Forgiveness

Hejka misie kolorowe!

Cóż, wrzucam kolejnego One shota z fabułki, tym razem dłuższego. Trochę inna wersja porwania Erwina :3

Poprawione przez fs_animri dziękuję bardzo ♥️

Miłego wieczoru/dnia <33

*********

Blondyn wyszedł na parking, wsiadając do samochodu z oznaczeniem "201". Zamknął za sobą drzwi, od razu odwracając wzrok w kierunku okna.

- Jedźmy po Regressa, a później na miejsce wymiany. Zostało mało czasu.. - mruknął młodszy, postukując palcami o plastik na drzwiach.

Szatyn cicho westchnął i ruszył w kierunku wyjazdu z parkingu podziemnego. Ręką sięgnął do kamerki samochodowej i ją wyłączył. To samo uczynił ze swoim bodycam'em, jak i drugiego policjanta.

- Powiedz mi, dlaczego jesteś dla mnie dziś tak oschły? - zapytał brązowooki, spoglądając na towarzysza.

- Nie wiem, o co ci chodzi - prychnął niższy, wciąż nie odwracając wzroku, od widoków za oknem.

- Obraziłeś się za wczoraj? Czemu nie wróciłeś do mieszkania na noc? - dopytywał szef policji, zaciskając mocniej ręce na kierownicy.

- Spałem w mieszkaniu. W moim mieszkaniu - zaznaczył młodszy. - 34 do Regressa. Jesteśmy na twoim 20, wychodź ze sklepu, musimy jechać na miejsce - zgłosił na radiu.

- Możesz nie unikać tematu? Musimy normalnie porozmawiać, żeby się komunikować, a nie obrażasz się za to, że podniosłem wczoraj na ciebie głos - warknął Gregory.

- Długo ci zejdzie Regress? - Blondyn go olał, ponownie wydając komunikat radiowy.

- Już wychodzę. - Usłyszeli głos siwowłosego, już po chwili również go zobaczyli. Wsiadł do ich pojazdu, na tylne siedzenia. - Co taka cisza? Źle wyglądam? Starałem się jak mogłem, żeby przypominać tego Gill'a.

- Jest tragicznie, ale już nie ma czasu. Będziemy i tak zrywać negocjację, więc to nie ma znaczenia - odparł Jimi.

Szatyn ponownie westchnął, ale nie zamierzał już zaczynać tego tematu. Ruszył w kierunku Mount Chiliad, gdzie miała się odbyć wymiana.

***

Po kilkunastu minutach znajdowali się tuż przed miejscem docelowym. Dogadywali szczegóły akcji na radiu.

Gdy funkcjonariusze byli już rozstawieni, Jimi ruszył w kierunku skoczni, gdzie czekał na niego mężczyzna ubrany na czerwono.

- Jestem. Tak jak obiecałem - rzekł, stając przed napastnikiem.

- Widzę, ale wciąż nie zauważyłem mojej paczki - fuknął zamaskowany.

- Jest w samochodzie, już mówię, żeby go przyprowadził - odparł i dodał tym razem na radiu: - Przyprowadź go, moja kurwo, śmieciu, szmato, dziwko jebana.

Erwin uśmiechnął się w duchu, wiedząc że może chociaż zwyzywać Gregorego, pod przykrywką akcji.

Zza rogu wyszedł szatyn, podtrzymujący fałszywego Gill'a.

- Chce go zobaczyć z bliska - stwierdził mężczyzna, krzyżując ręce na piersi.

- Najpierw pokaż mi moich przyjaciół. Chcę wiedzieć, że są cali - zaooponowal blondyn.

- Przyprowadźcie ich - zgłosił na radiu porywacz.

Erwin odetchnął cicho, słysząc ten komunikat. Miał nadzieję, że akcja będzie dalej przebiegać pomyślnie. Lecz nie wiedział, co jeszcze go czeka.

