Rozdział 27
Po jakiejś pół godzinie gadania z Millerem, chłopak przypomniał sobie, że czas Octavi minął, więc w panice udał się na samą górę. Zaśmiałam się pod nosem i wyszłam na zewnątrz.
Zastałam obozowiczów ogarniających bałagan pozostały po flarach, burzy i całej reszcie. Zauważyłam Bellamiego, więc bez wahania wskoczyłam mu na plecy. Zdziwiony spojrzał za siebie, a widząc mnie, uśmiechnął się i złapał mnie pod udami, abym mu nie spadła. Ja objęłam go za szyję i rozrzejrzałam się po okolicy.
- Ale mamy tu bajzel. - stwierdziłam.
- Twój pokój nie wyglądał lepiej. - zauważył Bell z niewinnym uśmiechem na co trzepnęłam go po głowie. - No a nie? - zaśmiał się.
- Miałam ważniejsze rzeczy do roboty niż sprzątanie pokoju. - burknęłam, chowając nos w zagłębieniu jego szyji i miziając ją delikatnie.
- Nie wątpię. - znowu się zaśmiał. Jak ja uwielbiam jego śmiech.
Po chwili obok nas przeszła Clarke, która tak jak ja wcześniej obserwowała zamieszanie. Spojrzała na mnie i na Bellamiego.
- Posprzątamy. - zapewnił ją Blake, wiedząc jej wzrok.
- To nie jedyny bałagan. - stwierdziła Griffin i ruszyła przed siebie.
- Clarke! - zatrzymałam ją i dyskretnie kopnęłam Bellamiego, żeby coś powiedział, bo ja nie miałam pomysłu. No i nie chciało mi się zmieniać pozycji. Było mi naprawdę wygodnie.
- To kim jesteś i kim musisz być, żeby przetrwać, to dwie różne rzeczy. - powiedział do niej czarnowłosy na co ja uśmiechnęłam się do niej smutno i przytuliłam swój policzek do policzka Bellamiego, dumna z tego, co wymyślił. Poczułam jak na ten gest młody Blake się uśmiecha.
- Co z nim zrobimy? - zapytała blondynka, patrząc na nas uważnie. - Nie możemy go tam trzymać.
- Jak go puścimy, wróci. - zauważył Bell. - I to nie sam. - pomiędzy nami zapadła chwila ciszy.
- Władza to przekleństwo. - mruknęłam, ponownie chowając głowę w zagłębieniu szyi Bellamiego. - Ale dacie radę. - zapewniłam stlumionym głosem.
- A ty nam pomożesz. - stwierdził Bellamy.
- Mnie do tego nie mieszajcie. Nie jestem liderem. - zaprzeczyłam.
- Jesteś. - stwierdziła Griffin i spojrzała na mnie, po czym z lekkim uśmiechem poszła w swoją stronę.
Pomiędzy mną a Bellem zapadła przyjemna cisza. Ja oparłam brodę na jego ramieniu i zaciągnęłam się jego zapachem.
- Wygodnie ci? - zapytał, spoglądając na mnie kątem oka z uśmiechem.
- Jak nigdy. - odpowiedziałam zadowolona i mocniej go objęłam. - A tobie?
- O dziwo też.
××××××××××
- Ty! Małpeczka! - krzyknęła Raven.
Właśnie siedziałam sobie na drzewie, beztrosko machając nogami i rozmyślając nad tym, jaki to Bellamy jest przystojny, opiekuńczy, uroczy, cudowny... teraz jak o tym myślę to chyba pozostawię to bez komentarza. W każdym razie delikatnie wychyliłam się z mojej gałęzi, żeby spojrzeć na Reyes.
- Co jest pani mechanik? - odkrzyknęłam z uśmiechem.
- Złaź stamtąd. Musisz mi pomóc. - popędziła mnie.
- Wedle życzenia madam. - powiedziałam, zaskakując z gałęzi i zawodowo lądując na ugiętych nogach. - Więc w czym wielka Raven Reyes potrzebuje mojej pomocy? - zapytałam, obejmując ją ramieniem. Dziewczyna w odpowiedzi przewróciła z uśmiechem oczami.
- Zrobimy ekran, który podłączymy do radia, dzięki czemu będziemy mogli...
- Wykonywać wideopołaczenia do Arki. - dokończyłam za nią. - Genialne. - stwierdziłam, spoglądając na nią z uznaniem.
- No wiem. W końcu to mój pomysł. - odpowiedziała dumna.
- Więc jaki jest plan? - zapytałam, wchodząc do namiotu.
- Włącz radio i zrób wszystko, żeby zaczęło znowu działać. Ktoś się chyba nieźle zdenerwował. - wskazała mi lekko wgnieciony nadajnik.
- No spoko. - odpowiedziałam. Wolałam zataić informacje o tym, że to była Clarke. Blondynka raczej nie chciałaby rozgłosu o kłótni z mamą. - A ty co będziesz robić?
- Podłącze ekran. - powiedziała, kucając za prowizorycznym stołem.
Założyłam słuchawkę i próbowałam reanimować radio. Clarke porządnie mu przywalila.
- Gdzie wcięło Monty'ego? - zapytała moja towarzyszka, przerywając ciszę.
- Nie mam bladego pojęcia, ale jak go znam, to pewnie gdzieś się szwęda z Jasperem. - stwierdziłam, nie podnosząc wzroku. - Tu Terra Rosier. Chce ponownie nawiązać kontakt z Arką. Tu Terra Rosier czy ktoś mnie słyszy? - zaczęłam, sprawdzając po kolei różne częstotliwości.
- Witaj Terro, tu kanclerz. - wreszcie odezwał się głos z radia. Spojrzałam z wyższością na Raven, przez co ta z uśmiechem znowu przewróciła oczami. - W jakim celu chcesz ponownie nawiązać kontakt. Czy coś się stało?
