Rozdział 9: Okrucieństwo wojny

*Rozdział poprawiony*

***

- Nie ma mowy. Zostajesz tutaj. - oznajmił stanowczo Thorin.

- Naprawdę myślisz, że będę tutaj siedziała jak bezbronna dziewczynka, podczas gdy ty będziesz na wojnie, gdzie w każdej chwili możesz zginąc?! Nawet o tym nie myśl, nie puszczę cię samego.

- Arissa, proszę, nie utrudniaj tego. Nie chcę cię zostawiac, ale...

- Wiem, że się boisz - przerwałam mu - ale naprawdę sądzisz, że ja czekałabym na was spokojnie? Thorinie, ja umarłabym ze strachu.

- Kochanie, rozumiem, że chcesz pomóc, ale gdyby coś ci się stało ja bym sobie tego nigdy nie wybaczył.

- A jeśli tobie coś się stanie? Jeśli cię tam zabiją i do mnie nie wrócisz nie będę miała po co życ.

- Żyłaś beze mnie tyle czasu...

- Ale od kiedy cię poznałam, nie wyobrażam sobie innego życia. 

Westchnęłam.

- To bardzo ryzykowny krok, twój dziadek rzuca się na głęboką wodę. - powiedziałam - Jeśli plotki o tych armiach orków są prawdziwe, nie macie szans.

- Jedna osoba więcej nie przyniesie nam zwycięstwa. - pokręcił głową.

- Nawet najmniejszy czyn może miec wpływ na daleką przyszłośc. - odparłam.

- Arissa, proszę cię, zostań tutaj z Dis. - błagał.

- A co z moim ojcem? - wtrąciłam - Podąża za twoim, by go wesprzec, a ja chcę iśc za swoim mężem.

Złapałam go za ręce i spojrzałam mu głęboko w oczy.

- Nie zatrzymasz mnie tutaj, Thorin. Czy tego chcesz, czy nie, ja i tak tam pójdę. Nie puszczę mojej rodziny na pewną śmierc.

- Ty również możesz zginąc. - powiedział.

- Przynajmniej umrę, wiedząc, że zginęłam za swoich ludzi, za tych, których kocham. - mówiłam nieustępliwie.

- Nie przekonam cię do zmiany zdania, prawda? - mruknął niechętnie.

Pokręciłam głową z lekkim uśmiechem.

- Idę z tobą amralime. - szepnęłam.

- Tak, jak ja nadad. - odezwał się nagle Frerin, wchodząc do pokoju, po czym objął brata ramieniem - Będziemy z tobą do końca.

Thorin spojrzał na bruneta z powątpiewaniem.

- No weź, nie bądź taki i mnie uściskaj! - oburzył się młodszy książę.

Jego brat westchnął, ale przytulił nas oboje.

- Macie na siebie uważac. - powiedział cicho.

Na twarz Frerina wkradł się niewielki uśmiech.

- Jak zawsze, bracie. - zgodził się - Jak zawsze...

***

Nie rozumiałam, dlaczego naszemu władcy tak zależało na odzyskaniu Morii. 

Dlaczego teraz? Dlaczego nagle po dwudziestu dziewięciu latach przeżytych w Dunlandzie, Thrór postanowił to wszystko zostawic i ruszyc na wojnę?

Plotki o nadchodzącej bitwie rozeszły się na obydwie strony Gór Mglistych. Wcześniej słyszano o zbierających się legionach orków, podobno liczących nieskończone ilości tych pokracznych stworów, podczas, gdy krasnoludów ruszyło ledwie kilkaset.

Jeśli to była prawda... czekała nas rzeź.

Maszerowałam z ponurą miną obok ojca Thorina, wśród żołnierzy i zastanawiałam się, czy na pewno podjęłam właściwą decyzję. Według krasnoludzkiego wieku ciągle byłam ledwo dorosła, a już pchałam się na bitwę. Z drugiej strony, gdybym została w domu zżerałoby mnie poczucie winy, że pozwoliłam odejśc moim bliskim. Gdyby jakiś posłaniec zapukał do moich drzwi i powiedział mi, że Thorin, mój ojciec, Frerin, czy ktokolwiek inny nie wrócił żywy...

