06 | ❝WE ARE FAMILY❞
NIE POTRAFIŁA ZROZUMIEĆ TEGO, JAK CZAS SZYBKO LECIAŁ. Miała wrażenie, że dopiero co dowiedziała się, że jest w ciąży, a już nastał wrzesień, a co za tym szło – piąty miesiąc ciąży oraz urodziny Joela.
Te tygodnie były dla niej kompletnie szalone. Najpierw przeprowadzka do domu Millerów i powolne przygotowania do narodzin dziecka. Obydwoje stwierdzili, że chcą mieć niespodziankę i kiedy pokazała się pierwsza możliwość poznania płci, odmówili. Nie miało znaczenia to, czy spodziewali się syna, czy córki. Najważniejsze było dla nich to, że mieli zostać rodzicami.
Chociaż Jorie była przerażona perspektywą, że miała zostać mamą. Z pomocą przyszła pani Hart, która całkowicie rozumiała obawy i wątpliwości swojej córki.
— Czy ja się w ogóle nadaję na matkę? Co jeśli zrobię coś nie tak? Albo to dziecko będzie czuć, że ma beznadziejną matkę, która nawet nie umie o nie zadbać? — Panikowała Jorie.
— Wszystko będzie dobrze. Przecież praktycznie wychowałaś Sarah. Poza tym nie jesteś sama. Masz nas, a przede wszystkim Joela. Dasz sobie radę, a chcesz wiedzieć dlaczego? Bo już kochasz to dziecko i nie pozwolisz, by coś złego mu się stało.
Po tych słowach zdecydowanie się uspokoiła. Kochała to dziecko od momentu, gdy się o nim dowiedziała. Miała zamiar zrobić wszystko, co mogła, by było szczęśliwe i bezpieczne.
Tymczasem kończyła dekorować urodzinowe ciasto dla Joela. Drzwi otworzyły się, a później zatrzasnęły i po chwili w kuchni pojawiła się młoda Miller.
— Cześć, Jorie! — Nastolatka podeszła do kobiety i pocałowała ją w policzek. Następnie pochyliła się nad widocznym już brzuszkiem ciążowym Hart. — Mam nadzieję, że byłaś albo byłeś grzeczny, brzdącu.
Szatynka zamrugała kilka razy powiekami, by odgonić zbierające się łzy. To ile miłości miała w sobie Sarah do niej i swojego przyszywanego rodzeństwa, rozczulało ją za każdym razem,
— Wyczuwa, że dzisiaj jest specjalny dzień, prawda? Cały czas ktoś się tutaj wiercił.
— Naprawdę? — Miller rozpromieniła się, ale zaraz posmutniała. Do tej pory nie miała jeszcze okazji do tego, by poczuć ruchy swojego młodszego rodzeństwa. — To nie fair, że rusza się akurat wtedy, gdy mnie nie ma.
Jorie zaśmiała się z rozbawieniem.
— Jeszcze będziesz miała okazję, by poczuć, jak się rusza. Obiecuję ci to.
— Mam taką nadzieję — uśmiechnęła się, a Hart była tym dodatkowo wzruszona. — Dziewczyny w drużynie mówiły, że młodsze rodzeństwo jest okropne i żadna nie chciała go mieć. Ja uważam, że to kompletna bzdura i naprawdę się cieszę, że będę starszą siostrą. Myślisz, że sobie poradzę?
— Nie mam co do tego wątpliwości — ułożyła dłoń na policzku nastolatki. — Co więcej uważam, że będziesz najlepszą siostrą na świecie.
— Obiecuję ci to. Będę pomagać ze wszystkim. Będę wstawać w nocy i opiekować się nim. I bawić i wspólnie spędzać czas i...
— Nie musisz mi niczego obiecywać. Ja to wiem — kobieta pocałowała ją w czoło. — Teraz chodź, pomożesz mi. Twój tata za niedługo powinien przyjść, a chcę mu przygotować obiad.
— Oczywiście!
Sarah zgodziła się od razu. Porzuciła wszystkie swoje rzeczy i razem zabrały się za przygotowanie obiadu. Jak zawsze miały przy tym mnóstwo radości, chociaż nastolatka była wyjątkowo opiekuńcza w stosunku do kobiety. Jeśli coś znajdywało się na wyższych półkach, to sama stawała na krzesło i wyciągała, ale nie pozwalała na to Jorie. Hart miała ochotę wywrócić oczami, ale później dochodziła do wniosku, że najwidoczniej to była cecha charakterystyczna dla Millerów. Joel już od samego początku robił wszystko, by niczego jej nie brakowało i było to naprawdę urocze, ale czasami wkurzała się, że wszyscy chcą ją ze wszystkiego wyręczać. Nawet do pracy chodziła już coraz rzadziej, chociaż czuła się całkiem dobrze, ale to i tak był sukces, bo na początku Joel w ogóle nie chciał, by wracała do baru. Spodziewała się, że za niedługo wrócą do tego tematu, ale na razie o tym nie myślała.
