Rozdział 37

Obudziłam się w na pewno nie swoim namiocie, z kimś, kto obejmował mnie ręką w pasie. Nie miałam na sobie butów i kurtki, ale reszta pozostawała na swoim miejscu.

Moje zdezorientowanie trwało jednak tylko ułamek sekundy, ponieważ zdałam sobie sprawę, że leżę w namiocie Bellamiego i to właśnie on obejmuje mnie ramieniem.

I właśnie w tamtym momencie dotarła do mnie smutna rzeczywistość.

Exodus.

Tata.

Bum.

Moje oczy napełniły się łzami i pociągnęłam nosem. Chciałam to zrobić cicho, żeby nie obudzić chłopaka, leżącego obok mnie, jednak chyba nie wyszło mi to zbytnio, ponieważ za sobą poczułam ruch i po chwili starszy z Blake'ów objął mnie mocniej, przylegając swoim torsem do moich pleców i sunąc nosem po mojej odkrytej szyji.

- Jak się czujesz? - zapytał lekko zachrypniętym po śnie głosem.

- Nie wiem. - odpowiedziałam szeptem zgodnie z prawdą.

Bellamy pocałował mnie w kark a następnie dalej od ramienia przez szyję do miejsca za uchem. Oparł się za mną na łokciu i założył mi kosmyk włosów za ucho. Obrócił moją twarz w swoją stronę i delikatnie starł łzę, która spłynęła po moim policzku.

- Dzisiaj pewnie pójdziemy tam i zobaczymy co zostało z Exodusa. - powiedział smutno, oczekując mojej reakcji. Odwróciłam się całkiem na plecy, aby lepiej go widzieć, a on nadal leżał na boku i tylko podparł głowę prawą ręką.

- Chce iść. - odpowiedziałam pewnie.

- Na pewno? - upewnił się na co pokiwałam głową. - Mógłbym nawet z Tobą zostać tu, w obozie, jeśli chcesz. Raven, Finn i Clarke na pewno sobie poradzą...

- Chce wiedzieć, dlaczego się rozbili. - przerwałam mu szeptem, nie mając pełnego zaufania do mojego głosu.

Bellamy nic nie odpowiedział, tylko pocałował mnie delikatnie w nos. Uśmiechnęłam sie lekko przez łzy po czym pocałowałam go, tylko tym razem w usta. Wplotłam jedną rękę w jego włosy a drugą objęłam go za szyję. Od razu odwzajemnił pocałunek, który stawał się coraz bardziej namiętny. Bellamy przeniósł się nade mnie i zawisnął, zaciskając swoją rękę na mojej talii.

- Bellamy! - krzyknął nagle Finn i wyparował do namiotu Blake'a, który oderwał się ode mnie niechętnie i przybrał niezadowolony wyraz twarzy. Kiedy Collins zastał nas w tej dwuznacznej pozycji, stanął jak wryty, z wysoko uniesionymi brwiami, jednak po chwili próbował ukryć uśmiech. - Gdyby nie przykre okoliczności, zawołałbym resztę fanów waszego związku, jednak trochę nam się śpieszy. Idziecie czy wolicie się tu zabawić?

- Finn! - krzyknęłam mocno zawstydzona, zakrywając twarz kocem.

- Naucz się pukać Collins. - warknął na niego Bell, na co uniosłam lekko kąciki ust. Nie ma to jak przyjaciele.

- Zaraz do was dojdziemy. - dopowiedziałam. Finn kiwnął głową i posyłając mi znaczące spojrzenie, wyszedł z namiotu.

- Wychodzi na to, że musimy iść. - odpowiedział z westchnięciem Bellamy, ponownie wpatrując się w moje oczy. - Ale jeszcze do tego wrócimy.

××××××××××

Rozglądałam się z niedowierzaniem wokół siebie. Resztki Exodusa, ludzi... To był straszny widok. Bellamy, Finn Clarke, Raven, ja i kilku obozowiczów poszliśmy sprawdzić czy ktoś przetrwał. Złudne nadzieję. Szłam za rękę z Bellamym, który pomagał mi przejść po niebezpiecznie wyglądających i innych bardziej wystających metalowych częściach. Przez ramię miał przewieszony karabin, jakby któraś z tych oderwanych rąk mogła się nagle na niego rzucić.

- Bądźcie czujni. - odezwał się nagle Bellamy do reszty. - Ziemianie na pewno się zemszczą. - No i wszystko jasne.

- Dziwisz się? - zapytał Finn, będący przed nami.

- Tobie się dziwię. - odpowiedział mu ostro starszy Blake.

- Gdybyście nie wzięli broni...

- To byśmy zginęli. - ucięła mu Reyes.

- Nieważne, dlaczego przyjdą. - znowu Bell zabrał głos. - Musimy być gotowi. Teraz jesteśmy sami. - po tym zdaniu zapadła cisza.

Rozglądałam się za jakąś czarną skrzynką albo dyskiem, który pomógłby nam dowiedzieć się, dlaczego statek się rozbił. Nagle mój wzrok padł na blondynkę, która pochyliła się do jakiejś cieczy, po czym gwałtownie się wyprostowała i zatkała nos.

