Rozdział 14: Wyprowadzka i zjednoczenie

*Rozdział poprawiony*

Ostatni czas pełen był zamieszania. Wyjechałam z Rivendell, mieszkałam ze Strażnikami, potem znowu uciekłam i w końcu znalazłam się w mieście elfów. Pomagałam wychować chłopca, którego ojciec zginął w ataku orków na wioskę Dunedainów, opiekowałam się jego mamą, bardzo zżyłam się z rodziną Elronda.

Przez te dwadzieścia pięć lat dla Estela, Arweny, czy bliźniaków stałam się drugą mamą.

Niedługo miała zacząć się wiosna, śniegi ustępowały promieniom słońca, a pierwsze kwiaty zaczynały pojawiać się na ziemi, kiedy stało się coś niespodziewanego. 

Sam przyjazd Gandalfa nie był tą niezwykłą rzeczą. Czarodziej wiele razy odwiedzał dolinę, jednak ta jedna wizyta zmieniła moje życie.

Wszystko było jak zwykle, przywitaliśmy się, rozmawialiśmy swobodnie, kiedy Mithrandir napoczął ten temat...

- Mam do ciebie ważną sprawę, moja droga... Ostatnio przez dłuższy czas ciemność męczyła mój umysł. Coś się dzieje na Wschodzie, mam wrażenie, że nasz Nieprzyjaciel znów się przebudził.

- Jaki Nieprzyjaciel? O czym ty mówisz? - zdziwiłam się.

- Władca Ciemności zaczyna gromadzić siły. - powiedział.

- To niemożliwe... Sauron został pokonany. - zaprzeczyłam pewnie - W bitwie Ostatniego Sojuszu...

- Na razie jest zbyt słaby, by się ujawnić. Czeka na moment, kiedy jego sługi osłabią ten świat, a on odzyska dawne siły. Wiem jednak, jak zapobiec zwycięstwu zła.

- Więc w czym problem? Zwołaj Białą Radę, porozmawiaj z Elrondem.

- Nie chcę, żeby ktokolwiek oprócz przeze mnie wybranych o tym wiedział. To bardzo ryzykowna sprawa i jestem pewien, że wielu jej nie poprze. - mówił.

- Ale tutaj chodzi i obronę Śródziemia... dlaczego ci, którzy w nim żyją nie zechcieliby pomóc w jego ocaleniu?

-Domyśliłem się, jaki będzie sposób jego działania. - odezwał się, nie odpowiadając na moje pytanie - Sauron będzie chciał odzyskać dawno upadłe królestwo Angmaru, by zapanować nad Północą, a stamtąd nad całym światem. - tłumaczył - Jego celem jest Samotna Góra.

Napięłam się na jego słowa.

- Dlaczego mi o tym mówisz? - spytałam cicho.

- Gdyby Nieprzyjaciel zdobył Erebor, z uwagi na jego pozycję przejąłby kontrolę nad Śródziemiem. Jeśli zyskałby Smauga po swojej stronie...

- Co ja mam z tym wspólnego?

- Rozmawiałem już z Thorinem. Zgadza się ze mną.

- Ale co...

- Thorin idzie, by odzyskać Górę. - powiedział.

Zamarłam w bezruchu.

- Ty nie mówisz poważnie... - pokręciłam głową - Chyba nie namówiłeś go, żeby ruszył do Ereboru?

- Arissa, ktoś musi. Jeśli nic nie zrobimy ten świat upadnie.

- To misja samobójcza! - wykrzyknęłam - Prowadzisz go na pewną śmierć! Tam jest smok, Gandalfie, smok... żywy, ziejący ogniem smok!

- Jestem tego świadomy. - odparł - Nie myśl jednak, że to tylko i wyłącznie przeze mnie Thorin zdecydował się na ten krok. Już wcześniej planował odzyskać ojczyznę. Jest zdeterminowany, by dopiąć swego.

- Przecież on tam zginie... zresztą polują i na mnie, i na niego. Jeśli dotrzemy żywi do Góry, Smaug spali nas żywcem!

- Nie mogę więc liczyć na twoją pomoc?

Wypuściłam powietrze.

- To szaleństwo. Zamiast tu przyjeżdżać i prosić mnie o dołączenie się, powinieneś wybić to mojemu mężowi z głowy. - ruszyłam w stronę drzwi.

