Rozdział 42

- Każda grupa bierze strzelca, ale tylko na wypadek Ziemian. - zaznaczył Bellamy.

- Do zwierzyny nie strzelamy. - dodałam. - Na nie używajcie tylko dzid.

- Łapcie co się da. Wrócicie przed zmierzchem. - dopowiedział czarniwłosy i odwrócił się do któregoś z obozowiczów, więc ja podeszłam do naszej pani doktor.

- Myślisz, że to dobry pomysł? - zapytałam Clarke.

- Lepszego nie mamy - westchnęła.

- Hej! Clarke, Terra! - dołączył do nas jakiś chłopaczek. - Jesteście same? - zapytał. Spojrzałyśmy po sobie po czym niepewnie pokiwałyśmy twierdząco głowami. - Może pójdziemy razem? - zaproponował z uśmiechem.

- Jasne. - odpowiedziała po chwili wachania blondynka i ponownie spojrzała na mnie. Próbowałam powstrzymać uśmiech, który właśnie zaczął formować się na mojej twarzy.

- Weźmiemy tylko sprzęt. - wskazałam na stolik za nami i odwrocilam się na pięcie, żeby następnie zderzyć się z czyimś torsem.

- Ty nie gdzie nie idziesz. - powiedział poważnie Bellamy, nagle zjawiając się obok nas. Przeprosił na chwilę pozostałą dwójkę i pociągnął mnie kawałek dalej.

- Dlaczego nie? - zapytałam, zakładając ręce na piersi. - Mam dobre oko i jestem jednym z najlepiej wyszkolonych strzelców. Mogę się przydać.

- Nie puszcze Cię samej.

- Nie będę sama. - zaprzeczyłam. - Będę z Clarke i z Miles'em. - pokazałam ręką na dwie postaci stojące za mną.

- Terra, proszę. - powiedział cicho Bellamy. - Tam jest mnóstwo Ziemian. Jest niebezpiecznie, a ja nie mogę Cię stracić. - spojrzał mi w oczy. Jego były pełne obawy i nadziei, że jednak nie pójdę.

- Dobrze. - westchnęłam ciężko a on odetchnął z ulgą. - Może rzeczywiście bardziej się przydam, pomagając Raven z minami. - spojrzałam na niego znowu. Tym razem mogłam zobaczyć jego szczery uśmiech.

- Dziękuję. - powiedział i założył mi kosmyk włosów za ucho.

Uśmiechnęłam się lekko i wróciłam spowrotem do dwójki moich niedoszłych towarzyszy. Kątem oka widziałam, że Bellamy oparł się o ścianę lądownika i obserwował mnie uważnie, czekając aż do niego wrócę.

- Przepraszam was. Jednak nie idę. - uśmiechnęłam się przepraszająco.

- Dlaczego? - zapytał zawiedziony chłopak.

- Chyba moje inżynierskie umiejętności bardziej przydadzą się tutaj niż na polowaniu.

- Rozumiem. - odpowiedział już bardziej rozpogodzony. - W takim razie powodzenia.

- Dzięki. - uśmiechnęłam się i odwróciłam w kierunku panienki Griffin. - Chodź Clarke. Zobaczymy co ci się może przydać.

- Jasne. - kiwnęła głową i poszła za mną.

- No no... - mruknęłam. - Masz kolejnego wielbiciela. - uśmiechnęłam się znacząco na co ona pokręciła z uśmiechem głową i przyjęła nóż, który jej wręczyłam.

- Idziecie ze mną? - zapytał Finn, podbiegając do nas.

- Chyba nie. - odpowiedziała mu Clarke, a ja momentalnie udałam, że drapię się po nosie, aby ukryć szeroki uśmiech.

- Oj no weź. - powiedział zdziwiony. - Jestem dobrym tropicielem, a ty jesteś sprytna. Terra ma dobre oko. Razem możemy dużo zdziałać. - argumentował, na co zachichotałam za plecami Clarke.

- Idziemy partnerko? - zapytał nagle Miles, podchodząc blisko blondynki. Chyba był zazdrosny. Za to mina Collinsa była bezcenna. - Hej Finn. - odezwał się jakby dopiero co go zauważył. - Dołączasz do ekipy?

- Jasne. - odpowiedział jeszcze bardziej zdziwiony.

- Dobra kochani. Ja lecę do roboty. I pamiętajcie. Macie mi wrócić cali. - zaznaczyłam, przytulając najpierw Clarke a potem Finna. Miles'a poklepałam tylko po ramieniu.

- A ty nie idziesz? - zapytał brunet.

- Zostaje i będę pomagać Raven i Jasperowi w minowaniu okolicy, więc patrzcie pod nogi. - uśmiechnęłam się do niego.

- Świetnie. - stwierdził młody i ruszył do wyjścia z lądownika. - Wcześniej was nie znałem. Wiecie za co mnie aresztowani na Arce?

- Umieramy z ciekawości. - odpowiedział Finn i posłał mi błagające spojrzenie.

