Rozdział 15

3/3

W pewnym momencie wściekły Bellamy odszedł ode mnie i rzucił się na Murphy'ego. Bez opamiętania okładał go pięściami. Wstałam i powoli podeszłam do nich, jednak nie miałam zamiaru przerywać Bellamiemu.

- Bellamy przestań ! - krzyknęła Clarke - Zabijesz go!

Kiedy Blake nie zareagował podszedł do niego Finn i go przytrzymał.

- Zasłużył na śmierć!!! - krzyknął wściekły Bell.

- Nie! Nie my o tym decydujemy! Nie tutaj! - próbowała go przekonać Griffin.

- Mówiłaś że ludzie mają prawo decydować !

- Myliłam się! Mieliście rację. Prawda może być niebezpieczna. Ale jeśli chcemy przetrwać, musimy mieć zasady! - Bellamy nadal nabuzowany przetarł twarz dłońmi

- Kto je ustali?! - odezwałam się do blondynki, podchodząc do Bellamiego po czym przytuliłam się do jego boku, obejmując go w pasie na co ten objął mnie mocno ramieniem.  - Może ty?! Bo jak widać twoje rozumowanie świetnie się sprawdza! - krzyknęłam ze łzami w oczach.

- Terra ma rację. Przez Ciebie mamy na razie same kłopoty! - poparł mnie Blake.

- Na razie my. - spojrzała na nas.

- A co z nim? - Bell wskazał głową na leżącego na ziemi Johna - Będziemy udawać, że nic się nie stało?!

- Nie. - odpowiedziała. - Wygnajmy go.

Między nami zapadła cisza. Popatrzyłam na Finna, który się nie odzywał. Kiedy wyłapał mój wzrok pokiwał potwierdzająco głową. Wróciłam wzrokiem na Bellamiego i oddaliłam się od niego o krok. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale kiedy wskazałam wzrokiem Johna, zrozumiał o co mi chodzi.

Podszedł do niego szybko i złapawszy go mocno za koszulkę, postawił go do pionu po czym zaprowadził na krawędź urwiska.

- Bellamy nie! - krzyknęła Clarke robiąc krok w ich stronę.

- Choć raz mu zaufaj. - powiedziałam, zatrzymując ją przed jakimkolwiek ruchem.

W tym momencie było mi wszystko jedno co zadecyduje Bellamy. Dawałam mu wolną rekę. Moim jedynym życzeniem było to, żeby jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca.

- Jeśli złapię Cię w pobliżu obozu, wrócimy tutaj. - wysyczał. - Czy to jasne!? - krzyknął na niego. Przerażony John kiwnął niewyraźnie głową a Bellamy rzucił go o ziemię.

- Co do was - tym razem ja zwróciłam się głosem wypranym z emocji do wspólników Murphy'ego, którzy trzymali pochodnie i z przerażeniem obserwowali całą sytuację. - możecie wracać do obozu i się nas słuchać albo zostać z nim i zginąć. Decydujcie. - powiedziałam ostro. Bellamy podszedł do mnie i objął mnie ramieniem po czym razem skierowaliśmy się w stronę obozu.

Jako pierwsi opuściliśmy miejsce tragicznego zdarzenia. Nie odzywaliśmy się do siebie. Bellamy cały czas trzymał mnie przy sobie a ja obejmowałam go ręką w pasie.

Zatrzymaliśmy się przy wejściu do obozu, aby poczekać na resztę. Zaraz potem doszła do nas Clarke. Musieliśmy powiedzieć setkowiczom co się stało. Zebraliśmy wszystkich obozowiczów i wyjaśniliśmy co się stało oraz dlaczego należy wprowadzić zasady. Przyjęli to nawet dobrze. Przez całe spotkanie stałam obok Bellamiego obserwując innych. Damy radę. Musimy dać. Już zbyt wielu zginęło.

Wszyscy zaczęli się rozchodzić a ja razem z Bellamy usiadłam przy ognisku.

- Wszystko okej? - zapytał spoglądając na mnie.

W odpowiedzi pokręciłam przecząco głową a moje oczy ponownie napełniły się łzami. Bellamy widząc to przytulił mnie mocno a ja wtuliłam się w niego, zaciskając ręce na jego kurtce.

- To nie fair. - załkałam - Ona miała tylko dwanaście lat. Co Ziemia z nami zrobiła? - wyszeptałam a Bell przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie.

Chciał coś powiedzieć, ale przerwały mu liczne kliknięcia i syki obozowiczów. Zdziwiona przetarłam twarz i rozejrzałam się wokół. Zobaczyłam, że wszystkie opaski, leżą na ziemi. Zmarszczyłam brwi i wstałam z miejsca. Posłałam Bellamiemu krótkie spojrzenie. Podeszłam do najbliższej bransolety i ją podniosłam. Przyjrzałam się jej uważnie. Spalona. Razem z nią udałam się do lądownika, zostawiając Bellamiego za sobą. W przejściu minęłam się z wkurzonym Finnem i Clarke, która próbowała jakoś go uspokoić. Szybko zeszłam im z drogi, bo wiedziałam, że inaczej Collins by mnie stratował. Na górnym piętrze zastałam Monty'ego, Jaspera i Octavię.

