Rozdział 19: Nigdy nie zostawiaj facetów samych
*Rozdział poprawiony*
Tego ranka liczyłam na kolejną ciekawą pobudkę ze strony męża- na przykład jakiegoś buziaka, połaskotanie w policzek, czy coś takiego, ale na pewno nie spodziewałam się obudzić przez poczucie czegoś mokrego na twarzy. Uchyliłam powieki, ale ciężko było mi określić, która godzina, gdyż przez wielkie ciemne chmury nad nami było dość ciemno. Ponieważ po chwili poczułam coraz więcej kropel na czole i nosie zdecydowałam, że trzeba będzie obudzić resztę i zwinąć obóz, zanim wszystko zamoknie. Rozejrzałam się wokół. Wszyscy jeszcze spali, nawet Glóin pełniący drugą wartę przysypiał. Chciałam wstać, ale poczułam jak coś mnie przytrzymuje.
Coś... ha, dobre sobie! Obróciłam się w granicach możliwości, uwięziona w szczelnym uścisku, a kącikiem oka zauważyłam twarz śpiącego Thorina, wtulonego we mnie. Spróbowałam wyślizgnąć się z jego uścisku, ale gdy tylko się poruszyłam, on mruknął coś przez sen i przysunął mnie bliżej, po czym zachrapał potężnie.
I chrapał dalej.
- Thorin.... - zaczęłam go budzić - Przestań mi chrapać do ucha...! - burknęłam i spróbowałam go od siebie odepchnąć.
Jedyne co, to objął mnie jeszcze bardziej, prawie pozbawiając mnie możliwości wzięcia oddechu.
- Deszcz zaraz nas zleje, musimy się zbierać... - wymruczałam, zamykając z powrotem oczy.
Z powodu niespokojnego snu byłam dość niewyspana, więc podobnie jak Thorin, nie przejawiałam chęci wstawania. Jedynym, co mnie przekonywało, były coraz intensywniej spadające z nieba krople deszczu.
- Żebra mi zaraz połamiesz... - wymamrotałam - Możesz mnie puścić?
Powoli się rozbudzając, pokręcił głową.
- Jesteś cieplutka. Tak mi dobrze. - mruknął, nawet nie otwierając oczu.
- Co dobre nie trwa wiecznie, wstawaj, burczy mi w brzuchu.
- Jesteś okropna.
- Tak, zwłaszcza, kiedy jestem głodna. Obudź się wreszcie! - klepnęłam go w policzek.
- ...i nieczuła. - burknął pod nosem, masując polik po 'uderzeniu'.
Gdy wreszcie mąż mnie puścił, rozpoczęłam ciężki etap rozbudzania wszystkich po kolei. Kilkakrotnie musiałam unikać obronnych ciosów, wyprowadzanych przez wyrwanych ze snu krasnoludów. Kiedy nadeszła pora Dwalina, mój refleks nieco się spóźnił.
Potrząsnęłam jego ramieniem, jednak nie odsunęłam się wystarczająco szybko, by uchronić się przed zamachem. Właśnie w skutku tego dostałam od niego z pięści w krawędź żuchwy.
Złapałam się za lekko pulsujące miejsce, ale wiedziałam, że nie zrobił mi krzywdy.
- No ładnie... - pokiwałam głową, rozmasowując szczękę - ...swoją królową tak zdzielić?
Dwalin dopiero teraz chyba się do reszty rozbudził, bo rozejrzał się przytomniejszym wzrokiem dookoła. Po chwili jego spojrzenie spoczęło na mnie i chyba lekko się przestraszył.
- Nie martw się, kiedyś ci oddam. - poklepałam go po ramieniu i, nie dając dojść do słowa, odeszłam w stronę siostrzeńców.
Dziesięć minut później wszyscy byli już na nogach i w miarę przytomnie reagowali na otoczenie. No, prawie wszyscy...
- Bombur, pora śniadania! - oznajmiłam donośnym głosem, od razu budząc pulchnego krasnoluda.
- Śniadanie?! - poderwał się z miejsca i w dwóch susach znalazł się w centrum obozowiska - A... gdzie?
Prychnęłam pod nosem.
- Jak zrobisz, to będzie. - odparłam, po czym zerknęłam na szare niebo - I sugeruję się streszczać, bo ten deszcz prędko nie ustanie. Najwyżej przez najbliższe kilka godzin się nasili.
- Ty to wiesz, jak krasnoluda pocieszyć... - Thorin pokręcił głową, przypinając swój tobołek za siodłem.
