Rozdział 4: Walka na słowa i niebezpieczny zwrot akcji

*Rozdział poprawiony*

Jak tylko dotarliśmy do Góry, na Thorina wpadł jego ojciec i porządnie ochrzanił, bo przez to, że przez kilka godzin nie było go w królestwie, nagromadziło się mnóstwo niezrobionych zadań. Nie chcąc miec przypału u Thraina, pomachałam przyjacielowi na pożegnanie i po cichu się oddaliłam. 

Kiedy weszłam do swojego pokoju, od razu walnęłam się na łóżko. Byłam tak umęczona treningiem, że przy najmniejszym ruchu bolało mnie całe ciało. Pocieszałam się jednak tym, że według Thorina nie walczę najgorzej i do ideału niewiele mi brakuje. Wiedziałam natomiast, iż najbliższe dwa tygodnie przez wyjazdem, nie będą należały do najłatwiejszych.

***

PUK, PUK, PUK.

Zaspana, uchyliłam powoli powieki i nieznacznie podniosłam głowę. Drzwi otworzyły się ze skrzypem, a przez szparę do środka zajrzała głowa księcia.

- Aris, śpisz? - spytał cicho.

- Yhym... - mruknęłam i z powrotem położyłam głowę na poduszce.

- No weź - jęknął, wchodząc. - Już świta.

- Tak, super - wymamrotałam, przytulając koc.

- Nie mów, że zmieniłaś zdanie - odezwał się, położywszy się obok mnie. 

Uniosłam głowę i spojrzałam na niego zdezorientowanym wzrokiem.

- Co...?

- Nie chcesz jechac ze mną na zwiad? - zrobił smutną minę.

Wyglądał, jak zbity szczeniak. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaki dzisiaj jest dzień.

- Co... co, to DZISIAJ?! - krzyknęłam, ale uciszyła mnie ręka Thorina na ustach.

- Uspokój się - zachichotał - Bo obudzisz całą Górę. Tak, to dzisiaj, zbieraj się.

Dwa razy nie trzeba mi było mówic.

W mgnieniu oka wyskoczyłam z łóżka, ubrałam się w lekki, wygodny strój, a włosy związałam w niskiego kucyka, z gdzieniegdzie wiszącymi luźno pasemkami. Przypięłam miecz i sztylety, po czym razem z księciem zeszłam do królewskich stajni.

- Hej, Orlando... - przywitałam się z rumakiem. 

Pogładziłam go po chrapie, a potem zaczęłam mocowac siodło. Zaskoczył mnie głos pewnej osoby, która nagle pojawiła się w stadninie.

- Hejka, bracie! - wykrzyknął Frerin, schodząc po drewnianych schodach.

- Frerin? - wychyliłam głowę zza kuca.

- Arissa! No nie wierzę! Czemu mi nie powiedziałeś, że będziemy miec taką piękną dziewczynę przy sobie?

- Żebyś nie wiedział - oparł Thorin. - I miał niespodziankę.

Młodszy syn Thraina podszedł do mnie i przywitał mocnym uściskiem. On naprawdę jest nieprzewidywalny.

- Jak po rozmowie z ojcem? - zapytałam, kiedy odsunęliśmy się od siebie.

- Eh, tak jak zwykle - machnął lekceważąco ręką. - Dostałem szlaban na jedzenie słodyczy przez dwa dni.

- Aaa, no cóż, odpowiednia kara za porwanie takiej damy - zrobiłam minę rozkapryszonej królewny, która boi się dotknąc czegokolwiek brudnego.

Wtedy dołączyła do nas kolejna osoba. Nie byłam jednak zbyt zadowolona z jej obecności, a z tego co widziałam - z wzajemnością.

- Nie mów mi, że ta laleczka jedzie z nami  - pokręcił głową Dwalin.

Zacisnęłam zęby, z trudem powstrzymując się od jakiejś riposty.

- Nie mówiłeś, że on też tutaj będzie... - mruknęłam, patrząc z wyrzutem na Thorina.

Westchnął.

- Ma na imię Arissa i tak, jedzie z nami - oznajmił czarnowłosy.

Wróciłam do zapinania uzdy, starając się ignorowac przyjaciela księcia.

- Walka i polowania w Dzikich Krajach to nie są rzeczy dla takich kruchych panienek - usłyszałam kolejny komentarz.

- Ja chociaż umiem walczyc - warknęłam, tracąc cierpliwośc.

Byłam dokładnie taka sama, jak mój ojciec - bardzo, ale to bardzo wybuchowa.

- Sugerujesz, że ja nie umiem? - zapytał nisko, podchodząc do mnie ciężkim krokiem.

Sama zaczęłam się do niego powoli zbliżac.

- Oj, umiesz, ale na pewno gorzej ode mnie - spojrzałam na niego twardo.

- Uważaj, co mówisz, dziewczyno.

Frerin z niepokojem przyglądał się naszej wymianie zdań.

- Eee, Thorin, może lepiej chodź tutaj... - zwrócił się do stojącego w drugiej części stajni brata. - Oni sobie zaraz coś zrobią...

