Rozdział 47: Złamane serca
Moi drodzy, tak jak zauważyła jedna moja czytelniczka, spełniłam Wasze życzenie - nie zabiłam synów Durina, głównie dlatego, że ja sama bym na tym za bardzo ubolewała, ale bohaterka pożegnała się z nami. Taki obrót wydarzeń był mi potrzebny, żeby na końcu pokazac to, co w tej przygodzie było najważniejsze. Nie chcę zdradzac za dużo, więc zapraszam do kolejnej części, która pisana będzie w trzeciej osobie, bo tak będzie chyba najlepiej, ale jest troszkę krótsza.
***
Bitwa powoli uspokajała się. Głównie z powodu straty obydwu dowódców, a na Krucze Wzgórze zdążyła już przyjechac większośc wiernej kompanii. Słysząc o wyprawie króla na Ravenhill, jak najszybciej postanowili tam dotrzec i wesprzec wodza.
- Gdzie ona jest? - mamrotał pod nosem Thorin.
Od ponad dziesięciu minut wraz z towarzyszami szukał żony. Wiedział, że popełnił błąd, zostawiając ją tam samą, ale wierzył, że sobie poradzi tak, jak zawsze. Kiedy dotarł do siostrzeńców, żadnemu z nich nie stało się nic poważnego, Fili jednak na skutek upadku z wysoka złamał lewą rękę.
- Spokojnie - Bofur położył mu dłoń na ramieniu - Strażnica nie jest taka duża, a ona nie mogła się tak po prostu rozpłynąc w powietrzu.
Umówił się z Arissą, że wróci, jak skończy z orkami. Powinno zając jej to jedynie parę minut, a nie dwadzieścia. Krasnolud coraz bardziej się denerwował. Musiało ją coś zatrzymac, ale nie wiedział jakie miało to skutki.
Dotarli do końca zabudowań w tym kamiennych schodów, prowadzących na zamarznięty wodospad. Dębowa Tarcza powiódł wzrokiem po horyzoncie i zatrzymał się na małej, klęczącej na lodzie postaci.
- To Dwalin? - zmarszczył brwi.
Przyjrzał się sylwetce uważniej, a to, co zobaczył zmroziło go doszczętnie. Na zimnej powierzchni dostrzegł leżące, blond włosy. Nie był to jego siostrzeniec, bo został z drugiej strony z bratem. Tylko jedna osoba poza Filim miała takie włosy...
- Durinie, nie... - sapnął, zwracając na siebie uwagę krasnoluda w dużej czapce.
Nie czekając na nic, rzucił się w stronę przyjaciela.
- Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie - kręcił głową, gdy ukląkł przy ukochanej.
Złapał jej już prawie białą twarz za policzki i potarł je lekko palcami.
- Arissa, otwórz te oczy, słyszysz? Arissa! - potrząsnął lekko jej ramieniem, ale bez skutku.
Krzyczał do niej jeszcze chwilę, jednak dziewczyna ciągle leżała nieruchomo. Poczuł dłoń na ramieniu.
- Thorin, to na nic - pokręcił głową Dwalin.
Syn Thraina spojrzał na przyjaciela i wyraz jego twarzy nie powiedział mu nic dobrego.
- O-ona nie żyje... - powiedział łamiącym się głosem, jakby te słowa raniły go w gardło.
Dębowa Tarcza powoli odwrócił głowę i skierował wzrok na żonę. Złapał ją za rękę, a drugą dłonią pogłaskał po zakrwawionym policzku.
- Ari, nie rób mi tego - szepnął, padając na kolana - Błagam cię, nie zostawiaj mnie...
Przeniósł wzrok z jej trupio bladej twarzy na naszyjnik, który od niego dostała. W trakcie walki wysunął się z pod ubrania, ale nie wyglądał już tak, jak kiedyś - był szary. Gdyby nie okoliczności, pewnie rozwodził by się nad tym dalej, ale widząc miłośc swojego życia w takim stanie naprawdę nie miał na to ochoty.