Te słowa wywołały lawinę strzałów. Już po chwili Nobody leżał na ziemi, chwytając się za klatkę piersiową, starając się nabrać powietrza w płuca.

- Strzelać do nich! Postrzelili Jimi'ego! - usłyszał jak Gregory krzyczy na radiu.

Widział też kątem oka, że napastnik, który stał przed nim, również oberwał, ale prawdopodobnie tylko w kamizelkę.

Blondyn oddychał ciężko, uciskając ranę ręką. Ledwo oparł głowę o murek, tuż za nim, by widzieć trochę więcej wokół siebie.

Ciągle słyszał strzały i krzyki, ale nie rozumiał nic konkretnego. Był zbyt osłabiony, by rozróżniać te komunikaty.

Dopiero gdy, przy jego ciele uklękła osoba, patrząca na niego ze zmartwieniem, wytężył zmysły, mrugając kilkakrotnie, by wyostrzyć wzrok.

Szatyn chwycił jego twarz w dłonie, mówiąc coś przy tym, ale potrzebował chwili, aby te dotarły to jego otępionego umysłu.

- Żyjesz?! Wytrzymaj jeszcze trochę, w porządku?! - krzyczał Montanha, starając się ocenić jego stan wzrokiem.

- Je-st okej, przeż-żyje.. Po-omóż inn-ym.. - wymamrotał cicho, zdejmując delikatnie rękę starszego, ze swojej twarzy, dając mu znać, aby go zostawił.

Gregory wahał się dłuższą chwilę, obserwując go niepewnie. Nie chciał go zostawiać, nie w takim stanie, a najlepiej w ogóle.

- Uciskaj ranę i nie zamykaj oczu. Niedługo po ciebie wrócę! - powiedział jeszcze, zanim od niego odszedł w kierunku strzelaniny.

Blondyn lekko kiwnął głową, dając do zrozumienia, że zanotował komunikat w swoim umyśle. Odetchnął ciężko, słuchając dźwięków strzelaniny.

Brązowooki postrzelił kolejnego napastnika, a następnie schował się za skałą, przeładowując pistolet.

Gdy tylko się wychylił, by odnaleźć kolejnego przestępcę, usłyszał kolejny strzał, a następnie, zataczając się, upadł na ziemię z powodu bólu.

Oberwał w udo, a z jego ręki wypadła broń. Chwycił się za postrzelone miejsce, uciskając je rękoma.

Przetarł spocone czoło zakrwawioną dłonią, a następnie rozejrzał się wokół, obserwując sytuację.

Nie miał pojęcia, czy powinien był cieszyć się z ciszy jaka panowała, czy raczej się jej obawiać. Nie wiedział kto wygrywał to starcie, ani jak dużo osób wciąż był sprawnych.

W tym samym czasie Nobody uchylił swoje powieki, zauważając cień który się nad nim pojawił. Zmrużył oczy i uchylił usta, by zadać pytanie mężczyźnie, który na niego patrzył, lecz nim zdążył to zrobić, oponent odezwał się pierwszy:

- Tego blondyna? - zgłosił na radiu. Przerwał na chwilę i ponownie odpowiedział: - Już go biorę do helki, możecie odpalać.

- To chy-ba jakaś pomy-yłka.. - wymamrotał Jimi, chcąc odsunąć się z zasięgu wzroku faceta.

Niestety mężczyzna był silniejszy, ale przede wszystkim zdrowy i nie postrzelony. Chwycił go i przerzucił przez ramię, jak tak zwany worek kartofli, nie przejmując się jego jękami bólu.

Po chwili odstawił go na ziemię, obok przebranego Regressa, pochylając się nad nim i przeszukując.

- Jak skończysz, zapakuj go do helki, my już czekamy. - Usłyszeli głos ich szefa, który po chwili zniknął im z oczu.

