Rozdział 8: Atak ognia i tchórzostwo Thranduila

*Rozdział poprawiony*

Obudziłam się z poczuciem promieni słońca na twarzy, wpadających przez nieszczelnie zasłonięte okno. Mruknęłam cicho i wtuliłam się w ramię ukochanego, który oparł policzek na czubku mojej głowy i zachrapał trochę. Niedługo potem poczułam, jak trąca mój nos swoim, więc uchyliłam powieki i popatrzyłam na niego przymrużonymi oczami.

- Dzień dobry, mężu. - szepnęłam z uśmiechem.

- Dzień dobry, żono... - cmoknął mnie w lekko rozchylone usta - Jak minęła ci noc?

- Nad wyraz przyjemnie. - odparłam - Już późno, a ja miałam się spotkac na treningu z Dwalinem w południe. Muszę wstawac.

- Nie opuszczaj mnie... - Thorin spojrzał na mnie błagalnie.

Zaśmiałam się.

- Jeśli chcesz, możesz mnie odprowadzic. - owinęłam się kocem i podeszłam do szafy.

Narzuciłam na siebie pierwszą lepszą koszulkę, brązowe, luźniejsze spodnie, na szybko związałam włosy w niskiego kucyka i przypięłam broń do pasa. Zapinałam akurat buty, kiedy krasnolud poprosił mnie, bym usiadła na łóżku i zamknęła oczy.

Postąpiłam według instrukcji, a potem poczułam coś na szyi.

- Dobrze, możesz otworzyc. - powiedział i podał mi do ręki małe lusterko.

Spojrzałam w nie zaciekawiona. Zobaczyłam przepięknie lśniący szafir na moim dekolcie, wyszlifowany na kształt serca, zawieszony na skórzanym rzemyku.

- Thorin, to jest cudowne... - zachwyciłam się.

- Miałem dac ci to wczoraj w naszej komnacie, ale wyleciało mi z głowy. Chciałem, żebyś miała coś wyjątkowego, co będzie ci mnie przypominac. Mnie i ten wspaniały dzień, od którego jesteś moją żoną.

- Jest przepiękny. - wyszeptałam i przytuliłam męża - Dziękuję... ale... głupio mi, bo nie mam nic dla ciebie...

- Aris... - pokręcił głową - Twoja miłośc to najwspanialszy prezent, jaki kiedykolwiek mogłaś mi podarowac. To co? Idziemy?

- Jasne. - uśmiechnęłam się, po czym złapałam Thorina za rękę.

Przeszliśmy korytarzami, gdzie zaczęło się już sprzątanie po wczorajszej uroczystości. Mieszkańcy Góry witali nas skinieniami głowy, co odwzajemnialiśmy z ciepłym uśmiechem.

- Mój książę! - usłyszeliśmy wołanie biegnącego w naszą stronę strażnika.

- Harwin, o co chodzi? - mój mąż zmarszczył brwi.

- Coś się dzieje. Miałem przekazac, że generał Ardru oczekuje cię na głównej bramie.

- Aris, chodź. - ponaglił mnie krasnolud, więc szybko ruszyłam za nim. 

Wbiegliśmy po schodach na blanki, a mnie od razu uderzył silny, gorący wiatr. Thorin rozejrzał się prędko po okolicy Dale i Samotnej Góry.

- Balin, ogłoś alarm! - rozkazał, uchylając się przed odpadającymi chorągwiami - Wezwij straże, natychmiast!

- Ty chyba nie chcesz powiedziec mi, że to jest... - wysapałam.

Ukochany spojrzał na mnie ze strachem.

- Smok. - dokończył, a mnie krew odpłynęła z twarzy - TO SMOK! - krzyknął do mieszkańców  w środku królestwa, gdzie od razu rozsiała się panika.

Zaraz potem do moich uszu dobiegł okropny ryk. Zobaczyłam ogromny cień.

- KRYC SIĘ! - wrzasnęłam, chowając się a filarem.

Znalazłam się tam w ostatniej chwili, bo parę sekund wszędzie wokół były płomienie. Zacisnęłam zęby, próbując wytrzymac gorąc, czułam, jak włosy przyklejają mi się do spoconej twarzy.

Kiedy tylko ogień zniknął, wbiegłam za ścianę na boku.

- Arissa, posłuchaj mnie! - Thorin złapał mnie za trzęsące się dłonie - Musisz stąd uciekac, ja idę po żołnierzy.

Pokiwałam przerażona głową  ruszyłam schodami w dół, nie chcąc patrzec, jak smok przemienia Dale w ruinę pełną dymu i popiołu.

Będąc jeszcze na wyższym poziomie widziałam, że droga do wyjścia jest cała zablokowana, bowiem zgromadzili się tam spanikowani mieszkańcy. I tu był problem - nie było innej drogi. 

W moje oczy rzucił się brat mojego męża, ciągnący za sobą młodszą siostrę. Chwilę później rozległ się huk, spowodowany wtargnięciem smoka do środka. Uderzał łapami i ogonem na wszystkie strony, przez co zaczęły walic się szyby i schody. 

Trafił w filar, podtrzymujący zejście, na którym się znajdowałam. Schody zaczęły się przechylac, a ja musiałam z nich zeskoczyc, żeby nie została ze mnie miazga. Odbiłam się od barierki i z chrząknięciem upadłam na skalne gruzy, po czym sturlałam się z nich na sam dół.

Złapałam się za głowę i usiłowałam wstac, wiedząc, że muszę się stąd jak najszybciej wydostac. Podniosłam się chwiejnie na nogi i ruszyłam w stronę rozwalonego wyjścia. Obraz rozmazywał mi się przed oczami, w uszach mi szumiało, więc trudno było, żebym nie potknęła się w drodze.