Gdy słońce prawie zaszło, drzwi do domu po raz kolejny się otworzyły i do środka wszedł Joel. Jorie uśmiechnęła się na jego widok, a później podeszła i pocałowała go w policzek. On jednak szybko objął ją ramieniem w pasie, przyciągnął do siebie i położył dłoń na jej brzuchu.
— Jak się ma nasza mama i sunshine?
— Wyśmienicie — odpowiedziała radośnie. — To był całkiem udany dzień. A ty? Jak było w pracy?
— Męcząco, ale to twój najmniejszy problem — złączył ich usta na krótką chwilę. Później rozglądnął się po pomieszczeniu. — Gdzie Sarah?
— W kuchni. Właśnie skończyłyśmy robić obiad, więc masz idealne wyczucie czasu.
— W końcu obiecałem, że dzisiaj będę tak wcześnie, jak tylko się da, prawda?
— Zgadza się — skinęła głową. — Doceniam to. Dlatego zasłużyłeś na mały prezent, panie Miller.
— Prezent? — Rozpromienił się natychmiast i posłał jej jeden ze swoich najbardziej uroczych uśmiechów. — Jaki prezent?
— Och, nie licz na to! — Zawołała, wyswobadzając się z jego objęć. — Najpierw obiad, później przyjemności.
— Stawiasz wyjątkowo surowe zasady, sweetheart. Pamiętasz, że to ciągle moje urodziny?
— Coś mi tam śmiga — puściła mu oczko i zaśmiała się wesoło. Joel pokręcił głową z rozbawieniem, ale pokornie ruszył za nią w stronę kuchni.
W pomieszczeniu przywitała ich radośnie Sarah. Nastolatka podbiegła do swojego ojca i przytuliła się do niego, a brunet pocałował ją w głowę. W końcu wszyscy usiedli do stołu. Sarah z ożywieniem zaczęła opowiadać o swoim dniu w szkole i treningu, a przede wszystkim zbliżającym się meczu, którego nie mogła się doczekać. Jorie wiedziała, że młoda Miller, jak zawsze świetnie się sprawdzi i jej drużyna zyska kolejny puchar.
Cała trójka nieźle się bawiła. Rozmawiali i śmiali się, aż w końcu po pewnym czasie przenieśli się do salonu. Sarah włączyła jakąś komedię i usiadła obok Jorie. Ona sama siedziała na środku i z ulgą przyjęła zmianę miejsca z twardego krzesła na miękką kanapę. Wyciągnęła nogi do przodu, ale zanim cokolwiek zdążyła więcej zrobić, Joel skierował je na swoje kolana. Zaczął masować jej stopy i łydki, a ona uśmiechnęła się do niego.
— Z tego co pamiętam, to twoje urodziny. Nie musisz tego robić, wiesz o tym?
— Nie muszę, ale chcę — odpowiedział, odwracając głowę w jej stronę. — Poza tym nosisz nasze dziecko. To mój obowiązek i największa przyjemność dbać o waszą dwójkę — Sarah chrząknęła głośniej, dając o sobie znać. Jorie zachichotała cicho, wymieniając rozbawione spojrzenie z dziewczynką, a Joel spojrzał na swoją córkę. — O tobie też nie zapomniałem.
— Tylko sprawdzam, czy nie jesteś już tak stary, że zapominasz, o niektórych rzeczach.
Joel wywrócił oczami.
— Nie jestem, aż tak stary.
— To ile ty tak właściwie kończysz lat? Pięćdziesiąt?
Marjorie wybuchła śmiechem i oparła głowę o ramię Joela. Poczuła, jak do jej oczu napływają łzy rozbawienia, które szybko starła ze swoich policzków. Gdy uniosła z powrotem swoje spojrzenie na bruneta, ten patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami, ale w jego brązowych oczach bez problemu mogła dostrzec całkowite rozbawienie. Tak samo jak miłość i szczęście. Czasami Joel nie potrafił wprost powiedzieć, to co czuł, ale wtedy jego tęczówki były w stanie zrobić to o wiele lepiej.