- Ma się ten dar. - uśmiechnęłam się szelmowsko, po czym puściłam mu oczko z cmoknięciem językiem.
Mieliśmy potężne szczęście, bo akurat po skończeniu posiłku rozpadało się, tak że już mniej mokrym się było nawet po wyjściu z kąpieli.
***
- Panie Gandalfie, może by pan coś zrobił z tą ulewą? - zasugerował już rozdrażniony deszczem Dori.
Ja również zaczynałam się denerwować. Było mi zimno, byłam przemoczona, a do tego zmęczona kilkugodzinnym siedzeniem na kucyku. Lało jak z cebra, a zgodnie z moimi porannymi prognozami, wcale się nie poprawiało.
- Toż to tylko deszcz, mój drogi. - wyjaśnił spokojnie czarodziej - Ma to do siebie, że pada, póki nie przestanie. Jeśli chcesz zmieniać pogodę na świecie poszukaj sobie innego czarodzieja.
- A są inni? - usłyszałam pytanie hobbita.
- Co?
- Inni czarodzieje.
- Jest nas pięciu. - odparł Gandald, najwyraźniej ciesząc się, że może pomówić o czymś innym, niż tylko odpowiadanie na jęki i stęki krasnoludów - Największy spośród nas to Saruman... Biały... Po za tym dwóch czarodziejów Błękitnych... - zastanowił się chwilę - Wyleciały mi z głowy ich imiona.
- A piąty czarodziej?
- Piątym jest Radagast... Radagast Bury. - odpowiedział Mithrandir.
- To wielki czarodziej, czy... raczej taki jak ty? - spytał niewinnie pan Baggins.
Prychnęłam śmiechem. Szybko jednak ukryłam to pod udawanym kaszlem, gdyż czarodziej spojrzał znacząco wprost na mnie.
- To jest bardzo wielki czarodziej. - odparł, lekko urażony - Na swój sposób. Jest bardzo wrażliwy i woli towarzystwo drzew i zwierząt. Jego przenikliwe oko strzeże potężnych lasów i puszcz daleko na wschodzie i całe szczęście, bo w tamtych stronach zło tylko czyha, by zdobyć przyczółek.
***
Minęło parę dni. Z każdym z nich, niech Valarowie będą pochwaleni, opady się uspokajały, aż w końcu ustały całkowicie. Po upływie jakiegoś tygodnia wreszcie poczuliśmy na twarzach promienie ciepłego, letniego słońca.
Dojechaliśmy do małej polanki, na której zobaczyłam jakąś chatkę, a raczej jej ruiny. Miałam złe przeczucia co do tego miejsca, ale głód i zmęczenie pokonały intuicję. Po całym dniu w siodle marzyłam o potężnym odpoczynku.
- Zatrzymamy się tu na noc! - ogłosił Thorin wyjeżdżając na przód.
- Fili, Kili, zajmijcie się kucami. - poleciłam, zsiadając ze swojego wierzchowca.
- Óin, Gloin! - mój ukochany zawołał w stronę braci - Rozpalcie ogień.
- Tak jest! - potwierdził młodszy z nich.
Zdjęłam z Ithila siodło. Gdy podawałam wodze Filiemu, do mojego ucha dotarła rozmowa męża z Gandalfem.
- ...rozsądniej byłoby pojechać dalej, najlepiej do Ukrytej Doliny.
Słysząc nazwę mojego 'zastępczego domu' , z którego wyjechałam całkiem niedawno, zaczęłam uważnie się im przysłuchiwać. Wiedziałam, że czarodziej będzie chciał, byśmy odwiedzili Elronda. Też tego chciałam. Jedyną przeszkodą, i to dość wysoką, by ją od tak przeskoczyć, było przekonanie Thorina.
- Już ci raz mówiłem... - usłyszałam zirytowany głos męża - Za nic w świecie się tam nie zbliżę. - powiedział Thorin z odrazą.
- Dlaczego? - dopytywał Mithandir - Elfy nam pomogą. Dadzą nam jeść, odpocząć, doradzą... - zapewniał.
- Nie potrzebuję ich rad! - warknął Thorin.
Podeszłam bliżej, by dołączyć do dyskusji.
- Mamy mapę, której nie rozumiemy. - zaznaczyłam - Lord Elrond mógłby nam pomóc.
- Tak? - mój mąż uniósł brwi - A gdy mok zaatakował Erebor, czy elfy nam pomogły? Orkowie napadli Morię, zbezcześcili nasze świątynie... elfy przyglądały się bezczynnie! - wyliczał.