Kilka metrów dalej, oparty o kamień, siedział Montanha. Usłyszał zamieszanie i przypatrywał się sytuacji, która miała miejsce. Starał się dojrzeć, kto się tam znajduje, ale ciężko mu to szło.

- Szefie, zabierać tego podrabiańca? - zamaskowany zapytał na radiu.

- Zostaw-wcie go.. To by-ył mój pomy-ysł.. - wyjąkał blondyn, starając podnieść się z ziemi.

- W takim razie, za niego odpowiesz - parsknął napastnik, ponownie podnosząc Nobody'iego z ziemi, zaczynając ładować go do helikoptera.

Już po jednym zdaniu, Gregory rozpoznał ten głos. Wiedział, kogo mężczyźni chcą zabrać.

Zacisnął mocno zęby, a następnie podciągnął się do góry, by po chwili opaść na kamień ponownie.

- Zostawcie go! Słyszycie! - krzyknął, zauważając jak blond włosy znikają w środku transportu porywaczy.

- Do zobaczenia, panie Montanha! - odpowiedział mu jeden z nich, uśmiechając się szyderczo.

Zamknęli wszystkie drzwi, a następnie helikopter uniósł się w powietrze.

- Oddawajcie go, do kurwy nędzy! - krzyczał szatyn, chcąc do nich dotrzeć. Było już za późno. Odlecieli w kierunku południowym, po chwili znikając z jego pola widzenia. - KURWA! - wrzasnął, uderzając pięścią w ziemię.

Jęknął z bólu na ten ruch, a następnie przymknął oczy, starając się uspokoić. Chwycił radio ze swojego pasa i nadal komunikat:

- LSPD do EMS, akcja się skończyła, możecie nam pomóc. Jeśli jest jakaś wolna jednostka z LSPD, która ma licencję pilota, niech wyruszy na poszukiwania Jimi'ego. Porwali go, odlecieli w kierunku południa.

- Przyjął, pobieram Eagle'a - odpowiedział mu Bazyl, na co głośno westchnął.

***

Uchylił powieki, by po chwili zacząć nimi mrugać, żeby przyzwyczaić się do światła. Leżał na kanapie w jaskini, w której wcześniej już był. W bazie tej całej grupy.

Nad jego ciałem, stał mężczyzna w czerwonym garniturze, uśmiechając się szeroko.

- Witaj ponownie Erwinie.. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że spotkamy się w innych okolicznościach - mlasnął, by przerwać na chwilę. Przejechał dłonią po piersi blondyna, by zacisnąć ją w miejscu rany, na co policjant cicho krzyknął. - Czyżbyś potrzebował pomocy? Wiesz jak długo człowiek się wykrwawia?

- Zależy od ra-any.. - wymamrotał Knuckles, łapiąc się za bolące miejsce.

- Cóż, może dziś się przekonamy? - parsknął napastnik. - Dajcie nożyczki i apteczkę - dodał do dwójki ochroniarzy.

Gdy już wszystko miał, rozciął mundur blondyna, a następnie obwiązał rany bandażami. Każdą czynność wykonywał z ironicznym uśmiechem, nie dbając o delikatność.

- To nieporozumienie.. - mruknął Erwin, chcąc się jakoś wyplątać z tej sytuacji.

- Wstań jak do mnie mówisz! - warknął wyższy, krzyżując ręce na piersi.

Knuckles zacisnął mocno zęby i z całą siłą woli, podniósł się z kanapy, chwiejąc się dość mocno. Podtrzymał się jej oparcia, by nie upaść i spojrzał na porywacza.

- Dajcie mi to nap-prawić.. - odparł.

- Gdzie jest Gill Tea? - zapytał zamaskowany, marszcząc swoje brwi.

- W celi.. - stwierdził zielonooki.

- Jakiej celi? - fuknął zirytowany napastnik.

- W celibacie - parsknął Erwin, ale zauważając jego gniew i czując lufę przy skroni, głośno przełknął ślinę. - Przepra... Ała kurwa! - przerwał, obrywając z pięści w twarz.