- Clarke, nie! - krzyknęłam do niej, przykuwając uwagę wszystkich dookoła. Podbiegłam do niej a zaraz za mną Raven, która też już zorientowała się, o co mi chodzi.

- Paliwo rakietowe? - zapytała młoda Griffin, kiedy do niej dotarłyśmy.

- Hydrazyna. - odpowiedziała jej Raven, kucając przed zbiornikiem. - Bardzo niebezpieczna. Jak się zapali będzie po nas.

Ukucnęłam obok naszej kochanej pani mechanik i delikatnie wzięłam niewielki kamyk po czym zanurzyłam go do połowy w czerwonym płynie. Podniosłam się na równe nogi.

- Uwaga wybuch! - wydarłam się i rzuciłam kamyczek w stronę małego ognia. Zaraz potem huknęło i naszym oczom ukazała się mini eksplozja. Ale wrażenie zrobiła. Uchwyciłam zdziwiony i zdezorientowany wzrok Bellamiego. - Trzeba posprzątać! - krzyknęłam w jego stronę a on kiwnął na zgodę głową.

- Okej. Podzielmy się! Tylko się nie rozłaźcie! Broń w pogotowiu! Kończymy przed zmrokiem!

××××××××××

Kiedy wróciliśmy do obozu, niestety nie czekali na nas z ciasteczkami i pyszną lemoniadą, którą robiła dla naszej trójki Aurora. Za to dostaliśmy zachwycającą informację o powrocie Murphy'ego.

- Kto go znalazł? - zapytałam Millera, idąc razem z nim do wraku.

- Connor i Derek. - powiedział bez wahania. - Nie było was, nie wiedzieliśmy co robić. Chcieliśmy dobrze, ale baliśmy się, że jeśli...

- Nate. - przerwałam chłopakowi w pół słowa. - Jest okej. Coś wymyślimy. - pomyślałam mu uspokajający uśmiech i weszłam za Bellamym do lądownika.

- Gdzie on jest? - zapytał zły Blake na wejściu. Nie no żartuje. On był wściekły.

Na dźwięk głosu lidera, wszyscy się rozstąpili, odsłaniając nam widok na Johna. Skrzywiłam się z niesmakiem. No ładnie to on nie wyglądał.

- Zostają tylko Conor i Derek. Reszta wynocha. - powiedziałam, nie odrywając wzroku od chłopaka, skulonego w kącie. Wszyscy bez gadania opuścili wrak.

- Mówił, że był z Ziemianami. - odezwał się Derek.

- Próbował się zakraść. - dodał Conor.

Byłam ponad rok w izolatce i wychodziłam tylko na zajęcia, gdzie raczej nie wolno mi było się do nikogo odzywać. Trzeba ponadrabiać niektóre znajomości.

- Nie zakradałem się. - odezwał się słabo Murphy. Widać było, że sprawiało mu to trudność, ale nie dawał za wygraną. - Uciekałem.

- Ktoś widział Ziemian? - zapytał Bellamy. Wszyscy obecni zaprzeczyli. - W takim razie... - podniósł karabin i wycelował nim w głowę Johna.

- Co z Tobą nie tak?! - krzyknął Finn opuszczając broń czarnowłosego.

- Wiedział co będzie, jeśli wróci. - stanęłam po stronie mojego chłopaka.

- Żył z nimi. Może nam pomóc. - argumentował Collins.

- Pomóc?! - zapytał z niedowierzaniem Blake - Wygnaliśmy go! A teraz zginie. Zejdź mi z drogi. - mruknął, ponownie podnosząc broń.

- Czekaj. - odezwała się Clarke. - Finn ma rację.

- No chyba jaja sobie robisz?! - zapytałam zdenerwowana i mocno zirytowana jej postawą.

- Clarke! Pomyśl o Charlotte! - dobry ruch Bell.

- Myślę, ale to także nasza wina. - spojrzała na nas znacząco.

- Gdybyś siedziała cicho, to nic z tych rzeczy nie miałoby miejsca. - przypomniałam jej, uśmiechając się sztucznie.

- Nie kłamie. - stwierdziła Griffin, kompletnie mnie olewając. - Wyrwali mu paznokcie. Torturowali go.

- Możecie wymienić doświadczenia. - stwierdził sucho Finn do Bellamiego.

- Co o nas powiedziałeś?! - zapytał zły Blake Murphy'ego.

- Wszystko. - powiedział cicho. Zrozpaczona przetarłam twarz rękoma. Griffin ruszyła do wyjścia, ale załapałam ją za ramię.

- Więc jaki masz plan? - zapytałam. - Ja go niańczyć nie będę.

- Gdy się poczuje lepiej, powie co wie. - stwierdziła blondynka.

- A potem odejdzie? - spojrzałam na nią z powątpiewaniem.

- A jak nie będzie chciał? - zauważył Bell. - Co wtedy zrobimy?

- Zabijemy go. - odpowiedziała.

