Rozdział 16: Poznajemy włamywacza

*Rozdział poprawiony*

Drzwi otworzyły się, ukazując szarego czarodzieja. 

- Gandalfie - zaczął Thorin, posyłając mu skinienie głową, po czym wszedł do środka.

Za nim podążyłam ja. Kiedy tylko przekroczyłam próg domku i ściągnęłam kaptur z głowy, na twarzach zebranych dostrzegłam ogromne niedowierzanie. Usłyszałam wokół siebie zdumione szepty, między innymi Dwalina: 'Ona żyje...'

- Twierdziłeś, że łatwo tutaj trafić, zgubiliśmy się dwakroć - powiedział Thorin, gdy zdejmowaliśmy płaszcze, a krasnoludy lekko skłoniły głowy - nie znaleźlibyśmy tego domu gdyby nie znak na drzwiach.

Po odpięciu klamerki od płaszcza pod szyją, przewiesiłam go sobie na rękach i szybkim spojrzeniem przeleciałam po otoczeniu.

- Znak? Nie ma żadnego znaku, malowałem drzwi tydzień temu - usłyszałam nieznajomy mi głos zza części kompanii. 

Po chwili moim oczom ukazał się niziołek trochę  niższy ode mnie o kasztanowych, kręconych włosach, jak dla mnie wcale nie wyglądający jak włamywacz. Wręcz przeciwnie - ze szlachetnymi rysami twarzy.

- Jest znak, sam go uczyniłem - rzekł Gandalf, uśmiechając się lekko - Bilbo Bagginsie, pozwól, że przedstawię ci przywódców naszej kompanii. Oto Thorin Dębowa Tarcza oraz Arissa Szafirowe Ostrze - dodał z dumą.

- Więc, to jest ten hobbit - krasnolud badawczo przyjrzał się niziołkowi - Powiedz panie Baggins, umiesz walczyć? - i okrążył hobbita

- Proszę? - zapytał tak jakby ktoś mu właśnie powiedział, że jest elfem.

- Topór czy miecz? - wtrąciłam się po raz pierwszy głośno się odzywając - Którą broń byś wolał?

- Cóż, całkiem nieźle strzelam z procy, jeśli chcecie wiedzieć ale nie rozumiem, czemu o to pytacie?

- Tak myślałem, wygląda bardziej jak karczmarz niż włamywacz - odparł Thorin, na co zaśmiałam się podobnie jak reszta kompanii.

Większość z nich zaczęła już kierować do tymczasowej jadalni, kiedy do moich uszu dobiegł cichy, pełen nadziei głos.

- Ciociu...?

W mgnieniu oka obróciłam się do jego właściciela, stając przed moimi siostrzeńcami.

- Moi chłopcy... - odetchnęłam i rozłożyłam ramiona, w które od razu się rzucili, szczelnie do mnie przylegając.

- Dobrze widzieć cię żywą, ciociu. - wymamrotał w moje ramię Fili.

- Myśleliśmy, że już cię nie zobaczymy. - dodał jego brat, chowając twarz w zgięcie mojej szyi.

- Nawet nie wiecie, jak mi przykro, że nie było mnie przez tyle lat. - westchnęłam - Gdybym mogła cofnąć czas...

- To już nieważne. - przerwał mi blondyn - Liczy się, że wróciłaś.

Oparłam podbródek na czubku jego głowy i przymknęłam oczy. Dopiero teraz dotarło do mnie, że brakowało mi ich o wiele bardziej niż sądziłam.

- Niech no na was spojrzę... - puściłam ich i odsunęłam się minimalnie.

O, Valarowie, nie widziałam ich dwadzieścia pięć lat, a zmienili się nie do poznania. Oboje wyglądali znacznie doroślej, jednak w ciepłych, brązowych oczach Kiliego nie dało się nie zauważyć drzemiącego w nim dziecka.

Fili natomiast prezentował się znacznie dojrzalej od jego brata, był poważniejszy, jak na następcę tronu przystało.

- Wielki Durinie, Fili, masz brodę! - zachwyciłam się - I plecione wąsy... wyglądasz jak wasz ojciec.

Krasnolud dumnie uśmiechnął się na pochwałę.

- Kili, ty też masz już brodę i... i jesteś o wiele wyższy niż ostatnio... - powiedziałam do bruneta - Ale porozmawiamy jeszcze później, wasz wujek i ja wystarczająco się spóźniliśmy.

Oboje kiwnęli głowami i z lekkimi uśmiechami dołączyli do pozostałych. 