Upadł na kolana, spuszczając głowę i chwytając się na krwawiący nos. Jednak szarpnięcie jego włosów, a raczej peruki która była dość mocno przyklejona, zmusiło go do uniesienia wzroku z cichym syknięciem.

- Uwierz mi, że nie chcesz z nami zadzierać! - zagroził mu mężczyzna, wbijając paznokcie w jego ranny bark.

- To by-ył żart.. - wymamrotał blondyn niepewnie.

- Ja też zaraz mogę pożartować - prychnął ciemnowłosy. - Radziłbym ci grzecznie odpowiedzieć na pytanie. Gdzie jest Gill Tea?

- Mow-wiłem, że w ce-eli... - odparł zielonooki.

- Panowie, podajcie mi nóż - porywacz wydał polecenie, by po chwili trzymać ostrze w dłoni. Przyglądał się jego lśniącej powierzchni. Następnie uniósł nim podbródek klęczącego, przed nim mężczyzny. - Erwinie, naprawdę sobie grabisz..

- Pos-łuchaj.. Ja napra-awdę to napra-wię.. - wycedził Knuckles, przełykając głośno ślinę.

- Więc powiedz mi, gdzie jest paczka? - warknął wyższy, przyciskając nóż mocniej, do ciała porwanego.

- Nie jest-tem pewn-ny.. - mruknął blondyn, spuszczając wzrok.

- Cóż, w takim razie chyba muszę ci pomóc, abyś sobie przypomniał - stwierdził napastnik, a następnie zamachnął się ostrzem, by przejechać nim od barku, do przedramienia Erwina. - Możemy tak całą noc "Jimi"..

Knuckles głośno jęknął, czując promieniujący ból. Złapał się za ranne miejsce, zaciskając mocno zęby. Próbował się odsunąć od wyższego, ale dwójka ochroniarzy przytrzymała jego słabe ciało w miejscu.

- Był na kom-mendzie.. - powiedział zielonooki.

- "Był"? Czy jest? To ma naprawdę duże znaczenie, tak samo jak to na której komendzie - rzekł ciemnowłosy, przykładając nóż, tym razem do klatki piersiowej klęczącego.

- Był.. Zna-aczy nie je-estem pewny. Na Mis-sion Row.. - wymamrotał Knuckles.

Mężczyzna w czerwonym garniturze cicho westchnął i przeciągnął ostrze po ciele niższego.

Blondyn po raz kolejny wydał z siebie dźwięk bólu. Oddychając nierówno, próbował się wyszarpać z bolesnego uścisku mężczyzn.

- Widzę, że w tej kwestii zdania nie zmienisz? Może trochę zimnej wody, rozjaśni twoje myśli? - parsknął porywacz i wydał nieme polecenie podwładnym.

Już po chwili lodowata woda, spłynęła po policjancie, powodując dreszcze i ciarki na ciele. Zaczebiotal zębami z chłodu, który go owiał.

Przerwał im dźwięk dzwonka telefonu, wydobywający się z kieszeni napastnika.

Podniósł rękę, by dać znać zebranym, aby poczekali, a następnie wyszedł z pomieszczenia.

- Mog-ę się nap-pić? - wychrypiał zielonooki, unosząc niepewnie wzrok na ochroniarza.

- Mało ci wody? - parsknął zamaskowany. - Może polej mu whiskey, przynajmniej go znieczuli - zaśmiał się.

- Obrzy-ydliwe. Wolał-bym wodę... - mruknął blondyn.

- Za obrażanie tego napoju, nie będziesz miał zbytnio wyboru. Nalej mu - fuknął napastnik.

- Proszę n-nie..

Jeden z mężczyzn nalał do szklanki alkoholu i zbliżył się do klęczącego, przystawiając do jego twarzy naczynie.

