jego ręce były całe zakrwawione i wiedział, że ten widok będzie śnił mu się po nocach, aż do końca życia. Jednak w momencie, gdy myślał, że już ją stracił, Jorie niespodziewanie wciągnęła głośno powietrze. Otworzyła oczy, a on odsunął głowę, by uważniej jej się przyjrzeć. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi i nieświadomie wypuścił wstrzymywany oddech.
Jorie żyła. Inaczej nie patrzyłaby na niego swoimi ciemnymi oczami.
— Jorie! — Krzyknął z ulgą, biorąc ją w swoje ramiona. Kobieta syknęła z bólu, a on natychmiast się od niej odsunął. — Tommy daj mi swoją koszulę. Musimy zatamować krwawienie.
— Co...?
Dopiero gdy spojrzała na swoje zranione ramię, przypomniała sobie, co miało miejsce.
— Wszystko będzie dobrze. Po prostu patrz tylko na mnie, rozumiesz?
Skinęła głową i poczuła, jak Joel przemieścił ją tak, by miał lepszy dostęp do jej zranionej ręki. Jęknęła głośno, gdy zacisnął mocno materiał w miejscu postrzału. Miała wrażenie, że dzisiejszej nocy jakiś anioł stróż nad nią czuwał. Nikt nie mógł mieć tyle szczęścia, by w ciągu kilkunastu minut przeżyć zarówno wypadek samochodowy jak i strzelaninę.
Zacisnęła palce zdrowej ręki na ramieniu Joela i obserwowała, jak nerwowo zakładał jej prowizoryczny opatrunek. Widziała, jak trzęsły mu się dłonie, ale była niemal pewna, że było to bardziej związane z tym, że była ranna, niż zwykłym strachem.
— Joel — wyszeptała cicho, a on przerwał na chwilę i spojrzał na nią. Tak jak przypuszczała, był przerażony, a w jego brązowych oczach mogła dostrzec wypisaną ulgę. Było tak, jakby tylko w jego wzroku mogła dowiedzieć się, co tak bardzo chciał jej przekazać. Żyjesz, Jorie. Kurwa, żyjesz. — Jestem tutaj, honey.
— Przez chwilę myślałem, że...
Nie dokończył, nie był w stanie. Ona jednak doskonale wiedziała, co chciał jej powiedzieć.
Myślałem, że cię straciłem.
— Wiem, Joel. Ale ciągle żyję. Oddycham i moje serce bije — złapała go za rękę i położyła w miejscu, gdzie powinno znajdywać się jej serce. Joel mógł poczuć mocne, głośne stukanie jej serca.
Pochylił się nad nią i ignorując wszystko, co ich otaczało, złączył ich usta w krótkim, ale desperackim pocałunku. Mogła czuć w nim wszystkie emocje, które targały Joela. Miłość, przerażenie, obawa, że będzie musiał żyć dalej bez niej. Strach, że ich córki stracą matkę, a również szczęście i ulga, że tak się nie stało, że ciągle oddychała i żyła.
Chwilę później podniosła się z jego pomocą. Kostka doskwierała jej już zdecydowanie mniej, do tego stopnia, że była w stanie sama ustać. Joel jednak obejmował ją opiekuńczo ramieniem, ciągle bojąc się, że zaraz upadnie, lub – co gorsza – wyślizgnie mu się z rąk na zawsze. Chciała znów go zapewnić, że ciągle jakimś sposobem żyła, ale nie miała na to czasu, gdy poczuła, jak Sarah wtula się w jej ciało z całą siłą. Natychmiast objęła obie dziewczynki swoim ramieniem i pocałowała starszą z nich w czoło, starając się uspokoić ją, tak samo jak wcześniej jej ojca.
— Spokojnie, kochanie. Nic mi już nie jest. Jestem tutaj.
— Mamo — załkała nastolatka, chowając twarz w szyi kobiety. Przejechała dłonią po plecach Sarah, ale czuła, że nastolatka była cały czas roztrzęsiona. — Leżałaś tam... I była krew... Tak dużo i...