- Amralime - spojrzał na nią szklistymi oczami.
Przyłożył sobie jej drobną dłoń ukrytą w rękawicy do twarzy i zaczął płakac. Widział, że Bofur podchodzi do niego i próbuje pocieszyc, ale nie docierało to do niego. Pojedynczy członkowie kompanii zaczęli zbierac się na lodzie, również nie mogąc uwierzyc w to, co właśnie widzieli.
Arissa przecież zawsze wychodziła cało z każdej takiej sytuacji. Nieraz była o krok od śmierci, ale za każdym razem jakieś dziwne szczęście pomagało jej wrócic. Jednak się skończyło.
Dwalin starał się, jak mógł, ale mając świadomośc, że dziewczyna, która była dla niego siostrą przez prawie całe życie właśnie odeszła, również pozwolił paru łzom spłynąc do brody. Jego starszy brat, który właśnie przykląkł obok niego też nie rozumiał, co się stało. W stosunku do Arissy czuł się jak ojciec, co przynosiło mu jeszcze więcej bólu po jej stracie. Nigdy nie spodziewał się, że dożyje dnia, w którym ją straci. Ale jednak.
Thorin, coraz bardziej ogarniając, co właśnie się wydarzyło stracił resztki opanowania i bez opamiętania rozpłakał się, jak jeszcze nigdy, tuląc do siebie ciało ukochanej i chowając twarz w jej włosach.
- Hej, co tu tak smutno? - odezwał się głos Kiliego, który razem z bratem właśnie odnalazł większośc towarzyszy.
Niczego nieświadomy, mówił dalej:
- Rozumiem, że się stęskniliście, ale bez przesady, przecież wszyscy... - ucichł, widząc wujka na ziemi. - ...żyjemy...
Fili zamarł w bezruchu.
Czuł, jakby cały świat nagle się zatrzymał, widział przed sobą jedynie wujka, płaczącego przy cioci. Na początku, za bardzo nie dotarło do niego to, co właśnie zobaczył - pomyślał, że od upadku ma jakieś omamy. Niestety, pomylił się.
- Nie... - pokręcił zrozpaczony głową - nie, nie, NIE!
Zalewając się łzami, upadł na lód, bijąc w niego pięścią. Poczuł, jakby ktoś właśnie przeszył mu serce sztyletem, polanym żrącym kwasem. Ledwo zarejestrował, że Nori podszedł od tyłu i ogarnął go ramieniem.
Arissa była dla niego jak matka. Kiedy Dis nie było przy nim, to właśnie jego ciocia pełniła tą rolę. Kiedy był mały, podsłuchał jedną rozmowę mamy i wujka, i dowiedział się, że to właśnie on jest oczkiem w głowie swojej cioci. Wiadomo, on i jego brat byli jej siostrzeńcami, i obydwu kochała jednakowo mocno, ale to jego kochała na ten jedyny, wyjątkowy sposób.
Kili też się załamał, ale chyba nie do końca zrozumiał, co się stało. Po chwili wtulania się w Doriego, dopiero dotarła do niego świadomośc, że już nigdy z nią nie porozmawia. Nie pochwali się już swoimi postępami w łucznictwie, nie usłyszy od niej po raz tysięczny historii o tym, jak ona i jej wujek się zakochali, mimo, że był już dużym chłopcem, bardzo lubił, jak mu śpiewała, kiedy nie mógł zasnąc, a ostatnia piosenka, jaką od niej usłyszał, to ta przed wizytą u Beorna, nie zje ulubionych naleśników, które robiła właśnie ona...
Bofur, klęczący obok króla również nie wstydził się łez. Chociaż, że poprzez małżeństwo miała zasiąśc na tronie była jego przyjaciółką. Pamiętał, że na jednym przyjęciu zatańczyła z nim na stole i wspólnie zaśpiewali ułożoną przed kilkoma minutami piosenkę. Była jego królową, kimś, za kim chciał podążac, kimś, kto troszczył się o dobro krewnych i poddanych bardziej, niż o swoje własne.