Knuckles zacisnął mocno usta, nie chcąc zgodzić się na napojenie. Jednak jedna z dłoni ochroniarza, zacisnęła się na jego podbródku, pomagając go uchylić. Drugi natomiast zaczął wlewać do jego gardła whiskey, nie zważając na krztuszenie się i szamotanie.

Gdy skończyli, puścili jego ciało, pozwalając mu opaść. Obserwowali go z ironicznymi uśmiechami. Bawiła ich jego krzywda.

Erwin próbował walczyć z odruchem wymiotnym. Jego ciało już tak po prostu reagowało.

Odkąd odzwyczaił się, od alkoholu, czuł do niego obrzydzenie. Obawiał się, że zły stary nawyk i uzależnienie do niego wróci.

Zaniósł się kaszlem, pozostawiając na jasnym dywanie plamy krwi.

Jego wątroba nie była jeszcze w pełni sprawna, a jego ciało dawało mu to dość jasno do zrozumienia.

Uniósł głowę, słysząc zbliżające się kroki. Mężczyzna w czerwonym garniturze wrócił z innego pokoju, zaszczycając ich obecnością.

- Rozmawiałem z twoim mężem - parsknął ciemnowłosy, bawiąc się telefonem w ręce. - Zaproponował oddanie się w nasze ręce, w zamian za ciebie..

- To bez sen-su.. - odpowiedział zielonooki, gdy skończył walczyć z kaszlem. - Nie przy-yda ci się..

- Tak? W końcu jest szefem policji.. Myślę, że dość sporo wie - ironizował wyższy.

- Ja wymyśl-liłem, aby podmie-enić Gill'a.. - odparł porwany.

- Oh tak? W takim razie, może powiedz mi gdzie jest prawdziwy Gill? - zapytał napastnik.

- W celi.. W DOJ-ju... - wyrzucił z siebie zielonooki.

- A jednak umiesz współpracować? - stwierdził porywacz, krzyżując ręce na piersi. - Skontaktujemy się z twoim mężem jutro. Jednak chyba to ty bardziej nam się przydasz. Mamy na ciebie haka, a właściwie dwa, w postaci twoich przyjaciół. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze zachowywał - dodał.

Knuckles głośno przełknął ślinę i skinął głową niepewnie, nie chcąc więcej podpadać.

- Nie rób im krzy-ywdy.. - poprosił blondwłosy.

- Zastanowię się. Jak na razie, zabierzcie go do piwnicy i pomóżcie się "zdrzemnąć". Ma przeżyć - zarządził ciemnowłosy.

Policjant chciał jeszcze zaoponować, ale nie zdążył. Dwójka mężczyzn chwyciła go pod ramiona i zaczęła ciągnąć, w nieznanym mu kierunku.

Zaprowadzili go do ciemnego betonowego pomieszczenia. W powietrzu czuć było chłód tam panujący, a wszędzie było pusto, poza drzwiami, którymi go wprowadzono. Nie miał szans na ucieczkę. O łóżku również mógł pomarzyć.

Został popchnięty na podłogę. Zanim jednak zdążyłby się podnieść, poczuł pierwsze kopnięcie.

Jęknął głośno z bólu i zacisnął mocno zęby. Ledwo uniósł ręce do głowy, by się nimi zasłonić, gdy padł kolejny cios.

Nie był pewny, jak długo to trwało. W którejś chwili, po prostu zaczął się modlić o to, by zasnąć i nic już nie czuć.

Ta chwila w końcu nastąpiła, poprzez uderzenie w tył głowy.

Zapanowała względna cisza.

***

Leżał na podłodze, w pozycji embrionalnej. Czekał aż szef grupy wyrazi zgodę na jego transport.

Gdy odzyskał przytomność tego ranka, ponownie został przepytywany. Naparstnicy nie bawili się z nim w podchody. Chcieli konkretów, których Erwin wcale nie chciał im dawać, za co dość mocno obrywał.

