Rozdział 38: Nietypowa ucieczka

Od czasu, kiedy obudziłam się po moim dziwnym śnie nie zmrużyłam oka. Siedziałam, opierając się o ścianę i usiłując zasnąc, ale bez skutku. Minęło już kilka godzin, kiedy się położyłam, więc domyśliłam się, że zbliża się świt.

- Słońce zaraz wstanie - powiedział zrezygnowany Bofur - Poranek już niedaleko.

- Nigdy już nie dotrzemy do Góry - dodał smętny Ori.

Musiałam się z nim zgodzic. W końcu w takim tempie niczego nie osiągniemy.

Chwilę potem stało się coś, czego w życiu bym się nie spodziewała...

- Jeśli tak tu będziecie siedziec, to nie. - usłyszałam głos naszego włamywacza, a kiedy podbiegłam do krat, zobaczyłam jak trzyma w ręku pęk kluczy. 

- Bilbo! - krzyknął uradowany Balin.

Podobnie jak on, kompani zaczęli się już ekscytowac, co mogło nas zdradzic, na szczęście nasz hobbit miał łeb na karku.

- Cśśś! Strażnicy są blisko! - ostrzegł nas.

Zaczął po kolei wszystkich uwalniac. Kiedy otworzył moje drzwi w mgnieniu oka wybiegłam i je zamknęłam, żeby oszczędzic nam trochę czasu.

- Dobra robota - pochwaliłam go, gdy byłam już wolna.

Zobaczyłam, jak uwolniona częśc kompanii zamierza uciekac schodami na górę. Sama pewnie bym tak zrobiła, gdyby Bilbo nas nie zatrzymał i nie poprowadził w zupełnie innym kierunku.

Prowadził coraz niżej i niżej, a gdy dotarliśmy do pomieszczenia uświadomiłam sobie, gdzie jesteśmy.

To była piwnica.

Pan Baggins co chwilę nas uciszał, więc nie wysilałam się, żeby robic inaczej.

- No nie wierzę, jesteśmy w lochach! - zdenerwował się Kili całkowicie zagłuszając 'cichanie'  włamywacza.

- Miałeś nas wprowadzic na zewnątrz, a ty co robisz? - spytał zdezorientowany Bofur.

- Dobrze wiem co robię - odparł zirytowany hobbit, ale sam został uciszony.

Zeszłam po schodach, a kawałek od nas na stoliku przysypiały dwa elfy. Z tego co zobaczyłam upite elfy. Pewnie mieli strzec kluczy, ale jakoś niespecjalnie im to wyszło.

Obok, na drewnianej podłodze leżały beczki, niektóre poukładane jedna na drugą. Podeszliśmy i stanęliśmy przy nich czekając na objaśnienie planu ucieczki, który okazał się byc dośc niestandardowy.

- A teraz wskakujcie do beczek - oznajmił, ale natychmiast spotkał się ze sprzeciwem z naszej strony.

Dwalin, najbardziej rozjuszony z nas podszedł do włamywacza, by bez owijania w bawełnę wyjawic mu swoje wątpliwości.

- Oszalałeś?! - krzyknął szeptem - Znajdą nas...!

- Nie, nie znajdą - upierał się Bilbo - Obiecuję. Proszę, musicie mi zaufac.

W końcu nastała cisza. Dla hobbita z jednej strony było to dobre, bo nie sprzeciwialiśmy się już, jednak też nie potwierdzaliśmy.

Posłał mi i Thorinowi błagalne spojrzenie, które przekonało mnie co do podjęcia decyzji.

Przełknęłam ślinę i starając się opanowac, popatrzyłam stanowczo na towarzyszy i powiedziałam:

- Róbcie, co karze.

Bilbo skinął mi w podzięce i podszedł do jakiejś dźwigni, podczas, gdy ja starałam się wgramolic do beczki. Kiedy wszyscy byli już 'ulokowani'  usłyszałam tylko:

- Weźcie oddech.

A potem sturlaliśmy się i spadliśmy prosto do lodowatej wody, która zaraz zalała mnie od stóp do głowy.

Drżąc z zimna podniosłam się i wyjrzałam za krawędź beczki. Brzegi rzeki były skaliste i strome, ale wyżej porastała je skromna roślinnośc. Chwilę płynęliśmy pod pałacem, ale potem znaleźliśmy się po za nim.

W pewnym momencie platforma, na której wcześniej leżały beczki, znów się otworzyła i dołączył do nas pan Baggins, tyle że on wpadł do wody bez beczki. Podpłynął do nas, a Nori, który był na końcu go wyłowił.

- Świetnie, panie Baggins! - pochwalił go Thorin.

Bilbo tylko pokręcił głową i machnął lekceważąco ręką.

