Rozdział 33: Ostatni spokojny dzień
Obudziłam się już jakiś czas temu, ale ciągle przez te dwie godziny leżałam na plecach na sianie, i wpatrywałam się beznamiętnie w sufit. Głowa mi pękała, prawie nic z wczorajszej zabawy nie pamiętałam, a do tego przy gwałtowniejszych ruchach robiło mi się niedobrze.
Nie. Ja naprawdę nie powinnam tyle pic na raz.
- Nie chcę się mądrzyc ani nic takiego ale...
Usłyszałam obok głos... no oczywiście Dwalina, który wczoraj ostrzegał mnie o upiciu się
- A NIE MÓWIŁEM?!
Przewróciłam na niego tylko oczami.
- Nie upiłam sama siebie! - broniłam się - To TY podstawiałeś kolejny kufel zanim zdążyłam skończyc poprzedni! Moja wina, że alkohol uderza mi do głowy szybko i nie mogłam racjonalnie myślec?
- Ale ty sama, z własnej woli wypiłaś cztery pierwsze - wytknął mi.
- Bo mnie suszyło! Nie wolno mi byc spragnioną?
- Wiesz, myślę, że znam idealne, bezalkoholowe rozwiązanie na bycie spragnionym. Istnieje coś takiego jak woda.
- No co ty? Nie miałam pojęcia - pokręciłam głową.
- Jaki dajesz przykład swoim poddanym upijając się do upadłego?
- Co?
- No to. Thorin wyniósł cię z ogrodu na rękach. Wyglądałaś tak uroczo.
- Powiedz jeszcze słowo - ostrzegłam
- Słodziutka - zakpił uśmiechając się.
- O nie, przegiąłeś! - krzyknęłam i szybko wstałam, co skończyło się upadkiem na pobliską stertę siana przez zawroty głowy, które ani trochę mi nie przeszły. Zakaszlałam, czując kolejny przypływ mdłości.
- Na Durina, Arissa!
Podniosłam głowę i zobaczyłam podchodzącego do mnie Thorina.
- Wyglądasz okropnie - powiedział klękając obok i zaczął gładzic po włosach, kiedy oparłam głowę o jego tors.
- Dzięki, każda kobieta pragnie to usłyszec. - mruknęłam - On się ze mnie nabija! - poskarżyłam się wskazując palcem na stojącego w wejściu Dwalina.
- Dwalin, nie nabijaj się z mojej upitej żony - upomniał go, jednak nie mógł powstrzymac lekkiego uśmiechu.
- Gdzie wszyscy? - spytałam po chwili, zauważając, że w pomieszczeniu jest tylko nasza trójka.
- Siedzią na zewnątrz - odparł krasnolud
- Co z nimi?
- Podobnie jak u ciebie - pokiwał głową Dwalin wzdychając.
- Może chcesz, żeby Óin dał ci jakieś zioła, co? - zaproponował Thorin.
Skinęłam i pomógł mi wstac. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, myślałam, że po prostu padnę. Prawie cała kompania albo siedziała, albo leżała półprzytomna na ziemi. Nawet naszemu hobbitowi trochę odbiło.
Z krasnoludów jedynie mój mąż, Balin i Óin byli w miarę w porządku. Za to Fili i Kili leżeli oparci o siebie z kuflami w rękach i co chwilę pochrapywali. Gandalf siedział w pobliżu i popalając fajkę mógł jedynie z zażenowaniem patrzec na ten obraz nędzy o rozpaczy.
- Óin! Pozwolisz na chwilę? - zawołał krasnoluda Dębowa Tarcza.
Przeszliśmy trochę na ubocze. Medyk wziął swoją torbę i podszedł, wyciągając z niej jakieś liście.
- To powinno pomóc. Zaraz ci je zaparzę, a potem obejrzę ramię - powiedział. Chwilę później wrócił z kubkiem, w którym znajdował się lekko zielonkawy napar z paroma pływającymi listkami. Pachniało całkiem ładnie, więc nie uznałam, że nie powinno smakowac źle.
To był jeden z wielu momentów w moim życiu, kiedy tak bardzo się myliłam. Ledwo dotknęłam płynu językiem, a już mnie odrzuciło.
- To jest paskudne - skrzywiłam się.
- Niestety, ale nie mam nic innego. - starszy krasnolud pokręcił głową.
Podniosłam naczynie do ust. Zatkałam sobie nos, żeby jak najmniej smaku czuc i z trudem przełknęłam napar.
- Chyba nie będę się więcej upijac - powiedziałam, próbując pozbyc się goryczy z ust. Pomijając smak, zioło naprawdę dobrze działało. Już po paru minutach poczułam się znacznie lepiej.
- Jak ręka? - spytał Óin siadając obok na ławce.
- Dobrze, już nie boli - odparłam.
Podwinęłam rękaw, żeby mógł ściągnąc bandaże. Odwinął je delikatnie i ostrożnie sprawdził cięcie.
- Szybko się goi - pokiwał głową. - Można już zdjąc szwy.