- Ja mam imię i radzę, żebyś zaczął go używac, jeśli chcesz miec nos w całości - odgryzłam mu się ostro.

- Grozisz mi? - zmrużył oczy.

- Żebyś wiedział. 

- Właśnie wyostrzyłem swój topór, chętnie bym go wypróbował.

- Tak? To dawaj - odparłam, sięgając dłonią do rękojeści miecza.

Staliśmy tak blisko, że nasze klatki piersiowe prawie się stykały.

- SPOKÓJ! - warknął Thorin, odsuwając nas od siebie. - Oboje. Nie będziecie ze sobą walczyc, teraz wyjeżdżamy.

Z naburmuszoną miną wsiadłam na kucyka, po czym wyjechaliśmy w kierunku lasu na zachodzie.

***

Żeby uniknąc kolejnych sporów, ja jechałam po prawej stronie, Dwalin po lewej, a między nami bracia. Ustaliliśmy, że niedługo się rozdzielimy, żeby poszło sprawniej. Miałam jechac z Frerinem, a starszy książę ze swoim przyjacielem. Po jakimś czasie obydwa szlaki i tak się spotykały, więc nie musieliśmy zawracac i się nawzajem szukac.

Kiedy byłam już z krasnoludem tylko we dwójkę poczułam się trochę lepiej. Może nawet sama obecnośc Dwalina źle na mnie wpływała... Mimo tego, że Frerin to zabawny i radosny chłopak, nie próbował mnie rozśmieszac. Prawidłowo uznał, że potrzebuję chwili na pozostanie tylko z własnymi myślami. Byłam mu za to wdzięczna - nie lubiłam nachalnych facetów.

- Bułeczkę? - zapytał po pewnym czasie, wyrywając mnie z rozmyślań.

Spojrzałam na niego bez entuzjazmu.

- Pyszny dżem - przekonywał.

- Jaki?

- Różany.

Westchnęłam i wzięłam od niego smakołyk, mrucząc 'dzięki' pod nosem. Faktycznie nadzienie było cudowne. Smak dzikiej róży idealnie łączył z się z drożdżowym ciastem i kruszonką na wierzchu wypieku.

- Mogę cię o coś zapytac? - odezwał się znowu po chwili.

- Właśnie to zrobiłeś - odparłam chytrze.

Przewrócił oczami, ale uznając moją odpowiedź za potwierdzenie, kontynuował.

- Dlaczego tak rzuciłaś się na Dwalina?

Rozdrażniona wspomnieniem o naszej kłótni, wypuściłam ciężko powietrze.

- Nie chodzi mi o to, że postąpił dobrze - dodał szybko. - Po prostu, zazwyczaj kiedy ktoś się z nim kłóci, zanim dojdzie do rękoczynów wymiana zdań trwa trochę dłużej. Naprawdę byłaś aż taka zła o to, co powiedział?

Dokładnie przeanalizowałam moje słowa, zanim dałam mu odpowiedź.

- To miało związek z przeszłością - westchnęłam smutno - Uderzył w czuły punkt.

Zainteresowały go moje słowa. Wiedziałam, że nie odpuści i będę musiała opowiedziec mu resztę.

- Kiedy byłam mała - zaczęłam - inne dzieci wyśmiewały się ze mnie. Głównie dlatego, że miałam w przodkach elfa. Już w wieku kilku lat inne dziewczyny zaczynały miec włosy na policzkach, a ja nigdy ich nie miałam i nie sądzę, że kiedykolwiek tak będzie. Ale często chodziło też o to, że nie noszę sukienek, albo ciągnie mnie do broni. Nigdy nie rozumiałam, co jest w tym złego. Walczyc uczyłam się od najmłodszych lat, a parę miesięcy po moich ósmych urodzinach orkowie zniszczyli moją wioskę, wybili większośc mieszkańców. Od tamtego czasu błąkałam się po Dzkich Krajach, które nie są miejscem dla takich dziewczynek. Jego słowa przywołały po prostu nieprzyjemne wspomnienia.

- Przykro mi za to, co się stało... - powiedział - Nie sądziłem, że przeszłaś coś takiego.

- Daj spokój - pokręciłam głową - Stało się i nic na to nie poradzimy. Czasami trzeba po prostu rzucic przeszłośc za siebie.

- Od kiedy rzucasz takie mądre teksty, co?

- To przez Balina - wyjaśniłam - Ostatnio spędzałam z nim za dużo czasu.

Zaśmialiśmy się. 

Dalsza częśc drogi upłynęła o wiele przyjemniej niż jej początek. Mieliśmy większe tempo od pozostałej dwójki, więc do wspólnego szlaku dojeżdżaliśmy szybciej. Kiedy zbliżaliśmy się do połączenia naszych ścieżek, usłyszałam coś  po lewej stronie dróżki. Jakiś szelest spośród gęstych krzewów, przez które nie było widac tego, co jest za nimi. 

- Czekaj - szepnęłam pilnie i wsłuchałam się w otoczenie.

