Rozdział 49

Krzyk bólu Raven to chyba najgorsza rzecz jaką słyszałam, od czasu wylądowania na Ziemi.

- Krwawienie powinno ustać. - Stwierdziła Clarke po tym, jak skończyła przykładać rozzarzone ostrze do rany Raven.

- Nie rozumiem. Jak Murphy zdobył broń? - Zapytał zły Finn.

- Długa historia. - Odpowiedziałam wymijająco, nie chcąc wracać do nieprzyjemnych wspomnień.

- Dobrze, że trafił we mnie a nie w bak pełen hydrazyny. - Zauważyła Reyes i posłała mi blady uśmiech.

- Czekaj, tam jest paliwo? - Zdziwiła się blondynka. - Wystarczy na bombę?

- Nawet na sto. - Prychnęła pan mechanik. - Gdybyśmy mieli proch. - Oparlam głowę o ramię Bellamiego.

- Może żniwiarze? - zaproponował Blake, obejmując mnie w pasie. Pokazał nam rysunek tych istot w dzienniku Lincolna. - Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. - Clarke i Finn spojrzeli po sobie porozumiewawczo.

- Nie ten wróg, uwierz nam. Widzieliśmy ich. - Griffin pokiwała przecząco głową.

- Nie mamy na to czasu. - Wtrącił się Collins. - Raven może chodzić? - zapytał z nadzieją naszej pani doktor.

- Nie ma mowy. Trzeba ją nieść.

- Przestań. Pójdę sama. - zaoponowala brunetka, podnosząc się z miejsca.

- Słuchaj mnie. - Clarke położyła ją spowrotem na stole. - Nie wyjęłam kuli. Jeśli jakimś cudem nie doszło do krwotoku wewnętrznego, może dotrzesz do bezpieczniejszego miejsca. Ale nie pójdziesz tam. Jasne? - Powiedziała groźnie. Normalnie jak Abby, kiedy nie chciałam wziąć zastrzyku.

- Idę po noszę. - zadecydował Finn, kiedy Raven się poddała.

- Uciekacie z podkulonymi ogonami. - powiedział Bellamy, zatrzymując Finna tuż przed wyjściem z kapsuły. - Co za odwaga.

- Śmierć w nierównej walce to nie odwaga tylko głupota. - Odpowiedział mu.

- Tak mówią wszyscy tchórze. - odpyskował Bellamy, zostawiając mnie i podchodząc do Collinsa.

- Okej. Dajcie spokój. - przerwałam im i stanęłam pomiędzy nimi. - Jeśli chcecie, żeby wasz beznadziejny plan miał szansę się udać to musimy ruszać. - spojrzałam niechętnie na Finna.

- A jeśli was dogonią. - Poruszył ważną kwestię Bell. - To prawie dwieście kilometrów piechoty...

- Tracimy czas. Jak chcą, niech zostaną. - stwierdził Finn i ruszył w stronę wyjścia. No przyznam, że zrobiło mi się trochę przykro.

- Nie ma mowy. - zaprzeczyła blondynka i odwróciła się w naszą stronę. - Bez was się nie uda.

- Co chcesz usłyszeć? - zapytał ją Bellamy, zakładając ręce na klatce piersiowej.

- Że jestescie z nami. - Odpowiedziała bez wahania. - Oni was słuchają.

- Pakują się do drogi. - zauważyłam. - To chyba raczej Ciebie słuchają, nie nas.

- Nie mieli wyboru. - spojrzała na Bellamiego. - Ale jeszcze pięć minut wcześniej byli gotowi walczyć i ginąć dla Ciebie, Bellamy. Inspirujesz ich. I boję się, że będzie to jeszcze potrzebne. - zakończyła Clarke i posyłając nam ostatnie spojrzenie, wyszła na zewnątrz. Odwróciłam się w stronę Bellamiego i położyłam mu ręce na karku.

- Tu się zgodzę z Clarke. - wtrąciłam cicho, a on przeniósł swój zmęczony wzrok na mnie. - Bellamy, od początku to ty nimi dowodziłeś. Dzięki tobie zrobiliśmy palisadę i zaczęliśmy funkcjonować jako w miarę normalne społeczeństwo. - uśmiechnęłam się do niego lekko. - Gdyby nie ty, nie dalibyśmy rady. Teraz, oni Cię potrzebują. JA Cię potrzebuje.

- To zły pomysł. - Stwierdził, opierając swoje czoło o moje i opltając mnie rękoma w pasie.

- Wiem. Też tak uważam i nie chce opuszczać tego miejsca równie bardzo jak ty, ale bez nas sobie nie poradzą Bell. To moi ludzie. I będę z nimi do końca. - odpowiedziałam mu i czekałam na jego reakcje. Westchnął ciężko i zamknął na chwilę oczy, żeby zaraz potem je otworzyć i spojrzeć prosto w moje.