- Elfy z Rivendell nie miały nic wspólnego ze Smaugiem. - wtrąciłam twardo.
- Czyją trzymasz stronę? - krasnolud obrócił się w moją stronę z niezadowoleniem.
- Tę, która jest słuszna. - odparłam pewnie.
- Wszystkie elfy są takie same! - wycedził - Mam zwracać się o pomoc, do tych, którzy zdradzili mojego dziadka? Mojego ojca?
- Nie jesteś nimi. - powiedział czarodziej - Nie dałem ci mapy i klucza żebyś rozpamiętywał przeszłość!
- Nie wiedziałem, że należą do ciebie! - rzucił krasnolud.
No i to właśnie wyczerpało cierpliwość Mithandira. Wkurzył się i ruszył z miejsca w stronę, z której przyjechaliśmy.
- Gandlafie... - próbowałam go zatrzymać, jednak ten bez słowa mnie minął.
- Wszystko dobrze? - zapytał włamywacz, gdy czarodziej przechodził obok niego żwawym krokiem - Gandalfie, dokąd idziesz?
- Poszukać towarzystwa osoby, która ma choć trochę rozumu! - rzucił przez ramię tamten.
- Czyli kogo?
- Samego siebie! - odkrzyknął mu czarodziej, po czym mruknął pod nosem - Dosyć mam krasnoludów na dzisiaj.
Kompani wymienili między sobą kilka niepewnych i napiętych spojrzeń. Szybko jednak wrócili do swoich zajęć, starając się nie zwracać na mnie i swojego przywódcę uwagi.
- Popełniasz błąd. - oznajmiłam.
- Czyżby? - wyśmiał - Wiem, jak poprowadzić swoją kompanię. Poradzimy sobie sami.
- Nikt nie jest nieomylny. - spojrzałam na niego - Gandalf ma rację.
- Dlaczego ciągle jesteś przeciwko mnie?!
- Nie jestem! - prawie wykrzyknęłam, ale szybko się opanowałam, wiedząc, że unoszeniem głosu nic nie wskóram - Nie jestem przeciwko tobie. Gandalf też nie. Popieram go, bo wiem, że ma słuszność. Zależy mu na powodzeniu naszej wyprawy, nie sugerowałby nam niczego, co mogłoby przynieść nam niekorzyści.
- Nie potrzebujemy pomocy elfów. - nie ustępował - Bezinteresownie i tak nic od nich nie dostaniemy.
- Jedziesz schematem. - zmarszczyłam brwi - Wszystkich elfów przyrównujesz do Thranduila. Nie każdy elf jest zły, Thorin. Czy małe dzieci, młode elfy, które nawet się jeszcze nie urodziły, gdy zaatakował nas smok, też są winne?
- To elfy... - burknął pod nosem, ale powoli tracił pewność siebie.
- A ci, którzy już nie żyli, również ponoszą odpowiedzialność za decyzje Thranduila? - ciągnęłam - Jeśli tak jest, to znaczyłoby, że także moi przodkowie zasługują na nienawiść krasnoludów. Jestem w jakimś ułamku elfem. Czy to znaczy, że jestem odpowiedzialna za wszelkie zło, jakie jest na tym świecie?
Nie powiedział nic. Unikał odpowiedzi oraz mojego wzroku.
- Wiesz, że mam rację. - rzekłam, wzruszając lekko ramionami - Wiem też, że jesteś zbyt dumny i uparty, by to przyznać.
- Wcale nie jestem... - ugryzł się w język.
Uniosłam jednoznacznie brew.
- Czyżby? - przekrzywiłam głowę.
Nie słysząc nic z jego strony, westchnęłam ciężko.
- Posłuchaj... chcę, żeby się nam udało. Chcę odzyskać Górę i wreszcie wrócić do domu... Ale jeśli nie pozwolisz innym, by nam pomogli, nigdy tego nie osiągniemy.
Podeszłam bliżej i położyłam mu ręce na ramionach.
- Jesteśmy góra pół dnia drogi od Rivendell. - oznajmiłam - Nie wiemy, co skrywa mapa, a sami tego nie odnajdziemy. Gandalf chce nam pomóc, poprzez wizytę w Dolinie. Przemyśl to jeszcze.
***
Zapadł zmierzch, gdy Bombur dopiero dokańczał szykowanie posiłku. Światło ogniska pomogło jednak przy jedzeniu, by trafić łyżką do ust.