- Czy to nie był również twój dom? - usłyszałam jego głos - Czy ty też go nie straciłaś? Dlaczego się poddajesz zanim zdążyłaś spróbować?

- Nie mamy szans...

- Thorin w to nie wierzy. Nikt nie jest w stanie zmienić jego zdania. Jedyne co możemy zrobić, to pomóc mu lub zostawić go. Ruszy do Ereboru, choćby miał tam zginąć, czy tego chcesz, czy nie.

Gandalf ruszył żwawym krokiem w stronę wyjścia. Kiedy mnie mijał przeżywałam największą wewnętrzną walkę w swoim życiu.

- Zaczekaj! - powstrzymałam go w ostatniej chwili.

Czarodziej obrócił się do mnie z nadzieją w oczach.

- Beze mnie Thorin nigdzie nie idzie. - powiedziałam cicho, ale stanowczo - Kiedy ruszamy?

***

Pakowałam się żwawo. Wrzucałam najpotrzebniejsze rzeczy do toreb i uważnie rozglądałam się dookoła, żeby czegoś nie zapomnieć. Ledwo świtało, kiedy skończyłam chować swoje bagaże i byłam gotowa do drogi. 

Stanęłam przed lustrem i przyjrzałam się sobie. Tak naprawdę nie zmieniłam się wiele przez te wszystkie lata. Jedyne co, ku mojemu przerażeniu,  znalazłam parę nowych zmarszczek i pojedyncze siwe włosy. Miałam jednak powód do radości, kiedy przejechałam jakiś czas temu po szczęce, wyczułam pod palcami trochę ostrych włosków na linii żuchwy i troszkę na podbródku. Były ledwo widoczne, ale dla mnie, jako w większości krasnoludki znaczenie miało, że w ogóle tam były. Pewnie, zaczęłam się starzeć, to broda postanowiła mi wyrosnąć. 

Popatrzyłam na szafirowe serce na moim dekolcie, które utrzymywało mnie w kupie przez te wszystkie lata. Gdyby nie ten naszyjnik już dawno pękłabym w środku z tęsknoty za domem. Jakimś sposobem jednak, wszystkie najważniejsze wspomnienia zachowały się w błękitnym klejnocie i towarzyszyły mi wszędzie.

'Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską...' - to były słowa, które wypowiedziałam Thorinowi w dniu naszego ślubu. Właśnie, wierność... przysięgłam być z nim zawsze. Iść tam, gdzie pójdzie on.

Nawet na śmierć.

Zeszłam na dziedziniec, gdzie czekał na mnie przygotowany do podróży kucyk i Gandalf, z którym miałam kawałek drogi przejechać. Elladan i Elrohir dołączyli moje tobołki do wierzchowca, w czasie gdy ja zaczynałam żegnać się z niektórymi mieszkańcami.

Przytuliłam mocno Estela, który przylgnął do mnie z całych sił i nie zamierzał puścić. Znałam go całe jego życie, chłopiec stał się dla mnie jak własne dziecko. Ciężko przychodziło mi zostawić go tutaj.

- Obiecaj mi, że będziesz grzeczny. - szepnęłam do jego kasztanowych włosów - Słuchaj się mamy i wpadaj w kłopoty, dobrze?

- Ale wrócisz, prawda? - zapytał, patrząc na mnie szklistymi oczami.

- Oczywiście, że tak. Nawet szybciej niż ci się zdaje.

- Obiecujesz?

- Z ręką na sercu. - skinęłam głową.

Chłopiec wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi.

- Le melin, naneth... - mruknął w moją tunikę.

- Ja ciebie też, ion'nin... - odszepnęłam mu.

Pokiwał głową i dopiero po dłuższej chwili mnie puścił.

- Trzymajcie się chłopcy. - powiedziałam, przytulając bliźniaków - Nie dawajcie ojcu więcej siwych włosów.

- Dobrze, naneth...  - odparli zgodnie.

Za każdym razem, kiedy tak mnie nazywali robiło mi się ciepło na sercu. Początkowo nie byłam przekonana, bo nie chciałam zastąpić miejsca ich matki, która odpłynęła za Morze, ale gdy Elrond uznał, że nie przeszkadza mu to, z wielką radością słyszałam elficki odpowiednik 'mamy', gdy się do mnie zwracali.