- Pójdę tylko po to, żeby mieć oko na Ciebie i Octavię. - zdecydował na co uśmiechnęłam się szeroko. Stanęłam na palcach i cmoknęłam go w usta

- I to rozumiem.

××××××××××

- Okej, ruszamy! Bądźcie czujni. - krzyknęłam, kiedy otworzono bramy obozu.

Wyszłam z niego jako jedna z pierwszych, czyli zaraz za strażnikami, po czym stanęłam tuż za obozową bramą. Chwilę później obok mnie pojawiła się Clarke i razem obserwowałyśmy wychodzących.

- Damy radę? - Zapytała mnie.

- Musimy. - Westchnęłam i poprawiłam plecak zrobiony z fragmentów spadochronów i pasa bezpieczeństwa, który miałam przewieszony przez ramię. Minął nas właśnie Finn, niosący noszę z ranną Raven. Clarke przez cały czas śledziła go wzrokiem. - Idź do niego. - Spojrzałam na blondynkę. - Poradzę sobie.

- Nie. Musimy wiedzieć czy wszyscy opuścili obóz. - Zaprotestowała, udając, że nic się nie stało.

- I do tego potrzeba aż nas dwóch? - uniosłam brwi. - Raven potrzebuje pomocy medycznej. Czyli naszego jedynego lekarza. Czyli Ciebie. Więc nie dyskutuj tylko idź. - popchnęłam ją w odpowiednią stronę.

- Masz racje. - westchnęła i uśmiechnęła się do mnie słabo po czym dołączyła do Finna.

Rozejrzałam się i wzrokiem napotkałam Bellamiego, który stał na środku obozu i patrzył smutnym wzrokiem na kapsułę. Podeszłam do niego i położyłam mu rękę na ramieniu.

- Dobrze się tu spisałeś Bellamy.

- 18 zabitych. - Uciekł ode mnie wzrokiem.

- 84 żywych. - Poprawiłam go. - W tym twoja super dziewczyna. - uśmiechnęłam się do niego. Niepewnie odwazajemnił uśmiech po czym pocałował mnie w czoło.

Odwrócił się w stronę wiadra z wodą i wylał ją na nasze ognisko, z którego został tylko słup pary. Odrzucił metalowy zbiornik i wrócił do mnie. Lewą ręką złapał mnie za dłoń, a drugą przygotował karabin po czym razem, jako ostatni, wyszliśmy z obozu.

××××××××××

- Wiecie co zrobię, jak tylko dojdziemy na plażę? - zapytał Miller, przerywając krępującą ciszę.

Znajdowałam się teraz na samym przodzie naszej grupy, tuż obok Octavii, która prowadziła nas w odpowiednią stronę. Za mną szedł Drew i właśnie Nathan Miller.

- Na pewno zaraz nam to powiesz. - Stwierdziłam, powstrzymując uśmiech.

- Będę serfował.

- Ty? - Zapytałam z niedowierzaniem. Zwolniłam trochę kroku i znalazłam się dokładnie pomiędzy chłopakami. - Z twoją równowagą i refleksem?

- Mam dobry refleks. - Zaprzeczył oburzony.

- Nooo. Gorzej z równowagą. - zaśmiałam się razem z Drew.

- Oj no weź Terra. - Miller poczochrał mnie po włosach. - I tak wiem, że chcesz zobaczyć mnie bez koszulki. - uśmiechnął się rozbrajająco, a ja pokręciłam głową rozbawiona.

- Chyba raczej Bellamiego. - Poprawił go blondyn obok mnie, a Nate ochoczo przyznał mu rację.

- Zachowajcie czujność. - Przerwał im zesstresowany Jasper, który mierzył bronią na wszystkie strony.

- Koniec z lasami - kontynuował Drew, ignorując Jordana. - tylko błękitna woda...

Jego wypowiedź została gwałtownie przerwana przez Octavię, która stanęła w miejscu i wystawiła rękę. Wszyscy stanęli i przygotowali broń. Ja również wyjęłam zza paska od spodni małych pistolet.

- Co jest? - wyszeptał do niej Jasper.

- Niczego nie widzę. - stwierdził po dłuższej chwili Drew.

Nagle można było usłyszeć świst i ostrze wylądowało w czaszce blondyna. Osoby w jego okolicy gwałtownie się cofnęły.

- Wszyscy do obozu. - powiedziałam w miarę głośno, ale beznamiętnie, bo cały czas zszokowana wpatrzona byłam w ciało zabitego. Chciałam powtórzyć moją komendę, ale Jasper skutecznie mnie wyręczył.

- ZIEMIANIE! - ryknął, a wszyscy jak jeden mąż odwrócili się na pięcie i pobiegli w stronę, z której przyszli, po drodze tratując i odpychając siebie nawzajem, byle tylko znaleźć się za bezpiecznymi granicami obozowiska.

1063 słowa + notka. Rozdział wstawiony w autobusie przy prawie zerowym necie. Enjoy!
~fanka13

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top