- Naprzód!

Żeby zyskac na czasie zaczęliśmy wiosłowc rękami. W końcu nurt stał się bardzo silny, a spadki dna przykrywane były wodospadami, po których zjeżdżaliśmy. Musieliśmy uważac, żeby trzymac się mniej więcej na środku rzeki i nie wpaśc na kamienie, co nie było zbyt łatwe.

Obejrzałam się do tyłu.

Widziałam, jak syn króla wraz ze strażnikami wybiega z pałacu. Powiedział coś jednemu z nich, a zaraz potem usłyszałam róg. Wróciłam wzrokiem na naszą trasę, a niedaleko ujrzałam bramę oraz stojących na niej strażników.

Jeden z nich podbiegł do drewnianej dźwigni i pociągnął ją.

Idealnie, kiedy Thorin miał przepłynąc bramę, kraty się zamknęły, uniemożliwiając nam ucieczkę. Elfy pilnujące granicy królestwa na nasz widok wyjęły miecze i przygotowały się do ataku, który jednak nie nadszedł.

To znaczy, w sumie nadszedł.

Ale nie z ich strony.

W ogóle nie miałam pojęcia, co się tam działo. Nagle jednego z elfów przeszyła strzała, a potem w ułamku sekudny ze wszystkich stron wyskoczyli orkowie. Byłam dalej od męża, więc nie zmieściłam się pod mostem.

Rozejrzałam się przerażona.

Mój wzrok powędrował na bramę, a zaraz potem na dźwignię na nim. Złapałam się już o krawędzie beczki, żeby wyskoczyc, ale zastygłam w bezruchu, kiedy zobaczyłam robiącego to, co ja chciałam Kiliego.

Brunet wyszedł z beczki i wskoczył na brzeg, skąd chciał przedostac się do pomost. Na początku, paru orków powalił gołymi pięściami, ale potem Dwalin rzucił mu jakąś broń.

Bojąc się, że coś mu się stanie, również opuściłam beczkę i podążyłam za siostrzeńcem. Pokonując jednego stwora za drugim w końcu udało mi się złapac jakiś prymitywny orkowy miecz, co ułatwiło mi dalszą walkę.

Kątem oka widziałam, że Kiliemu udało się odblokowac drogę i biegł już w stronę dźwigni. W pewnym momencie powietrze przeszył świst strzały. Usłyszałam jak Fili woła imię brata i mój powędrował za jego. 

Zamarłam, widząc, jak brunet upada, a znogi wystaje mu długa, ciemna strzała.

- KILI! - krzyknęłam przerażona, ale kiedy chciałam do niego podejśc zatrzymały mnie kolejne kreatury.

Nie doceniłam ich.

Zwróciły moją uwagę, podczas gdy od tyłu podkradł się do Bolg. Nim zdążyłam zareagowac, a co dopiero obronic, rzucił mną o kamienną ścianę.

Na szczęście nie upuściłam ostrza. Szybko wzięłam się w garśc i zaatakowałam go. Na początku skutecznie się broniłam, jednak kiedy chciałam dźgnąc złapał moją broń z taką siłą, że nie dałam rady nią ruszyc. Gdy próbowałam ją odzyskac nagle poczułam kujący ból po lewej stronie brzucha. Nim jednak dotarło do mnie co się stało, pchnął mnie tak, że straciłam równowagę i wpadłam do pustej beczki, uderzając mocno bokiem głowy o jej krawędź.

Wydarzenia, które stały się niedługo potem pamiętam jak przez mgłę.

Głowa mi pulsowała i czułam, że jej częśc jest pokryta krwią, która przesiąkła również sporą częśc mojej tuniki. Krzyki kompanów i to co się w okół działo docierało do mnie bardzo powoli i niewyraźnie.

Ostrośc mojego wzroku poprawiła się dopiero po pewnym czasie, kiedy rzeka się uspokoiła, a z brzegów nie dochodziły skrzeki orków.

- Do brzegu!

Nie miałam pojęcia, kto to krzyknął. Mimo bólu w brzuchu od wyciągania rąk spróbowałam wiosłowac i dopłynąc do skał.

Gdy tylko jakimś cudem wyszłam z beczki przez zawroty głowy zachwiałam się i upadłam na kolana, jedną ręką uciskając ranę, a drugą łapiąc się za bolącą częśc głowy.

Pod obiema dłońmi poczułam ciepłą ciecz, a kiedy na nie spojrzałam, były czerwone.

- Nie ruszaj się.

Usłyszałam obok głos męża, a zaraz potem poczułam jak przykłada materiał do mojej głowy.

- Nie... - mruknęłam - Zajmij się Kilim. On jest ranny.

- A ty niby nie? Jesteś ledwo żywa, a Kilim opiekuje się Fili.

