Rozdział 3: Wspólny trening

Obudziłam się wcześnie, jeszcze przed zawitaniem słońca na nieboskłonie. Wyjrzałam przez okno i dostrzegłam kolorowe niebo na wschodzie, co znaczyło, że wkrótce zacznie świtac, więc poszłam do łazienki, żeby się przygotowac do wyjścia.  Gdy byłam już ubrana spakowałam swoją broń, wzięłam torbę i skierowałam się do kuchni. Podebrałam tam kilka rogalików z marmoladą i dwa jabłka. Może i nie było to zbyt dobre śniadanie, ale nie byłam jeszcze głodna.

Przechodząc korytarzami najwspanialszego królestwa w Śródziemiu podziwiałam jego potęgę. Ponieważ dzień ledwo się zaczął, nie widziałam zbyt wielu osób - jedynie minęłam się z dwoma, czy trzema strażnikami. 

Zeszłam do stajni, gdzie czekała na  mnie już pewna osoba.

- Dobry! - uśmiechnęłam się do księcia.

- Widzę, że ktoś ma dobry humor - skwitował Thorin, wyprowadzając swojego wierzchowca z boksu. - Dobrze spałaś?

- Bardzo - odparłam - Ale ja nie mam konia... 

- Wybierz sobie któregoś - powiedział, wskazując głową na pozostałe zwierzęta.

- Tak po prostu mam sobie jakiegoś wziąc?

- Masz moje pozwolenie. - puścił mi oczko.

- Jakiś ty łaskawy - mruknęłam.

Przeszłam parę boksów, uważnie przyglądając się kucom. Wszystkie były wspaniałe. Większe od tych, które zwykle spotkałam i mocniej zbudowane, przy czym z bujnymi grzywami i długimi ogonami. 

W moje oczy rzucił się jednak jeden z ciemniejszych. Podeszłam bliżej i spojrzałam na ogiera. Sierśc miał prawie tak czarną, jak węgiel, jego oczy z pozoru wydawały się byc brązowe, ale kiedy uważnie się im przyjrzałam, przechodziły one trochę w lodowy błękit. Spostrzegłszy, że mu się przyglądam, podniósł głowę i popatrzył na mnie.

- Jesteś piękny - szepnęłam, gładząc go po pysku.

- To Orlando - oznajmił Thorin, podchodząc z uzdą. - Jest trochę nieśmiały, ale jeden z najszybszych i najsilniejszych. 

- Orlando... - powtórzyłam i spojrzałam przyjaźnie na kucyka - To co? Pojedziemy razem do lasu?

Ogier w odpowiedzi zarżał cicho i trącił moje ramię nosem.

- Uznam to za 'tak'  - uśmiechnęłam się.

Książę wręczył mi cały sprzęt, który zwinnie nałożyłam na wierzchowca. Niecały kwadrans później ruszyliśmy w stronę lasu.

***

- Ścigasz się? - spytał krasnolud po chwili jazdy.

- Czy ja wiem...

- Boisz się przegrac? - uśmiechnął się.

- Skąd, chcę tylko zaoszczędzic ci wstydu - odgryzłam mu się. - Ale skoro nalegasz... DRUGI PRZY LESIE TO ZGNIŁE JAJO! - krzyknęłam i spięłam konia.

Zaraz usłyszałam za sobą tętent kopyt kuca księcia. On również miał niezłe tempo, ale... ja miałam asa w rękawie. Kiedy zaczął mnie doganiac, pochyliłam się i zbliżyłam usta do ucha wierzchowca.

- Tul a no', lle can uma ta (Dalej, dasz radę) - szepnęłam do niego.

Od razu jakby dostał zastrzyku energii - przyspieszył tak, że się za nami kurzyło. Znałam ten zwrot od dziecka. Tata zawsze mnie uczył, że aby miec dobre relacje z kucem, trzeba zdobyc jego zaufanie, a najłatwiej jest używając języka elfów. Mój ojciec znał parę podstaw i przekazał je mnie. Zawsze działało.

Zobaczyłam przede mną pierwsze gęstwiny i drzewa. Liście zaczynały powoli zmieniac kolory, ale pomimo, że był już wrzesień pogoda utrzymywała się piękna. Dzisiaj był idealny dzień na trening - słońce delikatnie grzało, a włosy mierzwił ciepły wiatr.

Podjechałam praktycznie pod same zarośla i obróciła na stojąco kuca. Czarnowłosy dotarł tylko chwilkę później.

- Okej, wiedziałem, że Orlando jest szybki, ale jeszcze nie widziałem go tak pędzącego - pochwalił, zatrzymując się.

- Widocznie musiał się wyszalec - wyjaśniłam - Jak myślisz, tu się zatrzymamy?

- Tak, będzie dobrze - skinął głową i zsiadł z kuca.