— Musisz odpowiedzieć — stwierdziła wesoło Jorie, ciągle podśmiechując się pod nosem. — Bo sama zapomniałam. Wiesz, ciąża chyba wpływa jakoś na mój układ neurologiczny i mam zaniki pamięć.
— Po pierwsze — Joel pochylił się do przodu, tak by na nie spojrzeć — obydwie jesteś wyjątkowo okropne. Po drugie, jak już coś to kończę trzydzieści cztery lata.
— Nie zmienia to tego, że jesteś stary — Sarah wystawiła język, a on poczochrał ją po włosach. — Ej! Później znowu nie będę mogła ich rozczesać!
— To kara za nazywanie mnie starym.
— Jesteś najgorszy — mężczyzna zaśmiał się, kiedy nastolatka wstała z kanapy. — Muszę odrobić zadanie domowe, więc jak coś to was zostawiam. I tak pewnie zaraz znajdziecie sobie jakieś zajęcie, do którego mnie nie potrzebujecie, dlatego bawcie się dobrze. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego tato.
Sarah pocałowała swojego ojca w policzek, a później ruszyła w stronę schodów. Zanim się na nie wspięła, odwróciła się na sekundę i mrugnęła do Joela. Ten uśmiechnął się do niej, tak jakby porozumiewali się tylko w sobie znany sposób. Jorie jednak nie zwracała na to większej uwagi. Wsunęła rękę pod ramię bruneta i oparła twarz między jego barkiem a szyją. Wciągnęła powietrze i uśmiechnęła się, gdy poczuła znajomy zapach Joela. Po pracy zawsze pachniał drewnem, potem i czymś, co nie potrafiła nazwać, ale przypisywała to tylko do niego. Ktoś mógłby uznać, że nie był to najpiękniejszych zapach na świecie, jednak dla niej wystarczyło, że go poczuła, a już czuła się bezpiecznie. Przy nikim nie czuła się tak spokojnie, jak przy nim.
— Tęskniłam za tym cały dzień — wymruczała z przymkniętymi oczami. Joel objął ją jedną ręką i zjechał na dół na jej plecy. Przejechał palcami po jej kręgosłupie, a ona westchnęła cicho. — Za tobą. Twoimi ramionami wokół mnie. Wiem, teraz się rozczulam i...
— Nie — pokręcił głową. — Też za tobą tęskniłem cały dzień. Gdybym mógł, to nigdy bym nie wyszedł z tobą z naszego łóżka.
Jorie zachichotała, później podniosła głowę i uśmiechnęła się radośnie.
— Idę po twój prezent. Daj mi chwilkę.
Szatynka wstała nieco ociężale z kanapy i podeszła do komody obok telewizora. Korzystając z okazji, że wszyscy zapomnieli o puszczonym filmie, wyłączyła urządzenie i po chwili wróciła do Joela, który siedział w ten sam sposób, co wcześniej. Usiadła z powrotem obok niego i podała mu ozdobne pudełko.
— Co ty znowu wymyśliłaś, co? — Zapytał z rozbawieniem, odbierając swój prezent.
— Wiem, że uwielbiasz dostawać prezent, chociaż nigdy się do tego otwarcie nie przyznasz. To tylko mały drobiazg, ale od razu pomyślałam o tobie, gdy go zobaczyłam.
— Moim największym prezentem jesteś ty, Sarah i nasze dziecko — odparł, przejeżdżając dłonią po jej brzuchu. Tym razem nic się nie stało, ale obstawiała, że za niedługo dziecko znów zacznie się ruszać, bo wyczuje obecność swojego ojca. — Nie potrzebuję niczego więcej.
Joel pocałował ją, a ona szybko odwzajemniła ten gest. Delikatnie ugryzł ją w dolną wargę i mruknęła cicho z przyjemnością. Gdy poczuła, jak jego ręce powoli zaczęły wsuwać się pod jej koszulkę, odsunęła głowę do tyłu, przerywając pocałunek.
— Prezent, Joel — przypomniała mu radośnie. — Otwórz go.
Miller nie protestował i w końcu uchylił wieczko pudełka. Wyciągnął tajemniczy przedmiot ze środka, którym okazał się prosty, jasny kubek z napisem „being dad is my super power".
— Może to zbyt sentymentalne i...
— Co? Nie, oczywiście, że nie — przerwał jej. — Podoba mi się. Od teraz to będzie mój ulubiony kubek.
— Wcale nie musisz...