- Elrondzie, ja... dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś... wynagrodzę ci to kiedyś i chcę, żebyś wiedział, że masz moją dozgonną wdzięczność.

- Cieszę się, że chociaż w takim stopniu zdołałem ci pomóc, mellon. - skinął głową, po czym uścisnęliśmy się krótko.

- Niech Durin ma cię w opiece. - rzekłam, wsiadając na kucyka.

- Galu (Powodzenia) - powiedział.

- Hannon le... Na lû e-govaned vîn! (Dziękuję... Do następnego spotkania!) - pożegnałam się, po czym spięłam kuca i za Gandalfem ruszyłam w stronę Gór Błękitnych.

***

Po kilku dniach wspólnej jazdy musiałam rozdzielić się z czarodziejem. On pojechał równo na zachód - w stronę krainy hobbitów, a ja bardziej na północ. Według słów Mithrandira, mój ukochany uważał, że nie żyję, co zwiększało moje zaciekawienie jego reakcją na mój widok. Gandalf wyjaśnił mi, że bym dojechała na spotkanie niektórych władców lub ich wysłanników, dotyczące pomocy w naszej wyprawie. 

Thorin miał zebrać drużynę i spotkać się ze wszystkimi gdzieś w Hobbitonie. Byłam bardzo sceptycznie nastawiona do brania w takie przedsięwzięcie jednego z niziołków, które najprawdopodobniej nigdy w życiu nie opuściły rodzinnych ziem. Tak przynajmniej o nich słyszałam, a z własnego doświadczenia nie mogłam mówić, bo jeszcze nigdy żadnego z nich nie spotkałam.

Zapadał już zmrok, kiedy wjechałam w duże, głównie iglaste lasy, ale na szczęście kojarzyłam, że jestem już blisko celu. Tak, tylko oczywiście po co ma wszystko się udawać, kiedy może się zepsuć...

Po raz kolejny w moim życiu przekonałam się o moim wspaniałym, nigdy nie opuszczającym mnie szczęściu, kiedy całkiem niedaleko za mną rozległo się wśród drzew wycie. 

Nie byli to wargowie, chociaż tyle, ale za zwykłymi wilkami też nie przepadałam. Dodatkowo, z tego co pamiętałam mój kucyk - Ithil, co po elficku znaczy księżyc, nazwany tak z uwagi na swoją srebrzystą sierść - bał się ich. Dlatego właśnie nie zdziwiłam się zbytnio, że gdy chwilę później wycie powtórzyło się bliżej i głośniej, a za nami zaczęły pękać gałązki, Ithil, rżąc ze strachu, stanął dęba i zrzucił mnie z hukiem na ziemię. Kiedy podparłam się łokciami i zaczęłam podnosić z gruntu, już go nie było.

- Ithil! - krzyknęłam za nim w nadziei, że może jednak wróci.

Rozejrzałam się dookoła, a kiedy do moich uszu znowu dotarły dźwięki zbliżających się zwierząt. Wyciągnęłam ze świstem miecz i stanęłam w pozycji obronnej, czekając na rozwój wydarzeń.

Chwilę potem, dobiegł do mnie warkot zza drzewa przy ścieżce. Prędko odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam przed sobą wielkiego wilka, wpatrującego się we mnie z głodem. Wystawiłam broń przed siebie, ale zaraz potem kilka pozostałych zwierząt pojawiło się wokół mnie.

- Dobra, nie panikuj... nie panikuj... - szepnęłam do siebie.

Czy nikt naprawdę oprócz mnie nie przejeżdżał tędy dzisiaj?! Wszędzie panowała głucha cisza, żadnych odgłosów rozmów, koni, czy kogokolwiek. Nie miałam na co liczyć, byłam sama, otoczona stadem wygłodniałych wilków.

Jeden z nich rzucił się na mnie, jednak machnęłam prędko mieczem. Raniłam go w łapę, przez co odskoczył ode mnie, a ja jedynie opadłam na drzewo za mną, pod jego ciężarem.

- Ani kroku... - ostrzegłam, bardziej chcąc dodać sobie otuchy niż odstraszyć zwierzęta.

Miałam wrażenie, że zaraz skończę w ich żołądkach, gdyby nie nagły hałas, który pojawił się na drodze, którą jechałam.

- HEJ! - krzyknął jakiś głęboki głos, a zaraz potem rozległo się walenie w jakiś metalowy przedmiot, co wydało bardzo głośny, nieprzyjemny dźwięk.

