Rozdział 31
Czas ciągnął mi się niemiłosiernie. Miałam wrażenie, że minęły godziny, odkąd się z nimi pożegnałam. Chodziłam w kółko przed wejściem do namiotu i miętoliłam w palcach nieśmiertelnik. Czemu to tak długo trwa? A jeśli Jaha go nie ułaskawi? Bellamy będzie chciał odejść? Tym razem na dobre? Zostawi Octavię i mnie?
Bijąc się z myślami nie zauważyłam jak Bellamy i Clarke wychodzą z namiotu i stają przed nim, patrząc uważnie na moje poczynania. Nagle poczułam jak ktoś delikatnie chwyta mnie za ramię, przez co wyrwałam się z zamyśleń. Spojrzałam na osobę która, to zrobiła. Bellamy.
- I co? - naskoczyłam na niego, patrząc z nadzieją na dwójkę, stojącą przede mną. - Ułaskawił cię? Wszystko jest już super? Nie będziesz próbował znowu ode mnie odejść? - zasypałam go lawiną pytań, a jeszcze na żadne z nich nie otrzymałam odpowiedzi.
Szukałam w twarzy Bella jakiegoś znaku, że wszystko będzie dobrze, jednak on cały czas patrzył się w ziemię. Domyślałam się już najgorszego, dlatego moje oczy napełniły się łzami, a ja ostatkami sił próbowałam nie popłakać się jak małe dziecko.
- Nie mam zamiaru Cię tu zostawiać. - powiedział cicho i podniósł na mnie wzrok, a na jego twarzy zakwitł niewielki uśmiech. - Usłaskawił mnie.
Chwilę patrzyłam na niego z niedowierzaniem, ale zaraz potem pisnęłam głośno i rzuciłam mu się na szyję, mocno ściaskając. Bellamy zaśmiał się i oplutł swoje ręce wokół mojej talii po czym zakręcił nami lekko i spowrotem postawił mnie na ziemię. Kiedy się od niego odsunęłam, rzuciłam się z przytulasem na Clarke. Dziewczyna z uśmiechem go odwzajemniła. Następna rzeczą jaką zrobiłam to było mocne walnięcie pięścią w ramię Blake'a.
- Ała. - powiedział, krzywiąc się i rozmasowując ramię. - Za co to?
- Ja się naprawdę przestraszyłam, że Jaha się nie zgodził kretynie! - popatrzyłam na niego z oburzeniem.
- Przepraszam no - powiedział, obejmując mnie ramieniem. - Nastepnym razem już nie będę. - uśmiechnął się do mnie uroczo.
- No ja mam nadzieję, że następnego razu nie będzie. - prychnęłam, a w odpowiedzi usłyszałam chichot Clarke i delikatny uśmiech Bellamiego.
- Pójdę zobaczyć co z Finnem. - stwierdziła blondynka.
Kiwnęłam głową i posłałam jej wdzięczny uśmiech. Odwróciłam się spowrotem do Bellamiego:
- Musimy pogadać. - stwierdziłam.
- O czym? - zapytał zdziwiony i spojrzał na mnie niepewnie.
- O tym co się dzisiaj stało. - Bellamy westchnął ciężko i przetarł twarz dłońmi.
- Musimy? - spojrzał na mnie pomiędzy palcami. Pokiwałam twierdząco głową. - Dobrze. - westchnął.
- Świetnie - klasnęłam w dłonie i załapałam go za nadgarstek, po czym pociągnęłam w stronę jego namiotu, po drodze zgarniając kawałek czystego ubrania i miskę z wodą.
Kiedy byliśmy w środku posadziłam go na jego pryczy a miskę położyłam obok niego. Zanurzyłam materiał w wodzie i stanęłam pomiędzy nogami Bellamiego, który cały czas obserwował moje ruchy. Chwyciłam go za policzek i delikatnie zaczęłam przemywać mu rany. Trwalismy w ciszy, którą trzeba było przerwać.
- Co tam się stało? - zapytałam cicho a Bellamy westchnął.
- Orzechy się stały. - odpowiedział równie cicho. - Widziałem ich. Widziałem ich wszystkich. - zaczął łamiącym się głosem. Przerwałam pracę i spojrzałam mu w załatwione oczy. - Wszystkie trzysta dwadzieścia osób. I Jahę. Bałem się. Chciałem śmierci. Błagałen ich o nią. A oni nie chcieli mi jej dać. Twierdzili, że nie zasłużyłem. Mieli rację. Jestem potworem.