- Nadal nie mogę w to uwierzyć... - usłyszałam głos Dwalina.

Odwróciłam się w jego stronę. Krasnolud wpatrywał się we mnie z wielkim niedowierzaniem, ale i tęsknotą.

- Żyjesz... - dodał cicho, wciąż stojąc w miejscu.

Podniosłam kąciki ust.

- Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo. - pokręciłam głową.

Poczułam, jak mój uśmiech się poszerza, podobnie, jak jego. We dwójkę roześmialiśmy się cicho, po czym podeszliśmy do siebie dużymi krokami. Złączyliśmy prawe ręce pomiędzy nami, drugimi przyciągnęliśmy się do uścisku, opierając na chwilę nasze czoła o siebie nawzajem.

- Nie zdajesz sobie sprawy, jak się cieszę, że żyjesz. - odezwał się, kiedy się nieco odsunęliśmy - Tęskniłem... nie miałem z kim się droczyć.

- Dis ci nie pasuje?

- Nikt nie pyskuje lepiej od ciebie.

- Uważaj, bo się zarumienię. - parsknęłam - Dobrze cię widzieć, przyjacielu.

- Ciebie również, wasza wysokość.

***

- Jakie wieści ze spotkania w Ered Luin? Wszyscy przybyli? - zapytał Balin chwilę po tym, jak ja i Thorin  dostaliśmy kolację.

- Tak, ze wszystkich siedmiu królestw. - kiwnął głową mój ukochany, a krasnoludy zadowolone po cichu wymieniły parę słów.

- Co rzekli mieszkańcy Żelaznych Wzgórz? - dołączył się Dwalin, a na jego pytanie trochę zesztywniałam przypominając sobie moją rozmowę (lub cokolwiek to było) z kuzynem Thorina - Czy Dain jest z nami?

Westchnęłam i odłożyłam na chwilę łyżkę do zupy.

- Nie pomogą nam.  - odparłam, towarzyszom od razu zrzedły miny - Powiedzieli, że to nasza wyprawa i tylko nasza. Nie udało mi się ich przekonać. - powiedziałam zrezygnowana, po czym sięgnęłam po kufel i zwilżyłam gardło piwem - Uparte osły... - burknęłam pod nosem.

- Ale jaka wyprawa? - usłyszałam pytanie zdezorientowanego hobbita. 

- Bilbo, mój stary druhu, bądź tak dobry i daj więcej światła - zwrócił się do niego czarodziej, po czym rozwinął na stole mapę bardzo dobrze znanej mi krainy - Daleko na wschodzie, za górami, rzekami i lasami wznosi się niedostępny szczyt - powiedział i wskazał palcem mój stary dom.

- Samotna... Góra... - przeczytał nasz gospodarz pochylając się nad papierem ze świeczką w ręku.

- Tak, Óin odczytał znaki, a znaki mówią, że już czas - dodał Glóin.

- Widziano kruki, które stadami wracały na Górę, jak w przepowiedni. 'Gdy dawne ptaki wrócą na Erebor, wówczas władza bestii przeminie' - wyrecytował nasz uzdrowiciel.

- J-jakiej bestii? - wyjąkał hobbit. 

Zesztywniałam, jednak moje stwardniałe spojrzenie, ciągle spoczywało na stole.

- Tak zwykło się mówić o Smaugu Straszliwym - zaczął wyjaśniać Bofur. 

Na wspomnienie imienia tego gada niemalże poczułam jego gorący oddech na skórze, zapach palącego się ciała i dymu, a także łez, które wylałam na wieść o śmierci mamy. Nieświadomie zacisnęłam lewą dłoń, spoczywającą mi na kolanie, na której wciąż miałam nieco widoczne ślady po oparzeniach z tamtego dnia.

- To pierwsza i najgorsza plaga naszej ery. Ziejący ogniem smok, zęby ostre jak brzytwa, szpony jak stalowe haki... niezwykle łasy na cenne metale - kontynuował, dopóki niziołek mu nie przerwał.

- Tak, wiem co to jest smok.

- Jestem gotowy, nie boję się! I wsadzę mu stal mojego twardego miecza prosto w zadek! - ku mojemu zdziwieniu odezwał się nieśmiały Ori, ale starszy brat szybko zgasił jego zapał.

- Siadaj... - powiedział trochę zażenowany Dori, pociągając go za sweter.

- Byłoby to trudne nawet dla całej armii - odezwał się najmądrzejszy z krasnoludów, czyli Balin - a jest nas tylko czternastu, czternastu ani silnych, ani bystrych.