W tym momencie podszedł do nas Óin i przyklęknął przede mną. Odsunął moją dłoń i owinął wokół mojej talii.

- Nie wykonuj zbyt gwałtownych ruchów, dośc mocno krwawi.

Thorin pomógł mi wstac (chociaż polegało to bardziej na tym, że mnie prawie niósł).

- Kili jest ranny - powiedział Fili - Trzeba opatrzyc mu nogę.

- Śledzi nas zgraja orków, musimy ruszac.

- Dokąd?

- Do Góry, to już blisko - odparł Bilbo.

- Jest jeszcze jezioro. Wpław go nie pokonamy.

- To je obejdziemy - powiedział hobbit.

- Orkowie nas wtedy wytropią, to jasne jak słońce. Nie mamy broni nie poradzimy sobie - mruknął Dwalin.

- Opatrzcie mu nogę, szybko - rozkazał Thorin, ciągle mnie podtrzymując.  - Macie dwie minuty.

Mój wzrok i słuch funkcjonował już o wiele lepiej niż jakieś pół godziny temu, więc udało mi się usłyszec ciche kroki na górce za nami.

- Thorin... - szepnęłam - Ktoś nas obserwuje...

Jednak zanim zdążył coś powiedziec, obok nas przeleciała strzała, która wbiła się w kij trzymany przez chroniącego Oriego Dwalina. Kolejna wytrąciła kamień z dłoni Kiliego.

Ten skurczybyk miał dobry cel.

- Zróbcie to jeszcze raz - powiedział mężczyzna szykując kolejną strzałę - a zginiecie.

- Jeśli się nie mylę, jesteś z Miasta na Jeziorze? - spytał Balin robiąc parę kroków do przodu i podnosząc ręce. - Czy przypadkiem tej barki o tam, nie dało by się... wynając?

- Musimy się dostac do miasta  - sprostował Thorin - Moja żona jest ranna, potrzebujemy pomocy.

Spojrzałam na mężczyznę, który mi się przyjrzał. Byłam cała przemoknięta, a że w Mrocznej Puszczy zabrali nam nasze płaszcze, byłam praktycznie w samej tunice, przez co zaczynałam trząśc się z zimna i usiłowałam nie szczękac zębami.

Błagałam po cichu, żeby ten facet łaskawie streszczał się z decyzją.

- Skąd pomysł, że to ja wam jej udzielę?

- Twoje buty  widziały lepsze dni - zaczął Balin - Podobnie jak płaszcz. O! I na pewno musisz wyżywic rodzinę.

Mężczyzna załadowywał nasze beczki na swoją łódź. Z tego co się domyśliłam raczej nie uśmiechało mu się przemycac grupkę krasoludów do domu.

- Ile szkrabów?

Flisak westchnął.

- Chłopak i dwie dziewczyny.

- A żona jak przypuszczam jest piękna - dodał siwobrody

- Tak... była.

Podniosłam na niego wzrok.

- Na pewno da się dostac do miasta niepostrzeżenie - kontynuował Balin.

- Tak, o ile znajdziecie przemytnika - odparł wtaczając kolejną beczkę na pokład.

- Któremu zapłacimy, podwójnie - powiedział przekonująco krasnolud.

Mężczyzna skinął głową.

- W porządku, wejdźcie.

***

Siedziałam oparta o brzeg łodzi wtulając się w tors Thorina. Człowiek miał na łodzi koc, którym pozwolił mi się okryc, bo prawie zamarzałam. Miałam dreszcze, głowa po prostu mi pękała.

Poczułam na czole chłodną dłoń męża.

- Ma gorączkę - mruknął, chyba do Balina, bo mój wzrok znowu się pogorszył.

- W domu mam lekarstwa, niedługo tam będziemy - oznajmił mężczyzna.

- Trzymaj się kochanie - szepnął mi kojąco Thorin.

Gdyby to było takie łatwe...

Z każdą chwilą było coraz gorzej, a ja miałam wrażenie, że zaraz stracę przytomnośc.

- Jak masz na imię...? - spytałam naszego przemytnika i to doprawdy cud, że mnie usłyszał, bo mój głos ledwie przekraczał szept.

'Bard' było ostatnim co usłyszałam, bo zaraz potem moja głowa bezwładnie opadła na rękę Dębowej Tarczy, a ja straciłam kontakt z rzeczywistością.


O mamo...

Pisałam to i pisałam ale w końcu się udało. Muszę Wam powiedziec, że ten rozdział zmieniłam kiedy go pisałam bo jeszcze wczoraj całkowicie że tak powiem nudniej go sobie wyobrażałam.

Przepraszam za błędy i tym którzy zaczęli, życzę udanych ferii :)

Buziaki

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top