- Dlaczego opaski są spalone? - zapytałam patrząc uważnie na każdego z nich.

- Całkiem możliwe, że przypadkiem je przeciążyliśmy chcąc nawiązać kontakt z Arką. - powiedział Monty patrząc na mnie niepewnie. Podeszłam do niego i sprawdziłam co robi.

- Czyli teraz wszystko szlak trafił? - zapytałam go, przyglądając się uważnie konstrukcji zbudowanej przez Greena.

- Na to wygląda - westchnął.

- Na moje oko to niestety skoro wszystkie opaski spalone to nie mamy jak tego znowu uruchomić, ponieważ nie mamy żadnej części elektronicznej, przez którą bylibyśmy w stanie...

- Patrz. - szepnął Monty, trącając mnie w ramię.

Zdezorientowana obróciłam się w stronę, którą wskazywał Monty. Na widok tego, co zobaczyłam, rozdziawiłam szeroko buzię. Octavia pocałowała Jaspera. Kiedy się od niego odsunęła, uśmiechnięta poszła na zewnątrz. Zdziwiony Jasper spojrzał na nas z niedowierzaniem, a Monty i ja pokazaliśmy mu kciuki w górę. Szybko wstałam i poklepałam przyjaciela po ramieniu.

- Sory Monty, ale muszę się dowiedzieć o co chodzi. - uśmiechnęłam się do niego szeroko na co się zaśmiał. - Poradzisz sobie?

- Jasne, leć - powiedział uśmiechnięty.

W podskokach podbiegłam do zejścia na dolny pokład. Po drodze odezwałam się do Jaspera:

- Dobra robota. - mrugnęłam do niego i wyszłam na dwór w poszukiwaniu Octavii. Znalazłam ją siedzącą na jednym z pni z boku obozu. Szybko skierowałam się w jej stronę. - Czekam na wyjaśnienia. - Wyszczerzyłam się do niej.

- To znaczy? - zmarszczyła brwi.

Nie odpowiedziałam jej, tylko patrzyłam jak Bellamy i jakieś dwie dziewczyny wchodzą do jego namiotu. Poczułam dziwne ukłucie w sercu. Octavia podążyła za moim wzrokiem. Kiedy ujrzała to co ja, westchnęła ciężko i objęła mnie ramieniem. Wtedy jakby się ocknęłam i posłałam jej wymuszony uśmiech. - Jak ty dajesz sobie z tym radę? - zapytała smutna.

- Na prawdę nie wiem o co Ci chodzi. - próbowałam grać obojętną jednak chyba mi nie wychodziło...

- Naprawdę mam powiedzieć na głos o co mi chodzi czy jednak nie chcesz tego słyszeć? - O posłała mi smutne spojrzenie.

- Nie chce tego słyszeć. - westchnęłam i położyłam głowę na jej ramieniu a ona zaczęła mnie głaskać po włosach. Fajnie jest mieć siostrę. - Ale nie przyszłam tu żeby nas dołować, tylko żeby dowiedzieć się co się stało. - uśmiechnęłam się lekko. Może było to trochę wymuszone, ale się starałam.

- Nadal nie wiem co masz na myśli. - powiedziała niewinnie.

- Nooo... ty i Jasper... - trąciłam ją ramieniem i uśmiechnęłam się.

- Skąd wiesz? - zrobiła wielkie oczy.

- Ja wiem wszystko co się wokół Ciebie dzieje kochana. - posłałam jej znaczące spojrzenie na co ona się zaśmiała.

- A tak serio?

- A tak serio to byłam tam. - wyszczerzyłam się.

- Jak to?! - krzyknęła zdziwiona.

- Tak to!! - odkrzyknęłam jej ze śmiechem na co dostałam kuksańca. - Byliście tak bardzo sobą zajęci, że nawet nie zauważyliście jak weszłam do lądownika, żeby się dowiedzieć czemu opaski puściły. - powiedziałam na co O wystawiła mi język. - Czyli jak to z wami jest?

- Chciałam go przekonać, że nie jest pechowy za to bardzo odważny.

- Chyba ci wyszło. - próbowałam powstrzymać uśmiech. - W końcu kto by nie uwierzył najładniejszej dziewczynie na Ziemi, która nie dość, że go pocałowała, to jeszcze mówiła mu jaki jest on odważny. - zaczęłam się śmiać na widok miny Octavii. Ta skorzystała z okazji i zrzuciła mnie z pieńka. Zaczęłam się chichrać jeszcze bardziej a O do mnie dołączyła. Nagle zobaczyłam spadającą gwiazdę - Patrz Tavi! - wskazałam obiekt lecący po niebie. - Spadająca gwiazda!

Podsumowanie:
Start: 11.35
Koniec : 15.12
Rozdział 1 maratonu: 1272 słowa
Rozdział 2 maratonu: 1324 słowa
Rozdział 3 maratonu: 1144 słowa
I jak wam się podoba ?
Do następnego.
~fanka14

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top