Rozdział 14
2/3
- Dawaj Bellamy! - krzyczał Murphy przed namiotem, w którym znajdował się Bellamy, Finn, Clarke, Charlotte i ja - Daj nam małą!
- Dlaczego to zrobiłaś Charlotte?! - zaczął Bellamy.
- Chciałam wykończyć demony, tak jak mi mówiłeś! - powiedziała Charlotte, patrząc na niego.
- O czym ona mówi?! - zapytała wściekła Clarke.
- O nie. Ona go źle zrozumiała. - powiedziałam zakrywając twarz dłońmi. - Charlotte wiesz, że nie o to chodziło. - jęknęłam znowu na nią spoglądając.
- Dajcie dzieciaka! - wydarł się Murphy.
- Nie pozwólcie mu. - załkała dziewczynka.
- Lepiej żebyś miała jakiś pomysł. - Bellamy zwrócił się do Clarke. Pomiędzy nami zapadła cisza. - Akurat teraz milczysz ?! - krzyknął na nią.
- To wasi ludzie. - wtrącił się Finn patrząc na nas z pretensją.
- Gdyby Clarke nas posłuchała, ci kretyni dalej budowaliby palisadę ! - krzyknęłam w naszej obronie.
- Chcesz budować społeczność księżniczko ?! - znowu odezwał się John. - To budujmy! Dawaj ją !
- Proszę was. - Charlotte spojrzała na mnie i na Bellamiego. Nerwowo zagryzłam wargę w nadzieji, że w ten sposób jakiś super plan wpadnie mi do głowy.
- Nie bój się. - powiedział Blake kucajac przed nią. - Zostań z nimi. - spojrzał na Finna i Clarke. - Terra. - kiwnął do mnie głową i wyszedł z namiotu, więc poszłam za nim.
- Kogo ja widzę. - podszedł do nas Murphy. - Wielki król i jego wierna królowa!
- Opanuj ich i wycofajcie się. - powiedziałam spokojnie i spojrzałam na niego stanowczo, kompletnie ignorując jego uwagę.
- Bo co? Powiesicie mnie?
- Nie chciałam tego! - powiedziałam podchodząc krok bliżej.
- Wiem. - powiedział spokojniej, patrząc na mnie z nieokreślonym wyrazem. - Ale on tak! - krzyknął w stronę Blake'a.
- Dałem im to czego chcieli.
- Więc zróbmy to samo. - stwierdził John, obracając się do tłumu - Kto jest za powieszeniem morderczyni? - krzyknął. Kilka osób z jego świty podniosła ręce, natomiast pozostali nie zareagowali. - Rozumiem - powiedział wściekły. - ja zawisłem za poszlaki a ta mała zdzira się przyznała i idzie wolno?! - wydarł się do tłumu. - Tchórze...!
- Murphy! - krzyknął Bell i podszedł do niego. Ja nadal stałam przy wejściu do namiotu i obserwowałam sytuację. - To koniec.
- Jasne szefie - odpowiedział John i cofnął się.
Bellamy obrócił się i spojrzał mi w oczy z widoczną ulgą, którą też czułam. Zaczął iść w moim kierunku. Nagle Murpy chwycił grubą gałąź i zamachnął się nią na Bellamiego.
- Bellamy uważaj! - krzyknęłam jednak było już za późno. Murphy uderzył sporym kawałkiem drewna, w jego głowę.
- Bellamy! - krzyknęłyśmy równo z Octavią. Ja do niego podbiegłam i sprawdziłam czy żyje, natomiast O została zatrzymana przez Jaspera, który chwilę później oberwaał od wpienionego Johna. Położyłam głowę Bellamiego na swoich kolanach i próbowałam go ocucić.
- Idziemy po małą. - usłyszałam jak John zwraca się do swoich zwolenników i wchodzą do namiotu. - Charlotte!! - wydarł się jeszcze bardziej wściekły Murphy. Jak widać dziewczynka uciekła razem z Clarke i Finnem. - Wiem że mnie słyszysz! Znajdę Cię i zapłacisz mi za to! Gdzie ona jest?! - krzyknął tym razem na mnie.
