Rozdział 6

Rozdział dedykuję MinecraftYolo9 za wielkie wsparcie w wiadomościach i miłą, ponad godzinną pogawędkę 😂😉.

- Jak zawsze - mrugnęłam do niej i dogoniłam młodego Blake'a i jego kolegę.

Jak tylko się z nimi zrównałam, dziwnie zamilkli. Zignorowałam to i chwyciłam Bellamiego pod rękę na co ten uśmiechnął się pod nosem.

- Masz w ogóle jakąś broń? - zapytał mnie z uśmiechem, a mi mina zrzedła.

- Ups. - uśmiechnęłam się niewinnie.

- Księżniczka będzie czekać, aż uratuje ją jej wymarzony książę na białym koniu. - prychnął nasz towarzysz.

- Ooooo - uśmiechnęłam się chytrze - widzę że ktoś tu czytał bajki dla małych dziewczynek.

Usłyszałam jak Bellamy próbował się nie zaśmiać, co mu raczej nie wychodziło. Murphy zacisnął szczękę i syknął podchodząc do mnie:

- Uważaj co do kogo mówisz, bo...

- Hej hej hej - zatrzymał go ręką Bell i przybrał groźny wyraz twarzy - nie przeginaj. Jak jej coś zrobisz to nie ręczę za siebie.

Wystawiłam Murphiemu język na co ten warknął pod nosem i wyprzedził nas, tym samym zostawiając mnie samą z Bellamym.

- Proszę - powiedział podając mi nóż zrobiony z fragmentu lądownika. - musisz mieć się czym bronić - mruknął do mnie.

- Po co mi to? Przecież mam swojego księcia na białym koniu. - zaśmiałam się przedrzeźniając Murphy'ego.

- Twój książę jednak bardzo ładnie Cię prosi, żebyś zachowała to na czarną godzinę. - zaśmiał się razem ze mną.

- No skoro tak ładnie prosi... - westchnęłam biorąc go do ręki i chowając do buta. - Dziękuję - odpowiedziałam.

- Nie ma za co - uśmiechnął się do mnie szeroko.

- A tak z innej beczki - spojrzał na mnie zaciekawiony - z tymi włosami wyglądasz o niebo lepiej.

                    ××××××××××××

- Hej zaczekajcie! - krzyknął Bell do osób na przodzie. Zatrzymali się i poczekali aż do nich dojdziemy - śpieszno wam do włóczni w sercu? - spytał pokazując broń.

- Schowaj broń Bellamy - powiedział Wells podchodząc do niego jednak Murphy szybko zaszedł mu drogę.

- Jasper krzyczał gdy go zabierali - powiedziałam cicho.

- Włócznia w sercu zabiłaby go od razu. - poparła mnie Clarke i ruszyła dalej, jednak Blake chwycił ją za ramię.

- Zdejmij bransoletkę i ruszamy dalej. - postawił jej ulitimatum.

- Arka dowie się o mojej śmierci dopiero kiedy umrę. Dotarło? - powiedziała poważnie.

- Dzielna księżniczka. - mruknął Bellamy uśmiechając się kpiąco.

- Wymyśl własną ksywkę. - odezwał się Finn wychodząc z zarośli - Powinniśmy się rozdzielić, żeby ogarnąć większą przestrzeń. Clarke idzie ze mną. - teraz zwrócił się do mnie - idziesz z nami?

- Wiesz co... - zerknęłan na Bella, który uważnie mi się przyglądał - chyba jednak zostanę z nimi. W końcu ktoś musi mieć oko na tych dwóch cymbałów. - Uśmiechnęłam się szeroko obejmując za szyję moich nowych towarzyszy. Bellamy zaśmiał się i objął mnie w pasie, za to u Murphy'ego mogłam zobaczyć cień uśmiechu.

- Ale wiesz, że idzie z Tobą jeszcze Wells? - zapytał Finn podnosząc brwi.

- Och - mina mi zrzedła - No to trza będzie pilnować trzech cymbałów. - wzruszyłam ramionami. Usłyszałam jak Bell i Murphy zaśmiali się pod nosem za to młody Jaha nie był zbyt zachwycony perspektywą towarzyszenia nam.

Clarke i Finn obrócili się i poszli dalej zostawiając nas w tyle. Po chwili i my ruszyliśmy za nimi. W pewnym momencie Bellamy odezwał się do mnie cicho:

- Słuchaj, weź dogoń Murphy'ego i idź z nim kawałek dobra?

- Czemu? - zmarszczyłam brwi.

- Muszę pogadać z synem kanclerza.

- Tylko weź mu nic nie zrób. - popatrzyłam na niego prosząco.

- Martwisz się o niego? - skrzywił się.