Chciał o coś zapytac, ale natychmiast przyłożyłam palec do ust, uciszając go. Przynajmniej dzięki elfiemu członkowi rodziny miałam nieco lepsze zmysły. Zeskoczyłam z kucyka i wyciągnęłam miecz, po czym podchodząc do roślinności wyciągnęłam go przed siebie.

Valarom niech będą dzięki, że tak zrobiłam, bo to uratowało mi życie.

Idealnie, kiedy zbliżyłam się do krzaka, prosto na mnie z charkotem wyskoczył pokraczny ork, ale nadział się na mój miecz.  Pod jego ciężarem przewróciłam się na ziemię, ale jak najszybciej wyciągnęłam klingę z jego ciała i podniosłam się, bo pojawiła się cała horda tych brzydali.

Frerin niczym błyskawica dołączył do mnie. Jednemu podcięłam gardło, drugiego pozbawiłam głowy, jeszcze innemu przedziurawiłam żołądek. Nie szło mi źle, ale ich było zdecydowanie za dużo.

Gdzie byli Thorin i Dwalin? Przecież nie byli chyba aż takimi ślimakami, żeby jeszcze nie byc w pobliżu i tego wszystkiego nie słyszec!

- PADNIJ! - krzyknął nagle Frerin, a ja instynktownie rzuciłam się na ziemię, a miejsce gdzie sekundę wcześniej była moja głowa przeleciał sztylet,  który wbił się potem jednemu ze stworów w pierś.

Kolejnemu orkowi podcięłam nogi, po czym odrąbałam głowę. Gdyby Dwalin to widział, nie sądzę by mógł powiedziec, że walka nie jest dla mnie. Akurat, kiedy przestawaliśmy dawac sobie radę z pomiędzy drzew wyskoczył Thorin, powalając pierwszego wroga, zanim ten w ogóle zorientował się, że ktoś obok niego jest. 

W pewnym monecie spojrzałam na niego. Zobaczyłam orka czającego się za nim, którego nie zauważył. Wtedy straciłam koncentrację. Ważne było dla mnie wiedziec, że Thorin jest bezpieczny. I właśnie to zaważyło w późniejszym biegu wydarzeń.

- THORIN, ZA TOBĄ! - krzyknęłam, w ostatniej chwili ostrzegając go o obecności napastnika, dzięki czemu zdążył się obronic.

Ja nie miałam tyle szczęścia.

Zaraz po moich słowach do księcia chrząknęłam, czując okropny, palący niczym ogień ból z prawej łydki. Jedna z kreatur wykorzystała moje rozproszenie, przecinając mi nogę od kolana do miejsca nieco ponad kostkę. Zabolało straszliwie, jak jeszcze nigdy, więc upuściłam miecz i złapałam się za ranę.

Wtedy ten sam przeciwnik zamachiwał się na mnie ostrzem, ale nie zadał ciosu, a ja spojrzałam na niego, chcąc wiedziec, co go przed tym powstrzymało. Za nic nie wpadłabym, na pomysł, że był to Dwalin. Walnął stwora w plecy toporem, jednocześnie ratując mi życie.

Góra dwie minuty później wszyscy orkowie leżeli martwi, a Thorin podbiegł do mnie z przerażeniem wypisanym na twarzy.

- Boli... - jęknęłam - Bardzo boli...

- Trzymaj się. - odpowiedział cicho. 

Frerin dołączył do nas najszybciej, jak potrafił.

- Oprzyj się o mnie - polecił, a ja położyłam mu głowę na klatce, układając się w pozycji półsiedzącej.

Czarnowłosy krasnolud ostrożnie chwycił mnie za ranną nogę i przyjrzał się cięciu. Po jego minie wywnioskowałam, że nie wyglądało to za dobrze.

- Miałam już takie rany - przyznałam, nie wiadomo dlaczego czując się coraz gorzej. - To coś innego, nigdy mnie tak nie bolało...

Młodszy książę chcąc odgarnąc mi włosy z twarzy dotknął mojego czoła. Zaniepokojony przyłożył mi do niego dłoń.

- Thorin - odezwał się pilnie, zwracając na siebie uwagę brata - Ona jest strasznie gorąca.

- Arissa - złapał mnie za dłoń - Jak się czujesz?

- Duszno mi... - wysapałam - I słabo...

- To pewnie trucizna - powiedział nagle Dwalin, marszcząc brwi. - Orkowie często brudzą nią broń, pewnie właśnie taką oberwała. Jeśli chcecie, żeby przeżyła, musimy jak najszybciej znaleźc pomoc.

Thorin owinął mi nogę prowizorycznym bandażem ze skrawka swojej koszuli, próbując zatamowac krwawienie, bo zrobiłam się już od niego blada jak ściana. 

- Dwalin, idź po kucyka - polecił, ale ledwo go usłyszałam, bo zaczęło mi strasznie szumec w uszach.

Nagle wzrok mi pociemniał, a głowa bezwładnie opadła na tors Frerina. Ponieważ straciłam przytomnośc, nie mogłam słyszec przerażonego Thorina, wołającego moje imię.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top