Rozdział 33
- Terra! Terra! Wstaaaawaj! Terra noo. TERRA!
- Co się dzieje ? - zapytałam zaspana, gwałtownie siadając na moim łóżku. Nadal byłam strasznie zmęczona nocnymi zmaganiami z radiem.
- Wszystkiego najlepszego! - pisnęła szeroko uśmiechnięta O i rzuciła mi się na szyję, ponownie powalając mnie na łóżko. Zaśmiałam się radośnie i również mocno ją objęłam.
- Dzięki siostra.
- Jakie plany na dzisiaj? - walnęła się obok mnie na posłaniu, cały czas mnie przytulając.
- Pewnie z uwagą posłucham przemowy naszego kochanego kanclerza z okazji Dnia Jedności. - wzruszyłam ramionami, ale zaraz potem prychnęłyśmy śmiechem. Obie wiedziałyśmy, że większej bzdury wymyślić nie mogłam.
- Miałam na myśli to, jak dzisiaj będziesz świętować swoje urodziny. - przekręciła oczami.
- Chyba nie mam konkretnych planów...
××××××××××××
- Dziś po raz ostatni obchodzimy na Arce dzień jedności dwunastu stacji... - no jak się kanclerz rozgada to już nie ma zmiłuj się.
Miętoliłam w palcach nieśmiertelnik, siedząc sobie wygodnie na ogrodzeniu i pilnując obozowiczów. Normalnie skorzystałabym z drzewa jako solidnego punktu obserwacyjnego, ale ze względu na Ziemian i zakaz wychodzenia poza granice obozu, wolałam nie ryzykować gniewu Bellamiego.
Część setki uważnie słuchała tego, co miał im do powiedzenia Jaha, a część robiła swoje, kompletnie nie zwracając na niego uwagi. Ja słuchałam go jednym uchem, ale głównie to podziwiałam dzieło moje i Raven. Na prawdę fajnie, że udało nam się wyciągnąć tą instalację.
- A co ty tu sama robisz? - zapytał nagle Bellamy, sprawnie siadając obok mnie na płocie. Zwróciłam się do niego z uśmiechem.
- Na pewno nie słucham gadaniny kanclerza. - podniosłam jedną brew.
- Jak to? Nie chcesz słuchać jak kanclerz ględzi o rzeczach dla niego istotnych? - złapał się za serce w geście poruszenia. Zaśmiałam się cicho i spowrotem spojrzałam w stronę obozowiczów, zgromadzonych pod monitorem.
- Posłucham za rok. - powiedziałam, uśmiechając się lekko.
Pomiędzy nami zapadła przyjemna cisza. Razem obserwowaliśmy jak Miller wtrąca jakąś śmieszną uwagę na temat kanclerza a Raven go disuje albo jak jeden z obozowiczów co jakiś czas ukradkiem spogląda na jedną z dziewczyn, stojącą w tłumie. Patrzyłam na to wszystko z uśmiechem. Nareszcie chwila wytchnienia.
- Chodź. - odezwał się nagle Bellamy i zeskoczył z palisady. Spojrzałam na niego z niezrozumieniem. - Zabiorę Cię gdzieś. - uśmiechnął się tajemniczo.
- Gdzie? - zaciekawiłam się.
- Niespodzianka.
- Nie lubię niespodzianek. - żachnęłam się.
- Ta ci się spodoba. - zapewnił mnie z uśmiechem.
- Niech ci będzie. - westchnęłam i schowałam wisiorek po czym spojrzałam w dół. Niby wysoko nie było, ale jednak.
- Niech zgadnę. - spojrzał na mnie z politowaniem - Nie wiesz jak zejść? - bardziej stwierdził niż zapytał.
- No tak trochę. - odpowiedziałam, drapiąc się po karku.
- Zeskocz. Złapie Cię. - uśmiechnął się zachęcająco i wyciągnął ręce w moim kierunku.
- O nie. - pokręciłam przecząco głową. - Zapomnij. Jestem za ciężka. Nie uniesiesz mnie.
- Ty? Za ciężka? Dziewczyno nie mów tak bo jeszcze ci uwierzę. - prychnął. - Dawaj mała. Złapie Cię.
- Jesteś pewien? - dopytałam niepewnie.
- Tak. Jestem pewien. - uśmiechnął się uroczo po raz kolejny.
Zrobiłam głęboki wdech i zamknęłam oczy. Odliczyłam do trzech i zeskoczyłam. Wbrew moim obawom, zamiast spotkać się z twardą ziemią, poczułam silne ramiona, które z łatwością mnie złapały.
- Możesz już otworzyć oczy. - powiedział mi ze śmiechem do ucha Bellamy. Tak jak powiedział, otworzyłam oczy i odetchnelam z ulgą. - Mówiłem, że Cię złapie. - Uśmiechał się do mnie słodko i patrzył mi prosto w oczy, tymi swoimi pięknymi brązowymi tęczówkami.
Nasze twarze były bardzo blisko siebie. Zarumieniłam się i spusciłam wzrok, po czym ostrożnie zaczęłam zsuwać się z jego rąk i stanęłam obok niego o własnych siłach.
Od razu chwycił mnie za dłoń i delikatnie pociągnął w stronę wyjścia z obozu, po drodze tylko biorąc jeden z karabinów, na wszelki wypadek. Wymknęliśmy się niezauważeni z obozu i dalej szliśmy w przyjemnej ciszy. Bellamy co jakiś czas posyłał mi tajemnicze uśmiechy, więc ja również nie mogłam się od nich powstrzymać.