Wolałam nawet o tym nie myślec, ale czarne myśli chociaż na moment nie dawały mi spokoju.

Przeniosłam swój wzrok na idącego obok mnie krasnoluda. Thrain również szedł lekko przygarbiony i z opuszczonym na ziemię wzrokiem.

- Wszystko w porządku, mój panie? - spytałam delikatnie, obserwując twarz mężczyzny.

Kiedy nie uzyskałam odpowiedzi, położyłam mu dłoń na ramieniu.

- Tato...?

Krasnolud ożywił się nieco i obrócił głową w moją stronę.

- Moja droga Aris... - poklepał lekko moją rękę - Czy to, co się dzieje jest w porządku?

- Niepotrzebnie pytałam... - westchnęłam.

- Martwisz się o nas. - powiedział - Doceniam to, ale ja powinienem martwic się o ciebie. Jesteś bardzo młoda, a zarówno ty jak i Thorin przeszliście już za dużo. Nie powinienem obciążac cię jeszcze bardziej tą bitwą.

- To była moja decyzja. - zaprzeczyłam - Nie potrafiłabym zostac w Dunlandzie z myślą, że ktoś z was może nie wrócic.

- Musisz pamiętac, że to jest możliwe. - napomniał - Nie będziesz w stanie dopilnowac, by wszyscy przetrwali tą bitwę.

- Wiem o tym i... i właśnie to mnie najbardziej przeraża.

- Nie myśl o tym w ten sposób. Jeśli ktoś z nas zginie, dołączy do swoich przodków, będzie tam szczęśliwy. I tak nikogo z nas to nie ominie. Każdy kiedyś zakończy swoją podróż po tym świecie i opuści go. Nigdy nie rozstajemy się na zawsze, za jakiś czas wszyscy znowu się spotkamy. Śmierc to tylko ścieżka, którą każdy musi kiedyś podążyc.

***

W ostatniej chwili uchyliłam się przed ciosem, po czym poderżnęłam gardło atakującemu mnie orkowi. Ja, Frerin i  Thorin zaczęliśmy walkę razem, ale po niespełna pięciu minutach straciłam ich obydwu z oczu. 

Wrogów naprawdę była cała masa. Kiedy tylko zdawało nam się, że wybiliśmy już dużą ich częśc, nie wiadomo skąd pojawiali się kolejni. Zamachnęłam się na kolejnego przeciwnika, jednym ruchem pozbawiając go głowy. Rozglądałam się gorączkowo dookoła, usiłując wypatrzec kogoś mi znajomego.

Torując sobie drogę, w pewnej chwili stanęłam twarzą w twarz, z odległością, która nas dzieliła, liczącą ledwie kilkanaście stóp... z Bladym Orkiem.

Poczułam, jak krew momentalnie odpływa mi z twarzy, kiedy zwrócił wzrok w moją stronę. Z dziko walącym sercem ścisnęłam mocniej miecz, podczas gdy on ciągle mierzył mnie spojrzeniem z mrocznym uśmiechem na pysku. W mgnieniu oka znalazł się tuż przede mną i zaatakował, a ja trudem odepchnęłam jego cios. 

Odbijałam mieczem jego buławę na boki, co chwilę uginając nogi pod ciężarem. Po raz kolejny schyliłam się, ledwo unikając uderzenia. Był strasznie silny, przez co bardzo szybko się męczyłam. Dlaczego on się tak na mnie uwziął...? 

Po obronie przed kolejnym ciosem, odsunęłam się szybko od niego kawałek. Nagle gdzieś za nim, w tym chaosie, przed oczami mignęła mi twarz Thorina, więc całą swoją uwagę poświęciłam na niego. Nie zauważyłam nawet, kiedy Azog zamachnął się w moją stronę.