Był zmęczony i obolały. Marzył tylko o gorącej kąpieli i odpoczynku w ciepłym łóżku na Eclipsie.

- Wstawaj! - warknął jeden z ochroniarzy, szarpiąc jego ramieniem.

Związane nadgarstki, rany, zmęczenie i zawroty głowy, wcale tego nie ułatwiały. Mimo to, starał się podnieść, nie chcąc oberwać więcej razy, niż było to potrzebne.

Z cichym syknięciem, stanął na nogach, chwiejąc się na boki. Gdyby nie ręka mężczyzny obok, która go podtrzymywała, prawdopodobnie runąłby całym swoim ciężarem na ziemię.

Wepchnęli go do jednego z samochodów terenowych. Założyli mu również worek, a po jego bokach usiadła dwójka napastników.

Oddychał ciężko, z głową opartą o zagłówek. Starał się odsunąć część materiału z twarzy, by otrzymać większą ilość powietrza.

- Zaraz będziemy na miejscu Erwinie. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - usłyszał głos dowodzącego.

- Pier-rdol się.. - wychrypiał Knuckles, czując po chwili uderzenie z łokcia między żebra, na co jęknął.

Po chwili samochody się zatrzymały, lecz mimo tego, nikt go z niego nie wyciągnął.

Czekał niecierpliwie, mając nadzieję, że jednak Gregory miał na nich jakiś plan. Nie chciał, by oddawali Gill'a w zamian za niego.

Słyszał przytłumione dźwięki rozmowy, ale mało co z nich rozumiał. Zamyślił się, zastanawiając co tak długo im zajmuje. Dopiero gdy jeden z ochroniarzy, chwycił go za ramię, warknął na kolejną dawkę bólu.

Słyszał otwieranie drzwi od samochodu, a następnie poczuł jak ktoś go ciągnie. Szarpnięcie było na tyle silne, że upadł na ziemię, nawet nie mają się jak podeprzeć, z powodu związanych z tyłu rąk.

- Zdejmijcie mu worek, chce wiedzieć czy to na pewno on! - usłyszał głos szatyna, na co cicho odetchnął z ulgą.

Jakaś para rąk pomogła mu uklęknąć, a następnie zsunęła z jego głowy materiał.

Promienie słoneczne były na tyle jasne, że musiał przymknąć oczy, by się do nich przezwyczaić. Wziął haust powietrza, na tyle, na ile pozwalały mu obite żebra, by zorientować się, że wciąż nie słyszy dalszej części rozmowy.

Zamrugał kilkakrotnie rozglądając się wokół. Jego spojrzenie zatrzymało się na brązowych tęczówkach, patrzących na niego z widocznym zmartwieniem i szokiem.

Fakt, nie wyglądał za dobrze. W końcu jak mógłby, po tylu godzinach względnych tortur i postrzałów.

Miał mnóstwo siniaków i nacięć na ciele. Ubrania były przepocone, osadzone w kurzu i krwi. Wcześniej opatrzone rany postrzałowe, teraz przeciekały krwią z powodu nadwyrężenia, bądź uderzenia w nie. Miał też przestrzeloną stopę, po tym jak żartował z jednego ochroniarza.

Jego włosy, brudne i posklejane od posoki, opadały na jego czoło, utrudniając mu widoczność. Sińce widoczne pod oczami, zaschnięta krew na twarzy, czy chociażby jego świszczący, ciężki i nierówny oddech, nie sprawiały dobrego wrażenia na obecnych.

Patrzyli na niego ze współczuciem, strachem i zmartwieniem. Ale tylko w jednych tęczówkach ujrzał chęć przejęcia całego bólu na siebie, oraz żądzę zemsty.

- Dajcie nam Gill'a, wtedy my oddamy wam tego psa - parsknął główny porywacz, chwytając włosy policjanta między palce i odchylając jego twarz ku górze. - Prawda Jimi? - ironizował, spoglądając w zielone oczy klęczącego.