Wilki obróciły się w stronę przybysza, i to na niego skierowały swoje powarkiwanie.

Mężczyzna podjechał na kucyku bliżej, całkowicie niezrażony, i dalej straszył wilki, które w końcu miały dość i uciekły w zarośla. Mój wybawiciel rozejrzał się jeszcze uważnie, żeby sprawdzić, czy aby na pewno już odeszły, po czym zsiadł z wierzchowca i podszedł do mnie.

- Wszystko w porządku, moja pani? - zapytał.

- Tak, nic mi nie jest. - odparłam, chowając miecz do pochwy i skinęłam mu głową - Uratowałeś mi życie, masz moją wdzięczność, mój panie.

- Thorin. - powiedział.

Chwila, co?

- Thorin Dębowa Tarcza, do usług. - przedstawił się.

- Thorin...? - wyszeptałam z niedowierzaniem.

Czyżbym właśnie po tylu latach rozłąki natrafiła na męża?

- My się znamy? - spojrzał na mnie zmieszany.

Walnęłam się wewnętrznie w czoło. Oczywiście, przecież miałam na sobie kaptur, jak mógł mnie rozpoznać...

- Thorin, to ja... - czym prędzej ściągnęłam materiał z głowy.

Krasnolud momentalnie zrobił się biały jak śnieg i wytrzeszczył na mnie oczy, jakby właśnie zobaczył ducha.

- To niemożliwe... - pokręcił głową - To nie możesz być ty...

- Oczywiście, że to ja. - uśmiechnęłam się płaczliwie.

Wziął głęboki wdech i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, a zaraz później z powrotem je zamknął.

- A-Arissa? - wydusił w końcu z siebie.

Pokiwałam energicznie głową, przygryzając dolną wargę.

Thorin powoli zbliżył dłoń do mojego policzka, a kiedy tylko jego palec zetknął się z moją skórą, wypuścił pełen ulgi oddech.

- Ty  żyjesz... naprawdę żyjesz! - wykrzyknął i prędko objął mnie szczelnie ramionami.

Przylgnęłam do męża z całej siły i wtuliłam twarz w jego ciemne włosy, rozkoszując się dobrze mi znanym zapachem.

- Kiedy Dwalin znalazł twój sztylet i... i twój warkocz, ja byłem pewien, że... że cię straciłem. - wyznał mi do ucha - Przez te wszystkie lata jednak żyłaś... dlaczego nie wróciłaś do domu? Dlaczego nie wróciłaś do mnie?

- Ja nie mogłam. - westchnęłam, odsuwając się od niego minimalnie - Po tym, co się stało nie potrafiłam wrócić do ludzi, którzy prawie zginęli z mojego powodu.

- Szukałem cię. Przeczesywałem każdy las, każdą jaskinię, ale... kiedy po miesiącu nie było po tobie żadnego śladu, przyjąłem najgorsze.

- Przepraszam cię, Thorin... - pociągnęłam nosem - Ukrywałam się cały ten czas, ale codziennie tęskniłam za tobą coraz bardziej. Nie miałam już pojęcia, co robić... tak bardzo chciałam do ciebie wrócić, ale chciałam, żeby nasza rodzina była bezpieczna.

- Gdzie byłaś? Nikt w pobliskich miastach cię nie widział...

- Ja... nie teraz, dobrze? - poprosiłam - Później, powiem ci, obiecuję, ale jeszcze nie teraz...

Nie wydawał się usatysfakcjonowany moją odpowiedzią, ale skinął w końcu głową.

- W porządku... - westchnął i ponownie mnie przytulił - Najważniejsze, że tu jesteś.

Tą piękną magiczną chwilę przerwał nam hałas z pobliskich zarośli. Sekundę później do moich uszu dobiegło rżenie i tętent kopyt, a z pomiędzy drzew wyłonił się mój kucyk.

Z westchnieniem ulgi podeszłam do niego.

- Ithil, ty niedobry koniu! - zganiłam go - Mnie atakują wilki, a ty uciekasz? 

Kuc parsknął parę razy i spojrzał na mnie przepraszająco.

- Powinnam cię za to zjeść w gulaszu, ale masz szczęście, że nie lubię koniny!




----------------------------------------------------------

*Le melin, naneth - Kocham cię, mamo

*ion'nin - mój synu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top