Rozdział 34

- Radio nadal nie działa. - powiedziała Clarke, podchodząc do mnie i do Bellamiego.

- Widocznie wina ze strony Arki. Nie nasza. - stwierdziłam, spoglądając do góry. Dostrzegłam, że Bellamy ma zamiar ugryźć całkiem apetycznie wyglądające jabłko, więc szybko zabrałam mu je z ręki i go wyręczyłam. Bell popatrzył na mnie z oburzeniem.

- Ej! - krzyknął i mi je spowrotem zabrał. - To moje.

- Całkiem niezłe. - zaśmiałam się i wróciłam wzrokiem do Griffin, która podejrzanie na nas patrzyła.

- Najlepszy Dzień Jedności w historii. - stwierdził od czapy Bellamy, posyłając mi znaczące spojrzenie i mocniej przeciągając mnie do siebie.

Zaśmiałam się cicho i zarumieniona spojrzałam w dół. Nie wiedziałam czy Bellamy wolał ukrywać to, że ze sobą chodzimy czy nie. W końcu był liderem setki. Mogłoby to w jakiś sposób źle wpłynąć na jego reputację.
A jednak stoję teraz, przodem do niego, opierając się o jego tors i obejmując go w pasie, z głową na jego barku, podczas gdy on bez żadnego skrępowania jeździ ręką po moich plecach, co jakiś czas zatrzymując się na biodrze i rysują na nim różne wzorki.

- To dobry moment na imprezę? - spytała Clarke, przywracając mnie do rzeczywistości. - Ziemianin gdzieś tu jest.

- Ziemianie. Pewnie już szykują się do wińczu. - powiedział Bell po czym spojrzał na nas. - Wystawiłem straże. Napijcie się. Drinki wam się przydadzą. - uśmiechnął się.

- Nie jeden. - stwierdziła z uśmiechem blondynka.

- Za dwa dni przylecą wasi rodzice. - Bell mocniej mnie objął i oparł brodę na czubku mojej głowy, wcześniej wyrzucając ogryzek jabłka. - To będzie koniec imprezy, więc korzystajcie. Zasłużyłyście.

- To prawda. - wtrąciłam się i obrociłam głowę w stronę blondynki. - Należą nam się porządne drinki Clarkey. Bellamiemu też. Idziesz z nami. - stwierdziłam i wyswobodziłam się z jego uścisku, stając obok Griffin, która się ze mną zgodziła.

- Właśnie. Idziesz z nami. - poparła mnie.

- Będę się bawił z Ziemianami. - wzruszył ramionami Blake, na co przewróciłam oczami.

- Skoro nie chcesz. - westchnęła Clarke i chwyciła mnie pod rękę. - Chodź Terra. Idziemy się upić.

- Podoba mi się twoje rozumowanie. - wyszczerzyłam się do niej.

××××××××××

- Terra. - pijany Jasper objął mnie ramieniem. - Doszły mnie słuchy, że masz dzisiaj urodziny. Czy to prawda? - zapytał z pijackim uśmiechem.

- A żebyś wiedział mój drogi. - wyszczerzyłam się do niego i czknęłam lekko.

- No to sto lat! - krzyknął Sterling do tłumu, unosząc kubeczek z alkoholem. - Za naszą królową! - zaśmiałam się, a wszyscy obozowicze stuknęli się kubeczkami i wypili ich zawartość do dna.

- Wszystkiego najlepszego Terra. - powiedziała Clarke po przełknięciu, na co objęłam ją ramieniem i lekko przytuliłam.

- Dobra ja idę zgarnąć naszą panią mechanik. - stwierdził Jordan, podnosząc się z miejsca. Stracił równowagę, więc go przytrzymałam, jednak ponieważ ja również nie byłam pierwszej trzeźwości, kilka osób musiało mi pomóc. - No. To w drogę. - powiedział i chwiejnym krokiem poszedł do namiotu Raven.

- Dobra gramy w grę. - powiedział Sterling, kiedy Jasper oddalił się kawałek od nas, po czym wytłumaczył nam zasady.

- Nie uda ci się. Nie ma mowy. - stwierdziła Clarke, kiedy zdecydowałam się wrzucić śrubkę do metalowej miseczki. Niby nic takiego, ale dla osoby lekko wstawionej to jest to wyzwanie wyzwań.

- Założymy się? - spojrzałam na nią wyzywająco.

Podniosłam się z miejsca. Troszeczkę się zachwiałam, ale szybko odzyskałam równowagę. Wzięłam zaślepkę i ustawiłam się w odpowiedniej pozycji. Obraz co prawda trochę mi się zniekształacał, ale trafiłam.

- Brawo! - krzyknął Sterling klepiąc mnie w ramię. Uśmiechnęłam się do niego, wracając na swoje miejsce. Clarke wypiła zawartość miseczki po czym wyjęła śrubkę spomiędzy zębów i położyła ją na prowizoryczny stół.

- No no. Wasze wysokości jednak umieją się bawić. - uśmiechnął się znacząco Sterling.

- Miałeś co do tego jakieś wątpliwości? - podparłam głowę na dłoni i uniosłam jedną brew.

- Co zrobicie gdy zamkną gorzalnie Monty'ego? - zapytała blondynka.

- Zbudujemy nową. - stwierdziłam.

- Zdecydowanie. - poparł mnie chłopak na co przybyliśmy sobie piątkę.

- Dobra, teraz ja. - powiedziała Griffin i położyła sobie śrubkę na nosie. - Już to robiłam. Serio. - zapewniała nas. Patrzyłam na nią rozbawiona. W momencie, kiedy metalowe ustrojstwo miało wpaść do miski, ktoś je złapał.