— Wiem, Sarah i przepraszam cię, że musiałaś to widzieć. Nigdy więcej, to się nie stanie, obiecuję ci to.
Sarah skinęła jedynie głową, ale nie odsunęła się od niej. Jorie trzymała ją w swoim uścisku, jednocześnie próbując uspokoić Josie, która coraz bardziej domagała się, by dostać się do swojej matki. W końcu wzięła dziewczynkę na ręce i przytuliła do siebie, ciągle jednak starając się być tak blisko nastolatki, jak to tylko możliwe.
— Kocham was obie — powiedziała i pocałowała Josie, a później Sarah. — Wiem, że to wszystko jest straszne i przerażające, ale damy radę. Razem.
Jorie spojrzała na Joela, szukając u niego pomocy i potwierdzenia, a on natychmiast zgodził się z jej słowami. Sam objął je wszystkie ramionami na krótką chwilę, oddychając z ulgą, że nikomu nie stało się nic poważnego.
— Musimy stąd iść — odezwał się Tommy, obserwując nerwowo okolicę. — Zaraz mogą pojawić się kolejni. Trzeba uciekać.
Nikt nie miał zamiaru z tym dyskutować.
Później wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Drugi żołnierz, który pojawił się obok nich, był całkowitym zaskoczeniem. Miał załadowaną broń i teraz, nawet bez ostrzeżenia zaczął do nich strzelać. Sarah krzyknęła „mamo", wysuwając się do przodu przed kobietę. Jorie skuliła się, próbując ochronić Josie. Joel nie zdążył nic zrobić, a Tommy sam wystrzelił swoją broń w tym samym momencie.
Jednak nie zrobił tego wystarczająco szybko.
— Tato? — Wyszeptała cicho Sarah, spoglądając na swoich rodziców.
Niespodziewanie straciła równowagę i Joel w ostatniej chwili złapał ją w swoje ramiona. Razem upadli na posadzkę i wtedy Jorie zauważyła, jak fioletowa koszulka jest cała zakrwawiona. Sarah łapała ciężko i boleśnie powietrze, niemal odsuwając od siebie ręce swojego ojca, gdy próbował zatrzymać krwawienie na jej brzuchu. Jorie szybko kucnęła obok, sadzając na trawie Josie i tylko na chwilę spojrzała na Tommy'ego, niemal w ten sposób prosząc go o to, by miał na oku najmłodszą dziewczynkę.
Przesunęła się tak, że kucała obok Joela, który cały czas starał się uspokoić swoją córkę i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Ona sama zaczęła uciskać jej ranę, nawet jeśli to sprawiało Sarah dodatkowy ból. Obydwoje z Joelem szeptali na przemian, że nic jej nie będzie, ale z każdą mijającą sekundą trudno było w to uwierzyć.
Moment, w którym Sarah przestała oddychać, miała zapamiętać do końca swojego życia. Mimo tego, że wokół nich panował chaos, tak w tej jednej, krótkiej chwili, było tak, jakby cały świat zamilkł. Jedyne, co potrafiła usłyszeć to zrozpaczony płacz Joela i ciche „SaSa" wypowiadane przez Josie, która od początku miała problem z wypowiadaniem imienia swojej siostry. Joel przez cały ten czas trzymał swoją córkę w ramionach, kołysząc i powtarzając w kółko „babygirl".
Jorie ściskała martwą nastolatkę za rękę, a łzy spływały po jej policzkach. Załkała głośno, czując jak ból, rozdziera całe jej serce. Opuściła głowę w dół, nie będąc w stanie dłużej patrzeć na zakrwawione ciało Sarah.
Czuła się winna tego, co się stało. Wiedziała, że strzał, który odebrał życie jej córce, był przeznaczony dla niej.
Dopóki Sarah jej nie obroniła i nie poświęciła dla niej swojego życia.
⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻
A/N:
ja nie płaczę, wy płaczecie,
mam złamane serce, naprawdę,
ta scena jest zbyt tragiczna,
i... oh no smutno się zrobiło,
a było tak szczęśliwie :c
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top