Wreszcie udało mi się wydostac z Ereboru. Poczułam się trochę pewniej na nogach i rozejrzałam się dookoła, próbując znaleźc kogoś mi znajomego. Na wzgórzu po wschodniej stronie Góry zobaczyłam, jak Thranduil znika ze swoją armią, kierując się w przeciwnym do nas kierunku. Starałam się nie myślec o tym, że właśnie zostawił wielu z nas na śmierc i wróciłam do wypatrywania rodziny.

Przepychałam się wśród załamanych krasnoludów i obracałam głową, patrząc we wszystkie strony.

- TATO! MAMO! - krzyczałam - THORIN! FRERIN!

Kiedy już myślałam, że nikogo nie znajdę, w tłumie zdołałam dostrzec umówionego na dzisiaj ze mną krasnoluda.

- DWALIN! - rzuciłam się w jego kierunku.

Podbiegłam do niego, jak błyskawica i przytuliłam, na co ten od razu objął mnie ramieniem.

- Dwalin, widziałeś Thorina? - zapytałam szybko, kiedy go puściłam.

- Nie, ale znalazłem Frerina i Dis. Mój brat ich zabrał. - odparł - Znajdziemy go.

Pokiwałam głową i wróciłam do dalszych poszukiwań. Razem z Dwalinem rozdzieliliśmy się, żeby poszło nam sprawniej. Wiedziałam już przynajmniej, że parę moich bliskich jest bezpiecznych.

Żywiłam głęboką nadzieję, że reszta również jest cała, jednak miałam przeczucie, że coś jest nie tak...

Przedzierałam się dalej wśród krasnoludów, szukając ukochanego. Dlaczego to mnie zawsze wszystkie nieszczęścia spotykają?! Ledwie wczoraj się pobraliśmy, a dzisiaj mój mąż może nie życ...

Na całe szczęście zobaczyłam go. Z westchnieniem ulgi pobiegłam w jego kierunku.

- Thorin! - skoczyłam mu na szyję, a krasnolud natychmiast mocno mnie uścisnął.

Musiał wyczuc, że się trzęsę, bo zaczął uspokajająco gładzic mnie po włosach.

- W porządku... - mówił mi cicho do ucha - Już dobrze...

- Bałam się, że nie żyjesz... - pociągnęłam nosem, wtulając twarz w jego ramię.

- Jestem tutaj. I nigdzie się nie wybieram. - zapewnił.

Po chwili odsunęłam się od niego, przez co od razu spojrzał na mnie ze zmartwieniem.

- Arissa, co ci się stało? - położył mi dłonie na policzkach i przyjrzał się uważnie mojej głowie.

- Co?

- Krwawisz. - powiedział prosto.

- Schody się zawaliły i spadłam na kamienie, ale to tylko draśnięcie. - dotknęłam czubkiem palca piekącego miejsca, chcąc pokazac Thorinowi, że to nic wielkiego, ale na kontakt z raną syknęłam pod nosem.

- Uzdrowiciel powinien to obejrzec. Chodź. - złapał mnie za rękę.

Nagle coś sobie uświadomiłam.

- Thorin, nie teraz.

- Dlaczego?

- Nie mam pojęcia, gdzie moi rodzice. - pokręciłam bezradnie głową - Nie widziałam ich dzisiaj nigdzie, nie wiem gdzie mogą byc.

- Nie martw się, znajdziemy ich. - objął mnie ramieniem i wspólnie zaczęliśmy poszukiwania.

Liczyłam, że będą one owocne.

***

Dopiero po półgodzinie wypatrzyłam mojego ojca. Owijał akurat Dis kocem, kiedy go znalazłam.

- Tata! - krzyknęłam, biegnąc w jego stronę.

- Arissa... - odetchnął i przytulił mnie mocno - Jesteś cała...

- Nigdzie nie mogłam cię znaleźc... - zaszlochałam - Myślałam, że...

Chwila...

- Tato... - odsunęłam się od niego trochę - Tato, gdzie jest mama?

Nie odpowiedział, tylko ponownie mnie przytulił.

- Adad...? - spytałam wystraszona szeptem.

 Słyszałam jego głębokie westchnięcie. Nie wróżyło to nic dobrego.

- Aris, twoja mama... była na wyższych poziomach w głębi Góry. - powiedział ciężko.

Wiedziałam, co chciał przez to powiedziec.

- Nie przeżyłaby tego.

- Nie... - westchnęłam - Nie, nie, nie, to nie może byc prawda! Nie może...

Upadłam bezsilnie w ramionach ojca. Pociągnęłam nosem i zapłakałam w jego ramię. Poryczałam się, jak dziecko. Dis podeszła do nas i przytuliła się do mnie, próbując mnie pocieszyc, ale nic to nie dało.

Kiedy siedziałam później na konarze przed Thorinem, podczas gdy on zawiązywał mi bandaż na głowie, patrzyłam zaczerwienionymi oczami na ziemię, z cichymi łzami, spływającymi mi po policzkach.

Krasnolud położył mi dłoń na boku twarzy i posłał pełne współczucia spojrzenie. Nic nie powiedziałam, tylko przymknęłam oczy i ze szlochem oparłam mu czoło na ramieniu. Nie pytał, nic nie mówił, bo doskonale wiedział, co się stało. Frerin wszystko mu wyjaśnił i całe szczęście, bo nie potrafiłabym o tym rozmawiac.

Byłam wewnętrznie załamana i nie miałam pojęcia, kiedy się pozbieram. Straciłam dom i osobę, którą znałam całe życie...









Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top