— Sweetheart, mówię szczerze.
— Przepraszam, to tylko hormony i czasami czuję się z tym wszystkim nieswojo.
— Za to masz mnie nie przepraszać, rozumiesz? — Odłożył kubek na stolik, a później złapał ją za głowę po obu stronach i pocałował w czoło. — Nie masz na to żadnego wpływu i to nie zmienia tego, że cię kocham. Swoją drogą sam mam coś dla ciebie.
— Co?
— Zamknij oczy — poprosił tajemniczo, a Jorie spojrzała na niego z zaskoczeniem. — No dalej. I nie podglądaj, bo nic nie wyjdzie z mojej niespodzianki.
— Joel, to twoje urodziny — przypomniała mu.
— Wiem, dlatego zamknij oczy — tym razem postanowiła się go posłuchać. Zamknęła powieki i uśmiechnęła się, gdy poczuła, jak szybko skradł z jej ust krótki pocałunek. — Cudownie. Teraz serio mówiłem, nie podglądaj.
Hart zapewniła go ze śmiechem, że nic takiego nie zrobi, a później poczuła, jak podniósł się ze swojego miejsca. Słyszała, jak przez krótką chwilę krążył po pomieszczeniu, aż w końcu wrócił do niej. Czuła jego obecność obok siebie, ale nie siedział przy niej na kanapie.
— Jesteś gotowa?
— Nie mam bladego pojęcia — zaśmiała się nerwowo. — A powinnam?
Jorie nie wiedziała, co Miller znowu kombinował. Od kiedy tylko byli razem przekonała się o tym, że Joel potrafił ją zaskakiwać każdego dnia. Nie był może wyjątkowym romantykiem, ale na swój własny sposób potrafił okazywać jej miłość, jak mocno mu na niej zależy oraz dbać o to, co ich łączyło.
— Dobra, otwórz oczy — oznajmił pewnie, a ona tylko przez krótką chwilę miała wrażenie, że jego ton głosu jakoś się zmienił.
Uchyliła powieki i zamrugała nimi kilkakrotnie. Później dostrzegła, że Joel klęczał przed nią na jednym kolanie. W dłoniach trzymał czerwony futerał i kiedy go otworzył, w środku znajdywał się delikatny srebrny pierścionek z małym i okrągłym, błyszczącym kamieniem. Jej serce zabiło szybciej, gdy powoli rozumiała, co się właśnie dzieje.
— Joel... — zaczęła, ale on od razu jej przerwał.
— Wyjdź za mnie, Marjorie Hart. Nie pragnę na tym świecie nikogo tak jak ciebie. Kocham cię i chcę być z tobą do końca naszych dni. Uczynisz mnie najszczęśliwszym facetem, jeśli się zgodzisz. Zresztą to moje urodziny, więc słabo by było, gdybyś powiedziała nie.
— O mój boże — przyciągnęła dłonie do ust, spoglądając na niego w szoku. Do oczu cisnęły jej się łzy i pozwoliła im spłynąć po policzkach. Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy z jej piersi, a ona jedyne, co mogła robić to wpatrywać się w niego z największą miłością. Wiedziała, że nie robił tego tylko i wyłącznie dlatego, że tak wypadało. Kochał ją i naprawdę chciał, by została jego żoną. I ona nie wyobrażała sobie swojego dalszego życia bez niego, więc mogła mieć dla niego tylko jedną odpowiedź. — Tak, Joel Miller. Wyjdę za ciebie.
Brunet uśmiechnął się szeroko i wsunął pierścionek na jej palce. Później podniósł się do góry i złączył ich usta w długim, przepełnionym miłością i radością pocałunku. Hart zaśmiała się cicho, odrywając się od niego na krótką chwilę, ale zaraz ponownie złączyła ich usta. Wplotła palce w jego włosy, przyciągając do siebie jeszcze mocniej. Joel ułożył swoje dłonie z tyłu jej ramion, zamykając ją w mocnym uścisk. Jorie pociągnęła go za końcówki włosów, a on mruknął z zadowoleniem.
— To jest już na zawsze, Jorie — wyszeptał prosto w jej usta. — Nie ma na tym świecie niczego, ani nikogo kto mógłby mi cię zabrać. Znajdę cię nawet na końcu pieprzonego świata.
— A ja zawsze będę na ciebie czekać, Joel — odpowiedziała szeptem. — I zawsze będę cię kochać. Dla mnie jesteś tym jedynym i to nigdy się nie zmieni.