Od razu rozległy się wyrazy niezadowolenia tym, co powiedział starszy krasnolud, które przerwał Fili.

- Może i jest nas niewielu, ale umiemy walczyć, jak tu siedzimy. Co do krasnoluda! - powiedział uderzając pięścią w stół. 

Będzie kiedyś wspaniałym królem...

- I pamiętajcie, że mamy czarodzieja w  naszej kompanii! Gandalf zabił już setki smoków w swoim życiu! - dodał podekscytowany Kili.

- Ja bym tak nie powiedział... - próbował złagodzić sytuację Gandalf.

- No to ile ich było? - zapytał któryś z krasnoludów.

- Co? - czarodziej udał, że nie wie, o co chodzi.

Coś mi się wydawało, że jego polowania na smoki nie były zbyt owocne...

- Ile tych smoków zabiłeś? - dopytywał się Dori. 

Zamiast udzielić odpowiedzi Mithrandir zaczął krztusić się dymem z fajki, a wśród krasnoludów wybuchło wielkie zamieszanie. Niektórzy się podnieśli, niektórzy siedzieli, ale wszyscy i tak się wydzierali. 

Nie mogłam już wytrzymać, więc wstałam wyprzedzając Thorina.

- Shazara! (Cisza) - krzyknęłam stanowczo, a wszyscy jak jeden mąż się zamknęli i usiedli spoglądając na mnie - Skoro my widzieliśmy znaki nie sądzicie, że inni też je dostrzegli? Zaczęły krążyć plotki, a smoka Smauga nikt nie widział od sześciu dekad.

- Wszyscy zaczynają spoglądać w stronę Góry, oceniać, myśleć, ważyć ryzyko - dołączył się Thorin, stając obok mnie - A może bogactwo naszego ludu nie ma strażnika? Będziemy tu tak siedzieć, czy może spróbujemy odzyskać Erebor?! Du Bekar! Du Bekar! (Do broni! Do broni!).

Rozpoczęły się wiwaty, my usiedliśmy z powrotem, ale znowu odezwał się Balin.

- Główna Brama jest zamknięta! Nie ma sposobu by się tam dostać. - Zgasił zapał towarzyszy i ponownie wszystko ucichło.

- To mój drogi Balinie nie do końca prawda. - powiedział zagadkowo Gandalf po czym wyciągnął i pokazał nam ... klucz. 

Klucz, który znałam bardzo dobrze.

- Jak to możliwe? - zapytał Thorin, z niedowierzaniem wpatrując się w przedmiot.

- Dostałem go od twojego ojca, Thraina, na przechowanie. - wyjaśnił czarodziej - Teraz oddaję go tobie. - czarodziej przekazał klucz w ręce Dębowej Tarczy. 

Kiedy ten oglądał przedmiot, odezwał się starszy z naszych siostrzeńców.

- Jeśli jest klucz, to muszą być drzwi. - zauważył, na co Mithrandir skinął głową.

- Te runy... - zaczął wskazując napisy po lewej stronie mapy - ...mówią o ukrytym przejściu do niższych sal.

- Jest drugie wejście! - szepnął do brata podekscytowany Kili.

- Tak, jeśli je znajdziemy, ponieważ zamknięte drzwi są niewidzialne. - odparł czarodziej i zadumał się na chwilę - Odpowiedź ukrywa się gdzieś na tej mapie. Ja nie potrafię jej dostrzec, ale są inni w Śródziemiu, którzy mogą...  To zadanie będzie wymagać wielkiej zręczności i równie wielkiej odwagi. Jeśli będziemy ostrożni i sprytni, to myślę, że powinno się udać.

- Stąd potrzebny włamywacz! - domyślił się Ori.

- I to dobry, prawdziwy fachowiec. - usłyszałam zza siebie.

- No a ty? - zapytał Glóin.

- A co ja? - zdezorientowany niziołek zmarszczył brwi.

- He, mówi, że z niego fachowiec - zaśmiał się niedosłyszący Óin.

- Co? Nie, nie, nie, nie jestem włamywaczem, jeszcze nigdy nikomu nic nie ukradłem. - zaprzeczał.

- Z przykrością zgodzę się z panem Bagginsem, nie nadaje się na włamywacza. - dodał Balin

- Tak, Dzikie Kraje to nie miejsce dla kogoś kto nie potrafi walczyć i sam o siebie zadbać - dorzucił jego brat. 