- Nie, za to razem z Raven próbujemy podłączyć ekran do radia. Może uda nam się porozmawiać twarzą w twarz.
- Rozumiem. Na jakim jesteście etapie?
- Raven - wychyliłam się by na nią spojrzeć. - na jakim jesteśmy etapie?
- Ekran podłączony. Wystarczy skonfigurować go z kamerą.
- Jasne już się tym zajmuje. - kiwnęłam głową i wstałam z miejsca, aby wziąć urządzenie.
- Podłącz to może do panelu wewnętrznego. - zaproponowała Reyes.
- Wiesz co... - mruknęłam, podnosząc zepsutą kamerę na wysokość oczu. - Myślę, że to coś widzi mniej od nas. - skrzywiłam się.
- No to super - westchnęła brunetka i stanęła obok mnie. - Jakieś pomysły? - zapytała, patrząc w skupieniu na konstrukcję.
- Sprawdzić kamerę w monitorze? - zaproponowałam, wskazując niewielki otwór.
- Odbiór. - odezwał się znowu Jaha, przypominając o swojej obecności.
- Tak tak. Musimy tylko zmienić trochę nasz plan. - odpowiedziała mu Reyes.
- Bez obrazy Panie kanclerzu - powiedziałam, delikatnie podłączając wskazane przez dziewczynę przewody. - ale jeśli jakimś cudem to zadziała - wskazałam na stolik, chociaż on i tak nie mógł tego zobaczyć. - jest pan chyba ostatnią osobą na Arce, jaką ktokolwiek z nas pragnie zobaczyć jako pierwszą. - dokończyłam swoją wypowiedź. W odpowiedzi usłyszałam cichy śmiech Raven.
- Gotowa? - zapytała mnie, trzymając rękę na włączniku monitora.
Kiwnęłam twierdząco głową i w napięciu patrzyłam na ekran. Po krótkich zakłóceniach i nielicznych zniekształceniach obrazu, wreszcie mogliśmy otrzymać całkiem niezły sygnał. Razem z Raven z szerokimi uśmiechami przybiłyśmy sobie piątkę, kiedy naszym oczom ukazał się, wbrew pozorom, całkiem dobrej jakości obraz z Arki. A pierwszą twarzą, jaką dane było nam ujrzeć była twarz... Kane'a!
- Ooo dzień dobry panie Kane. - wyszczerzyłam się w jego stronę. Mogłam zobaczyć, że kącik jego ust uniósł się ku górze. - Tęskni pan za wyciąganiem mnie spod łóżka na zajęcia Pike'a? - zapytałam z niewinnym uśmiechem.
- Muszę przyznać, że należało to do jednych z nielicznych, lubianych przeze mnie rozrywek. - odpowiedział z lekkim uśmiechem.
Zanim zdołałam coś na to odpowiedzieć, moim oczom ukazała się twarz kanclerza Jahy. No mina mi trochę zrzedła, bo nie dość, że to nasz ukochany kanclerz, to jeszcze przepadła mi okazja na piękne zripostowanie wypowiedzi Marcusa.
- Raven, chyba nam coś odbiorniki nawalają. - stwierdziłam całkiem poważnie, delikatnie stukając w ekran palcem. Dziewczyna popatrzyła na mnie z niezrozumieniem. - Widzę osła, a z tego co wiem, to na Arce nie ma zwierząt. - uzupełniłam, a w odpowiedzi usłyszałam parsknięcie śmiechem mojej towarzyszki.
- Bardzo śmieszne panienko Rosier. - odpowiedział kanclerz po drugiej stronie. - Czy mogłybyście zawołać Clarke Griffin?
- Clarke, Clarke, Clarke... - mruknęla niezadowolona Raven. - Ciągle tylko ona. A jakieś dziękuję za skonstruowanie tego cudeńka? - spytała z ironią.
- Właśnie - zgodziłam się. - to nie było takie chop siup jak wam się może wydawać. Tu są tylko drzewa i weź tu zbuduj z nich komunikator obrazowy. - zdenerwowałam się trochę.
- Tak. Dziękujemy - powiedział kanclerz bez przekonania. - Czy teraz możecie zawołać Clarke?
- Chodź Raven - prychnęłam, zdejmując słuchawkę i biorąc ją pod ramię. - Oni nie są warci naszego cennego czasu, skoro nie doceniają tego, jak wiele zrobiłyśmy. Aczkolwiek Sinclair na pewno byłby pod wrażeniem. - odrzuciłam włosy i razem z przyjaciółką udałyśmy się w kierunku wyjścia z namiotu. - Do widzenia panie Kane! - krzyknęłam jeszcze na pożegnanie i razem z Reyes poszłyśmy do młodej Griffin, stojącej na środku obozu i zawzięcie o czymś myślącej.
- Kanclerz chce z tobą rozmawiać - zaczęła Raven, wskazując na namiot.
- Naprawiłyście radio? - zapytała zdziwiona blondynka, patrząc na mnie niepewnie.
- I nie tylko. - zapewniłam, mrugając do niej. - Ale leć już bo kanclerzowi bardzo zależy na rozmowie z tobą w cztery oczy. - prychnęłam a Raven zachichotala.
- Dobra. Dzięki wielkie dziewczyny. - pomachała nam na pożegnanie, znikając za połą.
- Widzisz? - spojrzałam na Raven. - Ona przynajmniej udaje, że jest z nas dumna.
1223 słowa + notka. Ostatni rozdział świątecznego maratonu! Jak się podobał prezent? Kolejny w selwestra i może jeszcze pierwszego..? Chcecie? Do następnego.
~fanka13
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top