JOEL ZAPARKOWAŁ SAMOCHÓD NA PODJEŹDZIE. Zgasił silnik, a później spojrzał nerwowo na swoją córkę. Sarah opierała się ręką o szybę i robiła wszystko, by nie odwrócić się do swojego ojca. Mimo tego i tak można było dostrzec jej poobijaną twarz. Miała rozciętą wargę i łuk brwiowy, a pod okiem powoli zaczął pokazywać się siniak. Nigdy by nie przypuszczał, że zostanie wezwany do szkoły, bo Sarah wdała się w bójkę. I to wyjątkowo poważną, ale ciągle nie miał pojęcia, o co tak naprawdę chodziło, bo nastolatka nie odezwała się do niego ani słowem.
— Ciągle nie chcesz mi powiedzieć, co się stało? — Zapytał po raz kolejny, a Sarah pokręciła głową. Joel westchnął ciężko. — Jak Jorie cię zobaczy, to zacznie panikować. Powinniśmy oszczędzić jej jakichkolwiek stresów.
— Przepraszam — wyszeptała cicho nastolatka i w końcu uniosła wzrok na swojego ojca. — Nie chcę, by była na mnie zła albo się przeze mnie denerwowała.
— Jestem całkowicie pewny, że będzie przerażona. Znasz ją, Sarah.
— Myślisz, że uwierzy, że to nic takiego? — Spytała z nadzieją.
Sarah widocznie przejmowała się tym, jak zareaguje narzeczona jej ojca. Nie chciała, by niepotrzebnie się denerwowała, a podejrzewała, że właśnie tak będzie. Przez krótką chwilę żałowała tego, co zrobiła, ale ostatecznie byłam dumna z siebie, że postąpiła w ten sposób. Nawet jeśli została zawieszona na tydzień w szkolnych zajęciach i uczestnictwie w treningach.
— Zaraz się przekonamy, ale nie liczyłbym na to. Chodź, bo zaraz sama po nas wyjdzie.
Sarah skinęła głową. Joel okręcił kluczyki wokół palców, a później obydwoje wyszli z samochodu. Do domu wszedł pierwszy i od razu zatrzymał nastolatkę w przedpokoju, widząc Jorie, która siedziała w salonie i czytała książkę. W pół leżała na kanapie, a kolana i stopy miała schowane pod kocem. Wyglądała uroczo, zwłaszcza wtedy, gdy co jakiś czas przejeżdżała dłonią po swoim brzuchu. Joel nie powstrzymał się przed uśmiechem, kiedy na jej szyi dostrzegł srebrny łańcuszek, a na nim pierścionek, który podarował jej kilka tygodni wcześniej.
Kobieta odłożyła książkę i spojrzała na niego z zaskoczeniem.
— Myślałam, że musisz dzisiaj dłużej pracować — powiedziała, ale uśmiechnęła się, widząc go o wiele wcześniej w domu. — Coś się stało?
Joel nie odpowiedział od razu, a ona obserwowała jego twarz uważnie. Tyle wystarczyło, by się zaniepokoiła, bo wiedziała, że teraz sama mogła odpowiedzieć sobie na swoje własne pytanie. Jorie szybko podniosła się z kanapy i podeszła do Joela, kiedy zauważyła również czającą się z tyłu Sarah.
— Cóż, właściwie to tak — odezwał się w końcu. Złapał ją za ramiona i przesunął tak, by nie mogła patrzeć na nastolatkę, tylko na niego. Przejeżdżał palcami po jej skórze, starając się ją od razu uspokoić. — Ale nie masz czym się denerwować.
— Denerwować? — Powtórzyła za nim nerwowo. — Boże, Joel. Teraz to dopiero zaczynam się denerwować! Co się stało?
— Zdarzył się mały wypadek, ale...
— Wypadek?! Gdzie? Kiedy? Czy nikomu nic się nie stało?
— Jorie! — Przerwał jej stanowczo, a ona zamilkła na chwilę. — Weź głęboki oddech i wszystko ci powiem.
— Ale Joel... — urwała w połowie, gdy zobaczyła jego stanowczy wzrok. Hart westchnęła cicho, a później wzięła głęboki oddech. Joel ciągle masował ją po ramionach i nie myślał o tym, by ani na chwilę ją puścić. — Dobrze, jestem spokojna. Teraz mi powiedz, co się stało.
Miller obserwował jej twarz, szukając jakiegoś znaku, czy przypadkiem go nie okłamywała. Wszystko jednak wskazywało na to, że w jakiś sposób była zrelaksowana, na ile to było w ogóle możliwe.
