Rozdział 41
- To oni, otwórzcie! - krzyknęła Harper, stojąca na warcie.
Uśmiechnęłam się lekko na widok Jaspera i Monty'ego, którzy wyłonili się z lasu jako pierwsi, nagradzani oklaskami a zaraz za nimi Finn, pomagający dojść Raven. Nie wyglądała za dobrze. Clarke poszła za nimi do kapsuły, aby się nią zająć. Stałam obok Octavii, której chyba przeszła złość na Jaspera, ponieważ uśmiechnęła się do niego z szacunkiem.
- Przeszło Ci? - zapytałam z uśmiechem, spoglądając na nią kątem oka. Ona nic nie odpowiedziała tylko z uśmiechem odwróciła się na pięcie i poszła w kierunku namiotu.
××××××××××
- Terra! - zatrzymał mnie Bellamy, kiedy chciałam wejść do lądownika.
- Co jest? - zapytałam, odwracając się do niego z lekkim uśmiechem. Wyglądał o wiele lepiej niż jeszcze kilka godzin temu.
- Widziałaś Clarke? - zapytał na co się skrzywiłam. Nie uszło to uwadze Blake'a, który uśmiechnął się chytrze. - Jesteś zazdrosna?
- Ja? - spytałam niewinnie. - Niby o co? - prychnęłam, odrzucając włosy, które nie załapały się do warkocza, i odwróciłam się na pięcie, aby wejść do wraku.
- Oj Terruś nooo. Nie bądź zła. - przeciągnął, chwytając mnie za nadgarstek i odwracając w swoją stronę. Pochylił się do mojego poziomu. - Ale muszę ci powiedzieć, że wygladasz bardzo seksownie, kiedy jesteś o mnie zazdrosna.- objął mnie w pasie i przesunął nosem po moim policzku.
- Nie jestem zła. - odpowiedziałam szybko, starając się zignorować jego późniejszy komentarz poprzez odwrócenie głowy w przeciwną stronę, aby nie mógł zobaczyć moich rumieńców.
- No oczywiście. - mruknął mi do ucha i zaczął całować moją szyję. - Szukam Clarke - powiedział między pocałunkami. - ponieważ we trójkę musimy postanowić co robimy z Murphy'm. - wyszeptał.
Westchnęłam cicho. Miał rację. No i było mi bardzo przyjemnie. Oraz znowu byłam bez potrzeby zazdrosna o Clarke. Tiaaaaaa.
Z trudem wysunęłam się z jego ramion po czym podeszłam do pierwszego lepszego chłopaka i chwyciłam go za ramię.
- Widziałeś Clarke? - zapytałam prosto z mostu.
- Jest przy grobach. - wskazał mi wymienione miejsce i uśmiechnął się do mnie zalotnie. Biedaczek. Nie wie chyba, że mam chłopaka, który na dodatek jest jego szefem.
- Dzięki. - odezwał się Bellamy, który momentalnie pojawił się za mną ze wzrokiem mordercy i objął mnie w pasie po czym zaczął prowadzić w wyznaczoną stronę. Uśmiechnęłam się lekko.
- Ktoś tu jest zazdrosny. - powiedziałam śpiewnie, ale Bellamy się nie odezwał tylko zacisnął mocno szczękę. - Nie martw się. - wyszeptałam mu do ucha. - Nie kręcą mnie młodsi. - cmoknęlam go w policzek i podbiegłam w stronę panienki Griffin.
- Jesteś za murami i to bez broni. - zauważyłam błyskotliwie, stając obok niej. Clarke popatrzyła na mnie a następnie na Bellamiego, który właśnie ponownie objął mnie w pasie, kładąc brodę na moim ramieniu, a potem wróciła wzrokiem na kopczyki ułożone przed nią.
- Czternaście grobów. - powiedziała.
- Musimy pogadać o Murphy'm. - przeszedł do sedna Blake.
- Miał rację z tym mostem. - odparowała blondynka.
- Octavia mówi, że ludzie z gór są wściekli. - dodałam.
- Cokolwiek to znaczy. - wytknął Bellamy, prostując się, jednak nadal czułam jego klatkę piersiową na moich plecach.
- To znaczy, że potrzebujemy żołnierzy. - stwierdziła pewnie.
- Czyli co? Prawo łaski? - zakpił Bell.
- Władza to ciężar. - popatrzyła na nas znacząco. - Czternaście. - wyszeptała smutno i odeszła zostawiając mnie i Bellamiego samych w towarzystwie nieboszczyków.
×××××××××××
- Te naboje są prawie puste! - krzyknęłam zirytowana. Miałam dość tego wszystkiego.
- No co ty nie powiesz. - mruknęła Raven, dalej zaciskając drut na jednym z naboi.
- Jeśli tak dalej pójdzie będziemy mieli mniej niż połowę amunicji. - jęknęłam.
- Lepiej mieć mniej, ale wiedzieć, że zadziałają niż mieć ich pełno i strzelać na chybił trafił. - zauważyła i uśmiechnęła się lekko w moją stronę.
- Co robicie? - zapytał Finn, wchodząc do naszego namiotu. Uśmiechnęłam się do niego promiennie, ale Raven nie wykazała takiego entuzjazmu.
- Montujemy dwa naboje z jednego. - odpowiedziała spokojnie, spoglądając na niego kątem oka i pokazując mu cały przebieg naszej pracy. - Jasper ma zrobić proch.
- Wczoraj wynosił z latryny pełne wiadra. - skrzywiłam się na samo wspomnienie tego zapachu, kiedy Jordan wparował z dwoma wiadrami kupy do mojego namiotu.