××××××××××

- Jak się miewa moja niezastąpiona pani mechanik? - zapytałam, wchodząc z uśmiechem do namiotu, w którym pracowała Raven.

- Żyć nie umierać. - prychnęła. - A co u mojej Rebel Queen? - spojrzała na mnie kątem oka.

- Nie wiem o czym mówisz. - błagam, powiedzcie, że Finn się nie wygadał.

- Jak się trzymasz? - zapytała  tym razem poważniejąc i odwracając się w moją stronę. Westchnęłam ciężko, a wyraz mojej twarzy musiał się mocno zmienić, bo Reyes spojrzała na mnie ze współczuciem.

- Staram się o tym nie myśleć. - próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi z tego jakiś grymas. Raven wstała i przytuliła mnie mocno. Nie protestowałam.

- Masz może dla mnie dawkę świeżych i zaskakujących aczkolwiek genialnych pomysłów? - zapytała, zmieniając temat i zasiadając spowrotem do radia.

- Być może. - uśmiechnęła się chytrze, wdzięczna za zmianę tematu. Raven spojrzał a na mnie z zainteresowaniem. - Ma to związek z prochem, Hydrazyną i wieeeelkim bum. - zaśmiałam się.

- Bomba?! - zrobiła wielkie oczy. - Że też wcześniej na to nie wpadłam! - złapała się za głowę i popatrzyła na mnie z uznaniem.

- Może się przydać. - wzruszyłam ramionami.

- Na czarną godzinę jak znalaz. - zaśmiała się.

Przerwała nam Clarke, która właśnie wparowała do namiotu.

- Przepraszam... - zaczęła zdenerwowana. - Nie wiedziałam, że ktoś tu jest.

- Wszystko dobrze? - zapytała jej Reyes odrywając się ode mnie.

- Tak. - odpowiedziała patrząc w ziemię i chcąc wyjść z namiotu.

- Arka wciąż milczy. - zmieniła temat Raven. - Jakby się odcieli. Może to wybuchy na słońcu?

- Nie sądzę. - odpowiedziała blondi.

- Mam złe przeczucia. - mruknęłam.

- Nie tylko ty. - odpowiedziala Clarke i zabrała się za wychodzenie z namiotu.

- Clarke czekaj. - zatrzymała ją Reyes. - Moje kondolencje. - powiedziała. Blondynka spuściła głowę jakby miała się zaraz rozpłakać. Tak się stało tylko, że zamiast normalnymi łzami, zaczęła płakać krwią.

- O mój Boże. - powiedziałam głośno. - Twoje oczy. - przestraszyłam się.

Griffin podniosła rękę i palcami dotknęła cieczy wydobywającej się z jej oczu. Nagle usłyszałyśmy wołanie na zewnątrz.

- Clarke! Gdzie jest Clarke? - dziewczyna wybiegła z namiotu a ja za nią. Naszym oczom ukazał się chłopak, któremu lała się krew z nosa.

- Conor? - zapytała blondynka.

- Krwawię. - odpowiedział chłopak i zaczął kaszleć krwią.

- Trzymaj! - zwróciła się do Clarke Raven, podając jej szmatkę. Spojrzała na chłopaka przed nami. - Co się dzieje? - zapytała. Nagle usłyszeliśmy kolejne pokasływania, tym razem przy ognisku.

- Raven. Terra. Odsuńcie się od nas. - powiedziała powoli Griffin.

- Co? - zapytała zdziwiona brunetka.

- Oni prowadzili Murpy'ego. - odpowiedziałam, wstrząśnięta tym faktem i pobiegłam do lądownika.

John leżał na brzuchu i wymiotował krwią. Zaraz obok niego ukucnęła Clarke.

- Murhy. Ej. Popatrz na mnie. Powiedz, jak uciekłeś Ziemianom. - prosiła Clarke. - Co się stało?

- Kiedy się obudziłem, klatka była otwarta. Zapomnieli ją zamknąć. - wydukał słabo. - Uciekłem.

- Puścili go. - stwierdziłam załamana. Nagle do środka wraku wbiegł Bellamy.

- Bellamy cofnij się. - rozkazała mu Clarke. Stanął obok mnie i posłał mi zmartwione i przerażone spojrzenie.

- Zrobił ci coś? - zapytał, zakładając koszyk moich włosów za ucho. Pokręciłam przecząco głową i wróciłam wzrokiem do Clarke. - Co się dzieje?

- Broń biologiczna. - odpowiedziała mu Clarke. Zmarszczylam brwi i pomrugałam chwilę. Świat wokół mnie przybrał czerwone barwy ale po chwili wszystko wróciło do normy. - Czekałaś na odwet Ziemian. Oto on. Murphy jest bronią.

1624 słowa + notka. Ludzieeeee. To chyba rekord! Taki długi, że naprawdę sama jestem pod wrażeniem. Co do początku... dopiero się wyrabiam w pisaniu takich scen, więc proszę o opinię i wyrozumiałość XD. Przyznam, że moim zdaniem fragment z tym wirusem był jednym z ciekawszych. Do następnego.
~fanka13

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top