- Fiiiiinnieeeeee. - przeciągnęłam. - Psujesz zabawe. - zrobiłam smutną minkę na co Fox stojąca obok mnie zachichotała.

- Co? - zapytała go zła Clarke. W końcu przeszkodził jej w zabawie.

- Przejdźmy się. - zaproponował. - Ty też z nami chodź, Terra. - spojrzał na mnie. Wzruszyłam ramionami i chwytając po drodze mój kubeczek z alkoholem, wygramoliłam się z mojego miejsca. Chwiejnym krokiem podeszłam do tej dwójki i oparłam się na ramieniu Clarke.

- Zaraz wracamy. - powiedziała blondynka do naszych towarzyszy i chwyciwszy mnie za rękę pociągnęła za Finnem, który zdążył wrzucić jeszcze zaślepkę do miski. - Coś się stało? - zapytała go, kiedy doszliśmy już kawałek.

- Chodźcie. - ponaglił nas - Ale nie mogę powiedzieć po co.

- Powiedz. - nalegałam z głupim uśmiechem.

- Nie. - zaprzeczyla Griffin kiedy chciał chwycić ją za ramię.

Spojrzała na niego znacząco. Może byłam pijana, ale wiedziałam, że lepiej nie wtrącać się w już i tak mocno niezręczne napięcie pomiędzy ta dwójką. Żeby nic głupiego nie palnąć, powoli zaczęłam sączyć napój, cały czas ich obserwując.

- Mamy spotkanie z Ziemianami. - walnął prosto z mostu z Finn.

Z wrażenia wyplułam wszystko co miałam w buzi na Ziemię. Aczkolwiek w tamtym momencie żałowałam, że nie celowałam w Finna. Może by go to trochę otrzeźwiło. Spojrzałyśmy po sobie z Clarke z niedowierzaniem i wróciłyśmy wzrokiem do Collinsa.

- Spotkanie? - dopytałam, unosząc wysoko brwi.

- Z kim? Po Co? - tym razem Griffin przejęła inicjatywę.

- Rozmawiałem z tym naszym z kapsuły.

- Ma na imię Lincoln. - zaznaczyłam, wtrącając tą jakże na razie niezbędną informację.

- Jak to rozmawiałeś z nim? - dalej nie wierzyła blondynka

- Nie ważne. - stwierdził Finn. - Jeśli chcemy żyć w pokoju...

- Nie z tymi którzy nas zabijają! - przerwała mu dziewczyna.

- Lincoln jest spoko. - wzruszyłam ramionami.

- Masz pomysł na koniec zabijania? - tym razem to Gwiezdny Łazik mnie zignorował.

- Tak. Broń.

- Chcesz wojny? - niedowierzał. - Bo tak się to skończy. To jest teraz nasz świat. Uczyńmy go lepszym niż poprzednim razem. - przekonywał nas. Pomiędzy nami zapadła cisza. - Ja mu ufam. - stwierdził po chwili.

- Lubię Lincolna. - pokiwałam głową i uśmiechnęłam się szeroko do moich towarzyszy.

- Ja nie. - powiedziała Griffin nawiązując do wypowiedzi Finna. - A jeśli mamy iść, musimy wziąć broń.

- Nie ma mowy. - zaprzeczył szybko. - Musimy być uczciwi.

- Tu stoję po stronie Clarkey. - wskazałam na blondynkę, uśmiechając się przepraszająco do Collinsa.

- Ty wiesz w ogóle o czym my mówimy? - zwrócił się do mnie zirytowany.

- Może nie wszystko, ale kontekst załapałam. - kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się. - Ale Clarkey ma rację.

- Okej. - zgodziła się na jego warunki. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem jednak posłała mi uspokajające spojrzenie. Westchnęłam głośno i wzięłam kubeczek pomiędzy zęby. - Wezmę plecak i przyjdziemy do bramy.

- A ja tu po co? - zapytałam niewyraźnie. Bez używania rąk próbowałam się napić. Świetna zabawa.

- Jesteś najstarsza i wbrew pozorom potrafisz myśleć trzeźwo. Możesz się przydać. Poza tym... Lincoln powiedział, że masz przyjść. - powiedział Finn, a ja po raz kolejny wyplułam to co miałam w buzi. Włącznie z kubeczkiem.

- Żartujesz?! - krzyknęłam na niego szeptem. - Jestem pijana i nie jarzę połowy z tego co się do mnie mówi! To nie jest dobry pomysł!

- Terra. - Finn chwycił mnie za ramiona i potrząsnął, przez co trochę świat mi zwariował. - Potrzebujemy Cię tam. Jesteś jednym z liderów setki. Powinnaś tam być.

- To prawda. - zgodziła się z nim Griffin. - Ogarniemy rzeczy i przyjedziemy pod bramę. - zwróciła się do Collinsa, który kiwnął na zgodę głową i posławszy nam ostatnie spojrzenie, ruszył w stronę wyjścia z obozu.

- To zły pomysł. - powiedziałam do dziewczyny. - I to jeszcze bez broni. - prychnęłam po czym zmarszczyłam brwi. - No bo stanęło na tym, że bez broni idziemy, tak?

- Tak i wiem o tym. - odpowiedziała po czym przeniosła swój wzrok na mnie. - Dlatego idziemy znaleźć Bellamiego.

1224 słowa + notka. Będzie się działo? Jak myślicie? W ogóle czy zareagowalibyście tak jak Clarke? W sensie z tym pokojem itd?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top