— Sarah wdała się w bójkę.
— Co?
— Dzwonili do mnie ze szkoły i wiem tylko tyle, że pokłóciła się z jakimś chłopakiem. Zaczęli się bić i trochę oberwała, ale nie doszło do niczego poważnego.
Ten moment wybrała również Sarah, by wysunąć się do przodu. Jorie odepchnęła ręce Joela od siebie, a później spojrzała na nastolatkę i z niepokojem do niej podeszła. Chwyciła delikatnie jej twarz w swoje ręce, dokładnie badając wszystkie rany, które potrafiła dostrzec.
— Och, Sarah... Kiddo, bardzo cię boli? Ktoś opatrzył te rany? Nic ci nie jest?
— Wygląda gorzej, niż jest Jorie, naprawdę — zapewniła nastolatka. — Tata od razu wziął mnie do szpitala.
Marjorie odwróciła się do Joela, wzrokiem domagając się, by usłyszeć tego, co powiedzieli im w szpitalu.
— Zrobili wszystkie badania i nic poważnego jej nie będzie. Rany muszą się zagoić, a przez kilka kolejnych dni będzie miała siniaka pod okiem.
Hart nie wydawała się na wyjątkowo przekonaną.
— Dlaczego to w ogóle się stało? — Zapytała, skacząc wzrokiem to z Joela na Sarah i z powrotem. Dwójka spojrzała na siebie wymownie, a brunet uniósł rękę do góry, zachęcając swoją córkę do tego, by wyjaśniła, co się stało. — Nie możecie, tak milczeć. Chcę wiedzieć, o co poszło. Sarah?
Nastolatka warknęła cicho i założyła ręce na klatce piersiowej.
— O was. Znowu — przyznała w końcu nie chętnie. Jorie przełknęła z trudem ślinę i poczuła, jak Joel objął ją ramieniem. — Wcześniej nie zwracałam uwagi na te komentarze, tak jak mi poradziłaś. Przez jakiś czas wszystko było w porządku, ale dzisiaj... — Sarah przerwała na chwilę, a para na nią nie naciskała. Obydwoje wiedzieli, że zaraz wszystkiego się dowiedzą, ale dziewczynka potrzebowała czasu, by zebrać swoje myśli i to, co dokładnie chciała powiedzieć. — Nazwali cię dziwką Jorie. Mówili coś o tym, że to dziecko wcale nie jest taty, bo pewnie spałaś z połową Austin. Później przyczepili się do ciebie — spojrzała na swojego ojca — i stwierdzili, że jesteś idiotą, bo na to lecisz. Wkurzyłam się, bo to nie jest prawda, więc walnęłam chłopaka, który najwięcej gadał. Nie mogłam pozwolić, by gadali takie głupoty o moich rodzicach.
— Rodzicach? — Jorie wyszeptała w szoku, spoglądając przelotnie na Joela. Zamrugała powiekami, ale i tak w jej oczach zebrały się łzy.
— Tak. Nie powiedziałam nic złego, prawda? — Sarah zapytała dla pewności, a szatynka od razu pokręciła głową.
— Kompletnie nic, kiddo — zapewniła ją.
Była wzruszona słowami nastolatki, bo nigdy nie oczekiwała od niej, że kiedykolwiek będzie ją traktować jako jednego z rodziców. Opiekowała się nią od wielu lat, przyjaźniły się i uwielbiała ją, jednak nie wymuszała na niej niczego. Wiedziała, że Sarah ją kochała i tyle wystarczyło. Mimo tego usłyszenie, że traktowała ją w ten sam sposób, jak Joela, sprawiło, że kompletnie się rozkleiła. Otarła załzawione policzki i uśmiechnęła się delikatnie. Widziała, że Joel był równie zaskoczony na słowa swojej córki, ale nie miał nic przeciwko nim.
— To dlaczego płaczesz?
— Wybacz — zachichotała cicho Jorie. — To hormony. Kocham cię Sarah — pocałowała nastolatkę we włosy, a później wróciła do mężczyzny i jemu również skradła szybkiego buziaka. — Ciebie też kocham, Joel. Jesteście moją rodziną.
— A ty naszą, Jorie — powiedziała radośnie Sarah, przytulając się do dwójki.
⸻ ✯ ✽ ✯ ⸻
A/N:
trochę mnie poniosło z długością tego rozdziału, przyznaję
nie moja wina, że oni tutaj są tacy cute,
znowu to powiem, ale po prostu ich kocham XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top