- Nie. Martwię się o Ciebie. - spojrzał na mnie z niezrozumieniem, więc westchnęłam ciężko i jeszcze bardziej ściszyłam głos. - Mówiłeś, że żeby dostać się na statek, musiałeś zrobić coś, za co Cię zabiją. Nie dawaj im ku temu większych powodów. - uśmiechnęłam się do niego smutno i podbiegłam do Murphy'ego.

- Czego? - zapytał niemiło nie obdarzając mnie nawet spojrzeniem.

- Jejkuuuu - mruknęłam - wyluzuj trochę. Chciałam się z Tobą ładnie przywitać.

- Bo ci uwierzę - prychnął na co zmarszczyłam brwi.

- Terra Rosier - wyciągnęłam do niego rękę. Spojrzał na mnie dziwnie jednak widząc, że nie mam zamiaru ustąpić, z westchnieniem ją uścisnął.

- John Murphy.

- Za co siedziałeś?

- Przecież wiesz. - prychnął.

- Znam wersję Pike'a. - zaznaczyłam i spojrzałam na niego wyczekująco.

- Powiedzmy, że dałem nieźle w kość strażnikom. - zaśmiał się - A ty?

- Przecież wiesz. - powtórzyłam to, co powiedział przed chwilą.

- Znam tylko wersję podaną przez uprzywilejowanych. - spojrzał na mnie znacząco na co uśmiechnęłam się szeroko

- Mam baaardzo bogatą kartotekę.

- No a taki największy przekręt? - spojrzał na mnie z zainteresowaniem.

- Hmmm, chyba włamanie się do systemów Arki...

- Coo?! - zrobił wielkie oczy - Jak?! Po co?!

- Cóż... Jestem jednym z lepszych inżynierów Sinclaira - wypięłam dumnie pierś - to byłby wstyd jakbym nie umiała się włamać do ich systemów. Wbrew pozorom spodziewałam się bardziej skomplikowanych zabezpieczeń. - mlasnęłam rozczarowana, a Murphy się zaśmiał.

- A po co?

- Żeby zmienić swój wiek - wzruszyłam ramionami.

- To ile ty masz lat? - spojrzał na mnie uważnie.

- Niedługo skończę dwadzieścia - wyszczerzyłam się.

- Żartujesz - stwierdził - wyglądasz najwyżej na osiemnaście.

- Eeeee... dzięki ? - powiedziałam niepewnie na co ten pokręcił ze śmiechem głową. Chyba nawet zaczynam go lubić.

                      ×××××××××××

- Skąd wiemy, że to dobra droga? - zapytał John. Dołączyliśmy do reszty już jakiś czas temu bo i tak nasze rozdzielenie nic nie dało. A poza tym wiecie... kupy nikt nie tknie.

- Nie wiemy. - odpowiedział mu Bellamy, obok którego szłam. - Idziemy ślepo za Gwiezdnym Łazikiem, który twierdzi, że wie gdzie idzie.

- Jest niezły. - mruknął Wells.

- Nie róbcie hałasu - upomniał nas Finn idący na przodzie. W pewnym momencie zatrzymał się przy jakimś złamanym krzaku. Po chwili ukucnął a razem z nim Clarke.

- Widzisz - mruknął cicho Bellamy do Wellsa - jesteś niewidzialny.

Spojrzałam na Bella, pytająco marszcząc brwi. W odpowiedzi pokręcił głową, więc wzruszyłam ramionami. Nagle usłyszałam głośne jęki. Rozejrzałam się przestraszona a obok mnie natychmiast pojawił się Bellamy.

- Co to było? - spytał Murphy.

- Teraz możesz wyjąć pistolet. - stwierdziła Clarke, podnosząc się z ziemi.

Szybko ruszyliśmy w kierunku dziwnych odgłosów. Wylądowaliśmy na polanie na środku której znajdowało się wielkie drzewo, do którego z kolei przywieszony był Jasper.

- Jasper - szepnęłam załamującym się głosem i podbiegłam do niego.

- Terra czekaj! - zawołał Bellamy szybko ruszając za mną.

1003 słowa + notka. Rozdział szósty dodany, a kolejny już w niedzielę. Myślę nad tym czy nie zmniejszyć ilość i udostępnianych rozdziałów na tydzień, tak do jednego... wtedy będą regularnie wystawiane co niedzielę, no chyba że będę miała jakiś super problem no to wtedy sami rozumiecie... no ale muszę to jeszcze przemyśleć. Mam też dla was całkiem ciekawą informację, że głosowanie dotyczące trafienia bohaterki do MW czy do Camp Jahy, zostało rozstrzygnięte... jednak jestem wredna i nic wam nie powiem. Do niedzieli.
~fanka13

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top