- Wolałyśmy nie wnikać. - dodała Reyes.
- Któryś szykujesz dla mnie? - zapytał jej Collins i wskazał na naboje.
- Może - uśmiechnęła się pod nosem. - Jeszcze się zastanawiam. - powiedziała a ja przerwałam pracę i spojrzałam na nich spod przymrużonych powiek. Coś jest nie ten teges.
- Chciałbym przeprosić... - zaczął Finn.
- Już idę Octavia! - krzyknęłam i czym prędzej wybiegłam z namiotu. Miałam dziwne wrażenie, że nie powinno mnie tam być. Skierowałam się w stronę wędzarni, gdzie z tego co słyszałam miała być O.
- Dorzuć mokrych liści. - powiedziała Tavi do chłopaka, który wrzucił belki do ogniska. - Ogień jest za duży.
- Skąd wiesz? - zapytał - Od chłopaka? - zakpił.
- Ty, nie zapominaj się. - powiedziałam groźnie, a on szybko Odwrócił się w moja stronę. - Ona w przeciwieństwie do Ciebie słuchała na zajęciach z przetrwania.
- Bo ty też zainteresowana byłaś gadaniną Pike'a, nawet oka nie zmrużyłaś. - zmierzył mnie wzrokiem.
- Oczywiście, że spałam. - prychnęłam - dlatego trzymam się z nią. - uśmiechnęłam się dumnie. Nie pożygam się od widoku mięsa obdartego ze skóry, nie pożygam się ...
- Mają rację. - powiedział Murphy, dołączając do nas. - Spalimy mięso.
- Wyjazd z wędzarni. - odezwał się do niego znowu zrozumiały głąb, olewając mnie po całości. - Masz szczęście, że pozwoliliśmy ci zostać. - odwrócił się w stronę Octavi. - A ty pracuj.
- Czy tobie się przypadkiem w głowie nie poprzewracało? - zapytałam, unosząc wysoko brwi i idąc za nim. - Uważaj co do kogo mówisz. - syknęłam.
- Bo co mi zrobisz? - prychnął, wracając z kolejną dawką drzewa i dorzucił do ognia. - Poskarżysz się Bellamiemu?
- Owszem. Zrobię to. Ale dopiero po tym, jak ci przywale. - odparowałam.
- Już się boję. - uśmiechnął się kpiąco i po raz kolejny dorzucił opał, po czym wrócił się po kolejna porcję.
- A chcesz się przekonać? - założyłam ręce na piersiach. Miał mi coś odpowiedzieć, ale przerwał nam krzyk jednego z obozowiczów:
- Ogień!
Szybko spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam płonącą wędzarnie. W mgnieniu oka pobiegłam w jej stronę i wzrokiem zaczęłam szukać Octavii, którą na szczęście Bellamy zdążył wyciągnąć. Jakim trzeba być głupcem, żeby postąpić tak jak ja przed chwilą?!
- Wszystko okej? - zapytałam przestraszona, kucając obok niej. Pokiwała twierdząco głową. Odwróciłam się w stronę Murphy'ego, leżącego za nią. - Żyjesz? - zapytałam.
- To twoja wina! - krzyknął i rzucił się na chłopaka, odpowiedzialnego za całą sytuację.
- Czyli tak. - mruknęłam cicho i obróciłam się do widowiska.
- Mówiliśmy, że ogień jest za duży! - krzyknął i walnął go z pięści w twarz.
Bellamy po chwili wahania wstał i spróbował rozdzielić chłopaków.
- Stop! - krzyknął zły. - Zostaw coś dla Ziemian. - zwrócił się do Murphy'ego.
- Bell co teraz? - zapytała Octavia, nadal siedząc obok mnie. - To były całe nasze zapasy. - wskazała na szczątki palącego się budynku.
- Ugaście to! - krzyknęłam do grupy chłopaków, stojącej z boku, którzy od razu wzięli się do roboty.
××××××××××
- Dobra, zobaczcie co da się zrobić i jak coś, dajcie znać. Trzeba to jakoś odbudować. - poklepałam po ramieniu chłopaka i uśmiechnęłam się do dziewczyny, z którymi przed chwilą rozmawiałam. Skierowałam się do Clarke, która rozmawiała z kucającym nad popiołami pozostałymi ze spalonej wędzarni Bellamym.
- Murphy twierdził, że Del podsycał ogień bo Octavia i Terra powiedziały mu, że to zły pomysł. - usłyszałam starszego Blake'a.
- Wierzymy mu? - zapytała niepewnie blondynka.
- Ja tak. - odpowiedział jej Bell.
- Ja też. - dodałam, stając obok nich. - Ten dureń to cymbał! - stwierdziłam, na co Clarke kiwnęła głową.
- Mamy dzikie cebule i orzechy. - westchnęła.
- Sprawdziłam to. - powiedziałam. - Wystarczą może na dwa tygodnie.
- Tu coś zostało? - zapytała z nadzieją.
- Nic. - odpowiedział jej Bellamy. - Wszystko spalone.
- Musimy zapolować - stwierdziła Griffin po chwili ciszy. - Zbierzcie ekipę.
- Tam są Ziemianie. - zatrzymał ją czarnowłosy.
- Bez jedzenia i tak się nie obronimy. - stanęłam niechętnie po stronie Clarke. Bellamy popatrzył na mnie i po chwili równie niezadowolony kiwnął głową na zgodę. Czas na wycieczkę.
1223 słowa + notka. Czy tylko mi nie leży zmiana czasu?
EDIT: Nie u wszystkich się opublikował, więc wstawiam jeszcze raz. Kolejny będzie zgodnie z planem.
~fanka13
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top