- Nie jesteś potworem. - zaprzeczyłam szybko, przerywając mu. - Dzięki tobie żyjemy. Dzięki tobie udało nam się dokonać tego wszystkiego! - wskazałam na zewnątrz, gdzie obozowicze śmiali się i żartowali. - Gdyby nie Ty, już dawno byłoby po nas. Nie masz prawa mówić, że to przez Ciebie. Postrzeliłeś kanclerza, bo musiałeś chronić siostrę...
- Nie mogę się nią zasłaniać. - pokrecił głową Blake.
- Nie zasłaniasz się nią. - zaprzeczylam. Odłożyłam szmatkę do misy i załapałam obiema rękami jego policzki, zmuszając go do spojrzenia na mnie. - Te trzysta osób zginęło, żeby dać czas ludziom na Arce na dotarcie na Ziemię. I tak by ich tyle zginęło. Z tą różnicą, że to byli ochotnicy. Wyrzuciłeś radio, bo chciałeś nas chronić. Potem zrobiłeś wszystko co w twojej mocy, żeby je odnaleźć i naprawić, mimo strachu o własne życie. Nie jesteś potworem Bell. Gdyby nie Ty, cała setka byłaby już martwa.
- Nie myślisz tak. - powiedział, uciekając ode mnie wzrokiem.
- Myślę DOKŁADNIE tak. - zaaakcentowałam. - Bellamy. Spójrz mi w oczy. - powiedziałam dobitnie, ale nie zareagował. - Bellamy. - spojrzał na mnie wreszcie. W jego oczach mogłam zobaczyć łzy pełne bólu, strachu i poczucia winy. - Nie jesteś mordercą. Ani potworem. Ani nikim innym za kogo się masz. Jesteś cudownym kochającym bratem i jedną z naprawdę bardzo nielicznych osób, przy których czuję się bezpieczna. Czy to do Ciebie dotarło? - zapytałam, cały czas patrząc mu uważnie w oczy. Bellamy pokiwał delikatnie głową. - I to jest Bellamy, którego kocham. - Uśmiechnęłam się lekko i go przytuliłam. On objął mnie w pasie i położył głowę na moim ramieniu. Włożyłam palce w jego włosy a policzek przytuliłam do czubka jego głowy. - A teraz powiedz przez kogo wyglądasz jak Jaha po operacji plastycznej. - mruknęłam cicho, nie odrywając się od niego. Poczułam jak się zaśmiał, chuchając na moją szyję.
- Dax mnie zaaatakował. Shumway go zwerbował, żeby się mnie pozbyć bo mógłbym się komuś wygadać. - odpowiedział równie cicho. - Clarke mi pomogła. Inaczej pewnie już bym wąchał kwiatki od spodu.
- Shumway? - zdziwiłam się.
- Tak. To on wszystko zorganizował. Dał mi broń do zastrzelenia Jahy. - odpowiedział.
- Nie mógł działać sam. - zmarszczyłam brwi.
- Pewnie masz rację. Ale proszę. Nie mówmy o tym teraz.
- Masz rację te orzechy wystarczająco namieszały. - westchnęłam odsuwając się kawałek od Bellamiego i kładąc ręce na jego ramionach. On cały czas obejmował mnie w talii.
- A ty? Czemu płakałaś? - na jego pytanie zaśmiałam się zdenerwowana.
- Ummm... - podrapałam się po karku. - To dłuuuuga historia. Nie ma co jej rozpamiętywać. - próbowałam się jakoś wywinąć, jednak Bellamy nie odpuszczał.
- Terra. - spojrzał na mnie ostrzegawczo a ja jęknęłam niezadowolona z przegranej.
- Oj no bo Finn mi powiedział coś, na co zbyt gwałtownie zareagowałam. - cały czas starałam się opowiedzieć mu wszystko na około.
- Finn coś ci zrobił? - spiął się i przybrał groźny wyraz twarzy.
- Co? Nie! Znaczy tak, ale... ugh! Wszystko przez te durne orzechy. - jęknęłam znowu i schowałam twarz w jego ramieniu.
- Nie rozumiem. - stwierdził.
- No bo... ja też coś widziałam. Tylko, że... to nie było takie bardzo... poważne...
991 słów + notka. Miał być super rozdział, ale stwierdziłam, że będę okropna i podzielę go na dwa, więc ta fajniejsza część jest w następnym. He he he. Kolejny w niedzielę.
~fanka13
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top