Również zeskoczyłam na ziemię i poklepałam kuca po chrapie.

lle naa amazien (Jesteś wspaniały) - powiedziałam cicho do niego.

- Co to za język? - spytał.

- Sindarin - odparłam - Mój ojciec mnie tego nauczył. Podobno zwierzęta rozumieją mowę elfów.

- Słyszałem coś o tym. Też potrafię powiedziec parę zdań, ale raczej bardziej oficjalnie.

- Obowiązek?

- Tak, ojciec chciał, żebym umiał się w przyszłości dogadac, gdybym rozmawiał z elfem. - potwierdził. - To jak, zaczynamy?

- Pewnie. Co na początek?

- Sprawdzimy jak z twoją celnością - oznajmił.

Super.

- Porzucamy sztyletami.

Westchnęłam ciężko.

- Niech będzie - powiedziałam i wyciągnęłam ostrze.

- Widzisz tamten pień? Z jasną korą na środku?

Pokiwałam głową.

- Spróbuj trafic w jaśniejsze miejsce.

Przyjęłam pozycję, jak zawsze i przymierzyłam się. Zmrużyłam trochę oczy i wzięłam zamach, po czym wypuściłam ostrze, które ledwo wbiło się w sam brzeg konara.

Chciałam już rzucic drugi raz, ale powstrzymał mnie głos towarzysza.

- Poczekaj - zatrzymał mnie i podszedł. - Wysuń lewą nogę bardziej do przodu - poradził, lekko pchając moją stopę jego butem. - A tą rękę trochę zegnij - dodał, poprawiając moją postawę.

Jedną ręką zgiął moją, którą trzymałam sztylet, a drugą wysunął przede mnie. Przeszedł przyjemny dreszcz, kiedy poczułam jego ciepły oddech na karku. Biorąc pod uwagę fakt, że następca tronu miał pozycję, jakby przytulał mnie od tyłu, ciężko było mi się skupic na trafieniu do celu.

- Nie bądź taka sztywna, rozluźnij się trochę - polecił, przejeżdżając dłonią po moich plecach i odsuwając się.

Przez chwilę czułam się jakbyśmy byli z Thorinem bardzo blisko i wcale nie wydawało mi się to nieodpowiednie. Wręcz przeciwnie - takie położenie mi się podobało...

Potrząsnęłam głową, próbując uwolnic się od tych myśli. Przeniosłam swój wzrok na cel i wzięłam zamach. Puściłam ostrze, a ono poleciało i wbiło się tylko kilka cali od miejsca, gdzie powinno.

- Dobrze - pochwalił - Spróbuj jeszcze raz.

Wyciągnęłam kolejny sztylet. Ustawiłam się zgodnie z wcześniejszymi poradami krasnoluda i wymierzyłam. Rzucałam tak kilka razy, co chwilę słysząc jakieś uwagi księcia i tak właśnie uciekła nam ponad godzina.

- Jest coraz lepiej. Kilka dni i będziesz trafiac z zamkniętymi oczami - uśmiechnął się do mnie.

- Dzięki, myślałam, że będzie gorzej - odwzajemniłam gest.

Ponieważ zrobiło się już bardzo ciepło, postanowiliśmy zdjąc z siebie częśc okrycia. Płaszcz, który miałam na sobie wcześniej, zrzuciłam zaraz po tym jak przyjechaliśmy, przez co zostałam w koszuli i podkoszulce. 

Zaczęłam rozpinac guziki i nie mogłam się pozbyc wrażenie, że Thorin na mnie patrzy. Kiedy rano się ubierałam nie sądziłam, że będzie dzisiaj tak ciepło, więc podkoszulkę założyłam pierwszą lepszą, a jak się okazało wzięłam akurat tą z dużym dekoltem. Mimo że byłam jeszcze młoda niektóre części ciała rzucały już się w oczy i nie czułam się zbyt komfortowo będąc w cienkiej koszulce przy nowo poznanym mi mężczyźnie.

Do tego dodac trzeba, że on również zdjął kaftan i został w lekko rozpiętej koszuli odsłaniającej jego umięśnione ręce i klatkę piersiową. Dziwnie się czułam, bo chociaż, że bywając w kuźniach często widziałam na wpół porozbieranych facetów, to jeszcze nigdy nie odnosiłam takiego wrażenia.

Thorin podwinął rękawy jeszcze wyżej, zarzucił włosy do tyłu, rozpiął kolejny jeden lub dwa guziki... Przełknęłam ślinę.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że ten widok mi się nie podobał, ale starałam się nie dac tego po sobie poznac. Wyobraziłam sobie, jakby to było dotknąc tego umięśnionego ciała, przejechac dłońmi tu i tam...

Zamrugałam gwałtownie kilka razy bojąc się co się działo z moją głową.