Przeciwnie do zakładania, zdejmowanie ich nie było praktycznie bolesne, co bardzo mnie pocieszyło. Krasnolud nałożył na koniec jakąś maśc i owinął jeszcze bandażem, dla bezpieczeństwa.
- Będę mogła używac łuku? - spytałam.
- Dzisiaj może lepiej nie, ale sądzę, że jutro, czy za parę dni nie będzie to problemem. - powiedział - Gotowe.
- Dziękuję ci - skinęłam mu głową
- Po raz kolejny powtarzam: po to tu jestem.
***
Zapadał powoli zmierzch, więc siedzieliśmy wspólnie w naszej tymczasowej sypialni i rozmawialiśmy. Postanowiliśmy wykorzystac ostatni dzień w takim przyjaznym i bezpiecznym miejscu. Fili i Kili właśnie przekomarzali się, który lepiej się uczył, jak byli dziecmi. Wtedy przypomniały mi się moje lata nauki. Ahh, to było życie.
- Dobra, ustalmy, że oboje byliście na tym samym poziomie - uciszyłam ich - A teraz dowiecie się jak przewspaniale uczyła się wasza najcudowniejsza ciocia na świecie!
Wszyscy od razu przestali rozmawiac i spojrzeli na mnie wyczekująco.
- No więc tak - zaczęłam - Naukę zaczęłam kiedy skończyłam osiem lat. Wstawałam rano, jadłam śniadanie, spóźniałam się pół godziny. Kiedy wreszcie docierałam do klasy zajmowałam miejsce i szłam spac. Na jednej lekcji byłam budzona średnio pięc razy, a uczyłam się najgorzej z całej grupy.
Kompania patrzyła na mnie tylko z rozdziawionymi ustami i szerokimi oczami, ale ja niezrażona opowiadałam dalej.
- Praktycznie codziennie biłam się z chłopakami. Pamiętam, że jednemu rozwaliłam kiedyś nos, ale to inna historia. Nikogo nie lubiłam, nikt nie lubił mnie, a jedyne, czego przez te parę miesięcy się dowiedziałam, to to, że rodzice chcieli pozbyc się mnie chociaż na pół dnia. Tak, to były czasy...
- Ty żartujesz sobie, prawda? - spytał Thorin
- Co? Nie, czemu bym miała?
- No bo... wiesz... a no w sumie jakby się tak zastanowic - pokiwał głową Bofur.
Zaraz po jego słowach usłyszałam podobne pomruki, jednak atmosfera po chwili opowiadania żartów się rozluźniła.
Wszystko było super śmiesznie i pięknie, dopóki Glóin nie zaczął opowiadac o swoim synu. Zawsze unikałam tematu dzieci. Bolało mnie, kiedy widziałam czy to na jakimś jarmarku, czy na festynie rodziców ściskających swoje maluchy.
- Przepraszam was - powiedziałam cicho i wstałam.
- Arissa, coś się stało?
Usłyszałam głos męża
- Nie, ja tylko chcę byc trochę sama - wyjaśniłam i wyszłam.
Poszłam do stajni Beorna. Miał tam wiele wspaniałych kuców. Podeszłam do jednego i pogładziłam po pysku. Zaraz potem obok niego zobaczyłam źrebaka. Uśmiechnęłam się smutno.
- Suilad (Hej) Co tam? Tobie się poszczęściło, co? - powiedziałam to klaczki. - Dbaj o niego, dzieci to największe szczęście jakie może kogoś spotkac - wyszeptałam jej to ucha. Stałam tam zamyślona chwilę i nawet nie zorientowałam się kiedy Thorin wszedł do stajni.
- Amralime - odwróciłam głowę w stronę głosu - Wiesz, że to nie twoja wina, prawda? - powiedział obejmując mnie ramieniem. - Zresztą mamy spadkobiercę, Fili będzie kiedyś wspaniałym królem.
- Nie chodzi mi o następcę - wyznałam - Fili i Kili to cudowni chłopcy, ale zawsze brakowało mi naszego dziecka, które by się z nimi bawiło. Które byłoby naszym i tylko naszym, które powiedziałoby do mnie mamo...
Nawet nie zdałam sobie sprawy, że po policzkach spłynęło mi parę łez, które Thorin otarł.
- Wiesz - zaczęłam - śnił mi się kiedyś. Nasz syn. Był taką naszą mieszanką. Blond włosy, moje usta, twój nos i oczy.
- Tak sobie zawsze wyobrażałem - uśmiechnął się Thorin. - To nie jest niemożliwe. Może kiedyś twój sen się sprawdzi - powiedział dając mi buziaka.
- W sumie, może... - westchnęłam
Co tam u Was? Jak spędzacie sylwestra? Ja imprezuję w domu. Nieszczególnie chciało mi dzisiaj pisac, ale zdecydowałam, że jeszcze ten rozdział musi byc w tym roku. Mam nadzieję, że w miarę się Wam podoba.
No to do następnego rozdziału w nowym roku!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top