W pewnym momencie zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie drzewa rosły gęściej. Zdziwiona spojrzałam na Bellamiego.
- Gotowa? - zapytał, po raz kolejny uśmiechając się tajemniczo i patrząc na mnie z niezidentyfikowanymi przeze mnie iskierkami w oczach. Kiwnęłam twierdząco głową.
Bellamy odwrócił się spowrotem w kierunku, w którym zmierzaliliśmy i wszedł w gęstwinie, więc zrobiłam to samo.
Znaleźliśmy się w bardzo zaciemnionym miejscu. Nie dochodziło tu światło sloneczne, nie biorąc pod uwagę nielicznych promieni, przebijających się pomiędzy drzewami, które były już i tak ledwo widoczne na horyzoncie, tworząc niesamowity efekt.
Nie to jednak było tym, co mnie zachwyciło. Znaleźliśmy się w miejscu, o którym wiele razy opowiadała mi Octavia. Mogłam tylko próbować je sobie wyobrazić, jednak rzeczywistość, w porównaniu z wyobraźnią, tutaj przebijała wszystko.
Motyla łąka
Stanęłam po środku kręgu, zrobionego z drzew i z zachwytem patrzyłam na wszystko dookoła mnie. Te przepiękne, malutkie i delikatne zwierzątka siedziały na drzewach, oblepiając je z każdej możliwej strony. Niebieskie motyle latały wokół nas, w ogóle się nas nie bojąc. Całość wyglądała magicznie.
Rozłożyłam szeroko ręce i ponownie okręciłam się wokół własnej osi. Na mojej twarzy zagościł wielki uśmiech, kiedy one bez problemu zajęły miejsce na moich ramionach.
- Mówiłem, że ci się spodoba. - odezwał się zza mnie Bellamy.
Szybko odwróciłam się do niego, przez co niebieskie istotki się spłoszyły. Starszy Blake stał oparty o jedno z drzew, a wokół niego latały motyle, oświetlając jego twarz. Patrząc na niego, mój uśmiech się powiększył. On również się uśmiechnął i powoli do mnie podszedł.
Przeniósł wzrok na motylka, mniejszego niż inne. Podleciał on do nas i usiadł mu na nosie. Zaśmiałam się cicho, bo był to na prawdę uroczy widok. Bellamy najpierw zrobił zeza, próbując dostrzec, na co sobie malec pozwolił po czym zmarszczył słodko nosek, przez co zwierzątko się spłoszylo i odleciało. Obserwowałam to wszystko z uśmiechem.
Kiedy mały motylek odleciał i zniknął mi z pola widzenia, wróciłam wzrokiem do Bellamiego, który stał niebezpiecznie blisko mnie. Spojrzałam mu w oczy, ktore cały czas uważnie mnie obserwowały. Nie wiem, ile się w siebie wpatrywaliśmy. Czułam się z nim bezpiecznie. Nie chciałam tego przerywać, ale Bellamy miał inne plany.
- Pieprzyć to.
Zanim zdążyłam zrozumieć o co mu chodzi poczułam jego dłonie na moich policzkach i jego usta na moich.
W pierwszej chwili byłam w szoku. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Jednak jak tylko dotarło do mnie, co się stało, ochoczo odwzajemniłam pocałunek.
Przed Bellamym miałam jeszcze kilku chłopaków, którzy tchórzyli zaraz po rozmowie z młodym Blake'em, sprawdzającej, czy są odpowiednimi kandydatami dla mnie. Powiedzmy, że po każdej takiej rozmowie unikali mnie szerokim łukiem.
Jednak żaden z nich nie całował tak jak on. Czułam się jakby to był mój pierwszy pocałunek. Jego usta były miękkie i słodkie. Czułam jakby te wszystkie motyle, znalazły się nagle w miom brzuchu, a uczucie bezpieczeństwa w jego ramionach było tym, czego potrzebowałam.
Poczułam jak przez pocałunek Bellamy się rozluźnił i uśmiechnął. Przesunęłam dłońmi w górę, po jego klatce piersiowej i zatrzymałam je na wysokości kołnierza jego kurtki. Oderwaliśmy się od siebie dopiero w chwili, gdy zabrakło nam powietrza. Jednak nawet wtedy nie odsunęliśmy się od siebie na zbyt dużą odległość. Cały czas stykaliśmy się czołami.
- Wszystkiego najlepszego. - wyszeptał w moje usta a ja się uśmiechnęłam.
- Podoba mi się ten prezent. - szepnęłam i tym razem to ja go pocałowałam. Wplotłam palce w jego kręcone włosy a on oplótł mnie ramionami w pasie i przyciągnął do siebie.
Przytuliłam go i miziałam po włosach na co ten mruknął zadowolony po czym wtulił nos w zagłębienie mojej szyji. W pewnym momencie usłyszałam jak się zaśmiał.
- Co Cię tak śmieszy? - zapytałam, również się uśmiechając.
- Wreszcie nikt nam nie przeszkodził. - zauważył przez co zrobiłam się lekko czerwona na wspomnienie nieudanych prób.
- Do trzech razy sztuka, jak to mówią. - odpowiedziałam uśmiechnięta.
1225 słów + notka. Kto się cieszy? I takie pytanko. Czy tylko ja mam takie beznadziejne życie towarzyskie, że żałuję, że nie jestem Terrą?
~fanka13
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top