Jedyne, co później zarejestrowałam, to potężne uderzenie w pierś. Dostałam jego buławą z taką siłą, że poleciałam kilka metrów w tył. Po zetknięciu z ziemią, przeturlałam się trochę po skalistym gruncie, a kiedy w końcu zatrzymałam się w miejscu, od razu zaczęłam gwałtownie kaszlec i łapac oddech, bo ten wyrzucił ze mnie całe powietrze. Złapałam się za pulsujące żebra po lewej stronie i próbowałam zebrac siły, żeby się podnieśc.

Plugawy zaczął się do mnie zbliżac, i już miał zadac śmiertelny cios, kiedy jego broń zablokował topór Thróra. Przez mgłę bólu widziałam dziadka Thorina, walczącego z dowódcą orków. Widząc, że król zaczyna przegrywac, przewróciłam się na bok i spróbowałam dosięgnąc leżącego kilka stóp ode mnie mojego miecza. 

Kiedy w końcu zdołałam wziąc go do ręki, musiałam obronic jednak sama siebie, bo drogę do Thróra zagrodzili mi atakujący między innymi mnie, orkowie. Zaciskając zęby i ignorując tępy ból w klatce piersiowej, kontynuowałam walkę w obronie naszej ziemi.

I w obronie mojej rodziny.

***

Wszędzie było cicho.

Przechodziłam po polu wygranej przez nas bitwy. Nikt jednak nie świętował, nie było wesołych okrzyków. Straty, jakie ponieśliśmy były nie do opisania. Wraz z w miarę trzymającymi się niedobitkami przeszukiwałam leżące wszędzie w okół ciała, żeby znaleźc jeszcze żywych i potrzebujących pomocy.

Jak na razie poza Balinem i Dwalinem nie wiedziałam co się stało z moimi bliskimi. Król, Thorin, mój ojciec... nikogo nie widziałam od paru godzin. Nagle usłyszałam z boku chrapliwy oddech. Błyskawicznie spojrzałam w tamtym kierunku, wypatrując jakiegoś ruchu. Zrobiłam parę kroków, po czym do moich uszu dobiegł cichy kaszel.

Wytężyłam wzrok i w końcu dostrzegłam źródło dźwięku.

- Adad... - sapnęłam i czym prędzej klęknęłam przy krasnoludzie.

Chwyciłam go za rękę i przyjrzałam mu się uważnie. Z piersi wystawały mu trzy strzały, ale nie miałam pojęcia, czy były zatrute.

- Córeczko... - wychrypiał, uchylając powieki.

- Cśśś, nic nie mów. Pomogę ci. - powiedziałam cicho.

Zrzuciłam z jego nóg martwego orka, po czym ostrożnie złapałam ojca pod ramię i lekko o siebie oparłam. Rozejrzałam się dookoła, mając nadzieję, że ktoś będzie tędy przechodził, bo nie dośc, że sama w życiu nie dałabym rady podniesc mojego taty, to od jakiejś pół godziny czułam się dziwnie słabsza. 

Na całe szczęście całkiem niedaleko od nas szedł Dwalin, więc pilnie go zawołałam.

- Dwalin, potrzebuję twojej pomocy. - oznajmiłam, kiedy znalazł się obok mnie - Weź szybko mojego ojca do uzdrowiciela, ja go nie uniosę. Będę dalej szukac rannych.

Krasnolud zabrał mojego tatę do naszego obozu kawałek stąd, gdzie na potrzebujących czekali już uzdrowiciele.

Podniosłam się do pozycji stojącej, o mało co nie potykając się o własne nogi. Kiedy zbliżałam się już do krańca pola bitwy, musiałam na chwilę przystanąc, bo dostałam silnych zawrotów głowy, a do tego ciężko było mi utrzymac się na nogach.

