2.
W ten piękny, słoneczny dzień znów grasz w piłkę. Jakże mogłoby być inaczej. Uwielbiasz to. Widać to w każdym Twoim ruchu. Grasz z kolegami i choć to tylko zabawa, nie szkolne rozgrywki –wszystko bierzesz zupełnie poważnie. Jesteś świetny. I choć może nie jestem obiektywna, nie mogę temu zaprzeczyć. Ale nie może być inaczej. Przecież jesteś kapitanem szkolnej drużyny.
Byłam, jestem i zawsze będę z Ciebie dumna. Choć nie wiesz nawet o moim istnieniu.
Siedzę pod jednym z licznych drzew, podkulam nogi pod brodę i obserwuję Cię. Mogę śmiało wpatrywać się w Twoje ruchy, bo przez cały ten czas ani razu nie spojrzałeś w moją stronę.
Nie, nie mam obsesji. Nie, nie śledzę Cię. Nie wiem o Tobie wszystkiego. Ale uwielbiam wpatrywać się w Twój uśmiech. Uwielbiam czuć w sercu ciepło, gdy widzę, że jesteś szczęśliwy. Przecież o to właśnie w tym wszystkim chodzi.
Jeden z kolegów podkłada Ci nogę. Przewracasz się. Ten upadek wcale nie wygląda na niewinny. Poruszam się niespokojnie, a moje serce bije nieco za szybko. Boję się o Ciebie. Podnosisz się jednak z uśmiechem i oddajesz swemu przyjacielowi. Śmiejesz się donośnie i biegniesz za resztą.
Ale ja świetnie widzę, że nie wszystko jest dobrze. Utykasz. Choć ledwo widocznie, choć tak niewinnie.
Zagryzam wargę i ponownie opieram się o drzewo. Moje oczy odprowadzają Cię do budynku szkoły. Jestem z Tobą. Zawsze. Choć mnie nie znasz. Nie wiem czy kiedykolwiek zauważyłeś moje istnienie.
Na zawsze Twoja.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top