- Oby jak najdalej od Ciebie. - posłałam mu mordercze spojrzenie.
John zacisnął szczękę po czym razem ze swoimi zwolennikami udał się do lasu. Obok mnie ukucnęła Octavia. Spojrzałam na nią, a następnie przeniosłam wzrok na resztę obozowiczów, która stała w miejscu i nie wiedziała co ze sobą zrobić. Delikatnie zdjęłam głowę Bellamiego że swoich kolan po czym wstałam i zwróciłam się do setkowiczów.
- Mordercy już tutaj nie ma. Ale jest tam w lesie. - wskazałam na gęstwinie drzew rozciągające się wokół naszego obozu. - Nie jestem w stanie was zapewnić, że nic nam nie grozi. Ale na pewno nie zwiększymy swoich szans na przetrwanie brakiem palisady. Zbiegowisko się skończyło, więc wróćcie do swoich zadań, a jak skończycie, to pomóżcie innym. Musimy to wreszcie skończyć. - Nie widziałam żadnych oznak sprzeciwu, więc kontunuowałam. - No już! Do roboty! Jasper, Monroe. Weźcie Bellamiego do jego namiotu. Reszta wracać do pracy. - zakończyłam a wszyscy zaczęli się rozchodzić. Tak jak powiedziałam, każdy zabrał się za ukańczanie obozu. Westchnęłam i poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
- Dobra robota. - uśmiechnęła się do mnie smutno O, co odwzajemniłam. - Posłuchali Cię.
×××××××××××××
- Nie ma mowy! - krzyknęłam na niego cicho. Siedziałam w namiocie Bellamiego, który dopiero co się ocknął. - Może nie jestem orłem z sekcji lekarskiej, tak jak Clarke, ale wiem jedno: nie wolno ci wstawać!
- Era, musimy coś zrobić! - odpowiedział wstając mimo moich protestów.
- No nie wierzę - położyłam ręce na biodrach - jeszcze parę dni temu chciałeś zabić rannego Jaspera, a teraz chcesz wyruszyć w środku nocy na poszukiwanie Charlotte, która ukrywa się razem z Clarke i Finnem gdzieś w lesie.
- Serio? - popatrzył na mnie zakładając jakąś kurtkę, którą gdzieś znalazł, ponieważ jego oryginalną sobie przywłaszczyłam. - Będziesz mi to teraz wypominać? Poza tym masz rację. Charlotte jest z Clarke. CLARKE. Dziewczyną, której zabiła przyjaciela. Na prawdę myślisz, że naszą panią doktor obchodzi co się z nią stanie?!
- Bellamy - zatrzymałam go przy wyjściu z namiotu. - ocknąłeś się trzy minuty temu, po oberwaniu belką od Murphy'ego! Weź się w garść!
- Wiesz że i tak pójdę - spojrzał na mnie dobitnie.
- Nienawidze Cię - syknęłam zakładając jego dawną kurtkę, którą trzymałam w rękach.
- Co ty robisz? - zmarszczył brwi.
- Idę z Tobą. - wzruszyłam ramionami.
- Nie ma mowy.
- Wiesz, że i tak pójdę. - przedrzeźniłam go.
Nie czekając na jego reakcje, wychyliłam się z namiotu. Dyskretnie rozejrzałam się dookoła i po upewnieniu się, że nikt nie zwraca na nas uwagi, razem z Bellamym wymknęliśmy się do lasu.
Było ciemno i muszę powiedzieć, że trochę strasznie. Nawoływaliśmy cicho resztę tak, aby Murphy nie mógł nas usłyszeć. W pewnym momencie Bell pobiegł za drzewo a ja usłyszałam krzyk dziewczynki i uciszanie jej przez Bella. Podbiegłam do nich i zakryłam dziewczynce buzię. Blake zaczął nas ciągnąć jak najdalej od Johna i jego spółki, jednak Charlotte nie chciała współpracować i ciągle się wyrywała. W pewnym momencie krzyknęła głośno, a my od razu się zatrzymaliśmy.