Czując pieczenie w prawym boku, odruchowo przyłożyłam do niego dłoń. Gdy na opuszkach poczułam coś ciepłego i lepkiego, spojrzałam zmieszana na rękę, którą miałam całą we krwi. Dopiero wtedy zauważyłam, że bordowy płyn  z rany spłynął mi już na nogawkę od spodni. Ścisnęłam bok i wykrzywiłam nieznacznie twarz. W końcu nogi się pode mną ugięły, a ja bezsilnie upadłam na ziemię.

***

Thorin z westchnieniem przetarł brudną twarz dłonią. 

Jego dziadek nie żył, nie miał pojęcia, co stało się z jego ojcem, Arissy też nie mógł nigdzie znaleźc, a Frerin leżał ledwo żywy w namiocie z innymi rannymi. Razem z Balinem przeszukiwał leżące wszędzie setki ciał z nadzieją, że żadne z nich nie należy do jego bliskich.

Krasnolud z bolącym sercem patrzył na martwych poddanych. Nie rozumiał, dlaczego jego dziadek zaryzykował życie tak wielu, skoro w Dunlandzie powodziło im się bardzo dobrze. Z powodu takiej decyzji króla jego żona przebłagała go, by pozwolił jej iśc ze sobą, a teraz mogła nie życ. 

- Thorinie! - do jego uszu dobiegło wołanie Balina, więc czym prędzej odwrócił się w jego stronę i ruszył w tamtym kierunku. 

Siwobrody krasnolud klęczał przy ziemi, i dopiero gdy książę zbliżył się do niego, rozpoznał osobę przy nim.

- Arissa! - wykrzyknął ze strachem i popędził do ukochanej.

Podniósł ją ostrożnie i oparł o swój tors, po czym spojrzał przerażony na bladą twarz dziewczyny.

- Ona żyje. - Balin położył mu uspokajającą dłoń na ramieniu - Oddycha, ale ledwo. Musimy szybko znaleźc wolnego uzdrowiciela.

Czarnowłosy skinął energicznie głową, wziął Arissę na ręce i prędko poleciał szukac pomocy. Miał nadzieję, że nie było już za późno.

***

Jęknęłam cicho i wzięłam parę głębszych wdechów, po czym spróbowałam otworzyc oczy. Ponieważ czułam się, jakby właśnie rozdeptał mnie olifant, powieki prawie od razu z powrotem mi się zamknęły.

- Umarłam...? - spytałam głosem ledwo przekraczającym szept.

- Prawie, ale na szczęście jeszcze nie. - odezwał się głos po mojej prawej stronie.

- Óin? Skąd ja...

- Thorin cię przyniósł. - odparł starszy krasnolud - Na razie nie wstawaj, straciłaś dużo krwi.

Uzdrowiciel pomógł mi się powoli podnieśc, żebym mogła wypic lek na złagodzenie bólu.

- Jedna rana kuta i potłuczone żebra. - mruknął - Niektórzy nie mieli tyle szczęścia.

- Widziałeś mojego ojca? - zapytałam pilnie - Dwalin go tu przyprowadził...

- Niestety, ale nie. - pokręcił głową i zabrał pusty kubek - Pójdę po twojego męża, bardzo się o ciebie martwił.

Óin wyszedł na chwilę z niewielkiego namiotu, do którego po paru sekundach niczym błyskawica wparował mój ukochany.

- Valarom dzięki, żyjesz! - odetchnął z ogromną ulgą i uważając na moje obrażenia, szczelnie przytulił.

- Tak jak ty. Wszędzie cię szukałam, ale nigdzie nie mgłam znaleźc, bałam się, że...

- Już dobrze... - pogładził mnie po włosach - Kiedy znalazłem cię tam... nieprzytomną, ja...ja byłem przerażony, Aris. 

- Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę. - powiedziałam cicho.

- Nie myśl już o tym... ale mówiłem ci, że to niebezpieczne. - przypomniał mi - Gdybym cię stracił...

- Jestem tutaj. - spojrzałam mu w oczy - A ty nigdy mnie nie stracisz. 

Oparłam swoje czoło o jego i delikatnie musnęłam jego wargi.

- Obiecuję...



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top