- Powodzenia. - szepnęłam do niego z uśmiechem, na co przekręcił oczami i wyszedł razem z Clarke z wraku. Pokręciłam rozbawiona głową. No nudzić to się oni nie będą.

- Czy ten młody Cię podrywał? - zapytał podejrzliwie Bellamy, obejmując mnie od tylu w pasie i kładąc brodę na czubku mojej głowy.

- Bardziej zarywał do Clarke. - stwierdziłam i obróciłam się przodem w jego ramionach. - A co? Znowu jesteś zazdrosny? - zapytałam, unosząc jedną brew.

- Jeśli próbował. - zignorował moje pytanie. - To znaczy, że jeszcze nie cały obóz wie, że mają się z Tobą nie zadawać.

- A to niby czemu? - uśmiechnęłam się niewinnie. - Jestem równie ważna co Ty i Clarke.

- Ponieważ jesteś moją dziewczyną i nie pozwolę, aby ktokolwiek mi Ciebie odbił. - wyszeptał mi do ucha.

- Nie przejmuj się. - odpowiedziałam - Nie jestem nikim innym zainteresowana.

×××××××××××

- Potrzebujemy amunicji. - powiedział na wstępie Bellamy, wchodząc do namiotu Raven. Weszłam zaraz za nim i zastałam ją zbierającą swoje rzeczy.

- Tyle jest. - podała mu trzy naboje. - A teraz zjeżdżajcie.

- Dokąd idziesz? - zapytałam zdziwiona, podchodząc bliżej i kładąc jej rękę na ramieniu.

- Byle dalej. - zapechnęła moją rękę.

- Nie ma mowy. - stanął po mojej stronie Bell.

- Naprawdę?! Co ty powiesz i dlaczego mam Cię słuchać? - zirytowała się i poprawiła plecak. - Nadzorco. - zakpiła.

- Dokąd pójdziesz? - zapytałam jej.

- Do tego przeklętego lasu. Nic się nie martw. - skierowała się do wyjścia.

- Czekaj - zatrzymał ją Bellamy, chwytając ją za łokieć. - Nie wygłupiaj się. Jeśli pójdziesz sama, zginiesz. Albo gorzej. - w miarę jak mówił jej mina diametralnie się zmieniała.

- To co mam robić? Siedzieć na tyłku? - wyrwała mu się.

- Chociażby. - zaproponował. - Albo wymyśl coś. - Raven milczała. - Dziewczyno! Przylecialas tu w kapsule, którą sama odbudowałaś. A potem zrobiłaś bombę z puszki!

- To akurat był pomysł Terry. - wskazała na mnie.

- Ale ty go zrealizowałaś. - wtrącilam się.

- Co jeszcze potrafisz? - zapytał jej Bellamy.

- Radio. - powiedziała po chwili ciszy. - Nie możemy się bronić bez komunikacji. Z krotkofalówkami...

- Będziemy oddziałem. - skończyłam za nią. - Widzisz? Potrzebujemy Cię.

- Jesteś irytująca, ale bystra. - odpowiedział Bell. - Jak Terra. - puścił mi oczko i czym prędzej wyszedł z namiotu.

- Ej! - krzyknęłam za nim, ale w odpowiedzi usłyszałam tylko jego śmiech. Przewróciła oczami i ponownie spojrzałam na Reyes. - Więc jak? - zapytałam niepewnie. - Zostaniesz i jak zwykle będziesz mi ratować tyłek swoją błyskotliwą wiedzą w dziedzinie machaniki czy popełnisz największy błąd swojego życia i zostawisz to mnie? - uśmiechnęłam się zachęcająci, rozkładając ręce, aby ją przytulić. Raven zaśmiała się lekko i zdjęła plecak, po czym podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.

- No to czas się zabrać do roboty.

××××××××××

- Znalazłyśmy kabel antenowy. Jakiś gość naprawił nim łóżko. - powiedziała Raven, podając antenę Monty'emu. Stanęłam obok niego i przypatrzyłam się czarnej skrzynce.

- Masz coś z wraku? - zapytałam chłopaka.

- Tak. Zapis danych. - odpowiedział dumny. - Posłuchajcie. - powiedział. Razem z Raven nachyliłyśmy się bliżej urządzenia. Po chwili usłyszałyśmy zniekształcony sygnał.

- Brzmi jak jakieś zakłócenia. - zauważyła Raven.

- Nie. Ich system nawigacji zwariował. - oświecił mnie Monty. - Nikt im nie odpowiedział na sygnał, a potem... wybuchło.

- Jakby ktoś zagłuszał. - wywnioskowałam, a Monty mi przytaknął.

- Fascynujące. - odparła Raven. - I nieistotne. - dodała na co przewróciłam oczami. - Daj stację i słuchawki. - zwróciła się do Monty'ego.

- Chcesz to odłączyć? - zapytał azjata z niedowierzaniem. - Nigdy nie poznamy przyczyn katastrofy!

- Potrzebuje każdej części. - odpowiedziała Reyes.