- Charlotte chcemy ci pomóc! - szepnął do niej Bell.
- Nie jestem twoją siostra! - krzyknęła do niego. - Zostaw mnie.
- Gdzie jest Clarke i Finn? - zapytałam rozglądając się dookoła, jednak ich nie znalazłam. Bellamy posłał mi spojrzenie typu "A nie mówiłem?"
Dziewczynka wyrwała mu się i odbiegła kawałek, krzycząc. Załapałam ją szybko i chwyciłam za ramiona:
- Chcesz nas zabić? - syknęłam.
- Wy idźcie. - spojrzała na mnie i Blake'a który ukucnął obok mnie. - Chcą tylko mnie.
- Posłuchaj mnie. - spojrzałam jej w oczy. - Nie zostawimy Cię.
- Proszę. - odezwała się płaczliwym głosem.
W chwili mojej nieuwagi wyrwała mi się i zaczęła uciekać, ale Bellamy przerzucił ją sobie przez ramię i po chwyceniu mnie za rękę zaczął uciekać w przeciwną stronę niż widoczne były pochodnie. Charlotte cały czas krzyczała a Murphy ze świtą zaczął nas doganiać. Nagle las się skończył a nasza trójka wylądowała na klifie. Blake zdjął Charlotte z ramienia.
- Cholera - mruknął.
- Bellamy! - obróciliśmy się do Johna, który wyszedł już z lasu i stał naprzeciwko nas. Zasłoniłam dziewczynkę i mocniej zacisnęłam dłoń Bellamiego. - Nie pokonanie nas wszystkich.
- Może nie - stwierdził Blake oddając mój uścisk. - ale kilku wezmę ze sobą.
- Bellamy! Terra! - krzyknęła Clarke, która razem z Finnem wybiegła z lasu. Blondynka stanęła pomiędzy nami. - To zaszło za daleko. Uspokójcie się. Porozmawiajmy. - probowała ratować sytuację.
- Twoje rozmowy Clarke tylko pogarszają sytuację. - zwróciłam się wrogo do blondynki.
Nastała chwila ciszy jednak nagle John przyłożył nóż do gardła Clarke, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch. Chciałam do niej podnieść, ale uniemożliwił mi to Bellamy mocniej chwytając mnie za rękę.
- Ja również mam dość twojej gadaniny. - syknął do niej Murphy. - Odsuń się bo poderżnę jej gardło. - wskazał na Collinsa, który chciał podejść bliżej.
- Proszę. - powiedziała błagalnie Charlotte. - Nie rób jej krzywdy.
- Masz wybór - odezwał się do niej - chodź tu, a ją wypuszczę.
- Nie. - szepnęłam i zasłoniłam ją bardziej, nie pozwalając jej nigdzie iść.
- Charlotte nie rób tego - powiedziała Clarke widząc jej zawachanie. Dziewczynka wyszła przede mnie, ale Bellamy szybko ją przytrzymał, kiedy zaczęła się szarpać.
- Nie pozwolę na to. - odezwał się Bellamy, kiedy dziewczynka się uspokoiła.
- Nie będziecie przeze mnie cierpieć. - powiedziała cicho. - Nie po tym co zrobiłam.
Charlotte zaczęła się cofać, a ja zanim zdążyłam zorientować się co ona chce zrobić - ona skoczyła.
- CHARLOTTE!!!!! - Wydarłam się i upadłabym na ziemię przy samej krawędzi klifu, gdyby Bellamy mnie w porę nie złapał.
Razem ze mną powoli uklęknął przy krawędzi urwiska i przytulił mnie mocno do siebie. Płakałam cały czas szeptając imię dziewczynki. Co ja zrobiłam...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top