- To co, miecze? - zaproponowałam, starając się zapomniec o tym, co przed chwilą przeleciało mi w umyśle.

- W porządku - kiwnął głową i wyciągnął ostrze, co również i ja uczyniłam.

Zaczęliśmy powoli. Nie rzucaliśmy się na siebie od razu, ale stopniowo podnosiliśmy potyczkę. Walka mieczem szła mi o wiele lepiej niż rzucanie do celu, więc krasnolud nie poprawiał mnie tak jak wcześniej.

Podczas walki całkowicie straciłam poczucie czasu. Nie zauważyłam, kiedy doszło już prawie południe, ani jak bardzo jestem zmęczona, dopóki nie przerwaliśmy.

- Przerwa? - wysapałam, mając nadzieję na pozytywną odpowiedź.

- Tak, przerwa - odparł, a ja padłam na ziemię. 

Leżeliśmy chwilę w ciszy. Jedyne co było słychac, to moje głośne wdechy. W pewnym momencie strasznie zaburczało mi w brzuchu i dopiero wtedy przypomniałam sobie, że mam ze sobą coś dobrego. 

Podniosłam się powoli i podeszłam do Orlanda. Wyjęłam z torby rogaliki zwinięte w papier i wróciłam do Thorina.

- Rogalika?

- Chętnie - odparł, więc wyjęłam jednego i mu podałam. 

Jego wzrok padł na moją rękę. A dokładniej, to na bliznę, która tam się znajdowała.

- Jak to się stało? - spytał.

- A ja wiem... to chyba po zawodach. Kiedy mieszkałam jakiś czas w Rohanie brałam udział w pojedynkach. Podczas jednego miecz przeciwnika zjechał mi na rękę. - wyjaśniłam. - Mam jeszcze kolejną na nodze. Kiedy miałam pięc lat wierzyłam, że potrafię latac i wiesz, co zrobiłam? Zeskoczyłam ze stołu, żeby udowodnic to rodzicom. - zaśmiałam się.

- Kojarzysz Dwalina? 

- Nie za bardzo...

- Trzymał ci wczoraj sztylet przy gardle.

- A no tak.

- Pamiętam, że kiedy byliśmy mali, poszliśmy razem się bawic do lasu - powiedział, spoglądając w niebo. - Znaleźliśmy tam jabłonkę, a że byliśmy głodni to postanowiliśmy zjeśc jabłko, problem był w tym, że rosły praktycznie na samej górze. Dwalin zaoferował, że się tam wdrapie i zerwie nam kilka.

Przysłuchiwałam się uważnie.

- Kiedy był już wysoko i rzucił mi kilka owoców, okazało się, że nie potrafi zejśc. - uśmiechnął się na wspomnienie.

- Żartujesz?

- Nie - pokręcił głową ze śmiechem. - Musiałem biec do Ereboru po pomoc, spotkałem akurat jego ojca po drodze i zaprowadziłem go tam.

Zaśmiałam się.

- A myślałam, że tylko ja mam takie przygody.

- Jesteś bardzo podobna do Frerina - zauważył - Z nim to nigdy się nie nudzę.

- Jest od ciebie młodszy, prawda?

- Tak, o pięc lat. Za parę miesięcy kończy osiemnaście - pokiwał głową.

- Ja tak samo - powiedziałam.

Zjedliśmy jeszcze po jednym rogaliku i odpoczęliśmy chwilę. Siedzieliśmy moment w ciszy, ale to i tak było dla mnie już za długo. 

- Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale - zaczęłam - ... a nie, zresztą nieważne...

- Co? - uśmiechnął się.

- To głupie.

- Możesz spytac - zachęcał.

Westchnęłam.

- Kiedy byłam mała, rodzice czytali mi bajki o książętach i zamkach... Zwykle szukali swojej żony, wyprawiając przyjęcie. U was też tak jest? Król szuka dla ciebie dziewczyny organizując bale?

- Nie rozważałem jeszcze małżeństwa, ale dziadek wspominał niedawno, że chce, żebym sobie kogoś znalazł.

- A ty tego chcesz? - spytałam.

- Szczerze, to nie myślałem jeszcze o tym - wyznał.

- Nie ma co się spieszyc. Miłośc chodzi własnymi drogami - powiedziałam. - Może kiedyś spotkasz jakąś księżniczkę na balu?

- Co ty masz z tym balem?

- No bo chciałabym kiedyś iśc na jakiś bal!

- Jak na razie nie mamy żadnego w planach.

Krasnolud spojrzał na niebo, po czym złapał się za głowę.

- Już minęło południe! Muszę wracac - oznajmił pośpiesznie.

- W porządku, i tak już nie mam siły - przyznałam.

Zebraliśmy nasze bronie i ubrania, ja okryłam się moją koszulą i wsiedliśmy na kuce, po czym pogalopowaliśmy do Góry.







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top