Wszyscy zaczęli potwierdzać zdanie Dwalina i rozpętałaby się jeszcze większa wrzawa niż przedtem, gdyby nie Gandalf. Czarodziej podniósł się z miejsca, w pokoju zrobiło się ciemno i przemówił donośnym głosem:

- Dosyć! Jeśli mówię , że pan Baggins jest włamywaczem to znaczy, że jest. - rzekł i z powrotem zrobiło się jaśniej - Hobbici są niezwykle zwinni i szybcy, potrafią przemykać się niepostrzeżenie, jeśli zechcą. Poza tym wiemy, że smok jest wyczulony na zapach krasnoluda, ale zapach hobbita jest mu zupełnie nie znany. 

Gandalf pochylił się nieco, zwracając się do mojego męża.

- Prosiłeś bym znalazł włamywacza, wybrałem pana Bagginsa, wart jest więcej niż sugeruje jego postura, może przydać się bardziej niż sądzicie. Niż on sam sądzi... Powinniście mi zaufać. - popatrzył na nas znacząco.

Thorin spojrzał na mnie i oboje wymieniliśmy niepewne spojrzenia. Jednak po tylu latach znajomości Mitrhandira wiedziałam, że można mu ufać, dlatego skinęłam głową.

-  Zaufamy... - zgodził się przywódca - Będzie jak zechcesz. - powiedział, po czym zwrócił się do Balina - Daj mu kontrakt.

- To standardowe warunki rozliczeń, płaca, kwestie pogrzebu, itd. - wyjaśnił spokojnie białobrody krasnolud, podając Bagginsowi umowę.

- Kwestie pogrzebu?! - zapytał przerażony. 

Kiedy niziołek przeglądał kontrakt ja i Thorin zwróciliśmy się do czarodzieja.

- Nie zapewnimy mu bezpieczeństwa. - szepnęłam ostrzegawczo.

- Zgoda. - przytaknął.

- I nie odpowiadamy za to, co go spotka. - dodał Thorin.

- Oczywiście. - odparł, uśmiechając się lekko, że zaufaliśmy mu w tej kwestii.

- Kompania nie odpowiada za odniesione obrażenia w tym rany cięte... wypatroszenie...?zwęglenie?! - usłyszałam czytającego umowę hobbita.

- Jak smok chuchnie, to kosteczka nie zostanie. - po raz kolejny tłumaczył mu Bofur.

- Wszystko dobrze? - spytał Balin.

- Co? Nie, trochę mi słabo - odparł niziołek, robiąc się nieco blady.

- To taki piec, na skrzydłach! - kontynuował Bofur.

- Po-powietrza, duszno tu... - Baggins pomachał sobie dłonią przed twarzą, próbując nie zejść.

- Błysk ognia,straszny ból i puff! Zostaje z ciebie kupka popiołu. 

Wszyscy przyglądali się uważnie gospodarzowi, chcąc zobaczyć jego reakcję. Wziął parę wdechów, po czym spojrzał prosto na nas.

- Nie. - runął jak długi na podłogę. 

- Ty to masz talent Bofur... - pochwaliłam sarkastycznie krasnoluda w czapce, przyglądając się leżącemu parę stóp od nas hobbitowi.

- Zawsze do usług!

***

- O, Kili! Bądź dobrym chłopcem i przynieś starej ciotce trochę piwa, co? - zwróciłam się do siostrzeńca, widząc, że bierze sobie i bratu dolewkę.

- Jasne, ciociu! - odkrzyknął mi.

Niespełna minutę później krasnolud wręczył mi kufel z napojem, stuknęliśmy się z paroma kompanami i wzięliśmy po parę łyków. Siedząc w kilka osób w niewielkim pokoiku, wspominaliśmy dawne dni, dzieliliśmy wrażeniami z podróży do Bag End, rozmyślaliśmy nad naszą wyprawą i jej końcem.

Kiedy atmosfera już się trochę uspokoiła, odsunęłam się nieco z Dwalinem na bok. Opierając się o ścianę z kuflem piwa w dłoni obserwowałam towarzyszy, krzątających się po norce. Dopiero po chwili zorientowałam się, że łysy krasnolud intensywnie mi się przygląda.

- Co? - posłałam mu zmieszane spojrzenie.

- Albo mi się wydaje, albo... czy ty masz brodę?

Uśmiechnęłam się nieznacznie. Miło było słyszeć, że mój zarost nie jest aż tak niewidoczny, jak mi się wydawało - dla krasnoluda wiele to znaczyło.