Ori cicho szlochał w ramię Noriego. Może i nie znał Arissy tak dobrze, jak niektórzy tutaj, ale podczas każdego czasu spędzonego z nią, widział przed sobą osobę, która bez wahania oddałaby za niego życie, mimo, że mało się znali. Traktował ją z szacunkiem, takim, na jaki zasługiwała królowa, ale jej wcale na tym nie zależało.
Glóin stał w ciszy ze spuszczoną głową. Swoją królową znał, odkąd krasnoludy z Ereboru zamieszkały w Górach Błękitnych. Razem z Thorinem mieszkała w innym miasteczku, ale od czasu do czasu odwiedzali jego rodzinę. Arissa na zmianę z mężem często udzielała jego synowi krótkich treningów, podczas których sam był pod wrażeniem jej umiejętności.
Bilbo, który dołączył do kompanów chwilę temu, także nie zniósł tej wiadomości za dobrze. Wrócił pamięcią do wieczoru, kiedy pierwszy raz ją zobaczył. Na początku wyprawy nie traktowała go dobrze, ale po tym, co razem przeszli stała się dla niego jedną z najbliższych osób. Była wyjątkowa, jeszcze nigdy nie spotkał tak odważnej, lojalnej i opiekuńczej kobiety. Po wszystkim, chciał pokazac nowym przyjaciołom więcej swoich rodzinnych stron, ale nie sądził, że ktoś może nie wrócic.
Thorin jednak, znał ją najlepiej i z tej najlepszej strony. Kochał ją, jak nikogo innego, była dla niego całym światem. Czuł, po prostu czuł, że nie powinien pozwalac jej walczyc samej. Powinien się domyślic, że Azog tylko czyha, aż jego cel będzie sam, że on ją skrzywdzi. Gdyby jej tam nie zostawił, byłaby tutaj z nim, żywa. Czuł, że to wszystko jego wina. Prosząc ją o pomoc w wyprawie, nie sądził, że to się tak skończył. Miał już tyle planów na ich wspólną przyszłośc w Ereborze, a tu nagle wszystko się zawaliło.
- Obiecałaś mi, że nigdy cię nie stracę - odezwał się ledwo słyszalnie - Obiecałaś...
Ostrożnie położył ukochaną z powrotem na lodzie, ale zanim się odsunął, przycisnął delikatny pocałunek do jej sinych ust. Jeszcze parę łez spadło z jego oczu na ciało dziewczyny, a jedna trafiła na zszarzały klejnot na dekolcie.
Tego, co stało się później, nikt się nie spodziewał.
Parę sekund po tym, jak słony płyn zetknął się z kamieniem, ten zaczął się świecic, coraz bardziej i bardziej, a w końcu tak, że zgromadzeni w pobliżu musieli osłonic oczy. Jasnoniebieska smuga światła podleciała do rany pod mostkiem i to miejsce rozbłysło jeszcze bardziej. W końcu blask stopniowo zniknął, a gdy Thorin przeniósł wzrok na Arissę nie zobaczył żadnej krwi, żadnej rany, ale nie to zszokowało go najbardziej. Kiedy przyjrzał się jej uważniej zobaczył pewien szczegół, przez który zrobiło mu się słabo.
Klatka piersiowa się unosiła.
Oddychała.
Dam, dam , daaam!
Myślę, że częśc z Was domyśliła się, że nie pozbyłabym się naszej bohaterki tak łatwo. Jak widzicie Arissa żyje (hurra!) a co będzie dalej przekonacie się już wkrótce... Wiem, że rozdział krótki, ale to wyjątek. Jutro biorę się za kolejny więc pewnie pojutrze możecie spodziewac się aktualizacji. Ciężko było mi się przestawic na taką narrację, ale mam nadzieję, że nie jest aż tak źle.
Buziaki <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top