Wzięłam od rozdającego porcje Bofura kolację dla siebie i męża. Podeszłam cichym krokiem do zajętego przez niego kamienia, nieco na uboczu. Podałam mu strawę, przysiadając się obok. Podziękował kiwnięciem głowy i bez słowa zabrał się do jedzenia.
- Emocje opadły? - spytałam, nabierając na łyżkę trochę sosu - Czy może powinnam wiać, nim mnie stąd zrzucisz?
- Nie wiem, o czym mówisz. - odparł, nie zaprzestając jedzenia.
Pokiwałam do siebie głową. Udawał, że nic się nie stało, więc już mu przeszło. Byłam więc bezpieczna.
Panowała między nami cisza, zakłócana jedynie docierającymi do nas z pewnej odległości rozmowami towarzyszy. Zjedliśmy w milczeniu, każdy pogrążony w swoich myślach.
- Sądzisz, że Gandalf wróci? - spytał po kilku minutach.
- Wróci. - otarłam usta po skończonym posiłku - Potrzebował trochę od nas odpocząć. Głównie od ciebie. Tak naprawdę, to mu się nie dziwię.
- Bardzo śmieszne.
- Wybacz, kotku, tak z miłości się z tobą droczę.
- No, ja myślę, że tak.
- Kiedykolwiek w to wątpiłeś?
- W ciebie nigdy.
Uśmiechnęłam się do niego półgębkiem.
- Chcę, żebyś pamiętał, Thorin... - powiedziałam przyciszonym głosem, ściskając jego dłoń - ...nikt tutaj nie jest przeciwko tobie.
Nie odpowiedział, ale widziałam w jego oczach, że przetwarzał moje słowa.
Ziewnęła. Odstawiłam miskę na trawę, po czym klepnęłam się dłońmi w uda i wstałam.
- Nudno jakoś. - stwierdziłam - Przejdę się, zbadam okolicę, może nawet znajdę Gandalfa.
- Kiedy będziesz z powrotem? - spytał, biorąc do ręki moją pustą miskę.
- Wrócę, jak się zmęczę. - mrugnęłam do niego.
- Bądź ostrożna i spróbuj się nie zgubić. - poprosił.
- Będę się starać! - prychnęłam.
Chwyciłam jeszcze tylko miecz, który przypięłam do pasa między sztyletami, łuk i kołczan, które narzuciłam na plecy i poszłam w przeciwnym kierunku, gdzie były kucyki, z przeświadczeniem, że czeka mnie kolejna nudna przechadzka po ogarniętej mrokiem nocy okolicy.
***
Nie wiem, ile już tak chodziłam, szukając czarodzieja, ale wiem, że bez skutku. Wszędzie panowała cisza, czasem przerywana odgłosami szeleszczących liści, czy pękających gałązek pod moimi nogami. Postanowiłam już wracać, żeby Thorin nie martwił się, że tak długo mnie nie ma. Jakie było moje zdziwienie, gdy dotarłam do miejsca obozu zastając je bez żywej duszy. Przecież tak nagle by nie wyparowali, nie?
Zaczęłam rozglądać się po okolicy, a że nic to nie dało, poszłam sprawdzić, czy kucyki są na miejscu. Raczej nie pojechaliby dalej w środku nocy, dodatkowo zostawiając wszystko tutaj i mnie przy okazji też. Kuce były na miejscu, ale jak się po chwili okazało - nie wszystkie. Brakowało czterech.
Zaraz potem w oczy rzuciły mi się wyrwane drzewa, a przy nich ogromne ślady stóp. Potem między zaroślami zobaczyłam światło, a po przejściu w jego kierunku paru metrów poczułam okropny smród. Teraz byłam pewna - trolle. Co one tu w ogóle robiły...?
Podeszłam niezauważona, jak najbliżej się dało, ale zdecydowałam, że lepszy widok będę miała, jeśli wejdę na drzewo. Bezszelestnie wdrapałam się po pniu i kucnęłam na grubej gałęzi, paręnaście stóp nad ziemią. Kiedy spojrzałam na ognisko i miejsce wokół niego myślałam, że za chwilę stamtąd spadnę, bowiem nie zobaczyłam niczego innego niż jedną część kompanii piekącą się nad ogniskiem, drugą w workach, a zaginione kucyki uwięzione w 'zagrodzie'. Wszystko oczywiście pilnowane przez trzy górskie trolle.
Klepnęłam się najpierw po jednym policzku, potem po drugim.
- Durinie, przecież to nie może się dziać naprawdę... - załamana pokręciłam głową - Tak to się kończy, kiedy zostawisz grupę facetów na chwilę samych.