- Niektórzy na starość łysieją, a ja zarastam. Chyba nigdy nie zrozumiem jak działa ten świat. - wzruszyłam ramionami.

- Dobrze w niej wyglądasz. Może nie będą już mylili cię z elfem.

- Mam taką nadzieję. - skinęłam głową.

Na chwilę zapanowała między nami cisza. Dopiero po paru minutach mój przyjaciel znowu się odezwał.

- Wiesz, że nie musicie tego robić. - powiedział, a ja przeniosłam na niego swój wzrok - Nasze życie w Belegost jest o niebo lepsze, niż kiedyś mogliśmy sobie je wyobrazić. To, co ty i Thorin zrobiliście dla waszych ludzi, to już za dużo niż mogliby prosić. Naprawdę myślisz, że warto ryzykować?

Westchnęłam i opuściłam spojrzenie na podłogę.

- Sama byłam temu przeciwna. - przyznałam - Kiedy Gandalf opowiedział mi o planach Thorina, byłam na niego wściekła, że nie wybił mu tego z głowy, tylko jeszcze bardziej namawiał. Uważałam, że to głupota, nagle wszystko rzucić i ruszyć na drugi koniec świata bez gwarancji powodzenia.

- Co cię przekonało? - zapytał ciekawie.

- Pomyślałam o rodzicach. - przełknęłam ślinę - Od dnia ataku smoka mój ojciec marzył o odzyskaniu Góry i zemsty za śmierć mamy. Wierzył, że kiedyś krasnoludy odważą się zmierzyć z przeszłością i ruszą po swój dom.

Spojrzałam mu w oczy.

- Chcę zrobić to dla nich. Nawet jeśli tam zginę, będę wiedziała, że próbowałam. - dodałam cicho, po czym zaczęłam odchodzić.

- Arissa... - zatrzymał mnie głos Dwalina.

Obejrzałam się na niego przez ramię.

- Byliby z ciebie dumni.

Uśmiechnęłam się lekko, po czym skierowałam do pokoju, gdzie zaczęła zbierać się reszta kompanii. Część z nich siedziała na fotelach, czy niższych stołkach, a pozostali z fajkami w dłoniach opierali się o ściany, wpatrując w ogień z kominka i cicho rozmawiając.

Odstawiłam kufel po piwie na drewniany stoliczek, po czym odpaliłam od męża własną fajkę. Zaciągnęłam się dymem i po chwili wypuściłam z niego małe kółko. Kiedy nasza czternastka zebrała się już w saloniku, usłyszałam ciche nucenie bardzo dobrze znanej mi melodii, do którego powoli się przyłączyłam.

Tam, gdzie chłód i gdzie zamglony szczyt

Musimy iść nim przyjdzie świt.

W otchłanie grot i jaskiń mrok

Gdzie złoty skarb, nasz dawny mit.

Na zboczach Góry jęczał las

Wył wiatr ponury w nocny czas.

Płomieni ślad naznaczył świat

Płonących sosen iskier blask.

Poczułam łzy kujące mnie w oczy, jednak nie pozwoliłam im wymknąć się spod powiek. Wzięłam drżący wdech i smutnych spojrzeniem wpatrywałam się w trzaskający w kominku ogień. Większość krasnoludów opuściła już pomieszczenie i zaczęła szykować się do spania, kiedy wciąż stałam na swoim miejscu.

- Przypomniało mi się... -odezwał się nagle Thorin, stając przede mną - Mam coś, co należy do ciebie.

Odsunęłam fajkę od ust, a on sięgnął za kołnierz koszuli, skąd wyciągnął małą błyskotkę, zawieszoną na brązowym sznurku.

- Mój koralik... - sapnęłam, rozpoznając przedmiot od razu - Jak...? Skąd ty go...

- Znalazłem go z twoim warkoczem. - wyjaśnił - Nie mógłbym go tak po prostu zostawić.

Krasnolud odpiął ozdóbkę i mi podał.

- Thorin...? - odezwałam się niepewnie.

- Hmm?

- Zaplótłbyś mi włosy? - zapytałam.

Mój ukochany uśmiechnął się, kiwając głową. Usiadłam na fotelu tyłem do niego i oparłam głowę o miękki mebel. Thorin zaczął cicho nucić pod nosem i ostrożnie, ale z wprawą splatał mi pasemka w cienki warkocz. Sama nawet nie wiem, kiedy oko mi się przymknęło i usnęłam.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top