- Raven, naprawdę ci to tak potrzebne? - zapytałam znudzona dziewczyny. - Odkrycie przyczyn katastrofy Exodusa, ułatwi nam odnowić system łączności i zapobiec drugiej takiej katastrofie. - wyjaśniła jak dziecku. - Krótkofalówki zrobimy bez tego.

- Naprawdę. - odpowiedziała twardo i spojrzała na coś za mną. - I radio...

- Nie ma mowy! - zatrzymał ją Green.

- Oookej. Przesadziłaś! - gwałtownie się wyprostowałam.

- A jak się skontaktujemy z Arką? - zapytał Monty. Raven włączyła radio, ale nic się nie stało. Żaden głos, żaden dźwięk. Nawet nie było cholernego zakłócania.

- Arki nie ma. - odpowiedziała, a ja zwiesiłam głowę. - To pustka w kosmosie. - chciała odłączyć radio ale chwyciłam ją za ramię.

- Nie pozwolę Ci tego zrobić. - uprzedziłam.

- Terra, nie żartuj sobie. - prychnęła i ponownie zrobiła krok w stronę radia.

- Nie mam zamiaru. - stwierdziłam i spojrzałam na nią surowo.

- Tam jest moja rodzina. - powiedział chłopak. - Terry tata też. - spojrzał na mnie.

- Nic więcej nie zrobimy. - argumentowała pani mechanik, czym zaczynała mnie powoli wpieniać. Czy ona nie rozumie prostego nie?! - Kontaktu z Arką nie naprawimy, ale dzięki tym częściom możemy zrobić lepsze krótkofalówki. W ten sposób będziemy mieli większe szanse przeżycia do ich ewentualnego powrotu. - spojrzała na nas. - Wiedzą że da się tu żyć. Teraz trzeba czekać.

- Na co?! - przerwałam jej. - Aż tu przylecą?! Z tego co przed chwilą wywnioskowałam to nie dajesz im żadnych szans! A zabierając radio jeszcze je pomniejszasz. Nawet jeśli uda im się wystartować, to skończą jak Exodus, ponieważ nie pozwoliłaś prowadzić nam cholernych badań! - powiedziałam zbulwersowana.

- Czyli to będzie moja wina?! - tym razem mulatka podniosła głos. - To złom! Nic się z tego nie dowiecie, oprócz cholernego szumu, który daje wam pierdoloną nadzieję! Zrozumcie, że nie mamy na nich wpływu! Niech to do Ciebie dotrze, że twój ojciec nie żyje! - krzyknęła mi w twarz, wyrzucając ręce w powietrze. Patrzyłam na nią w szoku, a pomiędzy nami zapadła cisza. Żadne z nas nie spodziewało się takiego obrotu spraw.

- Masz racje. - odpowiedziałam głosem wypranym z emocji. - Mój tata nie żyje, dlatego nie pozwolę rodzicom Monty'ego i innych dzieciaków zginąć w ten sam sposób.

- Co z Tobą nie tak? - zapytała ostro. - Twój ojciec olewał Cię przez piętnaście lat, a Ty, pomimo że widziałaś jak statek w którym miał lecieć wybucha i rozpada się w najdrobniejszy mak, a potem deptałaś po spalonych trupach pasażerów kapsuły...

- Jeśli nadal tam żyją, to pomożemy im wrócić na Ziemię. - syknęłam. - Mam gdzieś to, że Twoi rodzice cię nie kochali, mieli w nosie, w dupie, czy gdziekolwiek sobie zażyczysz. - z każdym słowem dźgałam ją w palcem w klatkę piersiową. - Ale to, że ty miałaś paskudnych rodziców, nie znaczy, że te dzieciaki też. - wskazałam na wyjście z kapsuły. - Więc lepiej się dostosuj albo zrobi się nieprzyjemnie.

- Bo co? - przybliżyła się do mnie i spojrzała wyzywająco w oczy. - Poskarżysz się Bellamiemu?

- Czemu wszyscy od razu myślą że mu się poskarżę?! - zirytowała się i obdarzyłam mulatkę sztucznym uśmiechem. - Wtedy ty i ja będziemy miały problem.

- Oooo, czyli jednak napuścisz go na mnie. - przyjrzała mi się uważniej. - Ale wiesz co? Raczej wątpię, żeby coś mi zrobił. Sama nie dawno widziałaś jak pragnął żebym została w obozie. - uśmiechnęła się chamsko, a ja zacisnęłam pięści. - Myślę, że chętniej przychyli się do mojego pomysłu. W końcu przetrwanie przede wszystkim. Arka i tak go mało obchodzi. Ciekawa jestem, czyją w takim razie weźmie stronę. - udała, że się zastanawia. - Więc przykro mi, ale nie skorzystam. - powiedziała, po czym bez ostrzeżenia wyrawała radio.

1599 słów + notka. Chciałam wam zrobić brak rozdziału z okazji Prima Aprilis, ale stwierdziłam, że taka nie będę. Pamiętajcie, że jutro mamy lany poniedziałek no i oczywiście wesołego jajka dla wszystkich!!
~fanka13

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top