Erwin zacisnął mocno zęby, chcąc powstrzymać samego siebie od jakiegoś porywczego ruchu. Nie chciał niczego zepsuć.

- Puść go, bo odetnę ci tą rękę!- warknął Montanha, chwytając za swoją kaburę.

- Szefowi policji, chyba nie wypada tak mówić - parsknął ciemnowłosy, jednakże słuchając polecenia, na co Knuckles odetchnął z ulgą. - Gdzie jest Gill Tea?

- Przyprowadźcie go.. - zgłosił szatyn na radiu.

Jednakże, jak w przypadku na Mount Chiliad, role się odwróciły i to policja rozpoczęła strzelaninę.

Erwin upadł na ziemię, po tym jak ktoś go popchnął. Leżał czekając aż strzały ucichną.

Miał nadzieję, że policja miała jakiś lepszy plan niż ostatnio. Naprawdę nie chciał być porwany przez tę grupę po raz trzeci.

Oparł policzek na trawie, oddychając nierówno. Czuł się coraz gorzej, a jego ciało wręcz błagało o chwilę odpoczynku. Przymknął powieki, pozwalając sobie na to. Jego umysł wyciszył wszystkie dźwięki, dając mu chwilę wytchnienia.

Nie wiedział jak długo to wszystko trwało. Nie miał też pojęcia, która ze stron wygrała, ani jak dużo jest rannych. Miał tylko nadzieję, że Gregory nie oberwał i że jest cały.

Poczuł czyjś delikatny dotyk na dłoniach, oraz to jak swobodniej może nimi poruszyć. Ktoś go rozwiązał.

Po chwili również ta sama osoba, przekręciła go na plecy, sprawiając że skrzywił się dość mocno i syknął z bólu.

- Już jesteś bezpieczny malutki... - Usłyszał głos brązowookiego. Wciąż nie otwierając oczu, lekko uniósł kącik ust. - Słyszysz mnie?

- Jak móg-głbym nie słys-szeć tak-kiej kurw-wy, jak ty? - wymamrotał sennie Knuckles, parskając cicho.

- Jaką ty jesteś szmatą jebaną! - fuknął Montanha, delikatnie chwytając młodszego pod kolanami, by umieścić go na swoich rękach. - Otwórz oczy ty kurwo pierdolona! Chcę być pewny, że żyjesz.

Erwin z lekkim oporem, uchylił swoje powieki, niewyraźnym wzrokiem obserwując szatyna.

- Wiesz jakim żar-rtem im zjeba-ałem? - zapytał retorycznie blondyn, by dodać: - Pyt-tali gdzie jest Gill, no to powi-edziałem, że w celi.. A oni w jaki-iej celi? A ja, że w celibacie. Cza-aisz?

Starszy głośno parsknął, kręcąc z niedowierzaniem głową, mimo to uśmiechnął się lekko.

- Ty jesteś taki niedojebany.. - prychnął wyższy, by po chwili ciszej powiedzieć: - Cieszę się, że cię nie zajebali..

- Dzięk-kuję Grzesiu.. - mruknął młodszy, po czym ponownie zamknął oczy, opierając się wygodniej o ramię Gregory'ego.

- Ej! Miałeś nie zasypiać klecho! - uniósł się brązowooki.

- Zam-mknij mordę psie jebany - fuknął Knuckles, na co szatyn przewrócił oczami, uśmiechając się jeszcze szerzej..

- LSPD do EMS, może ktoś podjechać na moje dwadzieścia? Mam ciężko rannego policjanta, jest po porwaniu - zgłosił szatyn na radiu.

- Będziemy za 3 minuty. - Usłyszeli komunikat zwrotny.

***

Siwowłosy opadł delikatnie na kanapę, puszczając podparcie w postaci ręki starszego.

Po trzech dniach pobytu w szpitalu, w końcu mógł wrócić do domu. Mógł również być sobą, zdjąć perukę, jak i soczewki, nie przejmując się konsekwencjami.