Nałożyłam strzałę na cięciwę i wycelowałam w oko jednego trolla. Widząc, że stanął w miejscu, wypuściłam ją, a po chwili usłyszałam zawodzenie celu.
- Skąd to się tu wzięło?! - zapytał, wciąż trzymając miejsce, gdzie trafiła strzała.
Ja postanowiłam się trochę z nimi pobawić i dla wkurzenia zaczęłam przeskakiwać z gałęzi na gałąź nad ich głowami.
- No co, nawet dziewczyny nie potraficie złapać? - krzyknęłam drwiąco, robiąc salto w powietrzu i lądując na kolejnym drzewie w ukryciu.
- Gdzie to jest?! - trolle przekrzykiwały się nawzajem chodząc w kółko i rozglądając po koronach drzew.
Kiedy jeden z nich stanął idealnie pode mną, wyciągnęłam jeden ze sztyletów i zeskoczyłam, trzymając go przed sobą.
- Tutaj! - odparłam, kiedy sztylet wbił się w głowę stwora, a ja jeszcze go trochę przekręciłam.
Troll padł martwy na ziemię, ja natomiast w porę z niego zeskoczyłam i zrobiłam parę fikołków. Stanęłam przed pozostałą dwójką, wyciągając ze świstem miecz.
- Ej! Zabiła nam kucharza! - krzyknął jeden.
- Wypuście ich, albo dołączycie do niego. - zakręciłam mieczem, sprawnie manewrując ruchem nadgarstka - Jakieś ostatnie życzenia?
- Ona chyba upadła na głowę... - Thorin z niedowierzaniem wpatrywał się we mnie, stojącą na przeciwko kilkukrotnie większych stworów.
Może miał trochę racji... Nie wiedziałam, co robić dalej. Nie powalę przecież na własną rękę dwóch kolejnych trolli.
- Tak, zamawiam ją sobie do zupy! - powiedział skrzekliwym głosem chudy troll.
Drugi ruszył w moją stronę, wyciągając rękę, by mnie złapać, ale szybko jej uniknęłam i zaczęłam biegać między trollami. Pocięłam im nogi mieczem kilka razy, ale skóra trolli jest twarda, więc nie dało mi to wielkiej przewagi.
Trwało to chwilę, ale jak to wiadomo, każda zabawa ma swój koniec. Nie wiem jak to się stało, ale nagle potknęłam się o coś, miecz wyleciał mi z ręki, a po chwili wisiałam już kilkanaście stóp nad ziemią, ściskana przez trolla.
- Puszczaj! - krzyknęłam, motając się - Żebra mi połamiesz!
- Hmm, całkiem ładna. Może posłuży jako deser? - zamyślił się drugi.
- Wypuśćcie ją w tej chwili! - darł się Dwalin, widząc moją czerwieniejącą twarz od prób złapania powietrza.
- Ale że tak? - troll zrobił głupią minę, a zanim zdążyłam się zorientować, uścisk wokół mnie zniknął.
Upadłam więc na ziemię, łapiąc oddech. Podniosłam się na nogi, by rzucić się do ucieczki, ale gdy tylko postawiłam dwa pierwsze kroki, znowu zawisłam w powietrzu.
Tyle że tym razem, trzymana za kostki. Czułam, jak powoli cofał mi się gulasz...
- Odstaw mnie! - krzyknęłam - Nie masz pojęcia z kim zadzierasz! To się zaraz źle skończy!
- Ha! Jakbym się bał takiej chudziny! - zakpił.
Z trudem, ale dosięgnęłam do ukrytego sztyletu, przypiętego do uda. Wyciągnęłam go i szybko wbiłam w dłoń trolla, czując, jak zaczyna mi szumieć w uszach od krwi napływającej mi do głowy.
Z rykiem bólu i wściekłości, troll, zamiast mnie upuścić, rzucił mną w pobliską skałę. Zdążyłam wystawić przed siebie ręce, by chociaż trochę zmniejszyć skutki uderzenia. Mimo to, odbiłam się od niej prawą częścią ciała. Poczułam pulsujący ból na prawej stronie głowy, a potem upadłam na ziemię, w stanie półprzytomności.
Przez szum w uszach usłyszałam jedynie coś o jakichś pasożytach, ale nie wiedziałam, co się wkoło mnie dzieje, uznałam więc tę dziwaczną rozmowę o tasiemcach za zwyczajne omamy po potężnym rąbnięciu głową o skałę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top