- Możemy pogadać? - zapytał Gregory, siadając obok młodszego.

- Przecież już to robimy.. - prychnął Knuckles, łapiąc drżącą ręką herbatę ze stolika.

Montanha widząc to, pomógł mu i przejął naczynie, przykładając je do jego ust. Złotooki wywrócił na to oczami, biorąc łyka napoju.

- Chodzi mi o sytuację, przed twoim porwaniem.. - zaznaczył brązowooki, odkładając filiżankę na miejsce. - Byłeś na mnie zły, chce to wyjaśnić. Nie chcę się kłócić.

- Nie wiem o co ci chodzi - fuknął siwowłosy, spuszczając głowę w dół.

- Czy ty choć raz możesz? Przepraszam, że na ciebie wtedy krzyczałem. Miałem zły dzień i wyżyłem się na tobie. Nie powinienem tego robić - odparł szef policji.

- Ale to zrobiłeś.. - warknął Knuckles, krzyżując ręce na piersi.

- No weź.. Nie powtórzę tego słowa na "p" drugi raz. Nie przejdzie mi przez gardło - szatyn się skrzywił, lecz nie słysząc odpowiedzi, dodał: - Zrobię ci jutro pizzę na obiad i pozwolę ci pożyczyć jedną z moich bluz..

- Do tego Cola, a bluza zostaje na zawsze - negocjował Erwin, zerkając na wyższego ze zmarszczonymi brwiami.

- Na tydzień - zaoponował starszy.

- W takim razie bluza i jeden ze swetrów na miesiąc - kłócił się młodszy.

- Sama bluza, na 3 miesiące.. - warknął Gregory.

- Na pół roku i koniec negocjacji - zarządził złotooki.

- Niech będzie.. - westchnął brązowooki, przewracając oczami.

- No i pasuje. A teraz, pomóż mi dostać się na górę. Muszę spełnić jedno ze swoich marzeń z porwania. Jezu nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo brakowało mi ciepłego i wygodnego łóżka.. - stwierdził niższy, wyciągając rękę w kierunku towarzysza.

Gregory parsknął i zamiast chwycić rękę, uniósł go całego, kierując się na górę mieszkania, przy towarzyszącym pisku, wyzwiskach i krzykach młodszego.

Odłożył go na świeżej pościeli, przykrywając kocem jego ciało.

- Śpij dobrze słodki książę - mruknął Montanha, przeczesując siwe kosmyki.

- Taa.. Utkaj już ten ryj i się kładź - wymamrotał Erwin.

Policjant po raz kolejny przewrócił oczami, ale wykonał polecenie, kładąc się obok złotookiego. Już po chwili poczuł, jak ten zbliża się do niego, dając niemy i nieśmiały znak by go objął.

- Ty zawsze musisz psuć atmosferę.. - fuknął szatyn.

Oplótł mniejsze ciało swoimi ramionami, układając się wygodnie, przymykając swoje oczy.

- Zamknij ryj kurwo, bo będziesz spał na kanapie - warknął Knuckles, szczypiąc starszego w rękę.

- To moje mieszkanie śmieciu - skontrargumentował brązowooki.

- Chyba chciałeś powiedzieć nasze! Czy ty szmato, chcesz się znowu pokłócić? - fuknął siwowłosy.

- Niech ci będzie klecho. Teraz to ty się zamknij i idź spać - stwierdził Montanha. Zauważył, że młodszy chciał jeszcze dodać parę groszy do tej rozmowy, ale zasłonił jego usta dłonią i przyciągnął go mocniej do siebie. Widząc jednak złowrogie spojrzenie niższego, dodał: - Tak, ja ciebie też malutki, a teraz odpoczywaj...

Erwin westchnął, ale zamilkł, opierając się o ramię Gregory'ego, uśmiechając się lekko.

*******
3527 słów (bez notatki)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top